Rozdział 4
Witam was w tej historii XDD
Dawno mnie i zapewne was tutaj nie było, więc najwyższa pora ruszyć to dalej.
Więc ja już nie przedłużam... Zapraszam was do dalszej części tej oto historii XDD
— Jeżeli się zgodzi, to chętnie! Tylko jak wrócę od medyka, dobrze? — odpowiedziałem, starając się nie spoglądać na Trzmieli Atak, stojącą tuż za kociakiem.
Malutki kocurek odwrócił się w stronę swojej mamy i miauknął sepleniąc:
— Mamo, Zaceniony Ksęzyc móglby się ze mną pobawic?
— Ależ kochanie — zaczęła kotka, niby miło, ale ja wyczuwałem, że pod gęstym futrem krew się w niej gotuje — Zacieniony Księżyc jest yyyy... wojownikiem — niemalże wypluła to ostatnie słowo — i nie ma czasu na zabawę. Zresztą.. wygląda pask- znaczy na poranionego i zapewne uda się do naszego uzdrowiciela — przewróciłem oczami niezauważenie. No błagam, czy oni zawsze tacy muszą być? Czy kiedykolwiek ta ich ,,mentalność" czy coś ulegnie zmianie? Ehhhh...
— Ale to dla mnie żaden problem — wtrąciłem się. Zrobiło mi się żal malutkiego kociaka, którego nawet własne rodzeństwo odtrącało. Tylko i wyłącznie dlatego, że miał problemy z wymową.
— Ciebie nikt nie pytał — wysyczała przez zagryzione zęby wyszczerzone w lekki uśmiech
Ponownie przewróciłem oczami, jednakże tym razem w taki sposób, aby Trzmieli Atak to zauważyła.
— Plosę mamo — błagał kocurek, patrząc na kotkę
— Ależ kochanie, to absolutnie wykluczone — miauknęła stanowczo i sama sobie przytaknęła
Malutki kocurek rozpłakał się na dobre. Łezki spływały po jego niewielkich, puszystych policzkach i kapały na ziemię. Jego malutki nosek leciutko drżał, kształtem przypominając malutką kuleczkę futerka. Rozczulił mnie już ostatecznie. Czułem w sercu, że zrobiłbym dla niego wszystko.
Trzmieli Atak chyba zrozumiała, że nie da rady przemówić maluchowi do rozumu, wypuściła głośno powietrze i wzdychając burknęła:
— Niech będzie — po czym szybko dodała swoim doniosłym tonem — Ale najpierw Zacieniony Księżyc ma iść do medyka inaczej nie pozwolę na żadne figle — zastanawiałem się przez chwilę czy było to pośrednio skierowane do mnie czy tylko ogólnie rzucone w przestrzeń
— Dobze mamusu — pisnął kocurek, wręcz podskakując z radości
— W takim razie ja zaraz wracam — miauknąłem, po czym dość szybko ruszyłem do uzdrowiciela.
Wizja spędzenia więcej czasu z Trzmielim Atakiem napawała mnie grozą. Z drugiej jednak strony dawało mi to okazję i możliwość do zdobycia jakiejkolwiek reputacji w tym klanie. Może w przyszłości maluch zostałby moim uczniem?
Wchodząc do legowiska medyków, zdałem sobie sprawę, że nie zapytałem kociaka o imię.
,,Będę musiał o tym pamiętać" — pomyślałem. Jeszcze, nie dajcie przodkowie, przypadkowo wyszedłbym na głupka, że bawię się z dzieckiem, którego nawet imienia nie znam.
Gdy tylko znalazłem się w głównej części potężnego dębu, od razu moim oczom rzuciła się układająca zawiniątka w średnim wieku kotka o kasztanowej sierści nakrapianiej białymi plamkami, dużymi, szpiczastymi uszami oraz intensywnie bursztynowymi tęczówkami. Była to Żmijowy Sierp. Poza tym, że od zawsze zastanawiało mnie, dlaczego akurat takie imię dostała, to wiedziałem, że będzie jak zwykle cięta na mnie. Może wynikało to z tego, że była siostrą Szpiczastego Ucha, z którym moje relacje wołały o pomstę do gwiazd.
W rogu, na swoim legowisku spoczywał główny medyk, mentor Żmijowego Sierpa i już w podeszłym wieku Pajęczynowa Stopa... Kot, którego wplątałem w swoje kłamstwo.
Nigdy tego nie mówiłem, jednakże... Stary uzdrowiciel był jedynym kotem, który zawsze bronił mnie przez innymi pobratymcami. Gdy tylko potrzebowałem się wygadać, popłakać czy po prostu wsparcia, zawsze mogłem na niego liczyć. Nigdy co prawda nie poparł mnie czy to publicznie czy to przed przywódcą, ale gdyby nie on, możliwe, że zostałbym wojownikiem. Bądź co bądź, Szpiczaste Ucho miał doskonały kontakt z przywódcą i nie było żadnego problemu, aby uczynić mnie jakimś więźniem czy po prostu wygnać z Klanu Mrozu. I był mu się nawet nie dziwił, gdyby nie to, że przecież sami mnie przynieśli do tego obozu.
Tak czy inaczej, mimo tego, co zrobił dla mnie Pajęczynowa Stopa, nie nazywałem go swoim ojcem. Dlaczego?
Sam kocur nie pozwalał mi tak do siebie mówić. Prawdopodobnie nie chciał brać na siebie takiej odpowiedzialności, jaka by się z tym wiązała. Raz, przez pomyłkę, będąc jeszcze dość młodym szczeniakiem, powiedziałem do niego ,,tato". Medyk urządził mi takie kazanie, dał w pyszczek i jeszcze, jakby tego było mało, dostałem karę.
Z zamyślenia wytrącił mnie ostry i surowy głos uzdrowicielki.
— A ty czego tu szukasz?!
— Chyba widzisz. Bardzo proszę, czy mogłabyś opatrzyć mi rany? — starałem się, tym razem, nie wytrącić jej z równowagi. Nie uśmiechała mi się wizja drażnienia się z nią, a zwłaszcza teraz.
Kotka zeskanowała mnie wzrokiem od góry do dołu.
— Potwór dwunożnych cię potrącił czy co? ! — warknęła Żmijowy Sierp, prawdopodobnie zezłoszczona zbyt dużą ilością ran na moim ciele, a co za tym idzie będzie musiała zużyć swoje ,,cenne" zioła i pajęczyny na takiego przybłędę jak ja.
— Nie, Klan Wiśni — postanowiłem trzymać się wymyślonej bajki. Nic innego mi nie pozostało
— Żmijowy Sierpie, kto jest z tobą? — odwróciłem głowę i spojrzałem na Pajęczynową Stopę. Kocurowi widocznie zaczął doskwierać problem ze wzrokiem.
,,Nie rozpoznał mnie... Jest coraz gorzej" — uświadomiłem sobie jak stan zdrowia mojego ,,opiekuna' jest coraz gorszy. Wiadomo, starość nie radość, młodość nie wieczność.
— To ja, Zacieniony Księżyc — miauknąłem cierpliwie, wymijając uzdrowicielkę i podchodząc do starego medyka.
Kocur obwąchał mój pyszczek, jakby upewniając się, że to z pewnością ja, po czym poczochrał mi pieszczotliwie sierść na głowie swoją łapą.
— Jak się masz ? — mruknął
— Jest w porządku. Klan Wiśni na mnie napadł jak zbierałem te zioła dla ciebie — dalej brnąłem w to kłamstwo, ale nie było innej opcji
Widziałem kątem oka jak Żmijowy Sierp się cała spina. Widocznie nie podobał jej się rzekomy kontekst rzekomego napadu, ale tak całkiem szczerze, aktualnie miałem ją gdzieś.
— Mam cię opatrzyć wreszcie czy nie?! — warknęła, a pod jej łapami było już wszystko przygotowane
— Idź już, Księżycku. Żmijowy Sierp zaraz cię zabije ogniem z tych swoich bursztynowych oczu — młodsza uzdrowicielka przewróciła oczami, co lekko mnie rozbawiło.
— Tak, już idę — miauknąłem i oddaliłem się trochę od kocura, aby medyczka mogła działać
Kiedy opartywała moje ciało, rozmawiałem trochę z starszym kocurem. Nie miałem już dla niego za dużo czasu, a więc stwierdziłem, że wykorzystam ten mi dany.
Żmijowy Sierp dość sprawie uporała się z każdą raną. Podziękowałem jej i pożegnałem się w nimi.
Wychodząc z legowiska, o mało (ponownie) nie potknąłem się o czekającego, zniecierpliwionego kociaka.
— Wlescie! Idemy sie bawic? — miauknął kociak i podskoczył z radością
— Tak, tak. Idziemy — potwierdziłem i ruszyłem za maluchem
Nasze figle trwały kawał czasu, bo gdy chciałem spojrzeć na słońce... Zobaczyłem księżyc, powoli wschodzący na niebo.
Tak swoją drogą, dowiedziałem się przynajmniej nieco więcej o samym kociaku. Nazywał się Zimorodek, jednak prosił, aby skracać jego imię do Zimek. Nie miałem zielonego pojęcia co to znaczy, ale ważne, że przynajmniej kociakowi się podobało. Ma 3 księżyce i parę wschodów, posiada 2 braci; Tygryska i Pstrokatka, którzy z powodu jego wady wymowy nie chcą się z nim bawić, jego rodzice to oczywiście, Trzmieli Atak oraz Lwia Grzywa. Nie zbyt kojarzyłem ojca Zimorodka; być może dlatego, że praktycznie nigdy nie rozmawiałem ze starszymi wojownikami.
W końcu jednak kociak zasnął; wtulony w moje przednie łapy, gdy leżałem w takiej pozycji, aby w razie wypadku szybko się stąd wynieść. Zimorodek dość głośno mruczał i trzymał się mnie mocno, abym go nie zostawił.
W końcu podeszła do mnie jego matka. Byłem niemalże pewny, że każe mi sobie pójść, oczywiście najpierw oddając Zimorodka. Jednakże... Kotka jak dotychczas zachowywała spokój, co chyba było jej rekordem. Usadowiła się obok mnie w takiej samej pozycji i patrzyła się w swoje łapy, jakby nie mogła się przemóc, aby coś powiedzieć.
— Dziękuję — mruknęła cicho, dość niewyraźnie
Ze zdezorientowaniem pomrugałem parokrotnie. Czy ja się przesłyszałem?
— Dobra... — powiedziałem trochę nie swoim głosem. Nie mogło to do mnie dotrzeć — Za co? — dodałem ostrożnie po chwili
— Za to, że zająłeś się Zimkiem — kotka też nazywała go skróconą wersją imienia. Jej wzrok nadal wlepiony był w łapy — Mało kto chce mieć cokolwiek z nim wspólnego — wypuściła głośno powietrze — Tygrysek i Pstrokatek nie lubią się z nim bawić, bo niekiedy go nie rozumieją. Ehhhh — nie mogło do mnie dojść, to, co się właśnie działo. Trzmieli Atak... Mi się zwierzała ?
— Yyy...nie ma sprawy — miauknąłem z lekkim uśmiechem na pyszczku — rozmawiałaś o problemach Zimka z Żmijowym Sierpem? Można ona zdoła mu jakoś pomóc... — kotka w momencie się spięła i odpowiedziała mi dość surowo.
— Zimorodek nie potrzebuje medycznej pomocy. Jest kocurem. Powinien sam sobie radzić. Zresztą, ma już 3 księżyce; nie zamierzam mu ułatwiać życia czy go rozpieszczać. Musi sam zapracować na swoją przyszłość — odnosiłem wrażenie, że Trzmieli Atak jest nieco zbyt wymagająca. Przecież może to być jakiś problem zdrowotny, który tylko profesjonalną pomocą uda się rozwiązać — Wszystko z nim dobrze... To tylko wada wymowy — powiedziała to nieobecnym głosem. Wyczułem jej lęk... Największy strach.. Strach, że Klan Mrozu przez jego niesprawną mowę będzie go odrzucał i odtrącał, że... maluch zostanie uznany za niezdolnego do pełnienia jakieś funkcji w klanie. Lęk matki o przyszłość własnego dziecka.
Podświadomie zrobiło mi się jej trochę żal.
— Nie będę ci mówił, co powinnaś robić — zwróciłem się do niej bezpośrednio, na co ta na mnie spojrzała — Wierzę, że wszystko będzie dobrze — dodałem po chwili, obserwując jak kocie lekko wierci się i zmienia pozycję.
— Zacieniony Księżycu — miauknęła, nadal dość miło, chociaż wyczuwałem, że powoli powraca jej charakterek — Mam dla ciebie zadanie bojowe — zamrugałem parę razy, znowu zdezorientowany. Co to dzisiaj jest za wschód? Dawno tak dużo rzeczy nie działo się w moim życiu.
— Słucham — odpowiedziałem
— Chcę, abyś... Jakby dziwnie to nie zabrzmiało... — rozejrzała się wokół czy nikt nas nie obserwuje bądź podsłuchuje. Nadstawiłem uszu — pośledził mojego partnera — nim zdołałem jakkolwiek zareagować, kocica kontynuowała — Ostatnio spędza z nami bardzo mało czasu. Ciągle rzekomo jest zajęty, przemęczony... Ciekawe czym tak bardzo się męczy, skoro zbyt często na patrole nie wychodzi — ironia i wredoctwo ponownie wstąpiło w Trzmieli Atak — Coraz częściej dziwne znika i jestem niemal pewna, że ma jakąś drugą kotkę na boku — machnęła gwałtownie ogonem.
Nie byłem pewny czy chce bawić się w szpiegostwo. Po pierwsze, mógł to być podstęp. Trzmieli Atak mogłaby się wszystkiego wyprzeć i wrobić mnie w bycie zdrajcą, który wynosi cenne informacje. Nie miałbym wtedy żadnej linii obronnej, zwłaszcza, że przecież nikogo nie ma w pobliżu, kto zaświadczyłby o mojej niewinności, a nawet jakby był, zapewne i tak byłbym oskarżony. Po drugie, mogłem przecież zostać przyłapany przez Lwią Grzywę. Nie znałem go za dobrze i nie mam pojęcia jak zareaguje.
— Mogę dostać trochę czasu na zastanowienie? — postanowiłem zagrać ostrożnie
I tutaj zadanie dla was moi kochani. Rozważmy wspólnie czy nasz Zacieniony ma się w mieszać w konflikty partnerów czy może po prostu skupiać się przede wszystkim na sobie. To jeszcze nie jest oczywiście główny wybór dzisiejszego rozdziału, ale możliwe, że niedługo będzie istotny ;)
Trzmieli Atak warknęła cicho pod nosem, ale dostatecznie głośno, abym to usłyszał. Przeszedł mnie lekki dreszcz.
— Dobrze. Masz dać mi szybko odpowiedź czy znowu stchórzyłeś. Będę musiała poszukać kogoś innego do tej roboty — mruknęła surowo i łapiąc lekko Zimorodka za skórę karku, ruszyła z nim do żłobka.
Wypuściłem powietrze.
,,Świetnie" — pomyślałem i ruszyłem w stronę legowiska wojowników. Chciałem jeszcze znaleźć Szpiczaste Ucho i zadeklarować mu swoją gotowość patrolu o świcie jutrzejszego wschodu. Zamiast niego, w legowisku kątem oka zauważyłem.. ehhh.. Owczy Nos. Gdyby była sama, od razu bym podbił i zapytał, jak minął dla niej ten wschód. Ale nie.
Obok niej siedział jeden ze strażników ,,panienki" a mianowicie Jastrzębi Szpon. Tak sobie gawędzili.
Poczułem ukłucie zazdrości, ale postanowiłem — tymczasowo — to olać.
,, Przecież jej nie zabronię" — pomyślałem, jednak strasznie mnie to przybiło.
Owczy Nos mówiła, że dla niej zdradą jest opuszczenie Klanu Mrozu. A czy zadawanie się z moim dręczycielami już nią nie jest? Wbiłem pazury w ziemię, ale ruszyłem w przeciwną stronę.
Moim oczom ukazał się zastępca rozmawiający z jakimś kotem. Nie kojarzyłem go. Może to i nawet lepiej?
Wziąłem głęboki oddech, po czym ruszyłem w ich stronę. Bandaże jakoś specjalnie mi nie przeszkadzały, zresztą zdołałem o nich już zupełnie zapomnieć.
— Szpiczaste Ucho? — miauknąłem spokojnie, ale pewnie. Nie mogłem się bać.
Kocur odwrócił się surowo i spojrzał na mnie.
— Czego ty znowu chcesz, ofiaro? — zagryzłem zęby
— Z tym się muszę wyjątkowo zgodzić, zastępco mój drogi — wyrwało mi się niechcący — Klan Wiśni zapewne miał niezły ubaw raniąc takiego przybłędę jak ja, w ogóle śmiąc uznać mnie za jednego z was — wiem, wiem, nie powinienem się z nim przekomarzać. Cóż mogę poradzić. Uwielbiam go wkurzać... A on mnie nienawidzić. Czyli jesteśmy kwita.
Oczywiście, kocur calutki się spiął.
— Czego chcesz?! — ponowił pytanie przez zagryzione zęby
— Pytanie mam. Czy mogę jutro, oczywiście dla dobra tego oto klanu, wyruszyć na poranną zbiorową przechadzkę jaką jest patrol? — zaśmiałem się cicho pod nosem. Kocur spojrzał zrezygnowany na swojego towarzysza deprymującym spojrzeniem. Nie mogłem wytrzymać, aby nie wybuchnąć śmiechem.
— Chcesz do patrolu dołączyć, dobrze rozumiem? — dopytał drugi kocur. Był bardzo wysoki, dość umięśniony o bursztynowym kolorze futra. Jego oczy były barwy błękitnej niczym bezchmurne niebo. Był naprawdę przystojny mówiąc jednym słowem.
— Tak, dokładnie tak — chęć śmieszkowania mnie trochę opuściła. Chciałem chociaż zachować pozory dobrego wrażenia
— Jeżeli Szpiczaste Ucho się zgodzi, możesz dołączyć do mojego o świcie. Tak w ogóle nie mieliśmy jeszcze okazji bliżej się poznać, Zacieniony Księżycu. Będzie to dobry czas i oczywiście pożytecznie spożytkowany. Jestem Lwia Grzywa — No nie. Naprawdę? Ze wszystkich kotów w tym klanie, akurat mam iść z nim? Znaczy.. to dobrze. Będę miał okazję poznać ojca Zimorodka i może trochę go wybadać? Ponadto .. mógłbym słuchać go cały czas. Miał bardzo niski, ale i pociągający głos. Naprawdę, nie zdziwił bym się, gdyby jakaś inna kotka na niego leciała. Sam bym zapewne leciał, gdybym był nieco starszy i pewny, że Lwia Grzywa również jest zainteresowany. Inaczej chyba, tak jak teraz z Owczym Nosem, nie nadstawiał bym karku.
Mój wzrok mimowolnie padł na zastępcę i po raz pierwszy w życiu błagałem go, aby nie wziął do siebie za bardzo moich drażliwych tekstów.
— Tak, niech idzie. Przynajmniej przybłęda będzie mieć zajęcie — warknął i poszedł w kierunku stosu zwierzyny
— W takim razie jesteśmy umówieni.. Do świtu Zacieniony Księżycu — zwrócił się do mnie kocur i ruszył żwawym krokiem za towarzyszem.
Uśmiechnęłem się lekko. Lwia Grzywa był pierwszym kotem, który nie wykazywał wobec mnie wrogości, oczywiście nie licząc moich przyjaciół i Pajęczynowej Stopy.
Bez zbędnego przedłużania ruszyłem w stronę legowiska wojowników, chcąc ułożyć się już do spania. Dzisiejszy wschód naprawdę był dla mnie trudny i męczący, pełen wyborów różnej wagi. Jutro zapewne nie będzie lepiej, ale cóż... Takie jest życie. Ciągle trzeba podejmować jakieś decyzję.
Wchodząc tam, zobaczyłem oczywiście moich prześladowców leżących na swoich posłaniach. Tylko Jastrzębi Szpon nadal kleił się do Owczego Nosa. Starałem się nie zwracać na nich uwagi, co naprawdę nie było proste.
— Patrzcie! Przybłęda przyszedł! — odezwał się drugi ,,strażnik" Łabędziej Pieśni, która tak skupiona na lizaniu swojego łapska, nawet na mnie nie spojrzała.
— Oooo! Patrz, Niedźwiedzie Łajno leży na czystym mchu. Łabędzi fałszu, żebyś tylko przypadkowo nie wsadziła w nie swej jakże dostojnej łapy. Jaka to byłaby SzKoDa ! — warknąłem z czystą złośliwością oraz nadmierną ilością ironii. Naprawdę, nie miałem ochoty wykłócać się z tą bandą idiotów i to o tej porze. Zresztą, możliwe, a nawet bardzo, że podświadomie chciałem zaimponować mojej przyjaciółce, mimo moich obiekcji względem jej zachowania.
Chyba trochę zbyt mocno im powiedziałem, bo aż ich zatkało. ,,Panienka" przestała lizać łapę i spojrzała na mnie jak wryta. Jej świta podobnież.
Jednak olałem ich. Ułożyłem się na swoim posłaniu i tylko słyszałem dźwięki wychodzących. Jednak jeden, bliski dla mnie kot nadal był w środku. Owczy Nos podeszła do mnie od tyłu i usiadła, patrząc się w swoje łapy.
— Zacieniony Księżycu — nie odpowiedziałem jej i nie zamierzałem — Zacieniony Księżycu, proszę, nie ignoruj mnie! — słyszałem błaganie w jej głosie, mimo że mówiła szeptem. Wielu wojowników już spało, zwinięci w kłębki na swoich posłaniach.
,,Czy powinienem jej odpowiadać czy ignorować? Co mam teraz zrobić?" — pomyślałem
IV DECYZJA
1. ,,Odpowiem jej. Powinniśmy wszystko sobie wyjaśnić"
2. ,,Oleję ją i jej hipokryctwo" Zresztą, nie mam ochoty dzisiaj z nią rozmawiać"
Przypominam tylko, tak w razie "w", że biorę pod uwagę głosy z argumentacją :)
Dzisiaj macie trochę więcej do decydowania i analizowania. Mogę wam podpowiedzieć, że przyszły rozdział (czyli następny) będzie zawierać 2 decyzje + będzie on kluczowy dla dalszej fabuły ;)
Do zobaczenia! (Mam nadzieję, że następnym razem nie za parę miesięcy heh)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro