Rozdział 3
Szybka adnotacja do was, aby wyjaśnić sytuację.
Ogólnie obecnie jak to pisze (jest 18 czerwiec) wyniki głosowania nie są rozstrzygnięte. Tak jak pisałam na samym początku, brane pod uwagę są głosy z argumentacją, a bez niej są nieważne. W głosowaniu wychodzi 6:6 czyli remis. Dlatego że już trochę na ten rozdział czekacie, sama podejmę decyzję (mam nadzieję, że będzie wam to odpowiadać. Jeżeli nie, to możecie dać tipy jak rozstrzygać takie sytuacje).
I tak jeszcze szybciutko dodam, że jest to Interaktywna historia. Co za tym idzie, możecie, poza oczywiście podejmowaniem decyzji, dawać jakieś swoje rozwiązania, dawać pomysły na działanie bohatera itd. Razem tworzymy tą książkę i chce, abyście poza decyzjami, mogli sugerować jakieś własne rozwiązania.
To ja już nie przedłużam, tylko lecymy do historii ;)
Nie miałem już czasu, a w mojej głowie narodziła się myśl:
,,Skłamię ich. Nie chcę, abym miał dodatkowe problemy. Z resztą, tak jak Ryś"
Mój wzrok padł wprost na zastępcę. Co prawda, nie pierwszy raz już kłamałem prosto w oczy, ale raczej nie leży to w mojej naturze. Nie znoszę oszukiwać innych, ale obecnie wolałem to, niż narobienie problemów. Poza tym, Ryś to mój przyjaciel. Może i była między nami mała spina, ale czasami tak bywa. Gdyby nasza relacja rozpadła się po czymś takim, nie nazwałbym go swoim przyjacielem.
- Dobra, powiem - wypuściłem powietrze zmartwiony. Darze przekonywania, jaki tam gdzieś podobno w sobie posiadam, obudź się, błagam!
- To zamieniam się w słuch. Nie mamy całego dnia, więc się sprężaj - Szpiczaste Ucho przysiadł, ale nawet na jedno bicie serca, nie odwrócił ode mnie głowy.
- Więc tak... Ja i Ryś postanowiliśmy pójść yyyy... Po zioła dla Pajęczynowej Stopy - był to nasz medyk. Trochę głupotą z mojej strony było mieszanie go w to, ale czułem że tylko to może potencjalnie przejść. Był on już stary, czasami miewał problemy z pamięcią. Może i wredne z mojej strony, że to obecnie wykorzystywałem, jednak musiałem wymyślić dobrą bajkę - Akurat zabrakło mu tam... - usiłowałem sobie przypomnieć nazwy tych głupich ziół, jakie Ryś miał zwinąć. W razie czego, gdyby został przyłapany, miałby zapewnione bezpieczeństwo - tego no.. nagietka, kocimiętki, korzeni żywokostu i chyba tego... Skrzypu czy jakoś tak - zastępca powoli skinął głową, jakby analizował każde moje słowo.
- Hmmm... To gdzie masz te zielska i Zwinnego Rysia? Bo jakoś nie widzę tego - oczywiście, że chciał zrobić sobie ze mnie żarty. Ale nie tym razem.
- Właśnie do tego dochodzę. I generalnie, szliśmy w stronę, gdzie rosną te rośliny. I wszystko było dobrze, aż do momentu, gdy zbierałem z moim kolegą te korzenie. On trochę mnie wyprzedził, a ja... No zostałem z tyłu, tam dobierając jeszcze. I niespodziewanie, w ogóle niewiadomo skąd, pojawiły się jakieś obce koty. To wszystko wydarzyło się tak szybko! Nim cokolwiek zdołałem zrobić, to te przybłędy, rzuciły się na mnie. Coś tam gadali do siebie, że jestem jednym z NICH czy coś podobnego - głos trochę mi się łamał, ale odnosiłem wrażenie, że to tylko potwierdza moją wersję zdarzeń - i generalnie mnie pobili, ukradli całe zapasy, jakie zdołałem ogarnąć i....
- I?
- No ten.. - musiałem coś szybko dopowiedzieć - i grozili, że wrócą i że.. że cały nasz klan pożałuje - dokończyłem dość niepewnie, czując się jak idiota. Czy ktoś w to w ogóle uwierzy?
- Hmmm - serce biło mi tak szybko, chyba jak jeszcze nigdy. Na przodków, w co ja się dałem wrobić temu Rysiowi? Obiecuję, że jak tylko do obozu wróci, to mu wytargam sierść z ogona - A jak wyglądali?
- Yyy... Jeden z nich był duży i wysoki... Jego sierść była taka ciemna, chyba ciemno-szara. A drugi i trzeci to jak bliźniacy. Obydwoje ciemno-rudzi - sam do końca nie wiem, kogo aktualnie opisywałem. Trochę przypominali te dziwne koty ze wcześniej, ale na pewno nie całkowicie.
- I mówisz, że plątały się po naszym terenie jak po swoim?
- No dokładnie - potwierdziłem energicznie, powodując wzrok reszty patrolu na sobie. Jednak w tej chwili miałem to gdzieś. Najważniejsze było, aby w to uwierzyli
- W takim razie gdzie jest Zwinny Ryś?
- Nie wiem do końca. Powinien powoli wracać z tymi zielskami - teraz to już w ogóle, nie trzymałem się jakichkolwiek faktów. Nie miałem zielonego pojęcia czy on w ogóle jeszcze wróci do nas
Zastępca wstał i otrzepał sierść. Wydawał się być zupełnie zajęty własnymi myślami. Mój wzrok padł na Wierzbowy Pazur, która swoim chłodnym wzrokiem patrzyła w stronę granicy z Klanem Wiśni. Czyżby właśnie... Nie....
- Yyy... Wiecie, kto mógł ich nasłać... Czy coś?
- Co głupio pytasz. To chyba oczywiste - osty głos Szpiczastego Ucha sprawił, że przyszły mnie ciarki - Jak widać nasi wrogowie naprawdę chcą leżeć w piasku i błagać o życie - miauknął to tak mrocznie, jakby właśnie mówił o przyszłych, krwiożerczych planach morderstw
- ... A skąd takie podejrzenie?
- No bo kto inny! Tylko te lisie łajna mają czelność tak czynić! Ojejej, biedni to oni dopiero będą, jak im pokażemy co to znaczy zadzierać z Klanem Mrozu! - tęczówki zastępcy lśniły z... Zadowolenia? z powodu nadchodzącej wojny. Szczerze, ale zacząłem się coraz bardziej obawiać.
- I... Co teraz będzie? - zapytałem, patrząc na niego kątem oka. Z jednej strony cieszyłem się, że kocur uwierzył w moją wersję zdarzeń. Jednak z drugiej wizja nadchodzącej wojny przyprawiała mnie o dreszcze.
- Jak to co będzie?! - jego głos był tak ostry i szorstki, że aż położyłem uszy po sobie - Trzeba natychmiast biegnąć do Czajkowej Gwiazdy i przekazać, że należy przygotować się do wojny! - Szpiczaste Ucho wydawał się być tak podniecony, że tym bardziej zaczęło mnie to przerażać. Spojrzałem na Wierzbowy Pazur, licząc że jakoś go ogarnie, jednak ona sama wydawała się być zajęta swoimi myślami. Zastępca kontynuował - Oj, nie będzie tak, że jakieś lisie łajna będą tak nas traktować. Nikt nie będzie naruszać terenów Klanu Mrozu. Gorzko pożałują, że z nami zadarli... - przez ten cały czas patrzyłem w ziemię. Może jednak powiedzenie prawdy byłoby lepszym rozwiązaniem? Tego się już nie dowiem - A ty kociaku... W ogóle... Trzymasz się? - miauknął do mnie, oczywiście musząc przy okazji zadrwić. Przewróciłem tylko oczami na to. Jednak kocur zupełnie nie zwrócił na to uwagi. Pytał mnie prawdopodobnie o to z obowiązku, a nie poczucia jakiejkolwiek sympatii czy zaufania. Jego głos był taki... Lekceważący. Zapewne wojna była dla niego większą atrakcją.
- W sensie... Oni mnie pobili- mruknąłem stosunkowo cicho, w przeciwieństwie do Szpiczastego Ucha, który darł się zapewne na połowę naszego terytorium..
- A tam... Dasz sobie radę... Poza tym jesteś już wojownikiem! Umiesz ty się w ogóle bić? Jak widać nie, skoro dałeś się tak skopać tym pchlarzom! - Oj, gdybyś to widział, kochany zastępco... Może zrozumiałbyś, jak to wszystko wyglądało. Ale czy jest sens próbować mu to tłumaczyć? Oczywiście, że nie. I tak uzna, że mogłem jakkolwiek zadziałać albo że to moja wina, gdyż przez brudną krew, nie umiem obronić tego, co kocham - Mam tylko nadzieję - jego głos ponownie stał się bardzo ostry, ale zarazem było słychać w nim nutkę podekscytowania - że teraz, w obliczu nadchodzącej wojny, odpłacisz się - skinął twierdząco głową. Co innego mogłem począć? Musiałem brnąć w to kłamstwo dalej - Nie mam teraz czasu bawić się w jakieś kary, gdyż trzeba wszystko przygotować!
Przynajmniej jeden pozytyw. Jednak coraz bardziej zacząłem się martwić. Bo jednak wojna to okrucieństwo. Podczas niej zapewne poginie kilka jak nie więcej kotów i to z mojej winy! To przecież ja doprowadziłem Szpiczaste Ucho do przekonania, że za wtargnięcie na nasze tereny, odpowiedzialny jest Klan Wiśni. Znaczy... Nie bezpośrednio.
Dopiero teraz zauważyłem, że zastępca nadal coś do mnie gada. Ehhh... Znając go, to pewnie tylko o wojnie. Ponownie zacząłem słuchać, co mówi.
- ... Bardzo dobrze Zacieniony Księżycu, że nie próbowałeś mnie oszukać
Zupełnym przypadkiem wyrwało mi się coś, co nie powinno.
- Nie? Znaczy, oczywiście że nie, heh. Ja i kłamanie? W życiu! - głośno przełknąłem ślinę. Na jasnych przodków, no wyrwało mi się! Muszę zacząć pilnować tego swojego języka, aby tyle nie gadać od rzeczy. No przecież zabieram tym czas wszystkim wokół. Sobie w sumie trochę też.
- Czy ktoś cię prosił o zdanie?! - warknął na mnie zastępca. Czułem się trochę jak nowo mianowany uczeń niż wojownik. Widocznie Szpiczaste Ucho nie uznawał takiej możliwości. Dla niego chyba nigdy nie będę kimś na jego poziomie. Moje miejsce zawsze będzie niżej. Jednak moja reakcja na to po prostu przywrócenie oczami - A co do Zwinnego Rysia, mieliśmy okazję go spotkać - już myślałem, że się zapowietrze. Jakim cudem? Lekko zadrżałem - i wasze wersje zdarzeń są praktycznie takie same
- Tak? A z nim wszystko w porządku? - może trochę głupio, że o to pytałem, ale musiałem chociaż wiedzieć, że jakoś się trzyma. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby stała mu się krzywda
- Tia, nawet jednej rany nie ma - jego krytyczny wzrok padł na mnie - Widać kto jest lepszy z waszej dwójki - Łabędzi Śpiew parsknęła śmiechem na co ja przewróciłem oczami. Haha, doprawdy. Ale się uśmiałem - Wrócił z ziołami i powiedział nam o wszystkim. Masz szczęście kociaku, że twoja nieudolność, choć raz była przydatna - nie widzieć czemu, ale uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Może dlatego, że Szpiczaste Ucho na swój sposób stwierdził, że byłem pożyteczny dla Klanu Mrozu? - Z czego się tak cieszysz?! Raz dwa zasuwaj do tego starca, którego posłanie w starszyźnie już woła, aby opatrzył twoje rany! A potem masz się wstawić na przydzielanie patroli. Jasne?! - jego przymrużyłem oczy, gdy tak głośno się darł. Głowa zaczynała mnie już boleć.
- Tak - miauknąłem i kulejąc ruszyłem za stronę obozu.
Ja to mam dzisiaj szczęście. Można powiedzieć, że kłamstwo w pewien sposób mi pomogło. Bo gdyby nie ono, to prawdopodobnie Szpiczaste Ucho nie zainteresował się sprawą, a ja teraz musiałbym zmieniać posłania karmicielkom. Trochę dziwnie to brzmi, patrząc na to, że jestem już wojownikiem, ale tak jak już wspominałem. Zastępca nigdy nie będzie mnie traktować jak innych moich pobratymców. Widocznie już tak po prostu ma być.
Kierowałem się prosto do obozu. Przez kulenie zajmowało mi to o wiele więcej czasu, niż planowałem. Jednak nie mogłem skupić się na spokojnej wędrówce. Ciągle w głowie miałem jedna myśl. Skoro Zwinnemu Rysiowi misja się powiodła, oznacza to, że zapewne nie przestanie takich akcji. W ten sposób zdobywał jakiś szacunek u tamtych kotów. Jednak szła za tym jeszcze gorsza wizja. Ta dwójka nadal będzie grasować na naszych ziemiach, a przez to, że zdołałem przeżyć, prawdopodobnie będą na mnie polować jak my, koty na myszy. Obawiałem się myśli, że pewnego dnia wykończą mnie w jakiś brutalny sposób i porzucą niewiadomo gdzie. Oni by dopilnowali, aby nikt mnie nie znalazł. Z drugiej strony moje przeżycie mogą odebrać za sygnał, że nie jestem aż takim słabeuszem i tchórzem, za jakiego zapewne mnie teraz uważają.
Potrząsnąłem głową, chcąc wyzbyć się wszelkich mrocznych scenariuszy z mojej głowy.
Docierałem już do obozu. Wchodząc do niego, o mało nie potknąłem się na biegających kociakach, dzieciach Trzmielego Ataku. Kotka generalnie znana była ze swojej agresywności i wrogości względem obcych, a zwłaszcza mnie. Cóż... Ciekawe czy kiedykolwiek by mi zaufała..
— Co ci się stalo? — miauknął dość niewyraźnie najmłodszy kocurek. Kątem oka widziałem jak ich matka wstaje calutka zjeżona i patrzy na mnie intensywnie jakby chciała spalić mnie wzrokiem. Przełknąłem głośno ślinę, starając się nie panikować. Przecież mnie nie zabije... Chyba. Poza tym, czemu ja się w ogóle martwię? Jak sam Szpiczaste Ucho powiedział; Jestem już wojownikiem. Nie mogę pozwolić dać się tak łatwo przestraszyć. Zrobiłem dobrą minę do złej gry.
— Nie martw się maluchu. Wszystko dobrze. Po prostu... Miałem mały wypadek. To wszystko, hah — mówiłem to z lekkim uśmiechem na pyszczku, jednak wzrok kotki sprawiał, że czułem się niczym miód, który pod wpływem gorąca zaczyna się topić.
— A pobawis się ze mną? Moi bracia nie chcą się ze mną bawic — kociak miał troszkę problemy z wymową, jednak szczerze nie przeszkadzało mi
Instynktownie spojrzałem na Trzmieli Atak, która normalnie gapiła się wprost na mnie, nadal tak samo jak wcześniej. Czułem się tak przytłoczony jak nigdy. Co miałem mu odpowiedzieć? Że nie? Wtedy przecież jego matka ukatrupi mnie na miejscu! A jak powiem tak, to wtedy też mnie ukatrupi! Musiałem jakoś z tego wybrnąć.
— Znaczy wiesz... Ja muszę iść do medyka, żeby w rany nie wdało mi się zakażenie. A potem.. — chciałem kontynuować, jednak maluch mi przerwał
— Cemu nie powies mi po plostu, ze... — siąknął noskiem, a on sam zaczął trząść się lekko. Zacząłem okropnie panikować — ze nie chces się ze mną bawić? Wiem, że jestem... Jestem — z jego oczu zaczęły kapać łzy, a ten widok tylko rozkruszył moje serce. Już nie mówiąc o Trzmielim Ataku, która żwawym krokiem szła w moją stronę. Na litość, przodkowie, ratujcie mnie przed tą wariatką! — jestem bezuzytecny — i na dobre się rozpłakał. Postanowiłem chociaż spróbować go pocieszyć.
— Ale to nie prawda! Jesteś tak samo wspaniały jak inni — miauknęłem do niego pocieszająco, na co ten troszeczkę się uspokoił. Co nie zmieniało faktu, że jego matka nadal szła wprost na mnie. Przynajmniej maluch przestał płakać. Chyba jedyny pozytyw w tym momencie.
— To cemu nie chces się pobawic? — ponowił pytanie
— Nie wiem czy twoja mama się zgodzi — starałem się utkwić swój spanikowany wzrok w ziemię, aby tylko jej nie widzieć
— Na plewno się zgodzi! To co? — promienny uśmiech ponownie pojawił się na jego pyszczku
Miałem olbrzymi dylemat i szybko musiałem podjąć decyzję. Nie było czasu do stracenia, zwłaszcza, że jego matka dosłownie była trzy skoki zająca ode mnie
III DECYZJA
1) — Jeżeli się zgodzi, to chętnie! Tylko jak wrócę od medyka, dobrze?
2) — Wybacz maluchu, ale dzisiaj nie dam już rady. Może następnym razem?
Ps. Przypominam, że możecie też dawać tipy co Zacieniony ma zrobić aby zyskać szacunek u innych i co ma robić w następnych rozdziałach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro