Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Uwaga!
Nim przejdziemy do dalszej części opowiadania, chciałabym wam podziękować, za tak pozytywny odbiór Wstępu i Prologu :)
Mam nadzieję, że teraz rozdział 1 sprosta waszym oczekiwaniom :3
Zgodnie wybraliście 1 opcje, więc i taką zobaczycie.
Enjoy :)

Dość długo nie mogłem się zdecydować. W końcu pomyślałem.

,,W sumie? Co mi szkodzi pójść ze Zwinnym Rysiem? Nikt mnie tutaj nie trzyma, a przynajmniej przestanę myśleć o moich prześladowcach" 

— No więc? — widziałem, że się niecierpliwi. Nie chciałem już dłużej trzymać go w niepewności.

— Dobra stary, idę z tobą — westchnąłem. Nie chodziło mi o to, że nie chcę spędzić z nim czas, broń Klanie Gwiazdy! Raczej... o to, co będziemy tam robić. Zwinny Ryś od zawsze pakował się w kłopoty. Co jeżeli to kolejna taka sytuacja?

Ale mimo wszystko, postanowiłem z nim pójść. W końcu jest moim przyjacielem! Nie chciałbym, aby nasze relacje jakoś się pogorszyły z powodu moich niepewności.

— Świetnie! — kocur uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłem ten gest.

Wraz z nim, opuściłem obóz.

— No dobra, to wyjaśnisz o co chodzi? I w ogóle, dlaczego nie było cię przez całą noc? Gdzieś ty się kręcił? — podniosłem brew. Znając Zwinnego Rysia, o plastry miodu mógłbym się założyć, że zapewne spotykał się z jakimiś obcymi kotami w podobnym wieku do nas. Mój przyjaciel również nie cieszył się taką popularnością, jednak on, w przeciwieństwie do mnie, nie chciał jej szukać w Klanie Mrozu. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie. Lubił ryzyko i nie bał się złamać jakichkolwiek zasad z kodeksu wojownika, który czysto teoretycznie nadal go obowiązywał.

— Spokojnie, tym razem nie będzie to nic szalonego — nie uwierzyłem mu.

— Stary, ty zawsze tak gadasz — spojrzałem na niego z chytrym uśmiechem, na który on przewrócił oczami

— Ale serio, nie chodzi teraz o zabawę — szczerze, ale trochę mnie to zdziwiło. Może za bardzo udziecinniam swojego kumpla? Przecież też jest już wojownikiem, a na dodatek starszym o księżyc ode mnie! Na pewno w jakimś stopniu, wie co robi... A przynajmniej miałem taką nadzieję.

— W takim razie, o co?

— Pamiętasz może Zgryza? — o mój Klanie Gwiazdy! Ciężko byłoby o nim zapomnieć. Ten kot był niczym kamień. Dosłownie! Wszelkie próby obrażania czy kpiny, totalnie nie robiły na nim wrażenia. Jakby głęboko gdzieś to miał! A na dodatek był bardzo silny fizycznie. Niewiele kotów mogło mu dorównać. Zwinny Ryś przyjaźnił się z nim już kawał czasu, jednak ja jakoś nigdy nie mogłem znaleźć z nim wspólnego języka. Zwłaszcza, że dość często z jego strony, padały różne, niezbyt miłe słowa.

— Ciężko nie pamiętać — westchnąłem

— Spokojnie, tym razem to nie z nim będziemy spędzać czas — podniosłem brew, jednak ogonem dałem znać, aby kontynuował — Wracając. Zgryz załatwił mi kontakt do takich kotów, które zawsze podobno mają jakąś ciekawą robotę i potrafią naprawdę ładnie wynagrodzić w zamian za jej wykonanie — szczerze, ale miałem złe przeczucia

— I zgaduje, że to właśnie z nimi mamy się teraz widzieć, tak? — trochę zwolniłem, jednak nadal szedłem do przodu. W głowie zaczęły rodzić mi się myśli o ucieczce i powrocie do klanu. Jednak kim byłbym wtedy w oczach mojego przyjaciela? Mięczakiem? Słabeuszem? Tchórzem? Nie chciałem, aby za takiego mnie uważał.

— Dokładnie. Wczoraj w nocy byłem ze Zgryzem i jego ekipą. Była taka super zabawa... Ahhh... Żałuj, że cię tam nie było. Próbowaliśmy nowego zioła, jakie ogarnął jego kumpel, Miętus. Stary, tego żadne inne nie przebije w lesie, mówię ci! Musisz spróbować — no tak, cały Ryś. Gdyby on choć raz odpuścił sobie imprezę, to chyba byłby koniec świata.

Pokręciłem głową rozbawiony.

— Chyba trochę za mocny, skoro nadal cię trzyma — zaśmiałem się cicho.

On na chwilę spoważniał, ale potem się rozluźnił i razem ze mną, zaczął się śmiać. No jednym słowem. Potęga. Kiedyś chyba też tego skosztuję.

— Ale wracając. To właśnie wtedy Zgryz powiedział, że zna takie koty i akurat jest jakaś nietrudna robota. No to mu powiedziałem, aby przekazał liderowi tej grupy, że my to właściwie chętni jesteśmy i żeby tylko miejsce ogarnęli — szczerze, ale tak mi się śmiać chciało, że tylko siłą woli się powstrzymywałem. Zwinny Ryś po ziele, to jest po prostu jakiś żart, tylko akurat ten śmieszny. Nie no, uwielbiałem go.

— W takim razie dokąd zmierzamy?

— Idziemy za Olbrzymie Skały — były to odłamki klifów, które już dość dawno temu się osunęły, tworząc pełno mniejszych bądź większych korytarzy. Było to wręcz idealne miejsce na spotkanie z jakimiś obcymi kotami, które mógłby nam coś zaoferować.
Jednak... Co? Na pewno nie byli oni zbytnio wpływowi, więc i nie przekonają innych do uważania nas za bycie KIMŚ. Dadzą nam jakieś zdobycze? Fajnie, ale i tak trzeba będzie oddać to na stertę. A może nas czegoś nauczą? To już bardziej prawdopodobne.

— W sumie dobre miejsce — przyznałem, jednak potem spojrzałem na niego — Zwinny Rysiu? Jesteś pewny, że to dobry plan? Sam nie znasz tych kotów. Nie wiemy czego mogą chcieć, ani tym bardziej, co mogą nam dać — nie wiem co chciałem tym uzyskać. Chyba po prostu wylać swoje zmartwienie.

— Wiem stary, że to trochę ryzykowne, ale bez ryzyka, nie ma nagrody, prawda? Poza tym... Wyobraź sobie, że te koty znają się na  przykład z Czajkową Gwiazdą. Mogliby szepnąć jej parę miłych słówek o nas i w ogóle. Musimy wykorzystać szansę, jaką dał nam los — wypuściłem powietrze, już nic więcej nie mówiąc.

W pewnym momencie, zatrzymaliśmy się. Cóż... Dotarliśmy na miejsce. Staliśmy tuż przed wejściem do korytarzy, które prowadziły aż na sam, co ciekawe, pusty środek pola Olbrzymich Skał.

— No to co... Wchodzimy — miauknęłem i ruszyłem za nim.

Przez kamienie dookoła nas, panowała okropna ciemność niczym w nocy. Nigdy się jej nie bałem, ale tym razem, czułem napięcie wiszące w powietrzu. Zapewne przesadzam. Gdyby chciano nas skrzywdzić, zrobiono by to gdziekolwiek.

Wędrowałem za moim przyjacielem, tłumiąc wszelkie złe myśli. Przecież Ryś zawsze ma wszystko pod kontrolą. On umiałby dogadać się z każdym, gdyby serio tylko chciał.

W końcu dotarliśmy. Już w oddali widziałem jakieś zgromadzone koty. Była ich dwójka, zapewne nieco starsza od nas.
Wziąłem głęboki oddech i stanąłem obok mojego przyjaciela.

Dwójka kotów tam zebranych wydawała się być rodzeństwem. Byli podobnego wzrostu, muskulatury i sierści, która była ciemno-brązowa w jaśniejsze, tygrysie pręgi. Różnił ich za to kolor oczu (gdyż jeden miał je bursztynowe, a drugi ciemno-niebieskie) oraz rozmieszczenie blizn na ciele. Jednak to niewiele zmieniało moje podejście. Ilość skaz budziła we mnie olbrzymi niepokój.

,,Czym oni muszą się zajmować, że aż tyle muszą ich posiadać?" — pomyślałem i głośno przełknąłem ślinę.

W końcu jeden z nich się odezwał.

— To wy jesteście od Zgryza — bardziej stwierdził niż zapytał

— Tak. Ja to... — Zwinny Ryś chciał się przedstawić, jednak nasz rozmówca dość brutalnie mu przerwał.

— Gówno mnie obchodzi kim jesteś — syknął ostro. Lekko zadrżałem na ton jego głosu. Na Klan Gwiazdy, w co ja dałem się wpakować? — Zgryz miał ogarnąć porządne koty, a nie jakiś młodziaków — mój przyjaciel jak zwykle, nie puścił tego mimo uszu.

— Uważasz, że byśmy sobie nie poradzili? Jeżeli szukasz jakiś wykonawców i masz robotę, ja i mój kolega bezproblemowo ci to ogarniemy, co nie? — spojrzał na mnie, a ja czułem się jak idiota. Wzrok tych nieznajomych również był skierowany na mnie

— Zależy, co jest do zrobienia — starałem się podejść do tego z zimną krwią.

Drugi z kotów wreszcie zabrał głos.

— Przesadzasz bracie. Może i młodzi, a właśnie takie łebki są nam potrzebne. Silni, zdolni i ambitni. Jeszcze wyjdą na społeczeństwo — tak go słuchałem i próbowałem pojąć słowa, które używał. Łebki? W sensie jacyś wykonawcy? Społeczeństwo? Chodziło o jakąś grupę kotów? Widać było, że nie jest stąd. Potem jednak zwrócił się do nas — Jesteście pewni, że nie wykruszycie się? Bo kiedy zdecydujecie, to nie będzie odwrotu

— Ale o co chodzi, do Klanu Gwiazdy? — zapytałem już lekko poddenerwowany. Jak miałem podjąć tak kluczową decyzję, bez posiadania wiedzy, co my w ogóle mamy dla nich zrobić.

Wzrok tego pierwszego kota padł wprost na mnie. Szczerze, ale obawiałem się go trochę.

— Pierw to ogarnij zad, szczeniaku, bo my ze słabeuszami biznesów nie robimy — warknął na mnie, przez co spuściłem głowę — A co macie zrobić? Musicie... Że tak powiem... Bezzwrotnie pożyczyć parę ziół.

— Od kogo? — zapytał Zwinny Ryś

— Od Klanu Wiśni — zdezorientowany podniosłem wzrok na mojego przyjaciela. Ogólnie to nasz klan był z nimi w naprawdę nieprzyjaznych stosunkach. Gdybyśmy się na to zgodzili, podejrzenia od razu padłby na Klan Mrozu! Mogłoby serio dość do jakieś bitwy, wojny, czegokolwiek! Czy był sens ryzykować?

— Czyli innymi słowy. Wbijacie na cichu do ich dziupli, kradniecie zioła, od tego całego śmiesznego medyka, po czym przynoście je tutaj. Oczywiście nikt ma was nie zauważyć, ani tym bardziej macie nie przyprowadzić tutaj żadnego patrolu! — oznajmił ten pierwszy. Znowu nie zrozumiałem. Jakimi oni słowami się posługują?

— Przepraszam, co? — zapytałem, liczyć, że jakoś to zostanie wytłumaczone

Ryś spuścił głowę, widocznie zawstydzony albo może i zażenowany moim zachowaniem, ale co miałem zrobić?

— Jakiego ty masz kolegę-idiotę! Czego ty nie rozumiesz? Weź się w końcu dokształć czy coś! Kogo oni w tych głupich klanach mianują na swoich podwładnych, skoro są tak tępi jak nie naostrzone pazury! Macie dostać się do obozu wroga, wkraść się po cichu do środka, ukraść parę tych głupich roślin, dostarczyć je tutaj w nienaruszonym stanie i przy okazji nie mieć dodatkowego ogona! — wydarł się znowu ten pierwszy. Ten drugi z kolei szturchnął prawdopodobnie swojego brata, aby ten trochę się ściszył. Starałem się ukryć to, że było mi przykro. Nie mogłem pozwolić, aby bardziej mnie zwyzywali.

— Więc jak, młodziaki? Wchodzicie to czy nie? Jesteście łatwołamne patyki czy nie? — znowu dzisiejszego dnia stanąłem przed trudnym wyborem. Ryś wydawał się być już zdecydowany, a dwójka naszych pracodawców wydawała się czekać tylko i wyłącznie na to, co ja powiem. Co miałem zrobić?

II DECYZJA

1) Dobra, zrobimy to. Kiedy?
2) Stary, wybacz, ale nie ma takiej opcji. Za duże ryzyko

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro