⌠Rozdział 28⌡
Ogołocone z liści gałęzie rzucały złowrogie cienie na śnieżną pierzynę, która w mroku chmur przybrała bury kolor. Jedna z czap spadła z drzewa na ziemię z cichym dźwiękiem łamiącej się gałęzi. Po chwili wybrzmiało skrzypienie śniegu, kiedy dwie sylwetki powoli przemierzały lekko zalesiony teren.
– Długo jeszcze będziemy szli? – jęknął Zmierzch, uskakując przed kolejną spadającą czapą. Część białego puchu opadła na długie futro kocura, na co wykrzywił pysk w grymasie i otrzepał się. Część zrzuconego przez niego śniegu spadła na Lamparcią Cętkę i kotka skrzywiła się od mokrej, chłodnej bryły na jej grzbiet.
– Musisz marudzić, jak nieznośny kociak? – mruknęła z niezadowoleniem i przeskoczyła niską kłodę.
Zmierzch podążył w jej ślady i opadł na ziemię z przeciągłym westchnieniem. Ponownie otrzepał futro i zamachał puszystym ogonem tuż przed oczami kremowo-brązowej kotki.
– Mam przemoczony ogon. Futro zresztą też – prychnął z niezadowoleniem i skrzywił się, kiedy gałąź obok nich strzeliła, opadając na ziemię z dużą porcją śniegu.
– No coś ty? – parsknęła z rozdrażnieniem i przewróciła oczami, widząc urażone spojrzenie kocura. – Zmierzchu, proszę cię. Taka pogoda jest całą porę nagich drzew. Ciesz się, że masz długie futro, które daje ci więcej ciepła. Dzisiaj mróz daje w kość – kontynuowała swoje mamrotanie, które wywołało w ślepiach kocura psotne iskierki.
– Mogę cię ogrzać swoimi mięciutkim futerkiem, jeśli tylko chcesz – zamruczał i uniósł dumnie głowę. Krótki śmiech opuścił pysk wojowniczki nim zdołała się powstrzymać. – Co się śmiejesz? Sama powiedziałaś, że jest miękkie.
– To było prawie pół księżyca temu! – zaprotestowała z rozbawieniem, na co Zmierzch niedbale wzruszył barkami.
– Co z tego? Powiedziałaś, że jest miękkie, a teraz jeszcze dodałaś, że ciepłe – miauknął z zadowoleniem. Lamparcia Cętka pokręciła z niedowierzaniem głową, tłumiąc chichot.
– Będziesz teraz do końca życia rozpamiętywał moje słowa? – spytała, spoglądając na niego z powątpiewaniem. Brązowo-rudy kocur machnął ogonem, kiedy okrążył powolnym krokiem wojowniczkę. Zatrzymał się po prawej stronie kremowo-brązowej kotki i nachylił się nad jej uchem.
– Do momentu, aż usłyszę od ciebie kolejny słodki, jak miód komplement – zamruczał, a ucho kotki drgnęło, kiedy dotknął go nosem.
– Nic już do ciebie nie powiem – prychnęła i zrobiła krok w bok, aby odsunąć się od Zmierzcha. Jej zachowanie wywołało śmiech kocura, po czym przeszedł po śniegu i stanął tuż przed nią. Bursztynowo-zielone oczy błyszczały psotnie.
– Nie wytrzymasz uderzenia serca bez chwalenia mojego wyglądu – oświadczył z wyzywającą nutą. – Nie, że ci się dziwię.
Ciepło, które od środka zalewało Lamparcią Cętkę z każdą chwilą było coraz trudniejsze do zniesienia. Nie wiedziała skąd brały się te nowe, trudne do nazwania emocje, ale od kiedy wpadła na poranionego Zmierzcha prawie pół księżyca temu, nie opuszczały jej na krok. Nie była nawet w stanie odpowiednio długo gniewać się na kocura za zdradę - nie pozwalały jej na to jego błyszczące oczy.
– Jesteś niemożliwy – jęknęła z niezadowoleniem i wyminęła byłego samotnika.
Zdążyłam zrobić parę kroków w stronę nieznanego, kiedy nagle jakiś ciężar zwalił ją z nóg. Krzyknęła zaskoczona, koziołkując przez śnieg wraz ze śmiejącym się Zmierzchem, który na nią skoczył. Zatrzymali się dopiero gdzieś pośrodku wysokich drzew, gdzie plecy kotki zatopiły się w grubszej warstwie śniegu.
Zmrużyła oczy i spojrzała gniewnie na stojącego nad nią brązowo-rudego kocura. Uśmiechał się szeroko, a bursztynowo-zielone ślepia błyszczały od psotnych iskierek.
– Całkowicie straciłeś rozum? – prychnęła, jednak niezbyt dobrze szło jej udawanie rozgniewanej.
– Możliwe. Dla ciebie, Cęteczko – odparł jej wesoło, po czym polizał po nosie kotkę.
Lamparcia Cętka miała wrażenie, że coś fiknęło w jej brzuchu na te słowa, a futro na policzkach zmieniło się na czerwone. Wzrok Zmierzcha stał się dziwnie intensywny, kiedy wytrwale wpatrywał się w wojowniczkę. Cisza dookoła wydała się nagle ciężka, jakby powietrze zgęstniało. Do wojowniczki dotarło, że byli całkiem sami pośrodku śniegu, a przekomarzania robiły jej wodę z mózgu.
Odgoniła od siebie uczucie ciepła w klatce piersiowej i zacisnęła oczy, aby uciec od spojrzenia Zmierzcha. Wypuściła urwany oddech, po czym gwałtownie pokręciła głową.
– Złaź ze mnie – fuknęła bez większej woli walki, co spowodowało śmiech kocura.
– Jesteś dziś strasznie marudna – stwierdził, ale bez protestów puścił Lamparcią Cętkę. Kremowo-brązowa wojowniczka podniosła się z ziemi i otrzepała futro z grubej warstwy śniegu.
– Też byś był, gdyby ktoś wrzucił cię w śnieg – mruknęła, wywołując szeroki uśmiech u Zmierzcha.
– Zawsze mogę cię ogrzać, jeśli to mróz jest problemem – zaoferował i trącił ją lekko w bok.
Lamparcia Cętka zdążyła otworzyć pysk, aby odpowiedzieć na jego kolejną zaczepkę, jednak Zmierzch nie dał jej dość do głosu. Nagle wesołość zmalała, przygaszona przez powagę, kiedy przyglądał się z uwagą wojowniczce.
– Jednak moim zdaniem to nie mróz jest problem – miauknął, a kotka przekrzywiła głowę na te słowa bez przekonania.
– To niby co?
– Tęsknota za klanami.
Mięśnie Lamparciej Cętki gwałtownie zesztywniały. Wzdrygnęła się i uciekła wzrokiem od byłego samotnika. Słyszała swoje serce, które przyśpieszyło od ogarniającego ją zdenerwowania. Czuła, jak atmosfera między nimi zgęstniała. Wbiła pazury w śnieg, kiedy przed oczami ujrzała znajome pyski pobratymców. Powoli mijały kolejne wschody, jednak oni dalej wracali.
Nie była w stanie odpowiedzieć na stwierdzenie Zmierzcha. Była zła, że trafił w sedno lęków, które tak naprawdę powodowały jej nerwowość - mokre futro nie miało dla niej znaczenia. Żałowała, że były samotnik tak płynnie przeszedł na temat, którego wolała unikać. Starała się nie pokazywać dręczących ją wyrzutów i przekonania, że całkowicie zawiodła.
Wiedziała jednak, że Zmierzch zdołał ją dobrze poznać. Znał ją tak dobrze, jak ona jego bursztynowo-zielone oczy.
– Lamparcia Cętko? – odezwał się łagodnym głosem i trącił ją w policzek, kiedy stanął tuż obok niej.
Chciała odwrócić głowę w jego stronę i zapewnić, że się myli, ale nie była w stanie. Bez przerwy wpatrywała się w ośnieżony, ukryty w mroku las, wiedząc doskonale, że jakikolwiek protest byłby kłamstwem. Nie lubiła kłamstw. Przez kłamstwa traciła koty.
– To tylko nostalgia. – Zdecydowała się na półprawdę, wiedząc, że coś musi odpowiedzieć.
Powietrze przeszyło prychnięcie Zmierzcha i poczuła, jak ten delikatnie uderzył ją ogonem w bok. Śnieg zaskrzypiał pod łapami kocura i po chwili zamiast lasu widziała brązowo-rudy pysk naznaczony zmartwieniem.
– Jesteś beznadziejna w kłamaniu, wiesz? – miauknął, jednak w głosie byłego samotnika zabrakło typowej zaczepnej nutki.
– Może. To nie znaczy, że nie złapała mnie nostalgia – burknęła, uparcie brnąc w półprawdę. Nie chciała rozmawiać o klanach. – Nic mi nie jest.
– Kłamstwo – odparł od razu i kotka zacisnęła zęby zirytowana. – Cętko, dlaczego próbujesz oszukać samą siebie?
– Nie oszukuję siebie!
– Akurat – prychnął Zmierzch i machnął ogonem. – Ten las to nie twój las. To nie terytorium klanu, a nieznajomy teren, który nigdy nie stanie się twoim domem.
– Skąd możesz wiedzieć? Nie minął nawet księżyc od kiedy opuściłam obóz – miauknęła, z jakiegoś powodu uparcie brnąc w swoje. Wiedziała, że nie chce mierzyć się z tym przed czym uciekła. Z tym co ją złamało.
– Ale cię znam, Lamparcia Cętko. Twoje miejsce jest w klanach – odparł z pewnością w głosie, której wojowniczka nie spodziewała się po nim.
– Znasz mnie? – powtórzyła z nutą kpiny, której u siebie nie przewidziała. Dostrzegła grymas na pysku Zmierzcha, jednak ten zamiast warknąć coś z irytacją, zaczerpnął głębszy oddech
– Tak, znam cię. Już trochę się ze mną męczysz, wiesz? – miauknął ze spokojem, o jakiego go nie posądzała. – Cętko, proszę, nie fukaj na mnie i przyznaj sama przed sobą, że to co robimy donikąd nie prowadzi.
– Nie zawsze musi dokądś prowadzić! – krzyknęła, ale głos Lamparciej Cętki zadrżał przy końcu wypowiedzi. – Jakoś przez większość życia żyłeś sobie przy dwunożnych bez celu nim pojawił się Wilcza Gwiazda.
Nie spodziewała się po sobie tak ostrych słów i pożałowała ich niemal od razu, kiedy dostrzegła ból w oczach Zmierzcha. Nie znała jego przeszłości, ale widziała, że uderzyła w czułą strunę byłego samotnika.
– Też miałem swoje koty i grupę, wiesz? Porzuciłem to wszystko dla wiedzy o przeszłości, którą obiecał mi Wilcza Gwiazda – odparł cicho i zgarbił się nieco.
– O czym ty mówisz? – spytała i spojrzała z niepokojem na brązowo-rudego kocura. Nigdy wcześniej nie widziała tak bezbronnego Zmierzcha - nawet gdy był ledwo żywy i na skraju życia, miał w sobie więcej złości. Wtedy dalej utrzymywał swoją dumną postawę. Teraz ona zniknęła.
– Kiedyś ci opowiem, Cęteczko. Obiecuję – zapewnił ją z bladym uśmiechem i odetchnął głębiej. – Teraz jednak ważniejsza jesteś ty. Dalej chcesz krzyczeć?
Nuta złośliwości wybrzmiała w głosie Zmierzcha i Lamparcia Cętka zmrużyła jasne oczy na te słowa. Wolała porozmawiać o przeszłości byłego samotnika, jednak ten nie dał jej takiej możliwości.
– Nie mam siły krzyczeć. Jeszcze zedrę gardło – mruknęła po chwili niechętnie, wpasowując się w docinkowy nastrój brązowo-rudego kocura.
– Wtedy przeszukałbym cały las i znalazł dla ciebie miód – miauknął niemal od razu i uśmiechnął się szerzej. – Wiesz, z chęcią dalej udawałbym, że już do końca świata będziemy tylko we dwoje i las, ale twoje serce krzyczy co innego. Nawołuje ukochane klany.
– Nie chcę tam wracać – westchnęła cicho i usiadła z rezygnacją na ziemi. Zmierzch poszedł w jej ślady, siadając na tyle blisko, że jego ogon opadł nie tylko na jego łapy, ale również na łapy kremowo-brązowej kotki.
– Chcesz – odparł bez wahania, na co Lamparcia Cętka posłała mu powątpiewające spojrzenie. – Możesz upierać się teraz, że nie, ale robisz tak tylko dlatego, żeby nie ranić samej siebie.
– Zmierzchu...
– Nie, słuchaj mnie uważnie, Cęteczko. Myśl o klanach cię boli, bo czujesz, że ich zawiodłaś. Wiem, że to kłamstwo, bo mam doświadczenie w zawodzeniu najbliższych – przerwał jej z uporem Zmierzch. W słowach kocura dosłyszała aluzję nie tylko do ostatnich wydarzeń, ale i do przeszłości, której jeszcze nie znała. – Zależy ci na nich. Na każdym tym przeklętym kocie, nie ważne, czy widzieli w tobie Wilczą Gwiazdę, czy nie. Uważasz, że cię nie potrzebowali, co jest bzdurą. Masz siłę przywódcy, wiesz? Dowodziłaś kotami w podróży. Będziesz dowodzić teraz. Pokonasz ojca i wszystkie lęki. Musisz tylko uwierzyć.
– Nie potrafię uwierzyć – przyznała cicho i pochyliła głowę. Wbiła wzrok w puszysty ogon kocura, który otulał łapy jej i Zmierzcha.
– Dlatego jestem ja. Pomogę ci uwierzyć, nie ważne, jak długo będę musiał się powtarzać – odparł jej od razu z łagodnością i zdecydowaniem.
– Zmierzchu, doceniam to, ale nie sądzę, by to się miało udać – wymamrotała z niechęcią i westchnęła przeciągle.
– Uciekasz przed własnym przeznaczeniem, wiesz? – prychnął i uniósł ogon, aby musnąć brodę wojowniczki. Lamparcia Cętka uniosła machinalnie głowę i spojrzała na brązowo-rudego kocura.
– Przeznaczeniem? Jakim przeznaczeniem? – powtórzyła z suchym śmiechem i pokręciła do siebie głową. – Nie sądziłam, że możesz być tak wierzący. Misja od Klanu Gwiazdy nie wypaliła. Nasza grupa rozwaliła się.
– Oh, nie gadaj głupot, pewnie, że się nie rozwaliła. Lodowe Spojrzenie długo nie wytrzyma u Wilczej Gwiazdy, o ile już nie czmychnął – prychnął z rozdrażnieniem Zmierzch, a kotka zmarszczyła nos. – Zresztą to nie o waszym Klanie Gwiazdy mówię.
– A o czym?
– O Wilczej Gwieździe. – Odpowiedź padła od razu, zaskakując Lamparcią Cętkę. Nie zdążyła jednak odpowiedzieć kocurowi, bo ten kontynuował: – Nienawidzi cię, nie tylko dlatego, że jesteś zbuntowana wobec jego racji i wypierasz się jego krwi. Wilcza Gwiazda wie, że jesteś w stanie go pokonać. Stwarzasz dla niego zagrożenie. Boi się ognia, który płonie wewnątrz ciebie – mówiąc te słowa, dotknął ogonem klatki piersiowej kotki.
– Nienawidzi mnie, bo nie idę w jego ślady – wymamrotała bez przekonania i skrzywiła się. – Ale Nocna Iskra też nie poszła za nim, jak cień. Tylko Lodowe Spojrzenie.
– W Nocnej Iskrze widzi siebie i mrok, który próbuje w niej obudzić. Lodowe Spojrzenie dał się zmanipulować księżyce temu – miauknął z takim przekonaniem, jakby znał całe życie trójki rodzeństwa. – Tylko ty od zawsze się sprzeciwiałaś. Twoja nienawiść jest jego zgubą, a twoją siłą.
– Nienawidzę tego, kim jest – przyznała cicho i spojrzała z żalem na Zmierzcha. – Jednak jeszcze bardziej nienawidzę siebie. Nienawidzę tego, że w każdym swoim kroku widzę jego. Słyszę jego pogardliwy głos, kiedy próbuje zawalczyć o siebie. Boję się, że jeden fałszywy krok i sprowadzę całkowitą zagładę.
Ciepło i troska w oczach bursztynowo-zielonych oczach Zmierzcha była tak pocieszna, że chciała w niej utonąć. Wpatrywał się w nią bez cienia kpiny. Stworzył poczucie komfortu i pozwolił kotce wypowiedzieć jej wszystkie najskrytsze lęki.
– Nie jesteś Wilczą Gwiazdą i nigdy nim nie będziesz. Wiem, że to nie jest łatwe, ale pozwól sobie pogodzić się z tym kim jest twój ojciec – miauknął łagodnie i uśmiechnął się delikatnie. – Uwierz w ten swój ogień i pokaż mu, że ma słuszność, obawiając się ciebie.
Po słowach Zmierzcha zapadła chwila milczenia. Lamparcia Cętka wpatrywała się w pełen ciepła pysk brązowo-rudego kocura, szukając w nim pocieszenia i siły. Czuła, jak powoli odzyskuje energie, kiedy przetrawiała każde z wypowiedzianych przez niego słów. Doceniała jego bliskość, nawet gdy parę księżycy temu w życiu nie uwierzyłaby, że to właśnie w nim znalazła ukojenie. Pomimo wszystko, ufała mu bezgranicznie. Wiedziała też, że ma rację.
Czekała ją długa droga do pokonania nim zdoła pogodzić się z własnym dziedzictwem. Na razie jednak liczyło się tylko ocalenie klanów.
– Chodźmy – zarządziła po chwili ciszy i dotknęła przelotnie nosem policzka Zmierzcha, nim wyminęła go. Wiedziała, gdzie ma iść. Krążyła w kółko od kiedy opuściła Klan Lasu, co jakiś czas wpadając na granice. Tęskniła za domem, nawet gdy wmawiała sobie inaczej.
– Przygodo, nadchodzimy! – zawołał wesoło Zmierzch i ruszył za nią. Zrównał z nią krok, po czym trącił ją w bok. – Może powinienem dostać rolę mediatora, skoro tak dobrze mi poszło w przekonaniu ciebie?
– Najpierw przekonaj Rdzawą Gwiazdę, aby przyjął cię z powrotem. Potem pogadamy o roli mediatora – odparła ze słyszalnym ostrzeżeniem w głosie i Zmierzch od razu pokiwał głową.
– Nie martw się. Rdzawa Gwiazda w sekrecie mnie uwielbia – zamruczał z zawadiacką nutą. Lamparcia Cętka spojrzała na niego pobłażliwie i pokręciła do siebie głową.
– Zmierzchu –westchnęła i krótki chichot opuścił jej pysk. W odpowiedzi otrzymała szeroki uśmiech kocura.
Przejście przez zaśnieżony las w towarzystwie byłego samotnika minęło w ułamku uderzenia serca. Nim Lamparcia Cętka zdążyła się zorientować, już przekraczali granicę Klanu Lasu, a znajomy zapach otoczył ją ze wszystkich stron. Drzewa nagle wydały się znacznie przyjaźniejsze w mroku chmur, a śnieg skrzypiał wesoło, jakby cieszył się na powrót kremowo-brązowej wojowniczki.
Kotka miała nadzieję, że pobratymcy nie oberwą jej z futra i podzielą entuzjazm białej pierzyny. Szła powoli, prowadząc Zmierzcha, który z uwagą nasłuchiwał i rozglądał się dookoła. Widziała, że sierść na karku kocura uniosła się odrobinę, a ogon zaczął podrygiwać nerwowo. Domyślała się, że były samotnik denerwował się powrotem, jako, że ostatnim razem nie popisał się lojalnością. Dotknęła przelotnie końcówką ogona barku Zmierzcha, na co ten posłał jej krzywy uśmiech.
W tej samej chwili rozległ się dźwięk łamanej gałęzi i wysokie paprocie zaszeleściły, kiedy spomiędzy nich wyłonił się patrol pięciu kotów.
– Lamparcia Cętka? – Pytanie samoistnie opuściło pysk zdumionego Słonecznego Serca, który gwałtownie zatrzymał się tuż przed nią.
Kremowo-brązowa wojowniczka zamrugała oczami i cofnęła się o krok, czując dziwnie łaskotanie w brzuchu na widok złocistego kocura. Rozchyliła usta, aby coś odpowiedzieć, jednak wszystkie słowa ugrzęzły jej w gardle. W tej samej chwili obok wojownika pojawili się pozostali - Poranne Życzenie, Topolowy Cień, Lisi Ogon i Sowia Łapa.
– Co tu robicie? – odezwała się biało-szara kotka i przekrzywiła głowę, kiedy jej wzrok szarych oczu spoczął na Zmierzchu. – Co on tu robi?
– Wracamy do klanu – odparła nerwowo Lamparcia Cętka na pytanie Porannego Życzenia, podczas gdy Lisi Ogon i Topolowy Cień wymienili między sobą spojrzenia.
Nie umiała nic wyczytać z pysków starszych wojowników, za to bursztynowe oczy Słonecznego Serca mówiły wszystko - ulga mieszała się z niepokojem i niezadowoleniem. Po chwili zorientowała się, że tak naprawdę to niezadowolenie widziała w ślepiach przyjaciela, a zazdrość - i przełknęła nerwowo ślinę.
– Brakowało nam ciebie, Lamparcia Cętko – przyznał Lisi Ogon z delikatnym uśmiechem i machnął lekko ogonem. – Nie rozumiem jednak czego u nas szuka ten samotnik. Nie byłeś jednym z kotów Wilczej Gwiazdy? – dodał z niezadowoleniem, jednak ton wojownika nie zraził Zmierzcha.
– Byłem, ale uciekłem, tak jak stojący obok was Słoneczne Serce – miauknął i wywołany kocur położył uszy po sobie.
Lamparcia Cętka ledwie widocznie szturchnęła Zmierzcha, widząc, że ten prowokuje złocistego wojownika. Nie chciała żadnej kłótni, a w szczególności pomiędzy tą dwójką.
– Słoneczne Serce od zawsze był kotem Klanu Lasu. Nie możesz powiedzieć tego samego o sobie – mruknął Topolowy Cień, a Lamparcia Cętka dostrzegła niezadowolenie w oczach jasnobrązowego kocura, kiedy spojrzał na złocistego wojownika.
Bronił Słoneczne Serce, jednak nie darzył go pełnią zaufania - i jej przyjaciel musiał zdawać sobie z tego sprawę. Widziała, jak ogon złocistego kocura podryguje nerwowo, kiedy spoglądał na resztę pobratymców.
– Może nie jestem kotem Klanu Lasu z krwi i kości, ale jestem kotem, który chce pomóc zakończyć to piekło – odparł spokojnie Zmierzch i przekrzywił lekko głowę. – Wygonicie mnie, choć oferuje cztery sprawne łapy, które mogą się przydać w nadchodzących walkach?
– Dlaczego mamy ci ufać? – prychnął Słoneczne Serce i pochylił głowę, odsłaniając zęby w grymasie. – Nic nie będziesz z tego miał, kiedy nam pomożesz. Zaryzykujesz jednie swoje życie.
– Już ty się nie martw o to, co ja z tego będę miał – zamruczał przymilnie Zmierzch i uśmiechnął się delikatnie. – Ale myślę, że obaj wiemy, że zaryzykuję dużo więcej.
Sierść na karku Słonecznego Serca uniosła się do góry, jednak nim zdołał zrobić krok w stronę byłego samotnika, Topolowy Cień chwycił go za kark. Złocisty kocur parsknął z irytacją, podczas gdy Poranne Życzenie spojrzała z niechęcią na brązowo-rudego kocura. Sowia Łapa nerwowo przeskoczyła z łapy na łapę, spoglądając na swojego mentora.
– Zaprowadzimy cię do Rdzawej Gwiazdy, ale lepiej żebyś miał sensowne wyjaśnienie dla niego odnośnie swojego powrotu – mruknął po chwili Lisi Ogon, po czym spojrzał na Lamparcią Cętke. – Dobrze mieć cię z powrotem – dodał z delikatnym uśmiechem i skinął głową do Topolowego Cienia.
Jasnobrązowy kocur puścił Słoneczne Serce i ciche prychnięcie opuściło pysk złocistego wojownika. Nie odezwał się jednak ani słowem i podążył z grymasem na twarzy za Lisim Ogonem oraz Sowią Łapą. Po paru krokach, odwrócił głowę i spojrzał przez ramię prosto na Lamparcią Cętkę.
Kremowo-brązowa kotka miała wrażenie, że ktoś wbił jej pazury w serce, kiedy w bursztynowych oczach przyjaciela dostrzegła ból, zawód i smutek. Usłyszała, jak westchnął cicho i posępnym krokiem ruszył za Lisim Ogonem. Po chwili ze złocistym wojownikiem zrównała krok Poranne Życzenie i wymamrotała coś do jego ucha. Sierść na karku kocura uniosła się na moment, jednak niemal od razu opadła, kiedy smętnie pokręcił głową.
Lamparcia Cętka powstrzymała się przed pobiegnięciem za przyjacielem i przeproszeniem za wszystko, cokolwiek zrobiła. Cieszyła się, że wrócił do klanów i chciała dowiedzieć się, jak uciekł z Klanu Wilka. Wiedziała jednak, że ta rozmowa musiała poczekać, kiedy obok niej stał wyprostowany, jak młoda sosna Zmierzch.
– Musiałeś mu dopiec? – prychnęła na brązowo-rudego kocura, ruszając na samym końcu patrolu, tuż za Topolowym Cieniem.
Zmierzch skrzywił się na jej słowa, po czym wzruszył niedbale barkami - widziała jednak, że nie zrobił tego w luźny sposób. Wszystkie mięśnie kocura były spięte.
– Musiałem – odparł, siląc się na pogodny ton.
Lamparcia Cętka zgromiła go wzrokiem, jednak kiedy poczuła na sobie intensywne spojrzenie byłego samotnika, powstrzymała się przed komentarzem. Zmierzch trącił ją w policzek, po czym wymamrotał:
– Kiedyś zrozumiesz, Cęteczko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro