Rozdział 24: ,,Lwia Gwiazdo, czy to ty?"
Słońce mocno przyświecało, pomimo faktu, iż zaczęła się Pora Suchych Liści. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że nie miałem o tym pojęcia. Dlaczego? Za moment się dowiecie...
Ogólnie to obudziłem się w legowisku uzdrowiciela. Kiedy tylko otworzyłem oczy, odskoczyłem kilka długości lisiego ogona od niego. Nie chciałem mieć nic wspólnego z tymi zdrajcami. Miałem ochotę odwrócić się na ogonie i uciec, ale oczywiście jak na złość, do legowiska medyka kto wszedł? A oczywiście, że moi porywacze. Widząc ich, zjeżyłem bojowo futro i wysunąłem pazury.
-Daruj sobie, Sprytna Wichuro! Jest nas tutaj więcej, niż ci się wydaje!
-Daruj sobie te swoje groźby. - specjalnie powtórzyłem jego zwrot- Poza tym nie macie prawa mnie więzić!
-Haha- zaśmiał się parszywie - własne że mamy. Znaleźliśmy cię na naszym terenie!
Nic już nie miauknąłem, bo wiedziałem, że mają rację.
-A teraz idziesz z nami- syknął mój przeciwnik.
-Chyba w snach- warknąłem.
Niestety, wbrew mojej woli, zatargali mnie pod ten głaz na którym jak gdyby nigdy nic siedziała sobie Lamparcia Gwiazda. Rozejrzałem się wokół. Nigdzie nie było Kamiennego Futra, Mglistej Stopy, Srebrnego Strumienia, Burzowej i Pierzastej Łapy oraz Szarej Pręgi, co bardzo mnie zaniepokoiło. Zadarłem głowę i wpatrzyłem się w przywódcę.
Oczywiście niedaleko wylizywał swoje futro Tygrysia Gwiazda i jego wojownicy. Prychnąłem tylko niezadowolony i przymrużyłem oczy.
-Sprytna Wichuro! Witaj w naszym klanie!- powiedziała głośno i wyraźnie ta cętkowana idiotka.
Nic nie miauknąłem. Podniosłem brew.
-Od tej pory jesteś członkiem Klanu Tygrysa- myślałem, że chyba oszalałem. Co do Jasnego Klanu Gwiazdy!?
-Nie jestem- syknąłem dosadnie.
Jej wyraz pyska od razu się zmienił. Zjeżyła bojowo futro, wysunęła pazury i odsłoniła kły. Jednak ja to miałem gdzieś. Co ona sobie myśli? Nie jest moim przywódcą i nie może mną rządzić.
-Właśnie, że tak, czy ci się to podoba czy nie. Aaaa- kotka uśmiechnęła się kpiąco- powinieneś podziękować swojemu przyjacielowi za pomoc w pochwyceniu ciebie. - moje oczy zrobiły się olbrzymie ze zdziwienia.
-Szara Pręgo, ty nie...- nie mogłem wykrztusić nic więcej. Szary kot nawet nie patrzył w moją stronę. Spuścił wzrok i miauknął cicho:
-Przepraszam, Sprytna Wichuro. Ja... Ja nie miałem wyboru. Oni... Oni mówili, że skrzywdzą Srebrny Strumień i moje dzieci...
W tym momencie coś we mnie pękło. Od zewnątrz nie było tego widać, ale od środka już owszem. Jednak po chwili odsłoniłem zęby i miałem ochotę udusić na miejscu te przywódcze mysie móżdżki. Nie byłem zły na Szarą Pręgę- po prostu chciał chronić swoją rodzinę.
-Ale to i tak niczego nie zmieni, Szara Pręgo- warknąłem szorstko.
- Teraz to jest Szary Kieł- krzyknęła cętkowana kotka.
-Czy ktoś prosił cię o zdanie?!- fuknąłem.
-Jestem przywódcą i mogę robić co chcę- oj, nie. Takie myślenie mnie wprawiło w stan jeszcze większej złości.
-Nawet jeżeli, to nie jesteś MOIM, dlatego nie będę walczył dla was!
Kocica przymrużyła oczy ze złości.
-W takim razie posiedzisz sobie w zamknięciu, aż w końcu sam się zgodzisz. Zaprowadźcie go!
Po chwili z mojej prawej i lewej strony pojawili się wojownicy, o ile można te koty tak nazwać. Szliśmy już trochę, aż w końcu doszliśmy do jakiegoś tunelu. Odprowadzono mnie do końca, a tuż za mną zasunął się kamień. Nie mogłem w to uwierzyć.
Zacząłem uderzać w głaz, odsunąć go. Nic.
-Odpuść sobie, Sprytna Wichuro. To nie ma sensu. Już próbowaliśmy- od razu wiedziałem do kogo należy ten głos. Powoli się odwróciłem i zaniemówiłem.
Za mną stał złocisty kocur o potwornie zmatowiałym i brudnym futrze, zmęczonych oczach, jednak nadal o pełnym motywacji spojrzeniu.
-Lwia Gwiazdo, czy to ty?- zapytałem nie będąc pewien.
-Tak khy khy - kaszlnął, gdyż chmura pyłu się osunęła- to ja.
Nie mogłem w to uwierzyć. Schyliłem głowę.
-My też tu jesteśmy- miauknęli równocześnie koty Klanu Rzeki.
-A Szara Pr... Kieł?- w porę się poprawiłem.
-Lamparcia Gwiazda stwierdziła, że nie zostanie z nami, gdyż zbyt kombinował- płaczącym głosem skomentowała Srebrny Strumień.
Nie mogłem w to uwierzyć. Czyli tak po prostu cętkowana przywódczyni miała gdzieś własne koty. Ślepo podążała za Tygrysią Gwiazdą.
-A jest też Bursztynowa Łapa? - miauknąłem, przypominając sobie smutek Piaskowej Burzy.
-Jest, ale w bardzo ciężkim stanie- miauknęła cicho Pierzasta Łapa.
Dopiero teraz ją zobaczyłem. Leżała ciężko ranna w kącie jaskini. Podeszłem do niej i zaniemówiłem. W jej rany wdało się zakażenie.
-No bo widzisz, Sprytna Wichuro - zaczął Kamienne Futro- ty stanowisz jakąś wartość dla Klanu Tygrysa, a ona nie. Po tym, gdy ją tu przytachali, nie wysłali do niej medyka. Leży tu już tyle samo czasu co Lwia Gwiazda, ale z o wiele poważniejszymi ranami.
Nie mogłem w to uwierzyć.
-Ale czemu ją porwano?
-Widziała cały atak na mnie, a potem to ją dopadli- odezwał się złocisty kocur, który dotychczas pozostał moim autorytetem.
-Trzeba to pilnie opatrzyć. - miauknąłem i rozejrzałem się. Szczęście mi sprzyjało, bo na górnych rogach naszego więzienia było ich trochę. Na ziemi było trochę trawy i koniczyn.
,,Nie powinno jej to zaszkodzić"- pomyślałem i zerwałem trochę.
Zacząłem żuć, a po chwili wyplułem na pajęczyny. Uważnie zmieszałem składniki, upewniając się, że odłamki nadal nie są za duże. Po chwili obwinałem nimi rany młodej kotki. Ta, tylko wymruczała podziękowanie i na nowo zasnęła. Bardzo nie podobał mi się jej stan, ale nic nie dało się zrobić.
-Ej, Sprytna Wichuro- zwróciła się do mnie z wielkim oporem Mglista Stopa. - mógłbyś opatrzyć też nasze rozcięcia?
Pokiwałem głową i wziąłem się do roboty. Po kilku minutach usiadłem, zadowolony ze swojej pracy. Opatrunki dobrze się trzymały, a przynajmniej w pewien sposób liczyłem, że zioła wstrzymają infekcję.
-Jak często przynoszą nam jedzenie?
-Rzadko- miauknął Burzowa Łapa- raz na kilka wschodów.
,,To dlatego tak trudno im uciec"- uświadomiłem sobie.
Spojrzałem w kierunku głazu. Słońce powoli zanikało, co oznaczało, że zbliża się noc.
-Musimy stąd uciec- postanowiłem- najlepiej jeszcze dzisiaj.
-Sprytna Wichuro!- miauknęła Mglista Stopa zdenerwowana- myślisz, że nie próbowaliśmy? Pchaliśmy to wszyscy, szukaliśmy innych dróg- nic! Po prostu się nie da.
Spojrzałem ponownie w stronę kamienia. Było już ciemno, a wszyscy byliśmy zmęczeni.
-Spróbujemy ponownie, jutro o świcie- miauknąłem stanowczo, nie chcąc słyszeć sprzeciwu.
Jak teraz na to patrzę, to w tamtym momencie faktycznie musiałem zapomnieć o fakcie, że przecież był tam z nami Lwia Gwiazda. Nie zdawałem sobie sprawy dlaczego kocur tak mało mówił. Zależało mi wtedy tylko na ucieczce z tego miejsca.
Ułożyliśmy się koło siebie, aby grzać się wzajemnie, a zwłaszcza uczniów, którzy przecież mogli szybko zachorować. Już nawet nie wspominając o Srebrnym Strumieniu i jej drugim miocie kociąt.
Chociaż wszyscy spali, ja nie mogłem zmrużyć oczu.
-Klanie Gwiazdy, pomóż mi wymyślić jakiś plan, aby móc stąd uciec.
Sam w sumie nie wiem, ale wydawało mi się, że poczułem, że jest obok mnie Gwiezdny Zmierzch i moi bliscy, którzy odeszli: Jesienny Pysk, Szybki Wiatr, Prędka Łapa, Luna, Plamisty Ogon i moje kocięta. W moich oczach pojawiły się łzy. Jakoś bolało to bardziej, kiedy o nich myślałem. Wszystkie wspomnienia spadły na mnie jak piorun z jasnego nieba. Ucieczka w las, życie samotnika, walki na granicach, pierwsze księżyce jako uczeń, walka z Tygrysią Gwiazdą- jeszcze wtedy Tygrysim Pazurem, wygnanie Długiego Ogona, kolejne bitwy aż do finałowej walki z Klanem Mroku.
Nawet nie wiedząc kiedy, moje oczy same się zamknęły. Wymruczałem jeszcze:
-Dobranoc Klanie Pioruna i moi przyjaciele. Słodkich snów, Liliowy Kwiecie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro