Rozdział 20: Próba pogodzenia
Minęło kilka wschodów, a ja nadal głowiłem się nad tym, kto mnie wtedy zaatakował. Jednak czułem, że ta sprawa ma drugie dno. Byłem tam i dosłownie chwilę później coś się na mnie rzuciło. Tam musiało być COŚ, czego żaden kot miał zobaczyć, wyczuć, wysłyszeć...
Wyjaśniłem oczywiście wszystko Ognistemu Sercu. Dzięki mnie, zaczął wysyłać więcej patroli w tamte rejony aby monitorowali okolicę. Dalej nie odnaleźli się Lwia Gwiazda i Bursztynowa Łapa. Nikt nie chciał powiedzieć tego na głos, ale każdy stopniowo tracił nadzieję. Zastępca nie miał humoru, aby wogłóle z kimkolwiek o czymkolwiek rozmawiać. Czułem, że coś ukrywa, tylko nie wiedziałem co. Leżałem w legowisku i tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem stojącego nade mną wojownika. A był to nie kto inny jak Paprociowe Futro. Kątem oka spojrzałem na niego z wyrzutem. Rudy kocur wyglądał tak, jakby zamierzał coś powiedzieć. Jego oczy przepełnione były skruchą.
-Czego chcesz?- mruknąłem chamsko. Nie miałem z nim rozmawiać. Przymrużyłem powieki bo słońce raziło mnie w oczy. Były to najprawdopodobniej ostatnie takie dni, a za niedługo zaczną się mrozy.
-Sprytna Wichuro, ja.... Chciałbym przeprosić- kocur patrzył w ziemię i grzebał w niej pazurami.
-Czemu miałbym ci zaufać i przyjąć przeprosiny? - wstałem i wyszedłem z legowiska. Usłyszałem jeszcze kilka prób przeprosin ze strony wojownika, ale zignorowałem je. Ruszyłem do wyjścia z obozu, kiedy zatrzymała mnie Oszronione Futro.
-Sprytna Wichuro, Ogniste Serce prosi cię na chwilę do siebie- miauknęła i spojrzała na mnie.
Powoli skinąłem głową i zawróciłem. Teraz szedłem w przeciwnym kierunku. Czułem na sobie czujny i palący wzrok Liliowego Kwiatu, która nadal zachowywała się wobec mnie wrogo. Raniło mnie to od środka, ale wiedziałem, dlaczego. Nadal nie wybaczyła mi zdrady. Wiedziałem, że nadszedł czas, aby się pogodzić. Powolnym krokiem podszedłem do zastępcy, który akurat spożywał posiłek. Widząc mnie, przerwał jedzenie i skierował na mnie swój wzrok.
-Sprytna Wichuro - zwrócił się do mnie. - musimy porozmawiać, ale nie tutaj. - dokończył jeść, zakopał kości i skierowaliśmy się w najbardziej osłoniętą część obozu. Usiadł. Ja także. Wyglądało na to, że kocur myślał, jak odpowiednio zacząć naszą dyskusję.
-Otóż.... Hmmm- zaczął- Pamiętasz jak cię zaatakowali?
Kiedy to powiedział, uderzyło we mnie coś. Sam nie wiem, co się w tamtej chwili wydarzyło. Czułem jedynie coraz mocniejszy ból, aż w końcu zaprzestał...
***
Otworzyłem oczy. Przede mną znajdowała się polana. Od razu ją poznałem i zrobiłem krok do tyłu. To tutaj. Tutaj... Tutaj... To tu doszło do wojen. Pierwszej- Klan Mroku kontra Klan Gwiazdy i drugiej- Moja i przyjaciół kontra pozostali członkowie tego mrocznego klanu. Ale było dziwnie pusto. Wręcz nienaturalnie. Po chwili dopiero zza mnie wyłonił się Gwiezdny Zmierzch. Jego oczy były pełne zmartwień, że aż położyłem uszy po sobie. Wogłóle to wyglądało tak, jakby mnie nie widział. Spojrzałem na swoje łapy i zamarłem. Nie dostrzegłem ich. Byłem niewidzialny.
,,Co tu się stało? "- zapytałem sam siebie.
Poszedłem za Gwiezdnym Zmierzchem w celu dowiedzenia się czegoś więcej. Szliśmy jakąś polanką. Później przez las. Koło olbrzymiego jeziora. Łapy powoli zaczynały mi się męczyć, gdyż szedłem tak wolnym tempem, że nawet żółw byłby ode mnie szybszy. W końcu dotarliśmy.
Na jednej z łąk siedziało kilka kotów. Wiedziałem podświadomie, że to na pewno nie są wszyscy.
-I co Gwiezdny Zmierzchu? Nadal uważasz, że Sprytna Wichura da sobie radę?- zakpiła jakaś pręgowana kotka. Nie znałem jej, ale jak usłyszałem jej ton, to aż miałem ochotę wbić swoje pazury w jego grzbiet. Opanowałem się w ostatniej chwili.
-Poradzi sobie. Pokona i uwolni innych od Tygrysiej Gwiazdy, wiem to. - miauknął swoim donośnym głosem.
Podniosło mnie to na duchu. Czyli Klan Gwiazdy nadal się o nas troszczy i nie wątpi w moją do niego przynależność.
-Na razie on powinien pogodzić się z Liliowym Kwiatem, Muszlową Łapą i Paprociowym Futrem. Bez tego ani rusz...- dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że mój czas się kończy. Czułem się jakoś dziwnie. Ostatnie zdanie wypowiedziane przez kotkę brzmiało mi w uszach, a przed moimi oczami ukazała się ciemność...
***
-Sprytna Wichuro!- krzyknął najgłośniej jak potrafił Ogniste Serce.
Spojrzałem na niego jak na idiotę. Czego on się tak wydziera? Przecież nic się nie stało. Dotarły do mnie jednak słowa Gwiezdnego Zmierzchu i dziwnej pręgowanej kotki.
-O co chodzi, Ogniste Serce?- starałem się zachowywać w miarę normalnie, ale nie mogłem opanować drżenia łap.
-Mówię do ciebie od kilku dobrych minut, a ty mnie ignorujesz!?
-Przepraszam, Ogniste Serce, zamyśliłem się. Co mówiłeś? - kocur na moje zdanie, przewrócił oczami.
-O tym, że możliwe, że koty, które cię zaatakowały, mogą mieć coś wspólnego z porwaniem Lwiej Gwiazdy i Bursztynowej Łapy. Może są oni związani z Klanem Mroku? - streścił mój przyjaciel.
Kiedy to powiedział, aż mnie zmroziło. Nie lubię wspominać tamtego czasu. Zwłaszcza niektórych wydarzeń. Spuściłem wzrok i patrzyłem za siebie.
-Wiem Sprytna Wichuro, że jest to dla ciebie trudne, ale muszę to wiedzieć. Dostałeś jakąś przepowiednię od Klanu Gwiazdy?
Spojrzałem na niego zdezorientowany. Starałem się jednak wyglądać w miarę normalnie.
-Niieeeee.....- miauknąłem, specjalnie przeciągając.
Ogniste Serce podniósł brew.
-Czy jest coś co chcesz mi powiedzieć? - przymrużył oczy i nadal na mnie patrzył.
Pokręciłem głową energicznie. Starałem się zachować spokojnie i pewnie, ale chyba nie najlepiej mi szło. Przecież nie mogłem mu powiedzieć o tych wszystkich wizjach, które od pewnego czasu na okrągło mnie dręczyły.
-Dobrze - mruknął podejrzliwie.
-Uwierz, że gdyby było coś naprawdę ważnego, to bym ci o tym powiedział. To nie jest nic godnego uwagi i nic nie znaczy. Ale nie sądzę, aby Klan Mroku odpowiadał za porwanie przywódcy i zwykłej uczennicy. Nikt, poza mną, nie ma w sobie już krwii Klanu Gwiazdy. A poza tym wydaje mi się, że Gwiezdny Zmierzch ostrzegłby mnie o ich ponownym powrocie.
Zastępca smętnie pokiwał głową. Rozumiałem, że bardzo zależało mu, aby był usatysfakcjonowany z odpowiedzi, ale nie mogłem go okłamywać, zwłaszcza, że przecież to raczej nie wiązało się z moimi wizjami.
-Dobra, wracam do swoich obowiązków. Gdybyś jednak na coś wpadł Sprytna Wichuro, to powiedz mi, jasne?- podkreślił ostatnie słowo.
-Oczywiście.- miauknąłem.
Każdy z nas rozszedł się w swoją stronę. Teraz moim zadaniem była próba pogodzin z Liliowym Kwiatem. Pomimo jej palącego wzroku, syczenia i warczenia szedłem w jej kierunku.
Kotka odwróciła głowę, nie chcąc patrzyć w moją stronę. Umościłem się niedaleko niej i również na nią nie patrzyłem.
-Smakowała ci sroka?- zapytałem, spoglądając ukradkiem na nią.
-Tak - miauknęła z oporem. - Skąd o tym wiesz?- zapytała.
POV. LILIOWY KWIAT.
Naprawdę nie mogę uwierzyć, że Sprytna Wichura się do mnie w końcu odezwał. I to jeszcze z takim pytaniem. Spodziewałam się wszystkiego, a tu niespodzianka.
Ktoś od bardzo dawna, właściwie od momentu, kiedy pojawiłam się na nowo w Klanie Pioruna, przynosił mi regularnie pożywienie. Nigdy się nie dowiedziałam, kto cały czas to robi. Kiedy pytałam o to innych, odpowiadali mi, że to ,,ktoś mi bliski", ale ja nie miałam pojęcia, o kim konkretnie jest mowa. Dlatego ze zdziwieniem i oporem, gdyż nadal byłam na niego wściekła i obrażona, odpowiedziałam na jego pytanie. Skąd on to wiedział?
-Jak myślisz, kto codziennie przynosi ci jedzenie? - zapytał i podniósł brew.
Chciałam wybuchnąć śmiechem, bo niesamowicie bawił mnie jego wyraz twarzy, kiedy tak robił, ale zdołałam się powstrzymać. Nie odpowiedziałam na jego pytanie.
-Jeżeli chcesz się ze mną pogodzić, to przejdź do sedna- fuknęłam.
-Liliowy Kwiecie, ja... Przepraszam- kiedy to usłyszałam, myślałam, że wybuchnę.
Czy on naprawdę myślał, że wystarczy ,,przepraszam" po tym wszystkim, co się stało? Po jego zdradzie?
Liczyłam na to, że zaprosi mnie na wspólne polowanie, albo spacer, że porozmawiamy w cztery oczy, że wszystko sobie wyjaśnimy i dojdziemy do porozumienia. A on? Do Jasnego Klanu Gwiazdy powiedział raptem cztery słowa i myślał, że tak po prostu zapomnę!?
-Wiesz co, Sprytna Wichuro? Gdzieś mam twoje przeprosiny i nigdy już nie będziemy razem!- wrzasnęłam. Wstałam i wyszłam z obozu. Słyszałam jeszcze jego krzyki, ale je zignorowałam.
Przebiegłam kilka metrów, aż w końcu się zatrzymałam. Ciężko dyszałam, a z moich oczu pociekło kilka pojedynczych i słonych łez. Chciałam to wreszcie zakończyć, aby móc dzielić swój czas z Sprytną Wichurą, żeby znowu być szczęśliwą. Widać los chciał dla nas inaczej...
Czemu życie jest takie skomplikowane?
Witajcie kochani! Z tym powyższym pytaniem zostawiam was na weekend. Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro