Wojownicy | LeviHan | Attack on Titan
Grobową ciszę zagłuszały tylko pędzące przed siebie konie. Przed nimi zaczęły widnieć wysokie mury, a nad nimi, na tle już czarnego wręcz nieba, gwiazdy tworzyły najróżniejsze wzory. Jednak nikt nie miał czasu, ani tym bardziej chęci, aby się im przyjrzeć.
Nawet Hange, ta ciekawa świata, zafascynowana najmniejszymi szczegółami, wesoła kobieta, tylko pędziła przed siebie, nie rozglądając się. Bo gdyby mogła, to właśnie teraz, zamknęłaby oczy i nigdy więcej ich nie otworzyła.
Próbowała się uśmiechnąć. Ale dla kogo to robiła? Dla młodych, umęczonych zwiadowców, których właśnie prowadziła do domu? Dla kaprala, czy generała? Czy może dla tych, którzy najbardziej zaprzątali jej teraz myśli - poświęconych w tej misji żołnierzy?
Wiedziała jedno - jeśli ona się nie uśmiechnie, już nikt tego nie zrobi.
*
- Wejść - rozkazał jakby zmęczonym tonem Levi, słysząc pukanie do drzwi jego pokoju. W nich ujrzał Hange, która na jego widok wywinęła oczami.
- Dlaczego jeszcze nie śpisz? - spytała jak matka, zamykając drzwi i podchodząc do biurka zawalonego stertą dokumentów.
- Mógłbym zapytać cię o to samo. Jak widzisz pracuję, więc nie przeszkadzaj mi - odparł spokojnym, pewnym, ale beznamiętnym głosem, nawet na nią nie patrząc.
Zoë chciała coś odpowiedzieć, rzucić jakimś żartem, ale uprzedził ją karcący wzrok kaprala. Nie był to odpowiedni moment na żarty, to na pewno, ale przecież każdy potrzebuje odrobiny otuchy.
Zapatrzyła się na zgrabne palce Ackermana, trzymające pióro, które z niesamowitą szybkością, jak i starannością wypisywało ciągi liter. Litery nie były przypadkowe - najczęściej tworzyły imiona. Imiona te, również nie były przypadkiem - gdy zostało ono już napisane, mężczyzna precyzyjnie, jakby od linijki przekreślał je.
Hange wiedziała co to oznacza i dalej wpatrywała się, choć nie w literki, ale w osoby. Ona na tej kartce widziała prawdziwe osoby, z którymi jeszcze parę dni temu śpiewała, tańczyła i śmiała się. Łzy zaczęły napływać jej do oczu, słysząc te ciche, ale sprawiające wrażenie ciężkie pociągnięcia piórem, tworzące proste kreski.
Spojrzała na twarz towarzysza. Jego oczy, bez jakichkolwiek uczuć, wodziły między jedną kartką, a drugą. Przecież nie mógł być obojętny, prawda? Na pewno coś czuł! - zapewniała się dziewczyna.
Nagle energicznie wstała od biurka, przerywając przytłaczające dla nich obojga milczenie.
- Zrobię nam herbaty! - starała się zabrzmieć odważnie.
- Powinnaś się już położyć - odparł Levi, nie unosząc wzroku z nad kartki.
- Ty też, dlatego dotrzymam ci towarzystwa. No i zrobię herbatę!
W końcu zabrzmiała jak Hange. Prawdziwa, wesoła Hange Zoë, która uwielbiała przekomarzać się z kapralem. A sam kapral, już miał ją zatrzymać, kiedy właśnie to zauważył - w końcu się uśmiechnęła. Może na siłę, a może dla niego? W każdym razie, przynajmniej cząstka niej już wróciła. I to dodało otuchy temu żołnierzowi, który rzekomo nie miał uczuć.
- I tak ją spieprzysz - mruknął do siebie pod nosem, gdy kobieta zamknęła drzwi. I nikt nie mógł zobaczyć jego zwykle poważnej twarzy, wyginającej się w malutki, nic nie znaczący, ale uśmiech.
Jego też to bolało. On też posiadał uczucia, był tylko zwykłym człowiekiem. Po prostu nauczył się je perfekcyjnie tłumić w sobie. Levi tak samo jak Hange, oprócz samych nazwisk widział ludzi. Ludzi których szkolił i z którymi niedawno wybrał się na "wyprawę ich życia".
Ciężko było mu kreślić kolejne i kolejne, dopiero co napisane litery, nie dlatego że był zmęczony, ale dlatego, że czuł.
Jego wewnętrzne rozmyślania przerwała kobieta wchodząca do pokoju. W rękach trzymała dwa naczynia z parującą zawartością i szeroko uśmiechnęła się do siedzącego za biurkiem mężczyzny.
- Spokojnie, przecież ja bym cię nie otruła - powiedziała okularnica widząc sceptyczne spojrzenie Ackermana, kiedy postawiła przed nim filiżankę.
- Nie był bym tego taki pewny - mruknął, na co Zoë tylko się uśmiechnęła i zaczęła siorbać swoją herbatę.
Po kilku chwilach spędzonych na przepisywaniu kolejnych danych z kartki na kartkę, Levi zdecydował się wziąć łyk przygotowanej przez dziewczynę herbaty.
Levi jak to Levi. Palcami prawej dłoni zgrabnie złapał brzegi filiżanki i uniósł ją na wysokość ust. Zanim jednak wziął łyk, zaciągnął się zapachem. O dziwo, pachniała tak jak zwykle - czyli tak jak uwielbiał. Zwykła, najprostsza herbata.
Delikatnie, jak zarazem ostrożnie przechylił naczynie i w końcu zasmakował herbaty. Ciepło ogarnęło jego ciało, a miłośnik tej zwykłej herbaty nie potrafił ukryć zdziwienia, którego nie przeoczyła siedząca naprzeciwko niego kobieta. Gdy odstawił napój na biurko, dalej próbując schować zaskoczenie spojrzał na Hange, która uśmiechała się podejrzliwie.
- Czterooka - zaczął. - czego ty tam dodałaś?
- Miłości - odparła zadziornie, na co ciemnowłosy tylko parsknął pod nosem. - Czyżby kapral Levi bał się przyznać, że smakuje mu herbata, która została zrobiona przez jakąś Hange? - drażniła się.
- Powinnaś już spać.
- Ale chcę ci pomóc - odparła niemal błagalnym tonem. Nie umiała odpuścić. Widziała, jak bardzo Levi jest wyczerpany. On też zasługuje na odpoczynek.
- Już niedużo mi zostało. Idź.
Hange wstała ze swojego miejsca, ale wcale nie miała zamiaru wychodzić z pomieszczenia, a tym bardziej iść spać. Obeszła biurko i stanęła centralnie za krzesłem mężczyzny.
Ackerman udawał, że to go nie obchodzi i uparcie wpatrywał się w stertę papierów leżących przed nim. Jednak Zoë odwróciła jego uwagę i rozpraszało go to niemiłosiernie, kiedy stała za nim. Bo przecież to Hange. Co ona mogła wymyślić?
Próbował właśnie skupić się jeszcze choć chwilę i zapisać nazwisko jednego z wielu straconych żołnierzy. Ale przerwały mu ramiona kobiety, które oplotły te jego, razem z klatką piersiową.
Hange odczuła, jak strasznie spiął się Levi. Ale po nim nie spodziewała się niczego innego. I tak zaskoczyło ją to, że nie odtrącił jej od razu, albo nie zaczął się wyrywać. Nawet wypuścił z dłoni to głupie pióro. Ku jej zdziwieniu, mężczyzna zaczął powoli się jej oddawać. Temu uczuciu bliskość i bezpieczeństwa. Tego potrzebował. Zapewnienia, że ktoś tu jednak jest. Ktoś jest i to dla niego.
Kobieta osunęła się w dół, tak że jej twarz była na wysokości twarzy Leviego. Poprawiła swój, matczyny wręcz, dla niego uścisk i pochyliła się. Na początku ujęła czarne kosmyki włosów, zagarniając je za ucho, po czym szepnęła do niego:
Będzie dobrze
Te dwa, może głupie z pozoru słowa ruszyły coś w żołnierzu, który nie miał uczuć. W tym, jednak zwykłym człowieku, chociaż wiecznie z kamienną twarzą. Nie okazał tego ani łzami, ani żadnym słowem podziękowania. Zrobił coś, na co normalnie by sobie nie pozwolił - na chwilę słabości. Levi odchylił głowę i oparł ją na ramieniu Hange, przymykając oczy.
Ucieszyło ją to niezmiernie. Mogłaby skakać z radości pod sufit, albo wyjawić komuś chwilową słabość kaprala. Mogłaby go nawet wyśmiać. Ale nie zrobi tego, ponieważ wie, może tylko częściowo, ale wie, przez co Levi przechodzi. I wie, że właśnie teraz, ten nietykalski Levi, potrzebuje tych dwóch głupich słów, zapewnienia, że nie jest w tym sam.
- Będzie dobrze - wyszeptał po chwili ciszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro