Rozdział 24
Rozwiany Pył pomaszerował do Srebrnego Wąsa. Miał do niego przyjść na trening. Nie wiedział w ogóle dlaczego to robi, czym kocur sobie zasłużył by Rozwiany Pył w ogóle mu ufał? Srebrny Wąs jak zazwyczaj powitał go skokiem prosto na jego kark. Kocur na tyle znał sztuczki starego samotnika że z łatwością uniknął pierwszego ciosu. Uskoczył też przed dwoma kolejnymi. Jednak za czwartym razem oberwał w bark. Postanowił zaatakować. Cofnął się o długość dwóch lisów od samotnika. Krążył obserwyjąc ruchy przeciwnika który lekko się niecierpliwił.
Dobrze, idź dalej. Spraw by zaatakował pierwszy. Gdy skoczy...zaatakuj
Odruchowo kocur nawet nie zastanawiał się nad tym z kąd się bierze głos. W konicu Srebrny Wąs wyskoczył wysoko. Rozwiany Pył ruszył szybko pod kocurem. Uderzył tylko lekko w brzuch kocura łapą bez pazurów. Ten upadł lekko zdyszany na ziemię. Wstał i skinął "uczniowi" głową.
- Dobrze, z kąd znasz tą sztuczkę?
- Eeeee...ktoś mnie nauczył- powiedział lekko zmieszany.
- Dobrze, odpocznij trochę. Potem zapolujesz dla swojego klanu.
- Jasne, tylko...gdzie jest Kwitnące Serce? Zawsze była.
- Dziś jej nie ma- samotnik odpuścił klanowiczowi szczegółów.
- Coś jej się stało?!
- Nie, po prostu nie mogła. O ile wiem to miłość między kotami z innych klanów jest zabroniona.- powiedział kocur nawet nie spoglądając na młodszego kota.
- Co?! Przecież to nie miłość! Zastanawiałem się tylko!
- To się nie tłumacz. Skoro masz tyle energi by się wykłucać ze starym mądrym samotnikiem to zapewne z chęcią przećwiczymy jeszcze po polowaniu ataki z drzew prawda?- Rozwiany Wiatr burknął coś cicho pod nosem jednak szybko kiwnął głową. Srebrny Wąs doskonale wiedział że nie lubił on zbytnio wchodzić na drzewa.
Rozwiany Pył udał się na polowanie. Zimno wnikało w jego futro i przesiąkało go niezbyt miłym i przyjemnym odczuciem. Zauwarzył że pobolewa go gardło. Obiecał sobie że pójdzie do Gawroniej Pieśni po coś na gardło. Podziwiał ją za pamięć do ziół i umiejętności medyczne. Jednak uważał na nią po pewnym incydencie. Było to jeszcze gdy był uczniem. Założył się z Pręgowaną Łapą że wezmą z jej legowiska trochę kocimiętki. Pręgowanej kotce się udało jednak on sam nie miał tekiego szczęścia. Potem przez pół księżyca chodził pomagać starszym w usuwaniu kleszczy. Gdy przychodziła zaś chwila na odpoczynek dla młodych terminatorów kotka prosiła Czarną Nadzieje by ta pozwoliła jej wziąć swego ucznia by pomógł jej zbierać zioła. Oczywiście ku jego zdziwieniu kotka nigdy nie miała nic do powoedzenia. Czasem mawet zgadzała się z lekkim uśmiechem co było dla niej wielką żadkością. Kocur w konicu skończył swe przemyślenia i wspominanie życia jako terminator. Musiał się skupiać na polowaniu.
Błotnisty Ogon przechadzał się właśnie po terytorium z Dziką Łapą i Jagodową Łapą. Brązowa kotka widocznie lubiła jego ucznia o białym futrze i szarych prawie czarnych łatach. Uczeń doskonale dogoadywał się z kotką. Kocur nie rozumiał dlaczego Dzika Łapa tak bardzo chciała przyjść do tego klanu. Jednak nie wgłębiał się w to. Więcej kociaków to więcej wojowników.
- Mam ją Błotnisty Ogonie! Mam ją!- krzyknął Jagodowa Łapa niosąc w pysku srokę o którą co chwila się potykał.
- Pomóc ci?- zapytał wojownik.
- Nie, pokaże ją klanowi, jest ogromna!- "Dla ucznia niezbyt dużych rozmiarów na pewno była ona duża" pomyślała mentor radosnego ucznia.
- Ona naprawdę jest wielka! Zanieśmy ją Poszarpanej Gwieździe jak już wrócimy!- łaciaty kocurek kiwnął głową na zgode. Nagle Błotnisy Ogon poczuł uderzenie na barkach.
- Gdzie on jest?! To już czas!- syknął Jasna Łapa wypluwając powoli słowa.
- Kto taki?!- syknął wojownik zrzucając z siebie młodszego kocura.
- Ten! Ten potomek mordercy i zdrajcy!
- W klanie Burzy nie ma zdrajców!- futro Błotnistego Ogona najeżyło się okropnie a jego pazury uderzyły o pysk ucznia. Ten zaskoczony uderzeniem szybko uciekł.
- Kto to był?- zapytał lekko przestraszony Jagodowa Łapa.
- Jeśli ten wypierdek z klanu deszczu jeszcze raz tu przyjdzie to dostanie łomot!- syknęła Dzika łapa a jej towarzysz się zaśmiał. Błotnistego Ogona zastanawiało dlaczego kotka z taką łatwością obraża swoich pobratymców. Może naprawdę była lojalną uczennicą klanu?
Kwitnące Serce siedziała przyglądając się Porannej Mrzawce. Chyba każdy to robił. Po tym jak Bursztynowa Gwiazda stracił zastępcę Oszronionego Ogona do klanu trafiła właśnie ona. Kotka której nikt nie znał a jednak. Lider od razu mianował ją na zastępczynię. Czarna wojowniczka klanu chmur rozmyślała kim mogła być nieznajoma. Może była partnerką lidera? Jednak na to wyglądała za młodo. Kwitnące serce dała by jej najwyżej 27 księżyców. Jasno szara kotka posiadała jasne lśniące w blasku księżyca pręgi. Kotka pomyślała że w dzień musiały one być w kolorze złota. Wszystkie koty klanu chmur zgromadziły się pod wysokim dębem gdy lider i tajemnicza kotka weszli na drzewo.
- Jestem Poranna Mrzawka- w kotce nie było niczego co świadczyło by o tym iż się boi czy jest onieśmielona. Jej głowa była uniesiona pewnie, spoglądała na każdego wojownika i ucznia mierząc go wzrokiem. Jej zimme błękitne oczy wzbudzały respekt. Wzrok kotki padł na Kwitnące Serce. Obie mierzyły się wzrokiem przez długi czas. Czarna kotka nie zamierzała ulec. Wytrzymała pod naciskiem wzroku nowej zastępczyni a ta przeżuciła wzrok na resztę klanowiczy.
- Poranna Mrzawka była córką Zroszonej Gwiazdy- przez klan przeszły szmery.
- Przecież on nie miał córki
- Nawet jeśli to z kim?!
- Jak to?!- Kwitnąca Łapa zamiast zadawać niepotrzebne pytania obserwowała i czekała aż lider ponownie się odezwie.
- Miał on córkę z samptniczką o imieniu Kosa. Pochodziła ona z klanu blizn.- Kwitnące Serce stwierdziła po tym zdaniu że był to najgorszy sposób przedstawienia jakiegoś kota. "Cześć jestem z klanu blizn" to tak jak stwierdzić "zostaniecie moją kolacją". Wszyscy klamowicze teraz rzywo rozmawiali.
- Wczoraj, gdy byłem na samotnym polowaniu straciłem przedostatnie życie. Lis który zabił Oszronionego Ogona zabił i mnie. Zrobiłby to jeszcze raz gdyby nie Poranna Mrzawka. Zabiła ona lisa, bez wiekszych problemów. Postanowiła mnie bronić- czarna wojowniczka niespokojnie trzepnęła ogonem. Jeśli Poranna Mrzawka miało coś oznaczać to na pewno nie znaczyło by to o charakterze czy usposobieniu tej kotki. Zdaniem Kwitnącego Serca pasowało by Tajfun a imię Poranna Mrzawka mogło co najwyżej znaczyć o jek futrze które naprawdę przypominało jakby osiadły na niej kropeli mrzawki.
- Dość niedawno dowoedziałam się o moim pochodzeniu. Chciałam odszukać Zroszoną Gwiazdę. Jednak kiedy dowiedziałam się o tym że zmarł kilkadziesiąt księżyców temu...zrozumiałam że chciała bym chronić klan chmur. Chciała bym robić dla klanu...dla naszego klanu to co majlepsze. Jeszcze jedno. W waszych głowach kotłuje się pewnie jedno pytanie, "Czy jadłam inne koty?" Odpowiedź brzmi tak. Jadłam kocie mięso...
Hyhyhyhy, co wy na to? Co myślicie o Porannej Mrzawce? Jal wam się podoba rozdział. Patrzcie aż 1043 słowa! To najdłuższy rozdział od ostatnich czasów!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro