Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|Rozdział 4|

Sierpień 1978

Stella nigdy nie pojmowała, jak głęboko Syriusz zakorzenił się w jej sercu, jak bardzo jego obecność wypełniała pustkę, której istnienia nawet nie była świadoma. Syriusz zaś, przyzwyczajony do samotności i niezależności, nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo Stella stała się dla niego centrum wszechświata, aż do momentu, gdy oboje przyznali, że łączy ich coś więcej niż tylko głęboka przyjaźń.

Syriusz, zawsze niezależny i buntowniczy, znalazł w Stelli bratnią duszę, kogoś, kto rozumiał jego dziką naturę i kochał go takim, jakim był — z bliznami przeszłości i nieposkromionym duchem. Stella, z kolei, odkryła w Syriuszu nie tylko namiętnego kochanka, ale także oddanego przyjaciela i obrońcę, który zawsze stawał po jej stronie, broniąc jej przed całym światem. Ona dbała o niego, gdy wracał trochę bardziej poobijany po pełni, a on wspierał ją, gdy byli partnerzy jej ojca okazywali się nie tacy chętni do współpracy, jak kiedyś.

Uwielbiali spędzać czas razem, na wiele różnych sposobów. W domu, gdzie wspólnie gotowali, grali w szachy czarodziejów i mugolskie gry planszowe, czy po prostu leżeli na kanapie, wtuleni w siebie, słuchając muzyki. Na koncertach ich ulubionych mugolskich zespołów, gdzie mogli się wyluzować i zapomnieć o troskach. W czarodziejskich pubach, gdzie razem z przyjaciółmi świętowali zwycięstwa i opłakiwali porażki. W mugolskich kinach studyjnych, których urok odkryli tylko dzięki Lily Evans. A czasem, późnym wieczorem, gdy księżyc wisiał wysoko na niebie, Syriusz zabierał Stellę na przejażdżkę swoim czarodziejskim motorem. Pędzili przez kręte, wiejskie drogi, wiatr targał ich włosami, a oni czuli się wolni i szczęśliwi. Zawsze wzbijali się wysoko w powietrze, zostawiając za sobą świat pełen trosk i problemów, a przed sobą mając tylko siebie nawzajem.

Ta sierpniowa parna noc była właśnie jedną z takich nocy, gdy beztrosko sunęli przez niebo, podziwiając rozświetlony Londyn. Stella, mocno obejmując Syriusza w talii, czuła, jak adrenalina w jej sercu miesza się z zachwytem. Z jednej strony bała się wysokości, z drugiej — nie mogła oderwać wzroku od zapierającego dech w piersiach widoku.

— Widziałeś to?! — zapytała nagle, jednocześnie krzycząc mu do ucha, aby przebić się przez świst wiatru.

— Co?! — odkrzyknął Syriusz, przechylając głowę, aby lepiej ją usłyszeć.

Trudno powiedzieć, czy Syriusz prosił o powtórzenie pytania, czy pytał, co dokładnie widziała Stella. Niemniej ciemnego kształtu, który przykuł jej uwagę, już nigdzie nie było.

— Nie ważne! — odkrzyknęła, mrużąc oczy i próbując ponownie dostrzec tajemniczy cień. — Wydawało mi się...

W ułamku sekundy sielankowy lot przerodził się w koszmar.

Z ciemności nocy wyłoniły się trzy postacie na miotłach, celując w nich różdżkami. Stella nie dostrzegła ich twarzy. Były zamaskowane.

Zanim zdążyła ostrzec Syriusza, jeden ze śmierciożerców wycelował różdżką i rzucił zaklęcie.

Czerwony błysk przeciął powietrze, niczym rozżarzony pocisk, celując prosto w Stellę. Syriusz, z refleksem godnym mistrza quidditcha, w ostatniej chwili szarpnął kierownicą motoru, zmieniając gwałtownie kierunek lotu. Klątwa minęła ich zaledwie o cal, pozostawiając za sobą jedynie ślad spalonego powietrza i mdlący zapach siarki.

— Trzymaj się! — krzyknął Syriusz, a jego głos przeszył ryk silnika.

Stella zacisnęła mocniej dłonie na talii Syriusza, gdy ten gwałtownie przyspieszył, niemal stając dęba. Wiatr szarpnął jej włosami, a serce młotem zabiło w piersi. W bocznym lusterku dostrzegła, że śmierciożercy podążają za nimi, ciskając kolejne zaklęcia, rozświetlające nocne niebo złowrogim blaskiem.

Nie tracąc ani chwili, wyciągnęła różdżkę z wewnętrznej kieszeni kurtki. Szybko się obracając, wycelowała w najbliższego napastnika i krzyknęła:

Petrificus Totalus!

Choć lecący na przedzie śmierciożerca zręcznie uniknął zaklęcia, jego kolega, który został uderzony prosto w pierś, nie miał aż tyle szczęścia. Zdążył tylko krzyknąć przeraźliwie, zanim jego ciało zesztywniało, a on sam ześlizgnął się z miotły i zniknął w ciemnościach poniżej.

— Nieźle! — zawołał Black.

Adrenalina buzowała w żyłach Stelli. Całą sobą skupiła się na pozostałych dwóch śmierciożercach, którzy wciąż byli na ich tropie.

— Syriusz, zygzakiem! — krzyknęła, gdy kolejny błysk zielonego światła przeleciał niebezpiecznie blisko.

Syriusz natychmiast zrozumiał jej intencję. Zaczął gwałtownie zmieniać kierunek jazdy, raz w lewo, raz w prawo, niczym tancerz w szalonym tańcu. Motor ryczał, a oni sami przemieszczali się w nieprzewidywalny sposób, utrudniając śmierciożercom celowanie.

Stella wykorzystała ten moment dezorientacji. Wychyliła się, mierząc w jednego ze ścigających, który niebezpiecznie się do nich zbliżył.

Expelliarmus! — krzyknęła.

Różdżka śmierciożercy wyleciała z jego dłoni, wirując w powietrzu, zanim zniknęła w mroku. Mężczyzna zaklął siarczyście i z trudem zapanował nad miotłą, która zaczęła niebezpiecznie kołysać się na boki. Po chwili, nie mogąc się powstrzymać, dał nura w dół, desperacko próbując odzyskać swoją różdżkę.

— Jeszcze jeden! — zawołała Stella, czując przypływ triumfu.

Ostatni śmierciożerca, widząc los swoich towarzyszy, zawył gniewnie i z furią skręcił miotłę w ich stronę. Zamiast uciekać, postanowił desperacko zaatakować, licząc na element zaskoczenia. Z jego różdżki wystrzelił snop czerwonego światła, który niespodziewanie musnął ramię Syriusza, pozostawiając na jego skórze głęboką, krwawiącą ranę.

Black krzyknął z bólu, tracąc na chwilę kontrolę nad motocyklem. Maszyna zadygotała niebezpiecznie, zbaczając z kursu i pikując w dół. Stella z przerażeniem patrzyła, jak niebezpiecznie zbliżają się ku ziemi, ku oświetlonym oknom i dachom budynków.

— Syriusz! — krzyknęła, próbując złapać równowagę.

Syriusz zacisnął zęby, walcząc z bólem i paniką, które groziły przejęciem kontroli. W ostatniej chwili, z nadludzkim wysiłkiem, udało mu się wyrównać lot, unikając zderzenia z wystającym kominem. Ale zaklęcie śmierciożercy pozostawiło głęboką ranę na jego ramieniu, a krew szybko przesiąkała przez skórzaną kurtkę, barwiąc ją na ciemnoczerwony kolor.

— Nic ci nie jest? — zapytała Stella, odwracając się do Syriusza i próbując dostrzec skalę obrażeń.

— Dam radę — wychrypiał Syriusz, choć jego głos zdradzał ból. — Musimy się go pozbyć. Szybko!

Skupiona na ostatnim śmierciożercy, który krążył wokół nich niczym sęp, Stella zręcznie oceniła sytuację. Wiedziała, że muszą działać szybko i zdecydowanie, zanim napastnik zorientuje się, że Syriusz był ranny i osłabiony.

— Leć prosto na niego! — krzyknęła, jednocześnie unosząc różdżkę i przygotowując się do rzucenia zaklęcia.

Syriusz, zaciskając zęby i ignorując pulsujący ból w ramieniu, skierował motocykl wprost na śmierciożercę. Ten, ewidentnie zdezorientowany tym nagłym i desperackim atakiem, nie zdążył odpowiednio zareagować ani tym bardziej się wycofać. Stella, korzystając z elementu zaskoczenia, wycelowała różdżkę i krzyknęła z całą mocą:

Drętwota!

Zaklęcie ogłuszające trafiło śmierciożercę prosto w pierś, wyrzucając go z miotły niczym szmacianą lalkę. Mężczyzna bezwładnie runął w dół, znikając w ciemnościach poniżej, a jego maska spadła, odsłaniając twarz wykrzywioną w grymasie przerażenia.

— Udało się! — krzyknęła Stella, ogarnięta ulgą.

Syriusz, blady z bólu i wysiłku, zwolnił i skierował motocykl w stronę najbliższej ulicy, na której zręcznie wylądowali, ku zaskoczeniu paru mugoli, przecierających oczy ze zdumienia na widok latającego pojazdu. Trudno jednak było się w tym momencie nimi przejmować. Syriusz, osłabiony utratą krwi, runąłby przed siebie, gdyby Stella w ostatniej chwili nie złapała go w ramiona.

Natychmiast ich teleportowała.

Ledwo znaleźli się w Dolinie Godryka przed domem Jamesa, a Stella kopniakiem otworzyła sobie drzwi i ciągnąc Syriusza za sobą, wprowadziła go do środka, zostawiając za sobą ślady zakrwawionych stóp na wypolerowanej podłodze.

— James! — krzyknęła, a jej głos odbił się echem w pustym korytarzu.

— Na Merlina! — powiedział James, podbiegając do nich w kilku susach. Szybko chwycił przyjaciela pod drugi bok i oboje posadzili go na kanapie w salonie, który nagle wydał się zbyt mały i przytłaczający.

— Masz w domu leki? Dyptam? — zapytała Stella, gorączkowo przeszukując wzrokiem pomieszczenie.

— Kuchnia, ostatnia szafka po lewej.

— Zdejmij mu kurtkę — rzuciła w odpowiedzi.

James natychmiast posłuchał, pomagając Syriuszowi zdjąć skórzaną kurtkę, która teraz była sztywna od zaschniętej krwi. Rana na ramieniu była głęboka i paskudna, krew wciąż sączyła się z poszarpanych brzegów, tworząc coraz większą plamę na jasnej koszulce.

Stella wróciła z kuchni, niosąc buteleczkę z ciemnym płynem i bandaże.

— To dyptam — powiedziała, klękając obok Syriusza i delikatnie odgarniając jego włosy z czoła. — Będzie szczypać, ale pomoże zatamować krwawienie i oczyścić ranę.

Delikatnie polała ranę dyptamem, a Syriusz syknął z bólu, zaciskając dłonie w pięści. Starała się działać szybko i sprawnie, oczyszczając ranę i owijając ją bandażem, starając się nie sprawiać mu dodatkowego bólu, ale nie było to takie łatwe.

— Co się stało? — zapytał James, patrząc na przyjaciół z troską.

— Śmierciożercy — odpowiedziała Stella, wstając. — Zaatakowali nas.

— Powiadomię resztę — zasugerował James, ruszając już w stronę kominka, gotowy chwycić garść proszku Fiuu. Ale Stella złapała go za rękę, powstrzymując jego ruch.

— Nie, jeśli nas śledzili, we trójkę będzie nam łatwiej uciec — powiedziała. — Możesz sprawdzić, czy coś się dzieje na dworze? Czy ktoś nas obserwuje?

James wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Syriuszem, który siedział na kanapie, blady i z grymasem bólu na twarzy. Widząc jego obolałą minę, James przytaknął niepewnie i zniknął na chwilę.

Siedzieli w ciszy we trójkę, przy świetle rozpalonego kominka, które rzucało długie, tańczące cienie na ściany. Stella, nerwowo bębniąc palcami o blat stołu, zerkała co chwilę na Syriusza, który zamknął oczy i oparł głowę o poduszkę, jakby próbował zebrać siły. Czas wlókł się niemiłosiernie. Po upływie godziny, która wydawała się wiecznością, nerwową ciszę przerwało ostrożne pukanie do drzwi.

Spojrzeli na siebie, a potem jednocześnie wstali, chwytając różdżki. Choć byli pewni, że śmierciożercy raczej uprzejmie by nie pukali, instynkt samozachowawczy kazał im zachować ostrożność. Na palcach przeszli do korytarza, gotowi na każdą ewentualność. James, z różdżką w pogotowiu, ostrożnie chwycił klamkę.

Drzwi uchyliły się powoli z głuchym skrzypnięciem, a ich oczom ukazał się wysoki czarodziej w fioletowej szacie, okularach połówkach, spod których spoglądało na nich wesołe spojrzenie migoczących błękitnych oczu. Na jego twarzy malowała się mieszanka troski i zadowolenia.

— Profesorze Dumbledore? — zdziwił się James, opuszczając różdżkę. — A co pan tu robi?

— Byłem akurat w okolicy i postanowiłem sprawdzić, czy wszystko w porządku — odparł Dumbledore, spokojnym głosem. — Dotarły do mnie słuchy o pewnym latającym motorze nad Londynem, który został zaatakowany przez podejrzane indywidua.

Gdy James uprzejmie odsunął się, by dyrektor mógł wejść, Albus Dumbledore zacmokał z lekką dezaprobatą, kręcąc głową.

— Rozumiem Gryfońską odwagę, panie Potter — powiedział z uśmiechem — ale nawet najlepszemu Gryfonowi przyda się odrobina rozwagi. W tak trudnych i niespokojnych czasach lepiej nawet znajomej twarzy zadać odpowiednie pytanie, zanim otworzy się drzwi.

— Ja... — zaczął James, wyraźnie zawstydzony.

— Co powiedział mi dyrektor Hogwartu po śmierci mojego wuja, Alpharda Blacka? — zapytał Syriusz, który do tej pory milczał, obserwując sytuację z progu salonu.

— Że śmierć to tylko kolejna wielka przygoda — odpowiedział spokojnie dyrektor, tym razem wchodząc już do środka i rozglądając się po domu z wyraźnym zachwytem. — Musicie być czujni, moi drodzy, to bardzo ważne. O, panno Burton, naprawdę czekałem na to spotkanie. Albus Dumbledore, do usług.

Stella, z niepewnością wymalowaną na bladej twarzy, potrząsnęła dłonią czarodzieja, który najpierw przyjrzał jej się uważnie, jakby chciał przeniknąć jej myśli, a potem pewnym krokiem wszedł do salonu, gdzie przed chwilą siedzieli.

— Widzę, że jesteście cali i zdrowi, choć nieco poturbowani — powiedział głosem pełnym troski. — To najważniejsze. Mugolom, którzy byli świadkami waszego lądowania, udało się zmodyfikować pamięć, więc nie musicie się martwić o naruszenie Statutu Tajności.

Stella, wciąż drżąca z emocji, uniosła wzrok na czarodzieja.

— Uważa pan, że śmierciożercy po nas przyjdą?

— Na ten moment na pewno nie — odpowiedział Dumbledore z całkowitym spokojem i przekonaniem. — Ale kilka dodatkowych zaklęć ochronnych przy waszych domach na pewno okazałoby się przydatnych.

Syriuszowi jednak co innego chodziło po głowie.

— Co pan zrobił, że Ministerstwo odpuściło nam naruszenie statusu?

Dyrektor uśmiechnął się tajemniczo.

— Powiedzmy, że mam swoich zaufanych ludzi tu i tam, którzy interweniują w odpowiednich momentach — odparł, a jego oczy zalśniły figlarnym błyskiem. — Jak pewnie zdążyliście zauważyć, nadciągają bardzo niespokojne czasy. Warto więc chronić to, co wartościowe i moralne, a bronić tych, którzy na to zasługują. Wy, moi drodzy, zdecydowanie się do nich zaliczacie.

— Co ma pan na myśli? — zapytała James, zaintrygowana jego słowami.

—Ten, który śmie się nazywać Lordem Voldemortem, rośnie w siłę — powiedział Dumbledore. — Jego macki sięgają coraz dalej, jego zwolennicy są wszędzie, nawet w Ministerstwie Magii. Czarownice i czarodzieje coraz częściej boją się używać jego prawdziwego imienia, nazywając go po prostu Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, co jest dla mnie dość absurdalne. Musimy być jednak czujni i gotowi do walki.

— Musimy? — powtórzył Syriusz z lekka zaskoczony. — My?

— Tak, my, panie Black. O ile zechcecie dołączyć do małego stowarzyszenia, które jakiś czas temu założyłem, a które skromnie nazwałem Zakonem Feniksa — odpowiedział dyrektor. — Nie oferuję wielkiej chwały, ani garści złotych monet. Ostrzegam jednak przed niebezpieczeństwem, sporym ryzkiem, a może nawet i śmiercią. W związku z tym zrozumiem, jeśli spotkam się z waszą odmową.

Choć Stella patrzyła na Albusa Dumbledore'a bez wyraźnego przekonania, a za to ze szczerym strachem, to James i Syriusz, którzy najwyraźniej potrafili czytać sobie w myślach, jednocześnie zapytali:

— Gdzie podpisać?

* * *

Następnego dnia rano Lily zrobiła Jamesowi awanturę.

— Na brodę Merlina, James! Najpierw się oświadczasz, chcesz budować dom, rodzinę, a teraz mi mówisz, że będziesz ryzykował własnym życie w walce z jakimś wariatem?!

— Przecież możesz dołączyć do Zakonu, jeśli chcesz! — James odpowiedział nonszalancko, jakby proponował wspólną wycieczkę do Hogsmeade.

Syriusz, słysząc tę odpowiedź, zakrztusił się kawą. Stella klepnęła go w plecy, ledwo hamując chichot.

Lily i James byli w kuchni, a Stella i Syriusz siedzieli w salonie, powoli jedząc śniadanie. Noc spędzili w Dolinie Godryka, chyba zbyt przestraszeni, by się rozdzielać. Teraz słuchali młodego narzeczeństwa, starając się zachować poważne miny.

— Chciałbym zobaczyć, jak Lily miota zaklęciami w śmierciożerców — mruknął Syriusz, kiedy odzyskał głos.

— To nie jest śmieszne! — Lily wybiegła z kuchni, a jej rude włosy trzepotały za nią jak ognisty sztandar. — Mówisz, że mam rzucić wszystko i biec na pewną śmierć? A co z naszym ślubem, z domem, który chcieliśmy zbudować?

— Lily, kochanie, zrozum...

— Nie nazywaj mnie kochaniem, kiedy właśnie zburzyłeś nasze marzenia o spokojnej przyszłości!

— Nie zburzyłem ich, tylko... odłożyłem na później! Po pokonaniu Voldemorta będziemy mieli całe życie na dom, dzieci i...

Zamilkł, bo spojrzenie zielonych oczu panny Evans zdradziło, że nawet najmniejszy błąd z jego strony może poskutkować potężnym plaskaczem w twarz. James w zakłopotaniu podrapał się po głowie i spojrzał na przyjaciół, szukając w nich pomocy.

— Popatrz na to z tej strony, Stella też się zgodziła — spróbował załagodzić sytuację.

— Przepraszam? — zdziwiła się sama Stella. — Ja wczoraj nic nie deklarowałam, co jedynie zasugerowałam, że przemyślę sytuację. Jeśli mam być szczera, cała ta sprawa jest dość niepewna i szczerze nie wiem, czy chcę brać w niej udział.

Lily spojrzała na Stellę wyraźną wdzięcznością. Przynajmniej nie była sama w swoich wątpliwościach.

— Owszem, bo gdy zrobi się naprawdę źle, zawsze możesz wrócić do Ameryki — odparł James, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. — My nie mamy takiej możliwości. To nasz dom, nasza walka.

Stella uniosła brew, patrząc na Jamesa z wyraźną irytacją.

— To, że mój dom jest za oceanem, nie oznacza, że ten nie jest mi bliski. Poza tym, nie każdy ma ochotę umierać za Anglię.

Lily kiwnęła głową z aprobatą.

— Dokładnie. James, ty widzisz tylko to, co chcesz widzieć. Nie każdy myśli tak jak ty.

James, widząc, że zaczyna tracić kontrolę nad sytuacją, postanowił zmienić taktykę.

— Zrozumiemy, jeśli nie chcecie się angażować ze Stellą. To nie jest łatwa decyzja.

Syriusz, który dotychczas milczał, wtrącił się do rozmowy.

— Już od szóstej klasy czytamy o tych wszystkich morderstwach i zaginięciach. Odkąd skończyliśmy Hogwart, to już drugi raz jak śmierciożercy mnie zaatakowali — powiedział, a na jego twarzy pojawił się grymas złości. — Nie mam zamiaru tam łatwo dać im się nastraszyć. Poza tym znacie mnie i Jamesa, trudno nam usiedzieć dłużej w miejscu. Dzisiaj rozmawiamy jeszcze z Remusem i Peterem, ale też się na pewno zgodzą.

Stella westchnęła ciężko, patrząc na Lily. Miała cichą nadzieję, że Remus okaże trochę więcej rozsądku i instynktu samozachowawczego.

— Nie oszukujmy się, jeśli ktoś im się nie przeciwstawi, będą coraz bardziej tępić takich jak my. Tych, którzy odrzucili wartości czystości krwi, wybrali mugoli. Zdrajców krwi — dodał jeszcze Syriusz.

Stella poczuła ukłucie niepokoju w sercu. Wiedziała, że znajduje się w niezwykle trudnej sytuacji. Z jednej strony, pochodziła z wpływowej i szanowanej rodziny czarodziejów, co dawało jej pewną ochronę. Z drugiej, kochała Syriusza i nigdy nie zostawiłaby go samego w obliczu niebezpieczeństwa. Skoro śmierciożercy zaatakowali również ją, było jasne, że bacznie obserwują jej poczynania. Czyżby ten drobny atak miał być jedynie ostrzeżeniem, zapowiedzią tego, co ją czeka, jeśli będzie nadal zadawać się z ludźmi takimi jak Syriusz, James i inni?

— Zgodzę się, ale pod jednym warunkiem — powiedziała cicho, unosząc głowę i patrząc prosto w oczy Syriusza.

— Jakim? — zapytał.

— Że nie będę musiała udawać, że się z tym wszystkim zgadzam.

Black uśmiechnął się lekko i ścisnął jej dłoń.

— To uczciwa propozycja — stwierdził.

Lily, obserwując tę wymianę zdań, rozłożyła bezradnie ręce. W tamtej chwili nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że wkrótce i ona będzie musiała zrewidować swoje poglądy i podjąć trudną decyzję dotyczącą inicjatywy, której przewodził Albus Dumbledore. Inicjatywy, która miała na zawsze odmienić losy świata czarodziejów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro