Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ehh... NA DŁUGI ROZDZIAŁ CZAS NAJWYŻSZY

Czyli ROZDZIAŁ VIII z perspektywy CHIONE. Tęskniliście za mną? :D Ja za wami owszem, ale na święta akurat wyjechałem. W każdym razie, jestem teraz spragniony napisania czegoś (wiem, że to zdanie CHYBA nie ma sensu gramatycznego :'D). Zapraszam!


A JA SIEDZĘ 200 METRÓW NAD MANHATANNEM I MACHAM NOGAMI W POWIETRZU. Dodajcie to do listy swoich dziwacznych pomysłów na nudę. Podczas gdy cały Obóz siedzi tam, na dole, ja oczywiście MUSIAŁAM zostać wezwana na Olimp do spraw polityczno - gospodarczo - coś tam coś tam. W każdym razie, paplanie to jest rzeczą męczącą. Wiecie, ile trzeba kawy, by nie zasnąć przy Zeusie?! Ten koleś jest po prostu niemożliwy. A pomyśleć, że jego córką jest Thalia... Totalnie niepodobna. A Ares? Ten, to dopiero! Pomieszanie z poplątaniem. Ciekawe, czy ma schizofrenię... Dobra, koniec obgadywania. Powiem krótko, że jak to w polityce, nudno było. Debaty o problemach Obozu, oczywiście. Ares co chwilę rzucał propozycję pozabijania wszystkich półbogów. Według niego wtedy nie byłoby problemu, przecież wojny by nie było. Hmm, to nie w jego stylu. Pewnie chciał wszcząć konflikt między herosami a bogami. OK, teraz rozumiem. Słyszałam, że bóg wojny uzyskuje poparcie u 46% innych bogów. Ehh, a my niby tyle żyjemy, tacy mądrzy jesteśmy. Głupota. W każdym razie, zbliżał się koniec męczarni. Chętni bogowie mieli pomagać herosom, reszta pozostawała neutralna. Oczekiwałam zbiórki.

Minęło trochę czasu, a nie wpłynęło to dobrze na mój humor. Ponieważ na zbiórce stawiło się całych... 16 bogów!

-Hades,

-Posejdon,

-Hekate,

-Hypnos,

-Morfeusz,

-Apollo,

-Artemida,

-Hefajstos,

-Persefona,

-Nemezis,

-Hermes,

-Boreasz,

-Ceres,

-Bellona,

-Kymopoleja,

-Chione. Ja.

A gdzie cała reszta?! No dobra, przynajmniej paru z nas jest normalnych. Apollo uśmiechnął się szeroko, błyskając bielą zębów. Raziło po oczach. Wyjął kluczyki i wywołał swój ulubiony Apollomobil - czyli sportowe auto, które po chwili zmieniło się w autobus-ogórek (nie dosłownie, w sensie wycieczkowy).

-Zapraszam na pokład! - oznajmił wesoło, jakby totalnie nie obchodziło go to, że Obozy mogą się wzajemnie wyniszczyć w przeciągu jednego dnia. Uwielbiam tego gościa. Kiedy wszyscy załadowali się na siedzenia, silnik zacharczał. Przez chwilę nic się nie działo. Potem jednak coś buchnęło i poderwaliśmy się do góry. Usłyszałam:

-Witam na pokładzie autobusu wycieczkowego Apollo 11 wersja 2.0. Cel podróży: Obóz Herosów. Planowany czas wycieczki: 18 godzin i 26 minut.

-CO?! - ryknęli wszyscy "wycieczkowicze".

-No tak, lecimy jeszcze zwiedzać. Wycieczkę poprowadzi wybitny artysta, wszechstronnie uzdolniony MUA! Apollo!

Nikt nawet nie próbował bić brawa, nie wspominając już o toastach.

-No dalej, trochę pozytywnego myślenia! Zwiedzanie megalitów w Stonehenge na pewno nas odstresuje!

Nie było po co się kłócić, Apolla nie przekonacie. Po jakiejś godzinie zaczynało się robić nudno. I wtedy z głośników dobiegł głos:

-Uwaga, uwaga! Każdy z was wygłosi teraz przemowę w stylu Zeusowym! Kto pierwszy?

Wszyscy jęknęliśmy i zaczęliśmy się podnosić. Wygłosiłam, jak reszta, typową, nudną gadkę. O szlachetności, bohaterstwie itp. Została tylko Kymopoleja. Podeszła do mikrofonu. Uniosła głowę. Źrenice miała ogromne, jakby coś ćpała. Pokazała nam paczkę zielonej herbaty.

-To, to zioło! - wykrzyczała - To dzięki niemu żyję. Dzięki niemu wiem, że jestem! WY tego nie widzicie! Dzięki niemu zajrzałam wgłąb siebie! JA CZUJĘ, CZUJĘ WSZYSTKIE NEGATYWNE WIBRACJE!

Bogini darła się dalej, a wszyscy otwierali coraz szerzej oczy. Pierwszy zareagował Hermes. Wstał, wypchnął Kym sprzed mikrofonu i oznajmił:

-Ze względów bezpieczeństwa ta oto bogini zostanie za 10 sekund zdymisjonowana. Czy ktoś ma coś przeciwko?

Nikt nie zaprzeczał.

-Świetnie.

Bóg odczekał wspomniane 10 sekund po czym wyrzucił boginię przez okno.
Hekate wstała.

-HERMES!

-Oj cooo, przelatujemy właśnie nad morzem! Nic jej nie będzie.

Bogini usiadła. Reszta podróży zleciała mi na zwiedzaniu i spaniu.

Na drugi dzień dolecieliśmy do Obozu. Zostaliśmy powitani z wielkim entuzjazmem, aczkolwiek chyba lekko wymuszonym. No cóż, widmo wojny musiało "deprawować" młodzież. Tak by powiedział Zeus. Po krótkim omówieniu sytuacji z Chejronem, a sytuację znacie z ostatnich rozdziałów, skierowałam się prosto do infirmerii. Wbiegłam do pokoju Nica i Reyny. Potem wyszłam, ponieważ przeszkodziłam im w całowaniu się. Hmm, chyba mnie nie zauważyli. Przynajmniej "pacjent" wrócił do zdrowia. Wtedy do głowy przyszedł mi wariacki pomysł. Wlazłam do pokoju znów i popatrzyłam z zadowoleniem na swoje dzieło. Tak, całowanie bałwana w oba policzki z obu stron musiało być bardzo obciachowe. Reyna już była cała czerwona, Nico zamiast tego pobladł jeszcze bardziej. Uśmiechnęłam się.

-Też za wami tęskniłam.

Następna godzina zleciała tak:

1. Ochrzan,

2. Powitalne przytulanie,

3. Opowiadanie o swoich przygodach. Przy herbatce.

Wreszcie czułam się świetnie. Tej dwójki chciało się słuchać, nie to, co Zeusa.

-Wasi rodzice również tutaj są - orzekłam.

-Mama? - powiedziała Reyna - nigdy jej nie widziałam!

Wybiegła na dwór.

-A ty Nico? Zostajesz tu?

-Tja, ojca widuję często w Hadesie. Jego obecność tutaj nie czyni mnie szczęśliwszym niż jestem normalnie.

-To ty jesteś szczęśliwy? - zapytałam i ugryzłam się w język. On jednak uśmiechnął się tylko kpiąco.

-Moja definicja szczęścia różni się od definicji szczęścia ogółu. I to znacząco.

Pokiwałam głową, chociaż średnio miałam pojęcie, o co mu chodzi.

I tu dziś kończę, bo więcej nie zdążyłem. Jutro rano chyba coś dopiszę ;). Nie było mnie bo święta, wyjazd. Psa niestety trzeba było uśpić. Ale, powraca mi humor, wraz z nim wena, wraz z nią ja, a wraz ze mną rozdziały!

Kontynuujemy

Następnie po prostu gadaliśmy o niczym, żeby zająć sobie czymś czas. Zagraliśmy 3 razy w pokera. Zamiast haj$u Nico wziął plastikowe żetony. Właśnie miałam wygrać, kiedy do namiotu wpadł sfajczony zwiadowca z domku Hermesa.

-Idą - oznajmił, co było lekko oczywiste.

Potem padł na łóżko. Podszedł do niego Will Solace, dał jakieś znieczulenie, wykonał zastrzyk i polecił odpoczynek. Sam włożył lekką zbroję i oznajmił, że w razie czego znajdą go jako medyka na polu bitwy. Przewiesił łuk przez ramię, chociaż i tak nie był najlepszy w strzelaniu. Miał na tym punkcie lekki kompleks, ponieważ... No, sami wiecie. Pognał na wzgórze. Zerwaliśmy się z krzeseł. Ja zbroi nie wkładałam, nawet jej nie posiadam. Nico wepchnął się w czarny, grecki pancerz. Przypasał sobie do boku miecz i skinął głową. Pobiegliśmy pod Sosnę Thalii. Reyna już na nas czekała, również odziana w zbroję. Dodatkowo, ironicznie, założyła fioletową pelerynę pretora.

-Jak wygląda sytuacja? - zapytałam.

-No więc, przeciwnicy idą z prawej flanki małymi grupami, nacierają dużą armią od frontu. Parę osób trzeba będzie postawić na obronę lewej flanki.

-Chwila - odezwał się Nico - a czy ty... Nie sfajczyłaś im Obozu?

Reyna wzruszyła ramionami.

-Jak widać, rzymianie potrafią się zorganizować zaskakująco szybko. Myślę, że mieli dodatkowy Obóz gdzieś tu w okolicy, ukryty.

-Yhmm. Jesteś mistrzynią strategii - uśmiechnął się i pocałował ją w policzek - A co z Chione? Idzie z nami, czy też masz dla niej inne zadanie?

-Prawdę mówiąc, mam inne zadania - spojrzała na mnie przepraszająco.

-Spoko - machnęłam lekceważąco dłonią.

-No więc, piskorz przygotował nam kolejną (nie)niespodziankę. W postaci armii tych śnieżnych sześcioramiennych ludzi  z którymi mamy złe wspomnienia... - tu spojrzała na Nica - i miłe w sumie również. Więc, Chione, no wiesz... Może Ciebie by się posłuchali? W końcu są zbudowani ze śniegu, lodu itd.

-Zrobię, co w mojej mocy - odparłam.

-Świetnie. Do zobaczenia później.

Ruszyłam przed siebie. Nie zaszłam daleko, kiedy zorientowałam się, że od frontu daleko nie zajdę. Tu przyda się strategia, ponieważ właśnie stanęło mi przed nosem pół rzymskiej armii. Uśmiechnęłam się głupkowato i odwróciłam na pięcie. Odbiegłam do naszej linii obrony. Oczywiście na czele zastałam drugą "mistrzynię" strategii - Clarisse La Rue. Przywitałyśmy się. Ona chyba jako jedyna nic do mnie nigdy nie miała, może poza tym, że myślę przed zadaniem ciosu.

-Clarisse, przydałby mi się transport na tyły... Masz może jakiś pomysł?

-Owszem, mam. Widzisz arenę do ćwiczeń? Siedzi tam taka bardzo duża piekielna ogarzyca. Wabi się Pani O' Leary. To pies Jacksona, ale myślę, że nie strzeli focha, jak go sobie pożyczysz.

-Spoko, dzięki Ci dobra kobieto.

Uśmiechnęła się ironicznie i zaczęła wykrzykiwać jakieś rozkazy po grecku. Ja pobiegłam w stronę góry czerwono - czarnej sierści. Stanęłam przed nią i zatkało mnie. No, tak wielkiej psiny to ja jeszcze nie widziałam. Nie powiem, trochę się bałam. Ogarzyca wstała i podbiegła do mnie. Polizała mnie przyjaźnie po twarzy.

-Cześć, mała - zwróciłam się do niej - Jestem Chione, bogini lodu i śniegu. Masz siłę na jeden skok cieniem?

Zaszczekała, że tak, chętnie. Przynajmniej tak mi się zdawało.

Chwilę później byłam na miejscu. Pogłaskałam moją psią transporterkę i poleciłam jej powrót. Popatrzyła na mnie oskarżycielsko, jakby mówiła: Miał być jeden skok. W jej oczach jednak dało się dostrzec iskierki radości. Rozpłynęła się. Popatrzyłam przed siebie. OK, armia dość daleko. W sam raz na manewr z potworkami. Gdzie one...? Ach, tam. Piskorz trzyma je w zagrodzie! Nikt nie będzie trzymał stworów pochodzących ode mnie w zagrodzie! Zaczęłam się komunikować z nimi przez myśli.

-Kim jeś-teś? - zapytał jeden.

-Cześć, jestem Chione, bogini lodu i śniegu - rany, szpanowanie moim tytułem jest już trochę męczące.

-Uuuuuuuuuuuuuu - usłyszałam tysiące głosów - Śjo - ne. Bo - zi -ni jo -du i śni - gu.

Uśmiechnęłam się. Chyba dobrze szło.

-Pomożecie mi?

-A co bę - sie -mi z te -zio mi? <a co będziemy z tego mieć?>

No na to to się nie przygotowałam. Serio, interesy? Teraz?!

-Yyy... Dam wam... Lodowe zbroje! I miecze! Własne miecze!

-Dob - zie.

Uff, łatwo poszło. Uwolniłam potwory i wyczarowałam to, co obiecałam. Każdy z nich zaczął sobie upychać miecz do buzi.

-Auuuu! Osiu - kała naś! <oszukała nas!> To się ni nadai do jede - nia!

-Bo to nie jest do jedzenia! Tym się walczy!

-Nie siemy wal - ćyć! Do kjatki ź niom!

Chwilę później znalazłam się w ich zagrodzie. O nie. Jak nie w ten sposób, to siłą.

-DOBRA, GÓWNIARZE! JESTEM BOGINIĄ! ALBO BĘDZIECIE POSŁUSZNE, ALBO WSZYSTKICH WAS ROZWALĘ!

Popatrzyły na mnie, ale nic sobie z groźby  nie robiły. Wzruszyłam ramionami.


-Jak tam chcecie.

Otworzyłam zagrodę. Te potworki są tak tępe... Przecież drzwiczki można otworzyć od środka. Wyszłam i kopnęłam jednego w brzuch.

-Uch! - ze stęknięciem upadł na ziemię.

Reszta popatrzyła na mnie z przerażeniem.

-Już jeś - teś - mi poś - luś - ni! <już jesteśmy posłuszni!>

Uśmiechnęłam się.

-Świetnie. Widzicie tamtych wojowników?

-Tać! To oni naś źam - knę - li!

-Super. To idźcie i walczcie z nimi za pomocą mieczy, które wam jeszcze zostały!

Moja własna śnieżna armia posłusznie sunęła w kierunku nieprzyjaciela.










Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro