Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

- 3.1 -

Brunet siedział za biurkiem, kolejny raz próbując się skupić na dokumentach, które miał przed sobą. Ale i tym razem nie było mu to dane. Myślami wciąż wracał do dziewczyny, którą Michał ukrył gdzieś na globie, albo w niebie? Nie wiedział. Przecież sam zakazał bratu go o tym informować. A teraz odchodził od zmysłów.

Podparł łokcie na blacie i w dłoniach ukrył twarz. Był zmęczony. Cholernie zmęczony. Opuścił głowę, wplątując we włosy palce i zaciskając je na nich. Od momentu zniknięcia Erimii, a właściwie Aksel, nieustannie szukał Mishaji, ale jak na razie z marnym skutkiem. Anielica zapadła się pod ziemię i ani w niebie, ani w piekle jej nie widzieli.

Sam powiedział, że Aksel jest ważna i musi być chroniona, ale nawet ktoś taki jak on nie potrafił zapewnić jej bezpieczeństwa. A może właśnie o to chodziło. O niego. Przecież to zawsze przez niego dziewczyna była w niebezpieczeństwie. Najpierw Samael, później Mishaja i pewnie znalazłyby się demony, które by na nią polowały, gdyby wyszło na jaw, że on ją kocha.

Z gardła Lucyfera wyrwało się warknięcie, a już po chwili wszystkie dokumenty, które były na blacie, leżały na podłodze.

– Michale, bracie – wyszeptał, zamykając oczy.

Najpierw poczuł słaby podmuch wiatru, a już po chwili usłyszał szelest skrzydeł. Podniósł głowę, a przed biurkiem stał blondyn, który rozglądał się z zaciekawieniem po pomieszczeniu.

– Ostrzegałem cię. – Anioł podszedł do fotela i usiadł. – Jak ty wyglądasz...

– Nie potrzebuję twoich mądrości – syknął, patrząc bratu prosto w oczy.

– Ale mimo to jestem tu, bo mnie wezwałeś.

Lucyfer nie mógł zaprzeczyć. Pragnął obecności Michała, bo tylko on go rozumiał. Przecież zawsze byli blisko i sobie pomagali, nieważne po której stronie stali. Chciał mieć nadzieję, że i tym razem brat mu jakoś pomoże, zabierze choć część cierpienia, które trawiło go od środka. Tylko że miał pełną świadomość, iż tak się nie stanie. Nawet archanioł nie był w stanie wymazać mu wspomnień o Aksel, mógł zrobić to jedynie Ojciec, choć i tak nie miał pewności, czy uczucia z czasem by nie ukazały prawdy.

– Wiesz coś o Mishaji? – Postanowił zmienić temat.

– Jak kamień w wodę... – Michał pokręcił głową. – Nawet Rafał nie potrafi jej znaleźć.

– Cholera! – warknął kolejny raz Lucyfer. Przetarł zmęczoną twarz i znów wbił spojrzenie w anioła. – Ona gdzieś musi być!

– Tylko nikt nie wie, gdzie. Poza tym zapewne jest świadoma, że jej szukasz, więc się ukryła. Odpuść trochę, bo zaczynasz wariować. – Michał popatrzył krytycznie na brata. Zamierzał rozpocząć rozmowę, której diabeł tak unikał. – Nie zapytasz, co u niej?

Brunet zacisnął szczęki, żeby nie powiedzieć o jedno słowo za dużo. Mimo że archanioł dotrzymał słowa i nie powiedział, gdzie ukrył Aksel, to z chęcią torturował Lucyfera opowieściami, jak ona się teraz ma. I nieważne, czy ten drugi tego chciał, czy też nie.

– Co u niej? – Niemal wyszeptał mężczyzna.

– Jest zdrowa, ale jej dusza nadal cierpi. – Blondyn wstał, gotów zniknąć w każdej chwili. – Tęskni za tobą, ale jest tak samo uparta jak ty. I się do tego nie przyzna.

Brunet uśmiechnął się krzywo, ale nic nie powiedział. Michał za to pokręcił z rezygnacją głową i rozłożył skrzydła. W następnej sekundzie już go nie było.

Lucyfer z ociąganiem wstał z fotela i wyszedł z gabinetu. W rezydencji znajdował się tylko on, przynajmniej takie wydał rozkazy, więc nie spodziewał się nieproszonych gości. Szedł powoli ciemnym korytarzem z dłońmi w kieszeniach i ze spuszczoną głową. W końcu doszedł do głównych drzwi, a gdy je przekroczył, dopiero spostrzegł, że zapadła noc. W jednej sekundzie stał na schodach i rozglądał się dookoła, a w drugiej, z szeroko rozłożonymi skrzydłami, unosił się coraz wyżej.

Wiatr szarpał jego ubraniem, włosami, nawet czarnymi piórami, ale on czerpał z tego przyjemność. Szaleńczy lot wyrzucał wszelkie myśli z głowy, oczyszczając umysł do tego stopnia, że choć przez chwilę czuł spokój, który ogarnął całe ciało.

Wyrównał lot i po prostu szybował po ciemnym niebie. Latanie dawało poczucie wolności, której tak naprawdę nigdy nie miał. Przecież nawet wtedy, gdy Ojciec go odepchnął i zesłał w Otchłań, nie był wolny. Zawsze miał jakieś zadanie do wykonania – zapanowanie nad zdeprawowanymi duszami, ochrona ludzi, walka z Samaelem.

Zmarszczył brwi i zwolnił do tego stopnia, że prawie zawisł w powietrzu. Jeśli i tym razem wszystko zostało z góry zaplanowane, a on znów był marionetką w rękach Stwórcy? A gdzie, do cholery, wolna wola?!

Warknął na taką możliwość i zapikował w stronę ziemi. Czuł się jeszcze bardziej skołowany, a to nie pomagało zapanować nad złością, która wzbierała w nim każdego dnia po trochu. Czasami odnosił wrażenie, że lepiej byłoby dla niego, gdyby nigdy nie poznał najpierw Aji, a później Aksel. Nie upadłby, a przede wszystkim – nie cierpiałby. Żyłby w Niebiosach razem z braćmi i siostrami.

Wylądował lekko na jednym z balkonów, a czarne skrzydła zniknęły. Oparł się o balustradę i spojrzał w niebo. Tylko jeśli on by się nie zakochał i nie stał się tym, kim był, to co z Samaelem? Kto by go pokonał? Zniewoliłby ludzi i z ziemi uczynił piekło, a ta perspektywa zdecydowanie mu nie odpowiadała.

Odetchnął zrezygnowany i na moment przymknął powieki.

– Ojcze, mam nadzieję, że wiesz, co czynisz – wyszeptał, po czym się odwrócił, żeby wejść do rezydencji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro