Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

***

— Kornelio, na Boga, pospiesz się, bo te łachudry nas ubiegną – wysapała, zmęczonym po forsownym marszu głosem, staruszka imieniem Alicja.
— Za pięć minut Alfred otworzy sklep. Nie pozwolę, aby najlepszy towar spod lady wykupili nasi wrogowie.
Kilkanaście metrów za Alicją człapała niska, pulchna kobieta w podeszłym wieku. Owa Kornelia wyglądała jakby lada moment miała wyzionąć ducha na tym krzywym, brukowym chodniku. U zgięcia ramienia zwisał jej koszyk wiklinowy, który współczesna młodzież określiłaby mianem "retro", jednak dla Kornelii nie było na świecie nic bardziej normalnego, powszedniego niż ta plecionka z wikliny, przeznaczona do użytku codziennego. Z opisanego koszyka wychyliła się i po chwili wypadła narzutka, którą starsza pani zwykła przykrywać przedmioty nieprzeznaczone dla oczu każdego przechodnia. Nie, żeby zajmowała się nielegalną kontrabandą. Choć owszem, zajmowała się.
   Kornelia Krymańska była w swoim fachu prawdziwą legendą. Leonem Zawodowcem w gangu emerytów. Była łącznikiem między bliskowschodnimi dostawcami a wrocławskimi kupcami, którymi byli członkowie kliki pod przywództwem Babuni. Jak nikt inny potrafiła się targować, a także dostrzec różnicę między towarem najlepszej jakości a tanią podróbką.
Czy Kornelia przemycała narkotyki? Tytoń? Nic z tych rzeczy. Towarem bardziej cennym była wełna na włóczkę. W tym momencie czytelnik mógłby parsknąć drwiącym śmiechem i pomyśleć, iż to niedorzeczne. A czy niedorzecznym jest przeznaczenie prawie dwóch miliardów dolarów na budowę muru mającego na celu odgrodzić od siebie dwa cywilizowane państwa XXI-ego wieku? Właściwie, to tak. Ale nie o tym teraz mowa, gdyż temat wełny jest aktualnie bardziej ważki.
   Jest to surowiec turecki, w pełni naturalny, z gatunku owiec zagrożonych wyginięciem. Muflon anatolijski znajduje się pod ochroną, co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że każda próba eksploatacji jego wełny będzie surowo karana. Od czegóż jednak są ludzie gotowi zaryzykować ogromne kary, a nawet odsiadkę w więzieniu, jeśli stawką jest wypchanie sobie portfela. Jak się nazywa takich gagatków? Ach tak, przestępcami.
   Wracając jednak to Kornelii i Alicji zbliżających się do miejsca przeznaczenia, czyli sklepu z wyrobami szydełkowymi "U Alfreda", przy ulicy Gwiaździstej 12.
— Alicjo, zwolnij, proszę. Po co się tak spieszysz, skoro doskonale zdajesz sobie sprawę, że Alfred nie przekazałby naszego towaru Dziergaczom. Jest przecież w naszym gangu, zapomniałaś?
Zawołana nagle się zatrzymała, chwilę podumała i nagle na jej twarzy pojawiło się zrozumienie. Ze wstydem obejrzała się na towarzyszkę:
— Ach tak, rzeczywiście. Wybacz, kochana, skleroza mnie dopadła na starość – wymamrotała skonfundowana Alicja. Nerwowym ruchem poprawiła apaszkę zawiązaną na długiej, pomarszczonej szyi i podjęła przerwany marsz, tym razem jednak bez pośpiechu.
— Co ja z tobą mam, to się w głowie nie mieści. Brałaś rano leki?
— Cóż to za pytanie! Oczywiście, że tak, inaczej leżałabym w szpitalu pod kroplówką. Wiesz, że muszę trzymać cukrzycę na krótkiej smyczy. O, popatrz, już jesteśmy!
Kornelia wiedziała, że się zbliżają już od jakichś stu metrów. Nie dało się przeoczyć ogromnego, podświetlanego szyldu z nazwą sklepu. Stary, poczciwy Alfred miał wiele zalet, lecz skromność nie była jedną z nich.
   Głośne skrzypienie drzwi i dźwięk dzwoneczków nad drzwiami obwieściły ich przybycie. Zza lady uśmiechał się do nich właściciel i zarazem jeden z najstarszych członków Gangu Pryków. Na głowie miał wełnianą czapkę w kolorowe finezyjne wzorki wydzierganą przed dwu laty przez samą Babunię i ofiarowaną z okazji świąt Bożego Narodzenia. Alfred od tego czasu nosi ją z dumą niemal każdego dnia. W tym momencie odpowiednio byłoby nadmienić, iż wielka liderka Pryków nie zwykła ofiarowywać niczego nikomu, no chyba, że szydełko w żebra komukolwiek kto ją rozgniewał bądź rozczarował. Zazwyczaj jedno łączyło się z drugim. Alfreda darzyła jednak pewnym afektem, de facto razem stworzyli gang i przez lata uczynili go instytucją, z którą każdy w środowisku szydełkowania się liczył. Krążyły plotki, iż Alfred i Babunia (która porzuciła swoje dawne imię, gdy przeżyła katharsis) byli niegdyś kochankami, jeszcze w czasach przed gangiem, jednak dla dobra ich działalności postanowili zostać jedynie partnerami spółkowymi. I ta współpraca od dwudziestu lat sprawdza się doskonale.
   Alfred sięgnął pod ladę i wyciągnął pakunek leżący tuż obok nabitego Glocka 26.
— Przypuszczam, iż miłe panie przyszły odebrać ten konkretny przedmiot, znajdujący się pod moją opieką.
— Witaj, Al, co u ciebie? No, jasne, że po to przyszłyśmy, przecież nie na pogaduchy z tobą – zagaiła frywolnie Kornelia opierając się o kontuar. Oparła głowę na ręce i puściła do mężczyzny oko, jakby była bezczelną nastolatką a nie nobliwą sześćdziesięciopięciolatką.
— Ranisz mnie, słońce. Przy okazji, widzimy się w czwartek na brydżu? Jak Boga kocham, tym razem cię pokonam, kobieto.
— Marzenie ściętej głowy, starcze. Nie skupiaj się nadto na naszej małej rywalizacji, tylko myśl perspektywicznie. Zbliża się ostateczna bitwa w naszej wojnie z Gangiem Dziergaczy. Na platformie międzynarodowej. Och, to będzie dla nich druzgocąca porażka.
   Europejskie Igrzyska Szydełkowania były jedynym i niepowtarzalnym wydarzeniem, aby zaistnieć na skalę światową, razem ze swoimi dziełami sztuki. Reprezentanci krajów wysyłali do Komisji prace, które były oceniane przez najwybitniejszych rzemieślników z tej dziedziny. Wyłoniony zwycięzca otrzymywał szczerozłote szydełka, dożywotni zapas włóczki, a ponadto wrocławskie gangi miały jeszcze swoją małą, środowiskową nagrodę. Mianowicie dowiedzenie
kto zasługuje na miano swoistego hegemona w ich mieście. Dla Gangów Dziergaczy i Pryków oznacza to ostateczne rozstrzygnięcie sporu toczącego się od lat.
Kto zwycięży, a kto będzie musiał się podporządkować? Dla członków obu gangów odpowiedź była jasna, choć zupełnie od siebie odmienna.
   Opuściwszy sklep Alfreda z pakunkiem, starsze panie udały się w drogę powrotną do siedziby głównej gangu, mieszczącej się na najwyższym piętrze Sky Tower. Podekscytowane nowym nabytkiem, gawędziły o projekcie na wielki konkurs. Domysły były czysto hipotetyczne, gdyż oficjalny pomysł miał zostać zaprezentowany dziś wieczór, na posiedzeniu członków gangu w rezydencji ich liderki. Tradycją było, iż każdy grupowy projekt musiał zostać zaaprobowany przez Babunię. Dzierżyła ona w ich małej społeczności władzę ustawodawczą (nowelizowała Kodeks Gangu), sądowniczą (miała prawo ukarać niesubordynowanych członków, w skrajnych wypadkach wygnać), a także wykonawczą (do niej należało ostatnie słowo dotyczące m.in. sankcjonowania wymienionych projektów). Krótko mówiąc, miała władzę nieograniczoną. I nie było w tym nic złego, wszyscy to akceptowali. Pewnie ma to związek z ludzkim pragnieniem podążania za liderem, najlepiej charyzmatycznym. Ludzie nie lubią czuć się zagubieni, dlatego wolą przyjmować polecenia od wyższych instancji, które prowadzą ich przez życie bez większych problemów. Może dlatego takie instytucje jak rząd czy Kościół utrzymują się u władzy.
   Podążające spokojnie Alicja i Kornelia, spostrzegły, że były śledzone dopiero w momencie, kiedy usłyszały znaczące chrząknięcie tuż za plecami. Obróciły się i ujrzały trzech Dziergaczy. Dwójkę z nich, kobiety, Kornelia znała z kościoła. Kiedyś podczas rozmowy z księdzem Robaczkiem dowiedziała się, że obie panie – Zenobia i Barbara – były niezwykle pobożne, niemal codziennie bywały na mszy, przekazywały hojne datki na remont kościoła. Kornelii wyglądało to na jawną próbę kupienia sobie miejsca w Niebie. Nie lubiła pochlebczyń, jednak zawsze starała się zachowywać z taktem, jak na damę przystało. Nic to, że należały do rywalizujących gangów. "Szacunek trzeba mieć do każdego", zwykła mawiać. Jednak nawet szacunek ma swoje granice. Kornelia była typem osoby, która bardzo wyraźnie okazuje swój brak szacunku dla kogoś, kto na niego nie zasługuje. A widząc przed sobą dwie przekupki, przybrała minę wyrażającą wyraźną pogardę.
Dając im wyraźnie do zrozumienia co o nich sądzi, przeniosła wzrok na trzeciego osobnika, tym razem płci męskiej, niezidentyfikowanego mimo usilnych starań Kornelii, aby przywołać w pamięci jego twarz. "Musi być nowy", pomyślała.
— Witam drogie panie. Jak paniom mija dzień? – zapytał z galanterią nowo przybyły.
— Aż do teraz cudownie – odburknęła gangsterka obracając się na pięcie z zamiarem odejścia.
— Kornelio, tak nie wypada! – Alicja była niezadowolona z manier, a raczej ich braku u koleżanki – Proszę jej wybaczyć, zwykle się tak nie zachowuje.
— Ależ nie ma za co przepraszać. Wprost przepadam za kobietami z temperamentem.
W tym momencie jegomość puścił oko do Kornelii, na co ta spłonęła młodzieńczym rumieńcem. Aby ukryć swe zakłopotanie, przybrała groźną (jak na staruszkę) minę i bez ceregieli wypaliła:
— Czego chcecie? Dziergacze nie mają wstępu do tej części miasta, to terytorium Pryków. Wynocha.
   Alicja, choć onieśmielona towarzystwem przystojnego mężczyzny, przypomniała sobie o Kodeksie i kiwnięciem głowy potwierdziła słowa Kornelii.
— Bez nerwów, już sobie idziemy. Potrzebujemy tylko wziąć od was to cudeńko – po raz pierwszy zabrała głos Zenobia, wskazując trzęsącym się palcem na koszyk zawieszony u zgięciu łokcia Kornelii.
— A po kiego grzyba wam mój koszyk, co? – Mimo wymalowanego na twarzy zaskoczenia, doskonale wiedziała, o co tak naprawdę chodzi.
— Madame, pragniemy jedynie jego zawartości.
— Właśnie, głupia, dawaj włóczkę! – wyrwała się niespodziewanie Barbara.
   Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem, więc nagle przestraszona spuściła wzrok, cofnęła się o krok i na powrót zamilkła. Do głosu znów doszedł siwy gangster. Teraz jednak ton jego głosu nie był już ciepły i miły, a mroczny i groźny. Zmieniła się również jego postawa – stanął w lekkim rozkroku, pochylił głowę niczym rozjuszony byk, napiął wszystkie mięśnie. Kornelia i Alicja musiały przyznać, że jak na starca wygląda cholernie groźnie.
— Oddacie grzecznie to, po co przyszliśmy a wszystko skończy się dla was dobrze.
   Panie spojrzały na siebie z powątpiewaniem. Nie wierzyły, że wszystko skończy się dla nich dobrze, jeśli Babunia dowie się o skradzionym skarbie. Dziergacz odchylił poły płaszcza i sugestywnie wskazał na pistolet. To ostatecznie przekonało je do wręczenia wrogowi drogocennego surowca. Napastnicy odeszli, a Kornelia odprowadzała ich wzrokiem obiecującym krwawą zemstę. "To jeszcze nie koniec".
                              ***
Wieczorne posiedzenie było jednym z najbardziej burzliwych posiedzeń w całej ich historii. Wszyscy byli podminowani stratą włóczki, mającej zapewnić im zwycięstwo na Igrzyskach, krzyczeli jeden przez drugiego obwiniając się nawzajem i jednocześnie psiocząc na Dziergaczy. Chaos ten zakończyła dopiero Babunia, podnosząc jedynie rękę. Zapadła cisza jak makiem zasiał. Czekali z niecierpliwością na decyzję ich liderki. Każdy zadawał sobie pytanie: "I co dalej?"
Babunia wstała ze swojego fotela, który bardziej przypominał tron w stylu rustykalnym, oparła szeroko rozwarte dłonie na podłużnym stole ciągnącym się przez całą długość Sali Obrad i wyrzekła:
— Towarzysze i towarzyszki, zostaliśmy dziś wielce znieważeni. Wróg śmiał zaatakować naszych w biały dzień i brutalną siłą wykraść nasz bilet do Elizjum. Lecz nie lękajcie się, współbracia, jeszcze nic straconego. Minął czas na żale, teraz czas na odwet.
   Członkowie gangu patrzyli jak zahipnotyzowani na swą dowódczynię. Ufali jej bezgranicznie, zrobiliby z jej rozkazu wszystko. Jej inspirująca przemowa stawała się coraz głośniejsza, aż ostatnie słowa wręcz wykrzyczała:
— Nikt nie zadziera z Prykami! Wygrana będzie nasza, albowiem zwyciężyć mogą ci, którzy wierzą, że mogą! Do boju, przyjaciele!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro