Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~7~

Mysterion

- Craigory - zaczepiłem Craiga, idącego w stronę kanapy. Chłopak spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami i uniósł brew. Staliśmy dobre dwa metry od siebie.

- Kenneth - odpowiedział ze spokojem i czymś... Dziwnym w swoim głosie. Było to tak ledwo wyczuwalne, że prawie się tego nie słyszało, ale słysząc go na codzień, wyczuwałem różnicę. W każdym razie.

- Idę do Karenzilli - oznajmiłem, chowając dłonie w kieszeniach. Wzrok Craiga przez krótką chwilę przejechał po mojej oznaczonej szyi, pogryzionych obojczykach, powygniatanych ubraniach, roztrzepanych włosach i wzruszył ramionami - Przy okazji zajrzę do sklepu. Potrzebujesz czegoś?

- Tak, godności dla ciebie i pistoletu dla mnie - powiedział sarkastycznie, a następnie opadł ociężale na kanapę, rozkładając się wygodnie - O i mleko się skończyło.

- Mam jakieś trzy dolary, wybierz jedno - zaśmiałem się pod nosem, a w odpowiedzi otrzymałem środkowy palec wystający zza oparcia kanapy.

- Nie wypierdol się o swoje ego - warknął widocznie nie w humorze i wziął telefon, zaczynając coś przyglądać albo chcąc mnie zignorować.

- Przelecę nad nim na jednorożcu, którego razem ujeździmy -  w odróżnieniu do Craiga, mój humor trudno było dzisiaj zepsuć, więc ciągnąłem nieśmieszny żart, idąc w stronę wyjścia.

- Pierdol się!

- Ja ciebie też, pa! -  zamknąłem za sobą drzwi, wychodząc z mieszkania. Szybkim krokiem zszedłem po schodach, wyszedłem z bloku i udałem się w stronę samochodu, aby dojechać do akademika gdzie mieszkała moja młodsza siostra, Karen. Dostała się na studia jakie sobie wymarzyła, wyprowadziła się od rodziców i z moją niewielką pomocą mieszka w akademiku ze swoją "przyjaciółką", siostrą Craiga, Ruby czy tam Tricią. Zależnie od jej humoru. Akademik był jakąś godzinę piechotą, czyli jakieś dwadzieścia minut samochodem. Nie jest bardzo daleko, chociaż to też pewnie kwestia tego, że mieszkam na samych obrzeżach miasta to i mam do niej blisko.

Karen i ja umówiliśmy się, że będę do niej co dwa tygodnie przyjeżdżać, aby z nią po prostu pogadać. Ma dużo nauki, więc częściej nie za bardzo jest kiedy. Poza tym, ja mam swoje obowiązki w pracy i jako Mysterion. Zresztą, ten układ trwa już od dwóch lat bodajże i jest naprawdę skuteczny.

Przyznaję, stęskniłem się za nią. Mam jej tyle do opowiedzenia. Ona mi też. Ciekawe jak sobie radzi. Może w końcu chodzi z Tricią? Już jakiś czas temu tyle mi o niej mówiła, zdziwiłem się, że nie są jeszcze razem.

Moja mała siostra jest już dorosła. Jest na studiach. Jestem z niej naprawdę dumny, bo sobie bardzo dobrze radzi. Co jakiś czas przychodzę do niej pod przykrywką Mysteriona, aby upewnić się że na pewno wszystko gra w trakcie tygodnia. To ciekawe, że nazywa mnie wtedy "aniołem stróżem", nawet po tylu latach. Niektóre rzeczy najwyraźniej pozostają niezmienne.

Zatrzymałem się pod akademikiem na parkingu i sięgnąłem po telefon, aby zadzwonić do Karen. Wybrałem numer i zadzwoniłem, wysiadając z samochodu i zamykając go na klucz.

- Halo? - odebrała szybko, a jej głos rozbrzmiał w słuchawce wypełniając ją radością.

- Jestem pod akademikiem, mogę wejść? - spytałem, udając się powoli na piechotę w stronę ogromnego, zadbanego budynku. Przy drzwiach były nawet roślinki, które w szoku muszę przyznać, że żyły i miały się dobrze.

- Chwila, zaraz po ciebie zejdę - rozłączyła się po tym zdaniu, więc schowałem telefon do kieszeni podchodząc do szklanych drzwi.

Karen obrała sobie za kierunek studiów psychologię, co naprawdę do niej pasuje. Odnajduje się w tym i widać to po niej. Rozkwita w zawodzie, lubi to robić. Aż miło się na to patrzy, miło się słucha jej sukcesów i rozpiera mnie z tego powodu duma. Rodziców i Kevina na pewno również, ale mam z nimi jakoś... Słabszy kontakt ostatnimi czasy.

Drzwi się szybko otworzyły i niższa ode mnie brunetka mocno mnie przytuliła. Szybko odwzajemniłem uścisk i obróciłem się z nią wokoło.

- Kenny! - krzyknęła, radośnie chichocząc i łapiąc mnie za rękę, aby zaprowadzić mnie do środka akademika, aż do swojego pokoju na drugim piętrze. Jeśli dobrze pamiętam to do pokoju 28? - Chodź, chodź, mam Ci tyle do opowiedzenia! Tyle się działo, tak się cieszę że przyjechałeś!

- Nie mogę się doczekać, zaraz wszystko mi opowiesz - zaśmiałem się, idąc za nią, aż do małego mieszkanka. Przed drzwiami wejściowymi od razu była łazienka, a idąc w prawo były dwa łóżka, dwa biurka, dwa krzesełka, jak to w akademiku. Ten pokój różnił się jednak tym, że na każdej ścianie było pełno zdjęć, plakatów, przywieszonych lampek i cytatów. Na obu biurkach było pełno książek i w artystycznym nieładzie rozrzucone notatki. Na lewym łóżku spała Tricia, na prawym Karen. Widać to było po pościelach i ich ułożeniu.

- Wybacz za bałagan. Usiądź, zrobię herbaty - mówiła podekscytowana, wskazując wolne  miejsce i zamykając za nami drzwi.

- Gdzie Ruby? - spytałem, zajmując miejsce przy biurku na krzesełku, rozkładając się w wygodnej pozycji i obracając przodem w stronę Karen.

- Siedzi u Ike, mają razem projekt z angielskiego - odpowiedziała z łatwością, nastawiając w elektrycznym czajniku wody i biorąc z parapetu dwa kubki, włożyła do nich dwie torebki herbaty, a do jednej nasypała dwie łyżeczki cukru - Skoro jest temat Ruby... - zaczęła, widocznie chcąc o tym opowiedzieć na samym początku spotkania.

- Jesteście razem? - spytałem, a raczej stwierdziłem fakt. Karen cała się rozpromieniła, a jej policzki wypełniły się delikatnymi rumieńcami - No nareszcie, ile można było na to czekać?

- Miałeś rację, ale nie uwierzysz w jaki sposób do tego doszło! - oparła się o biurko, a w jej zielonych oczach widziałem radosny błysk - Jakieś... Pięć dni temu, Ruby poprosiła abym spotkała się z nią po lekcjach w bibliotece. To uznałam, dobra co mi szkodzi, prawda? Po lekcjach poszłam do biblioteki, poszłam do miejsca gdzie miałyśmy się spotkać, dłonie mi drżały, bo to jednak Ruby, nie? Czekam na nią pięć, dziesięć minut, zaczynam się martwić, że zapomniała, a może mnie wystawiła, po prostu tysiąc różnych scenariuszy. Czekam dalej, mija dwadzieścia minut i słyszę, że ktoś wchodzi do biblioteki. Jakiś żeński, znajomy głos zaczyna się kłócić z bibliotekarką, że zajmie jej coś tylko chwilkę, na co bibliotekarka w końcu się poddaje i ją przepuszcza. Okazało się, że to Ruby z pięcioma tulipanami w dłoni, każdy innego koloru - uśmiechnęła się na samą myśl o miłym wspomnieniu - Wcisnęła mi je w dłonie, cała też się trzęsła, biegała wszedzie wzrokiem, aż w końcu spojrzała na mnie, wzięła głęboki wdech, wzięła mnie za rękę i mówi... "Karen Tucker, czy chciałabyś pójść ze mną na randkę?" - zalała kubki wodą, a uśmiech sięgał jej do oczu - Oczywiście, że się zgodziłam i od tego czasu jesteśmy parą!

- Karen Tucker? - zachichotałem radośnie  - To już chyba ślub wzięłyście przez te dwa tygodnie - skomentowałem, na co Karen cicho parsknęła śmiechem, podając mi kubek herbaty.

W mniej więcej taki sposób opowiadaliśmy sobie przez kilka godzin co się działo w naszych życiach. Karen opowiadała mi o tym jak wygląda teraz jej związek z Ruby, jak radzą sobie w szkole, potem ja opowiadałem o tym co u Craiga, co u mnie, o sytuacji z Tweekiem, powiedziałem jej absolutnie wszystko.

A ona mnie wysłuchała. Kiwała z uwagą głową, rozumiała wszystko co się działo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro