Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~12~

Wonder Tweek

Przez ostatnie trzy czy cztery dni ledwo co wychodziliśmy z łóżka, nasze dłonie częściej na sobie nawzajem niż przy sobie. Ciągnęło nas do siebie jak magnesy, nie byliśmy w stanie się od siebie nawet na chwilę odkleić i robiliśmy przerwy tylko czasem na jedzenie czy łazienkę.

A teraz? Teraz jadę na miejscu pasażera w samochodzie Kennego, trzymając jego dłoń, mając zakryte materiałem oczy i stresując się z lekka tym co chce mi pokazać.

- Gdzie mnie zabierasz? - spytałem, czując jak nasze splecione dłonie zmieniały biegi w pojeździe. Jego gorąca dłoń delikatnie pieściła co jakiś czas kciukiem moją.

- Zobaczysz, cierpliwości skarbie - powiedział do mnie z radością i podekscytowaniem - Chcę Ci pokazać coś niesamowitego.

- Znasz więcej miejsc niż własne łóżko? Szanuję - zachichotałem, słysząc cichy śmiech Kennego, który rozgrzał moje serce. Chciałem go zobaczyć. Chciałem widzieć jego roześmianą twarz, skupiony wzrok na drodze, roztrzepane blond włosy, których nie sposób było uczesać, piegi całowane przez promyki słońca. Chciałem go zobaczyć i przekonać się, że wygląda lepiej niż w mojej wyobraźni.

- Uwierzysz, że znam i jest naprawdę piękne? - spytał, delikatnie gładząc moją dłoń kciukiem. Oparłem głowę o jego ramię, czując jego lekkie wzdrygnięcie od gorąca i starałem się z całych sił po prostu nie zerwać z oczu opaski. Chciałem zobaczyć gdzie jedziemy, dokąd zmierzamy, co jest takiego tajemniczego w tym miejscu - Spodoba Ci się - mruknął, dając mi buziaka w czoło i parkując samochód - To tutaj.

- Mogę zdjąć opaskę? - spytałem niecierpliwie.

- Jeszcze nie - zachichotał i wysiadł z samochodu, aby potem po chwili pomóc mi wysiąść. Trzymał mnie za prawą dłoń, otulał w talii ramieniem i prowadził mnie gdzieś w dal. Ostrzegał kiedy miałem podnieść nogę. Był cały czas przy mnie, blisko mnie, czułem jego ciepło, jego zapach. Słyszałem cichy szept wody, cichy szmer liści, które spadały, powoli zwiastując jesień.

- Już? - spytałem, chcąc zobaczyć krajobraz, mając nadzieję że jest wart czekania w ciemnościach opaski - Kenny, to zaczyna być nudne. Mogę już ją zdjąć? - spytałem, jednak nie otrzymałem odpowiedzi. Dłonie mnie puściły, słyszałem cichy chrzęst liści - Kenny? - spytałem, trochę obawiając się pozostawania samemu w ciemnościach. Zebrałem się na odwagę i zdjąłem opaskę z oczu. Jasne światło przedzierało się przez liście wielkiej wierzby przy której stałem i na chwilę mnie oślepiło. Zmrużyłem oczy, zamrugałem kilka razy, a kiedy przyzwyczaiłem się do zmiany jasności światła, rozejrzałem się. Na prawo od siebie miałem piękne, ogromne i czyste jezioro, wokoło żywej duszy, wszędzie czysta zieleń. A przede mną Kenny, patrzący się na ziemię przed nami. Przyglądałem się mu chwilę, aż uznałem, że spojrzę co jest tak ciekawego w ziemi, aby tak się w nią wgapiać i zaniemówić.

Ziemniak.

Pomiędzy nami leżał ziemniak.

Kurwa.

Ziemniak.

- Hej to twój ziemniak? - spytał Kenny, zaczepiając bulwę kątem buta i spoglądając na mnie z głupim uśmiechem.

- Co? - nie potrafiłem wstrzymać cichego chichotu przez głupotę tekstu, jakim obdarował mnie blondyn. Jego błękitne oczy, które w tym świetle wpadały w fiolet, przyglądały się mi przez chwilę.

- Wybacz, pytanie miało bardziej brzmieć - złapał mnie za obie dłonie i zbliżył się do mnie bliżej - Hej, chcesz być moim ziemniakiem?

- Jesteś szczytem kretyństwa, wiesz? - śmiałem się radośnie, nawet nie chcąc powstrzymywać tej reakcji. Delikatna, ciepła dłoń Kennego (chociaż w porównaniu do gorąca mojego policzka to była zimna) znalazła się na moim policzku, a ja czułem się jak w niebie, bez trosk, bez konsekwencji, bez świata. Tylko my - Nie wierzę, że musisz o to pytać.

- A uwierzysz, że jeszcze nie dostałem odpowiedzi? - odgarnął kosmyk włosów z mojego czoła, przechylając na bok głowę. Złapałem za jego nadgarstek i wtuliłem policzek w jego dłoń.

- Dostaniesz poważną odpowiedź, ale na poważne pytanie.

- To było poważne pytanie - oburzył się komicznie chłopak, delikatnie całując mnie w czoło - Które czeka na równie poważną odpowiedź.

- Zostanę twoim ziemniakiem, natarczywcu - odpowiedziałem na jego śmiechu warte pytanie, a nasze usta splotły się na krótką chwilę w czułym pocałunku. Czułość jednak dość szybko się skończyła, aby wypełnić ciszę naszymi chichotami - Czy to robi z nas panów ziemniaków czy z ciebie Pana McZiemniaka i ze mnie Tweaziemniaka? - zadałem bardzo ważne i poważne pytanie, które spotkało się z absolutnym wybuchem śmiechu Kennego - Albo z ciebie McCorniaka - zastanawiałem się dalej grubo, patrząc na śmiejącego się radośnie chłopaka. Mojego chłopaka.

- To zaczyna brzmieć idiotycznie - wydusił przez śmiech, łącząc nasze czoła razem, zbliżając nasze ciała do siebie. Jego twarz udekorowana szczerym uśmiechem, jego oczy błyszczące w słońcu radością.

- Odnalazł się pan mądry

- Nie, ja jestem pan McZiemniak - zachichotał, składając pocałunek na moim nosie. Trudno było się z nim nie zgodzić, ale wykłócanie się z nim o cokolwiek jest tak zabawne.

- A myślałem, że jesteś McChujek - założyłem ręce wokół jego szyi, patrząc na jego wywracające się oczy w rozdrażnieniu.

- Dla ciebie? Mogę być tylko "twój" - starał się rzucić flirtem w moją stronę, który szybko obróciłem w żart.

- Mój McDupek?

- Przeginasz - warknął cicho Kenny, a jego twarz powoli ukazywała coraz bardziej niezadowolenie.

- To powiedz mi jak mam na ciebie mówić, panie McCormick - delikatnie otarłem naszymi nosami o siebie, przyglądając się mgle, która zachodziła na oczach Kennego w trakcie rozmyślania.

- Jesteś pewien, że chcesz to usłyszeć?

- Zaczynam tego żałować - warknąłem cicho przez zęby, ale cierpliwie czekając na jego odpowiedź.

- Oj czyżbym rozdrażnił małą chihuahę? - zachichotał chłopak, składając na moich ustach czuły, delikatny pocałunek. Jeszcze krótszy niż wcześniejszy. Można uznać, że było to ledwo cmoknięcie.

- Masz wielkie kurwa szczęście, że cię toleruję, bo już byś oberwał - warknąłem pod nosem, przejeżdżając dłońmi po jego torsie, aby przytulić go w talii i rozpuścić się w zapachu czekolady, bezpieczeństwie... W Kennym. W jego objęciu.

W objęciu mojego chłopaka.

Kenny jest moim chłopakiem.

Nie mogę w to z jakiegoś powodu uwierzyć.

- Ja cię tu podrywam sposobem na ziemniaka, a ty mnie tylko tolerujesz? No wiesz ty co? - zachichotał radośnie blondyn, otulając mnie ramionami i opierając brodę o moją głowę - Jeszcze się obrażę, co wtedy zrobisz?

- Uderzę cię i pocałuję, abyś się nie obrażał - odpowiedziałem z łatwością i przymknąłem oczy, relaksując się w spokoju chwili, szmerze wody, liściach muskanych przez wiatr. Mógłbym tak spędzić całe życie. Przy ukochanej osobie. W jej objęciu. Rozmawiając o niczym.

- Uderzysz? Za co? - oburzył się Kenny, delikatnie zaczynając się ze mną obracać w rytm bicia naszych serc. Niewymuszony taniec dwóch zakochanych osób, nikt wokół, tylko my. Tylko my, na zawsze my.

- Aby dosięgnąć do twoich ust kiedy będziesz się skulać. Nie chcę mi się na palcach stawać za każdym razem - wyjaśniłem spokojnie, a nasze dłonie zaczęły iść w swoją stronę, splatając się ze sobą i odsuwając od ciała. Spojrzałem w rozmarzone, błękitne oczy Kennego, którego pokochałem w tak... Dziwny, krótki dość czas. Nie wiem nawet jak to opisać.

- To już jest po prostu nie miłe - odsunął nas na kilka centymetrów od siebie, przez co od razu zrobiło mi się zimno. Nawet jeśli byłem w jego za dużej, zielonej bluzie zakładanej przez głowę i swoich czarnych jeansach, to i tak było mi zimno bez jego ciała obok - Mogę prosić o taniec?

- Prosić możesz, ale nie obiecuję że zgodzę się zatańczyć.

- Zatańczysz ze mną Tweek? - spytał Kenny, kładąc jedną z moich rąk na swoim ramieniu.  Jego dłoń znalazła się na moim biodrze w pewnym uścisku.

- Zawsze - zacisnąłem mocniej palce w naszym uścisku dłoni i spojrzałem mu pewnie w oczy - Ale to ja prowadzę - powiedziałem robiąc pierwszy krok w przód.

- Chyba byś chciał - uśmiechnął się wrednie Kenneth, robiąc w tym samym czasie krok w tył, a następnie dwa do przodu, obracając nas przy tym w kółko - Nie ma opcji, że będziesz prowadzić.

- A chcesz się założyć? - spytałem, puszczając jego ramię, czując jak jego uścisk z biodra popuszcza. Szybkim ruchem odsunąłem się od niego na tyle ile dał mi uścisk dłoni. Dłoni, która szybko przyciągnęła mnie do siebie tak, jakbym co najmniej miał zaraz uciec. Nasze spojrzenia rzucające sobie nawzajem wyzwanie.

- Przegrasz - obrócił mną wokoło i zrobił kilka kolejnych kroków w naszym bliżej nieokreślonym tańcu.

- Nie mów hop, króliczku - zaśmiałem się, prowadząc kolejne kilka kroków według własnego uznania, patrząc jak Kenny jednocześnie mi podlega i walczy o kolejne kroki.

- Króliczku? - uniósł brew, przyciągając nasze ciała do siebie tak blisko, że czuliśmy własne ciepło. Kolejne kilka kroków przypominało tango. Krok w przód, krok w tył, nieustanny kontakt wzrokowy, nieustanny dotyk, delikatne uśmiechy.

- Bo jesteś słodki i nie mam zamiaru dać Ci się zdominować w tańcu - wyszeptałem mu do ucha przy najbliższej okazji i założyłem kosmyk włosów za jego ucho.

- Już dajesz mi się zdominować - wymruczał mi w odwecie blondyn, delikatnie gryząc płatek mojego ucha. Przeszły mnie ciarki, przygryzłem wargę, jednak nie zaprzestawaliśmy tańca do nieistniejącej muzyki - Przyznaj, nie możesz mi się po prostu oprzeć - jego dłonie przejeżdżały po mojej talii, na biodra, pośladki, a jego usta... Ah jego namiętne, uzależniające usta zjeżdżały z mojego ucha na szyję, chcąc sprawić mi większa przyjemność.

- Kenny... - wyszeptałem, zaciskając dłoń na jego ramieniu, z całych sił nie chcąc się oddać przyjemności. Nasze nogi powoli zaprzestawały czynności tańca, moja dłoń wplotła się we włosy blondyna, kiedy odczułem jego zęby na ramieniu - Proszę cię, nie mam już siły - wyszeptałem, chociaż moje ciało mówiło zupełnie inaczej. Byłem rozpalony. Czułem gorąco w środku, pomimo zmęczenia.

- Ten taniec mówił coś innego - wymruczał cicho w moją szyję, jednak zaprzestał czynności, delikatnie całując mnie w zamian w policzek - Ale skoro tak mówisz to nie będę cię zmuszał - wredny uśmiech zagościł na jego twarzy.

- Teraz to jesteś po prostu nie miły - burknąłem pod nosem, widząc w jego oczach ten błysk. Oboje wiedzieliśmy do czego teraz dojdzie. Albo ja będę musiał go prosić o kontynuowanie albo w trakcie tańca nie wytrzymamy i wylądujemy na ziemi czy przy drzewie. Bez różnicy.

- Oh? Chcesz może mi powiedzieć dlaczego? - jego dłonie zręcznie muskając mój czuły na każdy dotyk pośladek, przejechały na biodra. Tym razem on spokojnie przez jakąś chwilę prowadził, kiwając nas na boki, robiąc krok do przodu czy do tyłu. Wpatrywałem się w niego z agresją. Tak chce pogrywać to tak też będzie miał. Zabawimy się w zakazany owoc.

- A co, już sam domyślić się nie potrafisz? - uniosłem brew, a moje dłonie zjechały na jego klatkę piersiową. Jego wzrok podążał za ruchem moich dłoni, które odepchnęły go na kilka kroków.

Położyłem dłonie na swoich biodrach, patrząc przez krótką chwilę na zdezorientowanego Kennego. Uśmiechałem się zadziornie, łapiąc za brzeg bluzy i zdejmując ją powoli z siebie. Bluza znalazła się szybkim ruchem na gałęzi drzewa, a mój wzrok cały czas był wpatrzony w niebieskie oczy blondyna.

Puściłem mu swojego lodowego buziaka, który zamroził jego dłonie w szczelnym więzieniu, przez które nie mógł nimi poruszyć.

- To nie fair - burknął pod nosem, patrząc na swoje zamrożone dłonie, chcąc w pierwszej chwili się uwolnić. Odwróciłem jego uwagę, łapiąc go za brodę i podnosząc mu głowę na linię mojego wzroku. Kciukiem delikatnie przejechałem po jego dolnej wardze i uśmiechnąłem się dumnie. Dłonią przejechałem po jego muskularnym ramieniu od nadgarstka w górę, przejechałem po jego plecach i stanąłem za nim, aby zjechać dłońmi po jego klatce piersiowej i brzuchu zakrytym jeszcze ubraniami - Tweek, grasz bardzo nieczysto.

- Zrobisz coś w związku z tym? - wymruczałem mu cicho do ucha, po którym przejechałem zawadiacko językiem. Widziałem jak się wzdrygnął, nie spodziewał się tego - Tak też myślałem - odpowiedziałem sam sobie i posadziłem go trochę boleśnie na ziemi. Moja dłoń z uwagą przejechała po głowie chłopaka, na co wtulił się jak mały kotek w mój dotyk.

- Zależy Ci, prawda? - spytał blondyn, pewny swego szczęścia i naprawdę czerpał radość z przedstawienia.

- Sam sobie potrafisz na to odpowiedzieć - warknąłem przez zęby, stając przed nim, opadając na kolana i kładąc dłonie na jego kolanach.

- Uwielbiam jak chcesz się bawić w dominującego - mruknął dumnie Kenny, zbliżając nasze twarze do siebie - Ale oboje wiemy jak to się skończy.

- Jeszcze jedno słowo, a twoja głowa znajdzie się w wodzie - zagroziłem, a moje dłonie zręcznie przejeżdżały z kolan na uda mojego chłopaka. Boże, jak to pięknie brzmi. Nie potrafię się nacieszyć. Kenny, mój chłopak.

Tak mamo, mam chłopaka, nazywa się Kenny. Poznajcie Kennego, mojego chłopaka. Mój chłopak? A tak, tam stoi, nazywa się Kenny.

W głowie układałem scenariusze gdzie mógłbym się pochwalić, że Kenny to mój chłopak.

- Jesteś przeuroczy - szepnął do mnie Kenny, posyłając mi czuły uśmiech - Tym bardziej jak o czymś myślisz i się niekontrolowanie uśmiechasz.

- Po prostu... Nie wierzę - przyznałem szczerze, a moje dłonie przejechały wyżej, na jego talię - To tak pięknie brzmi w głowie, ale pewnie straci swój czar jak się to powie.

- Powiedz, na pewno będzie miało nawet większy czar niż myślisz  - przekonywał mnie, a moje dłonie prześlizgnęły się z jego bioder na ziemię, przez co można powiedzieć że nad nim wisiałem.

- Nie wierzę, że jesteś moim chłopakiem - przyznałem mówiąc to dość cicho w zawstydzeniu - Że mogę cię nazywać swoim chłopakiem, że jesteśmy parą. To takie... Niesamowite - dodałem i spojrzałem na rozpływającą się w uśmiechu twarz Kennego.

- Cholera, jesteś tak idealny - odszeptał w rozmarzeniu, oczarowaniu - Jakbym mógł to bym cię teraz przytulił.

- To właśnie twoja kara za pogrywanie ze mną - dałem mu buziaka w nos i wstałem z miejsca, otrzepując się dokładnie.

- Nie myśl, że tak łatwo pójdziesz po takim urządzeniu mnie - warknął Kenny, szybkim ruchem łydki zmiatając mnie z nóg na ziemię. Warknąłem w bólu, nie spodziewając się tego ruchu, ani takiego bliskiego spotkania z trawą.

- Skurwysyn z ciebie - skomentowałem, sycząc przez zęby.

- Za to twój skurwysyn - uśmiechnął się dumnie blondyn, patrząc na mnie z fascynacją w oczach. Podniosłem się na łokciach z ziemi i pokazałem mu język.

- Dostałeś właśnie dwadzieścia minusowych punktów za to  - burknąłem i opadłem spowrotem na ziemię, nie mając za bardzo powodów do wstawania.

- A ile zyskałem pytając cię w tak oryginalny sposób o randkowanie? - spytał, podsuwając do mnie swoje cztery litery i kładąc się obok mnie na zielonej trawie. Podniósł swoje zamarznięte dłonie, domagając się odmrożenia ich. Wywróciłem oczami i pstryknąłem palcami, a lód znikł w mgnieniu oka.

- Coś około dwustu - przyznałem, a mój wzrok spotkał się z jego. Sięgnąłem po jego dłoń, która powolutku się ogrzewała z zimna. Nie ważne było, że jest zimna, ważne było że to jego dłoń z którą mogłem spleść palce.

- Przeżyje te trzydzieści negatywów - zacisnął nasze dłonie ze sobą, spoglądając to na nie, to na mnie. Serce mi biło w mocniejszym, miarowym tempie - Ile na razie mam ogółem punktów?

- Ze czterysta - spojrzałem w niebo, które zakrywała po części swoimi liśćmi wierzba. Błękit nieba przykryty małymi chmurkami gdzieniegdzie. Miejsce naprawdę idealne do wyznań, spędzania razem czasu. Miejsce, które na zawsze zapamiętam w pozytywnym znaczeniu.

- Wysoko - mruknął pod nosem, a jego jeszcze zimny kciuk ocierał o moją dłoń. Spojrzałem na niego i wziąłem jego obie ręce w swoje.

- Daj, ogrzeję je - mruknąłem, kładąc jego dłonie na swoich policzkach. Różnica temperatur z początku objawiła się nieprzyjemnym uczuciem, ale z czasem jego dłonie zaczynały być cieplejsze, przyjemniejsze w dotyku, a jego oczy wypełniły się pytaniami, których wcześniej nie miał kiedy zadać.

- Jak to jest, że zawsze masz zimne ręce, ale twoje policzki są tak strasznie gorące? - spytał po krótkiej chwili, a jego kciuki delikatnie zaczynały gładzić mnie po skórze policzków. Sama taka mała czynność wprawiała mnie w stan błogiej radości, czułem motylki w brzuchu i chociaż nie chciałbym tego przyznawać przed kimkolwiek innym... Tak przy Kennym naprawdę czuję się szczęśliwy, spełniony.

- Musi być równowaga jakaś - odpowiedziałem z łatwością - I to trochę taka konsekwencja posiadania mocy. Mam lodowate dłonie, aby łatwiej zamrażać, ale można powiedzieć, że jak pocałuję kogoś zamrożonego to lód się stopi. Tak samo z pstryknięciem. Wytwarzam pomiędzy palcami ciepło, więc lód który sam stworzyłem też się topi - spojrzałem na swoje dłonie z lekkim zawodem - Co prawda, nie czuję na dłoniach takiego ciągłego ciepła i z początku było niekomfortowe to, że cały czas są zimne, ale przyzwyczaiłem się. Tak samo z twarzą, jest bardziej gorąca niż u zwykłych ludzi, cały czas czuję jakby na niej było mi zbyt gorąco, ale do tego po latach dało się przyzwyczaić.

- Czekaj - zatrzymał mój wykład blondyn, patrząc na mnie zdziwiony - Czyli chcesz mi powiedzieć, że jeśli byłbym zamrożony, a ty byś mnie pocałował to bym się roztopił? - spytał zainteresowany głównym aspektem. Cicho zachichotałem w odpowiedzi.

- W teorii, tak - odpowiedziałem z łatwością i przyjrzałem się jak jego niebieskie oczy zapełniają się mgłą rozmyślań. To tak ciekawy widok. Nigdy wcześniej nie widziałem, aby u kogokolwiek widać było tak wiele w oczach. Nigdy nie widziałem u kogokolwiek mgły w oczach tylko dlatego, że jest zamyślony.

- Więc... Jeśli Craig ma serce z lodu to dałbyś radę je roztopić? - spytał, a na jego twarzy znalazło się zmartwienie. Martwił się przyjacielem. A ja poczułem ból serca. Delikatny, ale ból.

- Tak mi się wydaję, ale raczej lód wokół serca jest w stanie roztopić tylko prawdziwa miłość - mruknąłem w odpowiedzi i oparłem głowę o jego ramię - Martwisz się nim?

- Trochę - przyznał szczerze i obrócił się na bok, aby patrzeć wprost na mnie - Wiesz jaki jest. Uznałem ostatnio, że lepiej będzie dać mu trochę przestrzeni, aby się oswoił z nami razem i też sobie kogoś znalazł może.

- A nikogo nie ma? Dalej? - zdziwiłem się i obróciłem na bok. Patrzyliśmy sobie wprost w oczy, nasze dłonie delikatnie splatając się ze sobą, trawa pieszcząca nasze odkryte części ciała i słońce, które powoli zachodziło. Im bliżej jesieni i zimy, tym krótsze były dni, tym dłuższe noce, tym zimniej.

- Nie widziałem nawet, aby kogoś miał na oku, więc nie. Albo bardzo dobrze to ukrywa - zaśmiał się cicho i przysunął nasze ciała do siebie. Nasze biodra o siebie zahaczyły, moje dłonie znalazły się na jego klatce piersiowej. Czułem jego spokojny oddech, czułem jak jego klatka piersiowa się podnosi i opuszcza, czułem jego bijące ciepło. Czułem jego bliskość.

- Biedny Craig, musi wytrzymywać z Kennym gadułą w jednym mieszkaniu i nie ma nikogo do przytulenia - starałem zabrzmiać się sarkastycznie. Nie wyszło. Zabrzmiało to bardziej tak, jakbym się nim zmartwił. Nie mogę się nim martwić. On pewnie nawet nie wie kim jestem. Teraz zresztą najważniejszy jest Kenny.

- Ej, nie prawda - zaśmiał się cicho blondyn - Ze mną się czasami przytula, może to mu akurat wystarcza - otarł naszymi nosami o siebie, wpatrzony w moje oczy z czułym uśmiechem.

Mysterion

- Jak... Jak byłem po waszej stronie - mruknął zamyślony Tweek - Widziałem jak blisko ze sobą jesteście. Wiem, że to nie było "czasami" przytulanie, a prawie lizanie się na środku korytarza - zaśmiał się cicho pod nosem - Więc, zdaję sobie sprawę z waszej relacji, nie masz czego się wstydzić.

- Niczego się nie wstydzę - przyznałem spokojnie, zastanawiając się chwilę bardziej nad relacją jaka łączy mnie z Craigiem. Naprawdę jesteśmy tak blisko? Dlaczego nigdy tego nie zauważyłem? - Chyba nie jestem z nim, aż tak blisko jak ci się wydaje.

- Kenny, wycierałeś mu chusteczką lody z buzi, kiedy trzymaliście się za ręce - zaśmiał się radośnie - Jesteście bardzo blisko ze sobą - pogłaskał mnie czule po policzku swoją zimną dłonią, a ja zamyśliłem się chwilę. Naprawdę to tak widać? Za często jestem w jego prywatnej przestrzeni? Czy Craig czuje się przy mnie nieswojo? Nigdy nie narzekał. Nie zabierał dłoni, nie odsuwał się.

- No dobrze, może jesteśmy blisko, ale nie tak blisko jak jestem z tobą - wyjaśniłem w swojej obronie, słońce coraz bardziej znikało za horyzontem, robiło się coraz zimniej. Przytuliłem mocniej Tweeka, aby go ogrzać swoim ciałem. Blondyn wtulał się we mnie, wyglądając jak mały szczeniaczek, który cieszy się z każdego przytulasa.

- To jest właśnie piękne - przyznał zadowolony, wślizgując dłonie pod moją bluzę - Powinniśmy niedługo iść do domu, wiesz?

- Twojego, mojego, oddzielnie? - spytałem, nie za bardzo mając ochotę teraz wstawać. Zbyt wygodnie, zbyt ciepło. Zero powodów do wstania.

- Dzień rozłąki na pewno nie zaszkodzi. A jak będziesz tęsknić to po prostu zadzwoń - wcisnął mi coś, pewnie papierek z numerem, w tylną kieszeń spodni i wstał powoli z ziemi, przeciągając się przy tej czynności.

- Ej Tweek? - mruknąłem, podnosząc się na nogi i otrzepując się - Przyjdźmy tu jutro. W nocy.

- W nocy? - zdziwił się trochę Tweek idąc w stronę samochodu i spojrzał na mnie z uniesioną brwią.

- To miejsce cały swój urok ma w środku nocy, kiedy na niebie są gwiazdy - wyjaśniłem, przywołując w pamięci obraz odbijącego się w tafli gwiaździstego nieba. Coś, do czego z chęcią wracałem kiedy byłem w potrzebie zostania sam na sam. Miejsce, które wiele dla mnie znaczy, które chciałem pokazać Tweekowi, bo znaczy dla mnie tyle samo, jak nie więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro