Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~11~

Super Craig

- KENNY! KENNY! MFH!~ - Tweek krzyczał na cały głos z sypialni, wydając z siebie coraz głośniejsze jęki. Słyszałem wszystko, aż z salonu i pomimo słuchawek na głowie czy głośnej muzyki, to nie byłem w stanie od czasu do czasu przestać skupiać się na głosie Tweeka czy czasem Kennego w sypialni.

A szczerze byłem pewien, że Kenny mówił coś o zakładzie z Tweekiem, że nie mogą tego robić czy coś, jeden pies zresztą. Czy serio nie mają lepszych miejsc w lepszym czasie na posiłkowanie się związkiem?

W końcu miałem tego dość. Wziąłem swoje klucze, telefon, portfel, poprawiłem słuchawki i wybiegłem jak strzała z mieszkania.

Nogi same mnie prowadziły, nie obchodziło mnie nic. Miałem być jak najdalej od tego miejsca, jak najdalej od własnych myśli, jak najdalej od wszystkiego, najlepiej to najdalej od mojego własnego życia.

Wyszedłem z bloku, trzaskając drzwiami. Nie wiem co chciałem tym zyskać. Nie wiem dlaczego tak wybuchłem. Przecież to było wiadome, że są razem. Przecież od tych dwóch tygodni o niczym innym nie słyszę niż Tweek to, Tweek tamto. Wiedziałem, że są ze sobą, a przynajmniej że ze sobą kręcą.

Może fakt, że poszli do łóżka, akurat jak byłem w domu mnie dobił? Nie, to pewnie wkurzył mnie sam fakt, że są tak głośno. Skupić się na niczym nie dało.

Kogo ja chcę oszukać? Sam nie wiem co czuję. Nigdy nie wiem, bo emocje są zbyt ledwo wyczuwalne przez lód na sercu.

Potrzebowałem z kimś porozmawiać. Albo bardziej, zająć głowę czyimś gadaniem i problemami które nie są moje i nie oczekują na rozwiązanie. Potrzebuję porozmawiać z Clydem.

Clyde będzie mi gadał o swoim życiu, o tym co się mu układa, co nie, jakie są jego trywialne problemy i wystarcza mu to, że tylko słucham, bo sam dochodzi potem do jakichś wniosków. Dlatego się przyjaźnimy. Nie muszę się stresować rozmową, wystarczy że go wysłucham, przytaknę i dam wygadać.

Stanąłem przed drzwiami do mieszkania Clyda, Bebe i kiedyś też Tokena, który się wyprowadził ze względu na swoją decyzję o byciu złoczyńcą czy ki chuj. W każdym razie, Bebe i Clyde są narzeczeństwem, mieszkają ze sobą, pracują, planują dzieci. Tak jak normalna rodzina, normalni ludzie, którzy nie przejmują się miastem i sprawiedliwością. Chociaż Clyde już jakiś czas temu stracił moce, straciłem możliwość posiłkowania się krwią wrogów, to i tak czasami przychodzi na spotkania bohaterów, bawiąc się w jednego.

Zapukałem do drzwi, czekając na odpowiedź. Przyszedłem bez zapowiedzi, więc jeśli otrzymam odpowiedź "spierdalaj" to szczerze się nie zdziwię. Humoru i tak mi to nie zmieni. Generalnie mam kilka planów jeśli Clyde mnie nie wpuści, tak na wszelki wypadek. Mogę iść nad staw czy do parku. Spacer bardzo odświeża myśli i głowę, a to w tej bardzo by mi się przydało.

- Otworzę! - krzyknął ktoś w środku, a drzwi otworzyły się na oścież ukazując niskiego, pulchnego bruneta w czerwonej bluzie z kapturem i jeansach. Patrzył na mnie z lekka zdziwiony - Craig? Co się stało? Wyglądasz... Matko, co ci się stało?

- Mogę wejść? - spytałem z nadzieją, że nie będę musiał odpowiadać na te pytania. Nie miałem zamiaru na nie odpowiadać. Wyglądałem znośnie i tyle powinno wystarczyć dla jego wiedzy. Chłopak szybko odsunął się od drzwi wpuszczając mnie do środka swojej "willi".

Wszedłem do mieszkania, zdejmując buty na wycieraczce i pozbywając się kurtki, którą odwiesiłem na wieszaku. Czułem wzrok Clyda na swoich plecach, ale nie komentowałem tego. Nie po to tu przyszedłem.

- Co cię do nas sprowadza? - spytał Clyde, prowadząc mnie do salonu. Złapał za moje ramię, tak jakbym miał zaraz uciec albo zemdleć. To był zmartwiony uścisk. Zawsze tak robił kiedy ktoś upadł czy miał zamiar opowiedzieć historię swojego życia. To już była norma. Była, bo z wiekiem mniej się zaczęliśmy widywać przez obowiązki, a to oznacza, że wrodzony talent Clyda do rozmów o uczuciach, wykorzystywała tylko Bebe.

- Chciałem zobaczyć co u was, jak sobie radzicie - wzruszyłem ramionami, spoglądając na Clyda i siadając na wskazanym przez niego miejscu na kanapie. Powoli zaczynałem czuć, że był to głupi pomysł. Mogłem pójść do parku, oddać się wszystkim przeżyciom, a tak tylko zamartwiam Clyda. Nie przemyślałem tego. Serce zaczyna mi się ochładzać nieprzyjemnie.

- Oh - mruknął Clyde i usiadł obok mnie, podwijając nogę pod siebie - Musi się naprawdę dużo dziać, skoro aż przyszedłeś aby posłuchać co u nas - uśmiechnął się delikatnie, a ja poczułem się jeszcze bardziej jak debil. Błędem było tu przychodzić. Nie wiem czego oczekiwałem, ale na pewno nie tego. Clyde za dobrze mnie zna, dlaczego mnie to dziwi?

- Trochę - mruknąłem pod nosem i zacząłem się bawić palcami. Zacisnąłem je na swoich spodniach, wpatrując się w kawałek podłogi przede mną - Trochę bardzo - przyznałem, czując jak gardło odmawia mi posłuszeństwa, jak głos zaczyna mi drżeć - Ja... Ja po prostu... Clyde przepraszam, nie powinienem tu przychodzić, to był błąd, przepraszam - z moich ust wydobywały się słowa, których sensu w tej chwili po prostu nie rozumiałem. Chciałem wstać, starałem się, ale nogi nie dość że się pode mną załamywały, to ramiona Clyda zacisnęły się wokół mojego ciała. Nie byłem jednak w stanie wybudzić z siebie innej mimiki, a w środku wypełniała mnie niecodzienna pustka.

- Csii.. wszystko gra, oddychaj - wyszeptał brunet, wyciskając z moich oczu łzy. Cały drżałem, było mi zimno. Chciałem coś powiedzieć, zrobić cokolwiek, ale nic nie widziałem przez łzy, nie miałem siły, ani władzy nad własnym ciałem. Jedyne co robiłem to wtulałem się w przyjaciela, trzymając się kurczowo jego bluzy. Łzy spływały po moich policzkach kojąc swoim zimnem rozgrzaną skórę.

- Kocham ich Clyde - powiedziałem w końcu pomiędzy oddechami, pomiędzy bolesnymi piskami, pomiędzy bólami bijącego, zmrożonego serca, które nie otwierało się wcześniej na nikogo innego niż ja sam, pomiędzy własnymi myślami - Chcę, aby byli szczęśliwi, naprawdę tego chcę! Życzę im najlepszego, ale... Ale - pociągnąłem nosem, czując dłonie chłopaka delikatnie gładzące mnie po plecach dla ukojenia - Nie chcę, aby to... Nie chcę ich szczęścia w taki sposób jaki się dzieje! Nie rozumiem tego, niczego nie rozumiem, Clyde - mówiłem, ale dalej nie wiedziałem co do końca mówiłem. Chciałem mówić dalej, chciałem wylać z siebie cały żal, cały smutek, powiedzieć o tym wszystkim, bo to było za dużo. Za dużo na mnie. Jednak nawet jeśli bym chciał to zrobić, potrafiłem swoim wybuchem emocji strzepnąć jedynie pył z góry lodowej - Codziennie wracałem do domu, aby słyszeć co zrobił tego dnia Tweek i to było normą, bo robił to w normalny sposób, przytulał mnie na przywitanie, uśmiechał się, po prostu ze mną rozmawiał. A teraz? Teraz wszystko się zmieniło. Nie dość, że Tweek powrócił do mojego życia, to jeszcze wszedł do życia Kennego, ostatnie dwa tygodnie cały czas byli gdzieś ze sobą, a teraz siedzą u nas w mieszkaniu i się ruchają jak dzikie zwierzęta. Naprawdę akceptuję ich związek i chcę być z tego powodu szczęśliwy, bo są szczęśliwi, dwie osoby które kocham są szczęśliwe ze sobą - łez w moich oczach nie ubywało, a wręcz przeciwnie, było ich coraz więcej. Nie puszczałem nawet na chwilę Clyda, mówiąc dalej - Ale Kenny przestał mnie traktować tak jak kiedyś. Przestał mnie przytulać, nawet nie chce dotknąć mojej ręki, nie chce czasami nawet na mnie patrzeć, bo rozgląda się rozmarzony po pokoju. A Tweek? Tweek za każdym razem jak go widzę to jest szczęśliwszy niż przedtem, na szyi ma więcej malinek i ugryzień, a usta ma spierzchnięte od pocałunków z Kennym i jak kiedyś, nawet w trakcie walki przynajmniej na mnie spojrzał, tak teraz? Teraz nawet nie zauważa, że obok mnie przechodzi na klatce, że wychodzi z mojego mieszkania. Są szczęśliwi, a jednocześnie odcinają cały świat od siebie. Kenny już nawet... Powoli przestaje ze mną rozmawiać. A raczej opowiada tylko o tym co mógłby zrobić z Tweekiem, jak są blisko siebie. Nie powinno mnie to tak boleć, Clyde. Powinienem być dla nich szczęśliwy. Bo to szczęśliwa nowina prawda? Są zakochani, są ze sobą, a ja nie potrafię tego uszanować i jestem w takim stanie, płacząc bo ich obu kocham, ale nie potrafię tego wyznać i żyję cały czas w bańce pięknych uczuć do niedościgniętego ideału. Już jest nawet za późno, aby wspomnieć, że mam do nich uczucia, za późno na... Za późno na wszystko - zamknąłem usta, czując jak moje gardło jest zdrapane, czując jak cały ten czas mówiłem przez chrypę, jak mówiłem przez łzy, jak mówiłem z bólem serca. Wygadałem się. Powiedziałem Clydowi wszystko. Zrobiłem to czego nigdy przedtem nie robiłem, nigdy nie miałem pewnie też tak poważnej fali uczuć.

Otworzyłem się.

Otworzyłem na drugiego człowieka.

Pierwszy raz od podpisania kontraktu mocy.

Nie wierzę. Zrobiłem to. Otworzyłem się na kogoś, na mojego przyjaciela. Otworzyłem się. Powiedziałem co czuję. Sam z siebie to powiedziałem. Nie ukrywałem tego czekając, aż uczucie zwiędnie i zniknie. Opowiedziałem o tym, wypuściłem emocje i poczułem się trochę lżej. To... To tak dalekie, uczucie.

Dalsze niż odczucie miłości do Tweeka. Jak Tweek wydaje mi się cały czas oddalony o setki kilometrów w czarnej przestrzeni, patrząc na mnie z czystą pogardą czy bez emocji, jak widzę obok niego Kennego, który odwraca ode mnie wzrok, jak czuję że to do nich moje serce pragnie bić, tak to uczucie... To uczucie wygadania się, do niego moje serce ma jeszcze dalszą drogę, nawet tego uczucia nie widzę, jest z dala zasięgu mojego wzroku, wiem że tam jest, ale nie sięgam do niego.

- Nigdy nie jest za późno - odpowiedział Clyde, chcąc ściągnąć mi czapkę z głowy. Nie dałem mu jednak dokonać tego zaszczytu. Nie chcę - Opowiedz od początku, oddychaj głęboko i powiedz co się wydarzyło, dobrze? Spróbujemy wtedy znaleźć wyjście z tej sytuacji - zaproponował, szybko poddając się ze zdjęciem mi czapki. Usiadłem prosto, puszczając ciało chłopaka i biorąc głęboki, drżący oddech.

- Więc wszystko zaczęło się jakieś... Trzy tygodnie temu - zacząłem mówić, już nawet nie powstrzymując spływających łez - Kenny jedynie wspominał, że pocałował Tweeka, ale to było tak bardziej w żartach niż na serio, więc się nie przejąłem. A wiesz, że z Kennym jestem dość blisko.

- Trzymacie się za ręce idąc po lody, jesteście tak blisko, że się zastanawiam czy cię nie wyruchał - zaśmiał się pod nosem Clyde, starając się załagodzić atmosferę. Pokiwałem głową w odpowiedzi, nie za bardzo mając ochotę na śmiech.

- Tego samego dnia wyleciał w środku nocy przez alarm. Widziałem go jak wyskakiwał przez okno, bo akurat szedłem na tę twoją imprezę czy coś co wypuściłeś mnie dopiero rano następnego dnia, nie? - wziąłem głębszy wdech i wypuściłem go ze świstem, kontynuując - Jak szedłem po schodach do domu zobaczyłem po drodze Tweeka. Jeszcze huk, gdyby jedyne co odsuwało się od normy w tej chwili to było to, że nie miał na sobie niczego co należało do niego. Był ubrany we wszystko z szafy Kennego i...

- Skąd ta pewność? - przerwał mi Clyde.

- A znasz kogoś innego z czarną koszulką z zielonym "M" na środku? Znasz kogoś innego z jasnymi spodniami z szerokimi nogawkami z tymi spierdolonymi rysunkami zrobionymi białymi, srebrnymi i złotymi markerami? Kogoś kto nosi pomarańczowe bluzy z puszystymi kapturami? Bo ja kurwa nie kojarzę, a tym bardziej nie kojarzę, aby nosił takie rzeczy Tweek - warknąłem zdenerwowany na samego siebie. Byłem zły na siebie, na Clyda, na Kennego, na Tweeka. Wszystkich. A przynajmniej tak sądzę.

- Dobra, masz rację. Kontynuuj - brunet zacisnął usta, chcąc wysłuchać do końca historii w jaką się wplątałem i starając się już nie przerywać.

- Jak już mówiłem... Jeszcze huk, gdyby to były same ubrania. Ale wyszedł taki radosny, z szyją i włosami w takim stanie, że pierwsze co myślisz to "ruchali się" - westchnąłem cicho i odwróciłem wzrok - I myślałem że to głupie, że na pewno mi się tylko wydaje. Wszedłem do domu i pierwsze co widzę to Kenny w podobnym stanie co Tweek, wypatrującego przez okno jak pies, sprawdzał czy jego chłopak na pewno idzie. Nawet się nie przywitał, a już powiedział, że jego życie pierwszy raz się układa z kimś kogo kocha - zakryłem usta dłonią, czując jak głos zaczyna mi się łamać na samą myśl. Przełknąłem głośno ślinę i wziąłem kilka głębszych wdechów - Potem opowiadał mi cztery bite godziny o tym co robił z Tweekiem, co się działo, jaki jest, mówił o zakładzie jakimś. Nie słuchałem za bardzo tak szczerze. Po godzinie ciszy powiedział, że idzie do Karen. Przez cały ten czas strasznie dbał o przestrzeń osobistą, trzymał się ode mnie na metr odległości - w dłoni zacząłem się bawić troczkiem swojej czapki.

- A ty nie jesteś do tego przyzwyczajony? - spytał Clyde, a przez jego oczy biło zrozumienie.

- Jestem, z innymi ludźmi to dla mnie norma. Tylko nie z Kennym. Sam wiesz jaką miałem z nim relację, a jak tak nagle zaczął unikać jakiegokolwiek kontaktu to poczułem... Taką chłodną pustkę - spojrzałem kątem oka na zmartwionego bruneta.

- A co się działo przez następne dwa tygodnie? - spytał, szukając czegoś w moich oczach, na twarzy. Nie wytrzymałem tego długo i odwróciłem wzrok, wgapiając się we własne kolana.

- Nie widziałem go za często. Dużo wychodził, dużo było alarmów. Rzadko gadaliśmy. Jak już to tylko o Tweeku - wciskałem paznokieć kciuka w troczek czapki - A ja żyłem historiami o Tweeku przez te dwa tygodnie, karmiąc uśpioną miłość wyobrażeniami.

- Poetycko to zabrzmiało, stary - poklepał mnie po plecach chłopak - To co dzisiaj się stało, że tak wybuchłeś?

- Tweek przyszedł - markotnąłem pod nosem - Nie widziałem go co prawda, bo pewnie wszedł przez okno.

- To skąd wiesz, że przyszedł? - zadał głupie pytanie, a w mojej głowie odegrał się głośny jęk Tweeka zza ściany. Zacisnąłem troczek mocniej, wciskając głębiej paznokieć.

- Słyszałem jego jęki - burknąłem pod nosem i przymknąłem oczy - Z początku myślałem, że tylko mi się przesłyszało, potem że będą starali się być cicho, ale jak potem zaczęli... Bardziej się rozkręcać to nie wytrzymałem i tu przyszedłem.

- Chcesz mi powiedzieć, że Kenny z Tweekiem się ruchają, a ty przeszedłeś dziesięć kilometrów z buta, aby być jak najdalej od nich? - spytał zszokowany lekko przyjaciel i uniósł brwi.

- Masz co do tego jakiś problem? - prychnąłem na niego i przejechałem wzrokiem po stoliku od kawy - Słysząc, że... Że są razem. Że są szczęśliwi. Że nie potrzebują już niczego innego do szczęścia. To zaczęło mnie dobijać. Nawet jeśli chcę dla nich samego szczęścia, nawet jeśli wiem że nie jestem im potrzebny... - zagryzłem wargę, aby powstrzymać się od żałosnego pisku.

- To i tak czujesz się rozbity, smutny i to ty chciałbyś sprawiać im szczęście? - spytał, jakby doskonale wiedząc co chcę powiedzieć. Spojrzałem na Clyda, widząc jego pełen zrozumienia wzrok. Takiego typu wzrok, który krzyczy "rozumiem co czujesz, bo sam przez to przechodziłem". Wzrok, który przejechał delikatnie i niepewnie na Bebe, która krzątała się po kuchni. Ich historia musi być równie skomplikowana co moja, ale skoro im się udało... To może i dla mnie jest szansa?

- Dokładnie - odpowiedziałem, a ramię bruneta znowu mnie otoczyło ściśle. Wyciskał ze mnie w ten sposób smutki, wyciskał negatywne uczucia, które powinienem odczuwać.

- Chodź, napijesz się czegoś mocniejszego - zaproponował, prowadząc mnie do kuchni. Następne kilka godzin spędziliśmy rozmawiając z Bebe, pijąc bimber, nalewki. Cokolwiek tak naprawdę znaleźli w szafce.

W głowie utknęła mi jedna rada blondynki, która trzymała za dłoń swojego narzeczonego. "Czasami lepiej jest odpuścić niż brnąć głębiej".

Ta rada mnie uderzyła. Złapałem jej sens, nawet jeśli było to ostatnie czego potrzebowałem.

Czasami lepiej jest odpuścić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro