Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

D-day jakiego nie znacie.

Statek płynął powoli do celu. Niewielkie fale rozbijały się o metalową burtę. Dwa tuziny żołnierzy siedziało na ławkach i czekało na najgorsze. W dłoniach trzymali swe niezawodne Garandy. Wiedzieli, że na nich można polegać. Na zielonych hełmach widać było nieliczne, słone kropelki z kanału La manche.

- Dotrzemy za minutę. Gotować się. - powiedział cicho sierżant. Jego głos nie przypominał w niczym tego którego używał w barakach. Gdy odwrócił się w stronę Syanny ta zobaczyła jego głębokie zielone oczy. Nie zwróciła wcześniej na nie uwagi, ale teraz przypomniały jej o mężu. Nie widziała go od ponad dwóch lat. Gdy Japończycy zaatakowali Pearl Harbor, dostał wezwanie do wojska. Został pilotem myśliwca i teraz lata na Thunderbolcie nad Pacyfikiem. Wtedy okręt lekko zarył frontem o miękki piasek na plaży. Syanna wstała z ławki i czekała w napięciu aby wylecieć z tego miejsca jak najszybciej. Widziała swych towarzyszy w pozie gotowej do startu. Spędziła z nimi ostatnie dwa miesiące w obozie szkoleniowym. Strzelali, czołgali się, pokonywali tor przeszkód i uczyli się polegać na sobie. Myśl, że któryś z nich zginie nie dawała jej spokoju. Na początku jej nie akceptowali, była jedyną kobietą w całej kompanii. Drwili z niej, szydzili, obrażali ale gdy tylko po tygodniu pokazała, że nie da się tak łatwo zahukać zaczęli traktować ją nieco inaczej. Bardziej jak przyjaciółkę. A teraz wszystko miało się zmienić. Klapa opadła i wszyscy wypadli z desantowca. Szczęk karabinu maszynowego przywitał nieproszonych gości. W pierwszych paru minutach połowa jej oddziału leżała już na ziemi. Syanna biegła szukając jakiejś osłony. Kontem oka zauważyła jak jej towarzysze padają pod niszczycielskim ogniem karabinu. W ostatniej chwili kobieta schowała się za blokadą przeciw czołgową. Leżała płasko na brzuchu wsłuchując się w przerażające dźwięki bitwy. Kule trafiające w piasek, rozrywane ciało, huk armaty, uderzenie jej pocisku, krzyki żołnierzy. Niebyła już na ziemi. Właśnie trafiła, do piekła. Kropla potu wpadła jej do oka i zaczęła piec. Wróżka widziała wszystko jak przez mgłę. Nagle poczuła, że czyjaś ręka szarpie ją za nogę.

- Szeregowa Piękniś! Co wy do licha tu robicie? Ruszcie się, albo ci cholerni Niemcy was zabiją! Ruchy! - Głos sierżanta ledwo dochodził do jej uszu. Syanna dałaby wszystko, żeby tylko być gdzie indziej. Jedyne czego teraz pragnęła to aby to wszystko się skończyło. Wtedy, pocisk uderzył kilka centymetrów od jej głowy. To był pretekst którego potrzebowała. Wyleciała zza osłony i dotarła do kolejnej. W ten sposób znalazła się przy okopach. Nie widziała w nich wrogów więc postanowiła schronić się przed ogniem z karabinu stojącego na skarpie. Jak się okazało sierżant był tuż za nią. Nagle zza rogu wybiegł Niemiec i nadział się na bagnet na końcu Garanda Syanny. Odepchnęła go i wyciągnęła broń z jego ciała. Szli dalej co jakiś czas natykając się na pojedynczych żołnierzy wroga.
- Musimy uciszyć tamten karabin. - krzyknął sierżant wskazując na stanowisko ogniowe przed nimi. Dobrze obwarowane i bronione.
- Tak, jest! - odparła i przeładowała broń. Sierżant poprawił chwyt Thomsona i ruszył jako pierwszy. Zabijał wrogów jeden po drugim powalił z dziesięciu, ale wtedy dostał w bark, później w przedramię. Syanna stojąca za nim zastrzeliła wroga przyznającego MP-40, a następnie dwóch stojących przy karabinie. Szybko podbiegła do dogorywającego dowódcy. Ten zaśmiał się krótko plując krwią.
- He, he. Jesteś lepsza niż przypuszczałem. To tylu latach. Wreszcie koniec. Weź moje blachy. Masz je wysłać mojej córce. - Syanna pokręciła głową.

- Przeżyjesz. - powiedział tylko. Nagle sierżant chwycił ją mocno za ramie.

- Weź je. To rozkaz. - gdy kobieta zerwała część nieśmiertelnika na twarzy wróżka pojawił się spokój. Opadł ponownie na plecy i zamknął oczy. Nidy ich więcej nie otworzył.

Ale to nie był koniec. To dopiero początek. Syanna schowała blaszkę do kieszeni i wstała znad ciała. Nagle usłyszała za sobą szelest skrzydeł. Natychmiast odwróciła się i przyłożyła karabin do ramienia.
Celował do niej niemiecki żołnierz. Miał palec na spuście tak jak ona. Nagle, wszystko ucichło. Cały zgiełk zniknął. Była tylko ona i on. Czekali co zrobi przeciwnik. Sytuacja patowa. Ręka zaczęła się trząść pod ciężarem broni. Jej przeciwnik również zaczynał mieć już tego dość. W tedy nad nimi rozbrzmiała pieśń zwycięstwa. Amerykański hymn brzmiał nad całą plażą. Na twarzy Niemca pojawił się strach. Opuścił broń i czekał na swą egzekucje. Syanna trzymała palec i próbowała pociągnąć na spust. Ale, dlaczego miała nie mogła tego zrobić? Dlaczego, coś ją powstrzymywało przed zabiciem tego potwora? I wtedy już wiedziała, że tego nie zrobi. On wcale nie był potworem. Był tu bo musiał. Kazali mu wstąpić do wojska. I tak jak ona wcale nie chciał tu być. Wolał wrócić do domu, żony, dziecka, rodziny. Tak naprawdę byli bardzo podobni. Wróżka opuściła broń.

- Biorę cię jako jeńca. - powiedziała. Nie mogła zrobić nic więcej. Gdyby go wypuściła to prawdopodobnie został by zabity przez jednego z jej amerykańskich towarzyszy.

- Proszę, zabij. - powiedział łamanym angielskim. - Ja niechęć więcej cierpień.

„No tak" pomyślała. Rząd wmawiają nam, że oni to potwory, a ich robi pewnie to samo.

- Spokojnie, nic ci nie będzie. - uspokoiła go Syanna. - A teraz wychodzimy.

Gdy wydostali się z okopu, Hans trafił do grupki jeńców, która przerwała atak. Ludzki sierżant spojrzał na nią z szacunkiem i skinął głową. Teraz Syanna siedziała na kłodzie wyrzuconego na brzeg drewna. Koniec? Tak nagle i niespodziewanie. Spojrzała w stronę morza. Zobaczyła ogrom statków transportowych z niektórych które przybyły już do brzegu wjeżdżały czołgi, ciężarówki i pojazdy opancerzone. Z innych wymaszerowywali żołnierze.
„Nie" pomyślała wróżka. „ To nie koniec. To dopiero początek"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro