Rozdział XVI
Misia
Lecąc tak, wykącepowaliśmy, że nie możemy lecieć tak w nieskończoność. Tak, to było bardzo mądre, wiemy. Kiedy znajdowaliśmy się nad głębokim jeziorem, skoczyliśmy ze smoka do wody. Wynurzyliśmy się, a Harry, w trakcie dopływania do brzegu, się pochwalił, że wpuścił do umysłu samego Voldemorta. Jak się przebieraliśmy postanowiliśmy dostać się już do Hogwartu, bo nie pozostało nam nic innego. Podobno tam jest horkruks. Teleportowaliśmy się i nagle wzniecono alarm. No super, my to mamy szczęście. Zaczęliśmy uciekać przed wściekłym bądź przestraszonym tłumem. Weszliśmy w małą, ciemną uliczkę, ale okazała się ślepym zaułkiem...
- Tutaj, Potter! - ktoś syknął - No szybciej! - ponaglił nas jakiś staruszek i pociągnął chłopaka w stronę drzwi. Weszliśmy do kamieniczki i ukazał nam się człowiek łudząco podobny do Albusa. Już wiedziałam, kim on jest.
- Pan Aberfort. Aberfort Dumbledore – wypowiedziałam jego imię z uznaniem.
- Tak. Macie coś do jedzenia – mruknął i postawił tacę na stół. Zaczęliśmy jeść. Mieliśmy wrażenie, że nie mieliśmy czegoś tak pysznego w ustach, a był to zwykły chleb.
- Skąd pan wiedział, gdzie jesteśmy? - spytał podejrzliwie wybraniec.
- Wszczęli alarm przecie.
- Skąd ma pan to lusterko? - zapytał z wyrzutem Harry. - To własność Syriusza...
- Blacka – przerwał my mężczyzna. - Tak, wiem. On, wiedząc, że masz kawałek, dał mi resztę, bym cię strzegł i pomagał.
- Co z uczniami? - spytałam, zmieniając jednocześnie temat. Potrzebujemy konkretów.
- Gryfoni mają przechlapane ze Snapem, jako dyrektorem.
- On jest dyrektorem?! - pisnęła Herm.
- Musimy się dostać do zamku.
- To samobójstwo – warknął staruszek.
- Już gdzieś to słyszałam- przewróciłam oczami.
- Nie zapobiegniecie wojnie.
- Wiemy, ale chcemy ją wygrać. Albus w to wierzył... - Harry zaczął grać na jego uczuciach.
- On to miał wiary! - krzyknął zirytowany. - Poświęcał wszystkich dla swoich celi. Nawet ją... - wskazał na portret młodej dziewczyny.
- To pana siostra – zauważyła Hermiona.
- Tak – potwierdził i spojrzał na obraz. - Wiesz, co masz robić – mruknął do niej i powiedziawszy to, odszedł.
- Nie powinno się teraz poddawać - powiedział mu Harry na odchodne.
- Harry... On nie wygląda na kogoś kto, by się poddał – szepnęła mądrze Hermiona do niego z lekko zbolałą miną. Nagle obraz się uchylił i w dziurze stanął...
- Neville! - pisnęłam szczęśliwa i rzuciłam mu się na szyję, gdy zszedł z kominka.
- Witajcie! - uścisnął mnie mocno, a następnie przywitał się z resztą.
- Ładna buźka – prychnął Ron. Twarz chłopaka była cała w siniakach i strupach.
- Taa... Bliźniaki Carrow są bardzo hojne. Chodźcie, to po drodze wam wszystko opowiem - Wspięliśmy się na komin i szliśmy za przyjacielem w ciasnym, kamiennym tunelu. Opowiedział, co się działo w szkole, jak powstał tunel, itp. Jak otworzył drugi portret przywitał uczniów takowymi słowami:
- Słuchajcie, mam niespodziankę!
- Mam nadzieję, ze to nie jedzenie od Aberforta. To niestrawna niespodzianka – prychnął Seamus, na co wszyscy wybuchli śmiechem. Neville nas odsłonił. Jak tylko nas zobaczono, zaczęto klaskać i krzyczeć ze szczęścia. Zeszliwszy, zaczęliśmy się witać, przytulać, itd. - No dobra, to co robimy?
- Więc, musimy coś znaleźć. Coś małego, niepozornego i związanego z Roweną Revenclaw – wyjaśnił Harry.
- Jakieś pomysły? - zawołał z nadzieją Ronald.
- No jest diadem Roweny Revenclaw – mruknęła Luna swoim wiecznie rozmarzonym tonem.
- No tak, ale zaginął lata temu. Ci, co go widzieli, to dawno nie żyją – mruknęła Padma nieprzekonana do tego kompletnie.
- Zaraz... Czy ktoś mi wytłumaczy, co to diadem? - Ronald potrafi być naprawdę taktowny...
- Taka mała korona. Ozdoba na głowę, ale zaginął – wyjaśniła hinduska.
- Myślę, że o niego chodzi – mruknęła Hermiona po namyśle.
- Może być wszędzie... - jęknął Potter, załamując ręce.
- Uwaga, uczniowie – usłyszeliśmy zewsząd głos aktualnego dyrektora Hogwartu. - Zapraszam do Wielkiej Sali na apel.
- Już wie – westchnęłam z lekka zestresowana.
- Mam plan – wypalił Harry. - Sam się przyznam, a później przyjdzie tu zakon.
- Okej. Ron, Misia sprowadzamy ich, a wy idźcie – zarządziła Hermiona.
Niecały kwadrans później już wszyscy staliśmy przed zamkniętymi wrotami Wielkiej Sali. Był tu prawie cały zakon. Gdy usłyszeliśmy tekst Pottera o tym, że Snape ma słabą ochronę, Kingsley pchnął wrota, a następnie weszliśmy dumnie do sali. Minerva zirytowana pogoniła Snape'a, a my obezwładniliśmy resztę śmierciożerców. Zaczęliśmy się cieszyć małym zwycięstwem, lecz nie trwało to długo. Nagle Padma złapała się za głowę i zaczęła krzyczeć przerażona wniebogłosy. Za dosłownie chwilę dowiedzieliśmy się czemu...
- Sami tego chcieliście – usłyszeliśmy spokojny głos samego Lorda Voldemorta. - Moja armia już się zbliża. Nie będzie litości, chyba że wydacie mi Harrego Pottera i Michalinę Black. Macie na to godzinę.
- No, co tak stoicie?! Łapcie ich! - krzyknęła zdenerwowana Pansy.
- Uczniowie nie są w łóżkach, są na korytarzach! - nagle do sali wbiegł Filch i zaczął się wydzierać.
- I są tam, gdzie powinni, ty zapyziały zgredzie! - warknęła McGonagall - Teraz zaprowadź pannę Parkinson i resztę ślizgonów do lochów.
No i tak to się zaczęło. Przygotowywaliśmy bariery, stanowiska, itd. Ja z Harrym miałam iść szukać diademu, a Ron i Hermiona zniszczyć czarę w komnacie. No więc, biegłam do salonu krukonów, ale nam przeszkadzała ciągle Luna, bo nas zatrzymywała. Później dopięła swego i poszliśmy do Heleny, córki Roweny. Ona opornie nam powiedziała zagadką, że ten przeklęty diadem jest w Pokoju Życzeń. Poszliśmy tam, a jak już mieliśmy je w rękach, zaatakował nas Draco. No niby dobry, ale czasem mu odbije jeszcze dawny on. To przez nienawiść do Harrego. No i tak diadem nam wypadł. Zaczęła się gonitwa za nim. Dołączyła jeszcze Miona i Ronald. Jeszcze Goyle wszystko zaczął podpalać. My złapaliśmy własność Roweny i na miotłach już wylatywaliśmy, ale jeszcze uratowaliśmy Blaise'a i Dracona. Jak wypadliśmy z pokoju, rozwaliłam ozdobę kłem, a Harry kopnął ją do palącego się pokoju. Zaczął się atak. Pobiegłam na wierzę zegarową, by odganiać dementorów. Wszyscy walczyli. Zauważyłam, że ze stanowiska bliźniaków, lepiej będę robić barierę przed dementorami. Teleportowałam się tam i odganiałam dalej. Później zamieniłam się w feniksa i wraz z moją mamą i babcią walczyłyśmy z olbrzymami. Tata i Reg w postaci ponuraków walczyli ze szmalcownikami, szło im naprawdę dobrze. Z powietrza zauważyłam, że Golden Trio kieruje się za mury zamku. No nic, miałam inne sprawy na głowie. Skierowałam wzrok na bliźniaków, Fred nie radził sobie z dwoma śmierciożercami, zaraz ściana go zawali. Pędem puściłam się ratować przyjaciela. W ostatniej chwili odepchnęłam go i skierowałam kamienie na śmierciożerów. Ze zmęczenia wielkiego położyłam się przy Fredzie i zmieniłam w człowieka. On Choć trochę połamany, przytulił mnie mocno. Płakał, on po prostu płakał. Ja też się rozpłakałam. Nagle wszystko ucichło. Doszedł do nas George i nasłuchiwaliśmy. Voldemort dał nam kolejną godzinę na zajęcie się zmarłymi. Harry ma też się stawić sam w lesie, tym razem beze mnie... Z George zaniosłam Freda do Wielkiej Sali. Jak go odłożyliśmy spojrzałam po zmarłych i zobaczyłam Remusa i Nimfadore! Z płaczem szybko do nich podbiegłam. Był już tam tata, mama, wujek. Syriusz przytulił mnie mocno. Jeszcze dotulił mnie wujek Dezjon, Rolion, a ciocia Dorcas z mamą siebie wzajemnie uspokajały. W pewnym momencie po prostu wstałam i wyszłam. Nie mogłam patrzeć na te ciała. Miałam nadzieję też, że nie ujrzę Wiktora pośród... martwych. Usiadłam na schodkach na zniszczonym dziedzińcu i rozglądałam się po tym wszystkim. Po tym pobojowisku. Śmierciożercy odchodzili do swojego pana. Ludzie z Hogwartu nosili ciała. Wśród nich zobaczyłam Wiktora. Po prostu kamień... nie, gruzy całe spadły mi z serca. Jak mnie zauważył, to też chyba zaznał lekkiej ulgi.
- Misia... - odwróciłam się w stronę załamanego Harrego.
- Harry – poklepałam miejsce obok siebie, więc usiadł.
- Ja tam idę.
- Nie możesz...
- Ja jestem niezamierzonym... niezamierzonym...
- Horkruksem?
- Tak. To on musi mnie zabić...
- Boże... Harry. Kocham cię jak brata – wyznałam, przytuliłam go mocno i pocałowałam w czoło.
- Ja ciebie też.
- Nie mogę iść z tobą?
- Nie.
- Żegnaj – szepnęłam i popłakałam się.
- Żegnaj – powiedział i odszedł w stronę swojej zguby.
- Misia, czy on...? - podszedł do mnie ojciec, na co przytaknęłam zapłakana. - Mój Boże... - zakrył usta dłonią i odszedł wyraźnie załamany. Siedziałam tak dalej i patrzyłam pusto w przestrzeń, to wszystko było takie okropne... Nagle podskoczyłam, gdy poczułam rękę na ramieniu. Odwróciłam się i ujrzałam błękitne oczy mojej matki, była smutna...
- Mamo?
- Kochanie, musisz to zobaczyć – podała mi do ręki drobną, podłużną fiolkę z jakimś wspomnieniem. - Babcia chciała byś to zobaczyła na sam koniec... Nie wiem, co tam jest – potaknęłam tylko i teleportowałam się do „gabinetu" dyrektora, gdzie była myślodsiewnica. Wlałam do niej zawartość fiolki i zanurzyłam w tafli swoją głowę. Zaczęłam spadać, ale trwało to jedynie chwilę. Jeśli w ogóle mogę tak powiedzieć, to miałam twarde lądowanie. Wstałam z klęczek i rozejrzałam się wkoło. Byłam w Wielkiej Sali, był ranek. Chyba dosyć wczesny, ponieważ w na śniadaniu była tylko dwójka uczniów... Białowłosa dziewczyna, trochę młodsza ode mnie oraz brązowowłosy chłopak, który wyglądał, jakby był w moim wieku. Siedział poważny i jadł mleko z płatkami. Energiczna dziewczyna opowiadała mu coś zawzięcie, bardzo gestykulując. Nagle on się zachłysnął ze śmiechu i mleko mu poszło nosem. Dwójka zaczęła się śmiać po tym nieopanowanie. Obraz się rozmył i po chwili znalazłam się nad jeziorem. Jacyś starsi ślizgoni śmiali się z tej samej dziewczyny, którą widziałam przed chwilą. Nie miała jak się bronić, jej oprawcy wepchnęli ją do jeziora, a ona zaczęła się cała trząść i próbować sięgnąć dna, które było pewnie kawałek pod nią. Próbowała pływać, ale jej to kompletnie nie wychodziło. Była cała spanikowana. Nagle do grupki podbiegł brązowowłosy i zaczął krzyczeć i warczeć na resztę chłopaków. Gdy wyciągnął różdżkę, przestraszyli się i uciekli do zamku. Ten ich pozbył spodni i sam zaczął zrzucać z siebie szatę. Został w samej koszuli i spodniach i szybko wskoczył do wody. Po dziewczynie nie było już śladu. Po chwili wynurzył się z nią, na szczęście była przytomna. Gdy znaleźli się na brzegu, ona zaczęła panicznie płakać, a chłopak przytulił ją, chcąc ją uspokoić. Wszytko wokół mnie ponownie się rozmazało, a ja znalazłam się tym razem w jakimś parku. Para była już dorosła, znaczy dziewczyna była chyba w moim wieku. Zielonooki nagle przed nią uklęknął i zaczął mówić.
- Emily, moja najdroższa... – zaczął bardzo poważnie, a babcia zakryła usta dłońmi. Tom szybko wziął je w swoje i kontynuował – Jesteś jedyną osobą, która zagościła w moim sercu. Wiesz, co zrobiłem i wiesz, co jeszcze jestem w stanie zrobić, wiesz o mnie wszystko, głównie to, co jest złe, a i tak wciąż jesteś przy moim boku i we mnie wierzysz. Wyciągnęłaś mnie z objęć czarnej magii, za to wciągnęłaś w objęcia innej... magii miłości. Gdyby nie ty, w tym człowieku nie byłoby nic, prócz nienawiści i chcę byś wiedziała, że jeśli by cię stracił, to doszedłby do tego tylko wielki ból. Dajesz memu życiu kolory i radość, choć myślałem, że nie potrafię ich dostrzec. Zrobiłaś dla mnie tak wiele samą swoją obecnością, samym swoim uśmiechem. Mógłbym dla ciebie zrobić wszystko, nawet umrzeć. Dlatego proszę, zechciej przyjąć ten pierścień – wyjął z kieszeni pierścionek z wielkim czarnym kamieniem – i zostań moją żoną – spojrzał na nią z nadzieją. Dziewczyna patrzyła tylko na niego z lekkim uśmiechem i łzami w aktualnie zielono-brązowych oczach. Po chwili przyklęknęła i złapała jego twarz w swoje drobne dłonie. Musiał się trochę schylić, ponieważ była w porównaniu z nim naprawdę malutka.
- Tomie Marvolo Riddle – zaczęła uroczyście – nie chcę byś za mnie umierał – spojrzał na nią jak na wariatkę, na co się zaśmiała. - Zgodzę się tylko pod jednym warunkiem...
- Jakim? - spytał drżącym ze strachu głosem. Emily pogłaskała go czule po policzku.
- Po prostu żyj obok dla mnie, a ja będę żyć dla ciebie – szepnęła przejęta i pojedyncza łza spłynęła po jej rumianym policzku. Tom starł z czułością i szepnął: „Obiecuję" i założył pierścionek na jej palec, a następnie pocałowali się bardzo czule...
Wyprostowałam się i otworzyłam oczy. Rozejrzałam się i po miejscu, w którym się znalazłam. Był to zrujnowany gabinet dyrektora Hogwartu. Te wspomnienia były takie... czułe i przepełnione miłością. Aż trudno było mi uwierzyć, że ich głównym bohaterem był ten pozbawiony uczuć Lord Voldemort...
* * *
Jakieś kwadran później na dziedziniec przybyli śmierciożercy z Voldemortem na czele. Wraz z nimi szedł Hagrid uwiązany na łańcuchu. Trzymał Harrego na rękach... W tej chwili miałam nadzieję, że moja wizja się ziści.
- Nadszedł ten piękny dzień! Harry Potter nie żyje! - zawołał radośnie władca mrocznych zastępów. Zrozpaczona Ginny krzyknęła głośno i chciała pobiec do ukochanego, ale powstrzymał ją wujek Arthur. - Ucisz się, dziewczyno! To przecież szczęście... Teraz mam dla was propozycje, możemy nie walczyć już dalej. Tylko przejdźcie na moją stronę, na jedyną odpowiednią!
- Draco – syknął Lucjusz w stronę syna, który stał na razie po naszej stronie. Chłopak zaczął iść w stronę ojca, ale zatrzymał się tuż obok mnie i złapał za rękę.
- Stoję już po tej właściwej – powiedział dumnie, wyprostował się i spojrzał z wyższością na ojca.Na te słowa uśmiechnęłam się do kuzyna i ścisnęłam mocniej jego rękę.
- Ja stoję po niewłaściwej – zawołała twardo Narcyza. Kobieta wyszła z szeregu i podeszła do mojej mamy. Agata objęła ją mocno i szepnęła zapewne coś miłego dla otuchy. Lucjusz był wściekły i przerażony jednocześnie. Voldemort stał tylko i nie zwracał na nich większej uwagi. Pewnie zastanawiał się, jak ich wykończyć za zniewagę. Staliśmy tak chwilę, aż z szeregu wyszedł Neville z Tiarą Przydziału w rękach.
- Neville, wracaj – zawołał za nim Seamus.
- Ja chciałbym coś powiedzieć.
- Oczywiście Neville, wszyscy z niecierpliwieniem czekają – mruknął ironicznie Voldi, a jego czarne typy ryknęły śmiechem.
- Może i Harry nie żyje – zaczął hardym tonem. - Ale to normalne. Codziennie ktoś umiera. Rodzina, przyjaciele... Ale nie znikają! Zawsze będą w naszych sercach. Będziemy o nich pamiętać. Ale o tobie -wskazał na Lorda Voldemorta - wszyscy zapomną. Bo nie będą chcieli pamiętać. Nikt nie będzie chciał pamiętać takiego tyrana! A zapomną ciebie zaraz! - ryknął walecznie i rzucił się na niego z mieczem Godryka Gryffindora, wyciągniętym z Tiary Przydziału. Niestety odparto jego dzielny czyn, ale za to Harry powstał! Sturlał się z ramiona Rubeusa i zaczął walczyć z Voldemortem po całym zamku. Wyglądało to niesamowicie, nie powiem...x Reszta ludzi też zaczęła się ze sobą bić. Po prostu nabraliśmy nagle wielkiej siły. Nie wiadomo skąd. Ta adrenalina i w ogóle. Draco obezwładnił swojego ojca. Powoli się wszystko kończyło. Miona i Ron starali się zabić Naginiego. Niestety ich osaczył. Odwróciłam się i zobaczyłam jak Tom i Harry czołgają się po swoje różdżki. Zaraz będzie ostateczne starcie. No i się zaczęło. Starałam się podejść bliżej, co było coraz łatwiejsze. Przeciwników było coraz mniej. Nagle zobaczyłam Wiktora walczącego z Rookwoodem i ten zły prawie by go zabił, gdybym nie wskoczyła przed ukochanego (no trzeba przyznać, no) i nie krzyknęła: "Protego!". Zaklęcie się odbiło do przeciwnika, a odrzut sprawił, że wpadłam w ramiona chłopaka. Kątem oka zauważyłam, że Neville zabił węża. Harremu szło coraz lepiej. W końcu wytrącił Voldemortowi różdżkę. To było jak w zwolnionym tempie, zaczęłam iść powoli w ich stronę (o dziwo Bułgar mnie puścił), jak zahipnotyzowana, a w głowie słyszałam tylko te słowa mówione głosem Trelawney:
Nadszedł ten, który pokona Czarnego Pana.
Żaden nie może żyć, jeśli drugi przeżyje.
Chłopiec z blizną ma zabić go.
Lecz u jego boku będzie ta, która uratuje ich.
Jest jednak, ale.
Jeśli uratuje tego, który przegra...
Sama zapadnie w sen głęboki jak śmierć.
Nikt nie wie, czy się kiedykolwiek z niego obudzi.
Kiedy Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zaczął umierać, sprintem do niego podbiegłam i przytuliłam. Jeszcze mocniej objęłam go ramionami, a ten znieruchomiał i nie miał pojęcia co się dzieje. Po moich policzkach zaczęły spływać wodospady łez, więc ścisnęłam go jeszcze mocniej i wtuliłam się w jego kościste ramię.
- Kocham cie, dziadku – szepnęłam naprawdę szczerzę. Mężczyzna zaczął niepewnie oddawać uścisk. Ostatnie co pamiętam, to było nagłe światło, przez które nie widziałam zupełnie nic, tak nastał koniec wojny...
Tom
W mojej podświadomości puściły kraty. Wyszedłem z okropnej ciemności na światło dnia. Otworzyłem oczy i w okół mnie było tylko światło. Po paru minutach czułem. Ja czułem, cokolwiek. Czułem jak kogoś uścisk słabnie. W końcu osoba ta opadła na me kolana. Spojrzałem na białowłosą dziewczynę, która tak łudząco przypominała mi Emily. Spojrzałem na swe dłonie, one były normalne, takie ludzkie...
- Tom? - podniosłem wzrok i napotkałem przed sobą piękną kobietę. Niską, zaokrągloną w odpowiednich miejscach. Nie wyglądała staro, była wręcz idealna...
- Emily? - spytałem drżącym głosem, który brzmiał tak jak kiedyś.
- Tom, ty wróciłeś! - pisnęła ze łzami w oczach i przykucnęła przy mnie, a następnie mocno przytuliła.
- Emily, Michalina, ona?...
- Żyje. Ale nie obudzi się – wyznała z żalem w oczach.
- Dlaczego? - łzy same spływały po moich policzkach, nie powstrzymywałem ich, już nie miałem po co.
- Uznała, że warto ratować każde życie. A szczególnie to zagubione – usłyszałem, ale nie od Emily. Przede mną stała moja pierworodna córka. Była zupełnie spokojna...
- Agata, córciu ja... przepraszam. Tak strasznie przepraszam. Nie można tego wybaczyć, ale byłem młody. Z nieopanowaną chęcią zemsty i władzy. W końcu ta ciemność mną zawładnęła... - zaczął łkać przerażony, nie miałem pojęcia, co jej powiedzieć. Niepotrzebnie mnie ratowano...
- Wiem, ale w końcu się obudziłeś. Otworzyłeś oczy... tato – szepnęła i przytuliła mnie. Po chwili wstaliśmy, a ja zacząłem nieść bezwładną wnuczkę do zamku. To smutne, że takie wspaniałe życie uratowało takie złe. Ale postaram się być dla niej być dobry. W skrzydle szpitalnym położyłem Michalinę na łóżku i dałem się pożegnać z nią jej bliskim. Najgorzej znosił to pewien umięśniony młodzieniec. Chyba była jego... miłością. Patrzyłem na nich niego nieodgadnionym wzrokiem.
- Kocha ją – nagle obok mnie pojawił się mój zięć.
- Syriuszu...
- Tak, teściu, wiem. Nie uśmiecha mi się to, że jej nie będzie z nami, ale szanuje jej decyzje. Każda kobieta jej krwi, by tak zrobiła – zaśmiał się ponuro
- Nie wątpliwie. Emily wszystko zapoczątkowała, a Michalina to zakończyła.
- Masz wyrzuty?
- Niewyobrażalne. Przeze mnie zginęło tylu ludzi, a ona się dla mnie poświęciła.
- Może chcesz poznać synów i wnuka? Chodź zaprowadzę cię.
Bardzo się zdziwiłem, jak mnie wszyscy przyjęli. Nikt nie robił wyrzutów, a... To jeszcze bardziej mnie chyba dobijało. To było za proste, za proste...
Wiktor
Dziadek położył ją na łóżku i odszedł. Prędko usiadłem obok niej i czekałem. Trzymając jej ciepłą dłoń, czekałem. Kiedy wszyscy się pożegnali, tylko ja zostałem. Wiedzieli, ile dla mnie znaczy. Nie mogłem jej teraz opuścić. Nigdy tego nie zrobię...
***
Minął tydzień. Za pomocą magii szkołę odbudowano, a ja pomagałem pani Pomfrey w opiece nad Michaliną. Miała ciągle lekki uśmiech na ustach. Wieczny uśmiech. Z każdym dniem coraz bardziej bolało mnie serce. Nie dlatego, że się nie obudzi. Dlatego, że już nigdy nie usłyszy tego, co chciałem jej tak mocno powiedzieć...
- Wiktorku... - zaczęła ponuro Poopy
- Tak?
- Jeszcze dziś zabierają ją do św. Munga. Tam prawdopodobnie już nie będzie je można odwiedzać. Chcą, by zaznała spokoju, mimo, że żyje – wytłumaczyła z bólem wymalowanym na twarzy.
- Mogę się jeszcze pożegnać?
- Naturalnie, a i jeszcze to list od twojego taty – podała mi kremową kopertę. Pielęgniarka odeszła, a ja zacząłem czytać.
Wiktorze!
Wiemy z mamą, ile Michalina dla ciebie znaczyła. Dla nas też wiele była warta. Pomyśleliśmy, że lepiej będzie, jak wrócisz wraz z wujkiem Rolionem i ciocią Dorcas do Bułgarii. Pomyśl nad tym, proszę. Pamiętaj, ze cię wspieramy, wszyscy.
Twój tata,
Stanislav
Po przeczytaniu tego, byłem pewny, że wracam. Zaszyję się w jakimś bułgarskim lesie i będę tęsknić w spokoju z daleka od wszystkich. Jednak najpierw wypadałoby się pożegnać i powiedzieć w końcu wszystko, co powiedziane nie było, a powinno już dawno.
- Michalina – zacząłem. - Wyjeżdżasz dzisiaj na zawsze do św. Munga, więc nadszedł czas się pożegnać. Wciąż marzę, że nagle wstaniesz i zaczniesz sypać dziwnymi sucharami. Jak ty. Ale rozsądek podpowiada mi, że to już się nie stanie. Tak mi przykro, ale szanuję twoją decyzję. Chciałaś dać dziadkowi szczęśliwą resztę życia, którego prawie w ogóle nie zaznał. Wszyscy tęsknią. Bliźniaki i Reg zamknęli chwilowo sklep. Oni najgorzej znoszą twój... sen. Nie wpuszczają do siebie nikogo oprócz Lee Jordana. W sumie on to praktycznie się u nich ulokował. Ja też nie radzę sobie najlepiej. Ostatni tydzień mieszkałem w skrzydle szpitalnym. Pani Pomfrey próbowała mnie wygonić, ale nie dała rady. Musiałem spędzić z tobą te ostatnie chwile. Twój dziadek przychodził codziennie z kwiatami. Później odchodził z smutną miną. Ciągle ma wyrzuty. Ale powoli rozumie i żyje dalej... - zamyśliłem się na chwilę i postanowiłem powiedzieć jej całą prawdę. - Wiesz... Mam do ciebie żal. Nie podoba mi się twoja decyzja, jeśli mam być szczery, to tak jest. Podjęłaś ją sama, nie konsultując się z nikim. Postąpiłaś tak egoistycznie... a i tak potrafię ci to wybaczyć. Jesteś dla mnie wszystkim, a więc teraz proszę otwórz te cholerne oczy! - spojrzałem na nią z nadzieją, ale zareagowała w żaden sposób. - Przepraszam, ja już nie mogę tak dłużej... Pamiętaj, zawsze będziesz w moim sercu, kocham cię – szepnąłem załamany i pocałowałem ją czule w czoło, a następnie zacząłem kierować się do wyjścia. Robiłem to powoli, wciąż mając nadzieję. Mozolnie otworzyłem drzwi i jeszcze mozolniej je zamykałem. Szedłem powoli pustym i zbyt cichym korytarzem. Zatrzymałem się przy wielkim zegarze i spojrzałem na słoneczne błonie oraz mroczną ścianę Zakazanego Lasu. Zapatrzyłem się na widok, ale i tak zorientowałem się, że coś zakłóca tę nienaganną ciszę. Ktoś kaszlał, ale w szpitalu jest tylko jedna osoba... Jak z bicza wystrzeliłem do pomieszczenia i z hukiem otworzyłem drzwi. Ujrzałem niespokojnie oddychającą, zdezorientowaną, z otwartymi szeroko oczami Michalinę!
- Misia, ty żyjesz! Znaczy... ty orientujesz! - krzyknąłem szczęśliwy i szybko do niej podbiegłem.
- Wiktor - oddychała wciąż ciężko i szybko - Ty... Ty... Ty...
- Spokojnie, spokojnie – oparłem ją o poduszkę. - Wdech, wydech, wdech, wydech - posłuchała mnie i po chwili się uspokoiła.
- Wiktor, - wychrypiała – ty... do mnie mówiłeś, ty mnie obudziłeś.
- Ja?! Jak...
- Słowami: „Kocham cię" . To mnie obudziło. Mój refleks jest zabójczy - zaśmiała się lekko.
- Dosłownie. Ale ważne, że jesteś. Dzięki Bogu. Nie wiem, co bym zrobił. No zaszyłbym się w lesie. Zrobił małą chatkę, stał się pustelnikiem - mówiłem wszystko na jednym wdechu.
- Kocham cię.
- Co? - spytałem głupio, patrząc na nią jak na wariatkę.
- Kocham cię, więc już się chyba ode mnie nie uwolnisz – zaśmiała się.
- Jakoś przeżyję... - mruknąłem szczęśliwy i pocałowałem ją delikatnie, ale powoli pocałunek przybierał na sile. - Wiem, że to dopiero początek, ale w sumie czemu nie... Wyjdziesz za mnie? - Misia wstała i stanęła za mną.
- Wyszłam za ciebie – prychnęła.
- Czy to znaczy...?
- Tak, głupku! - Rzuciła mi się na szyję, a ha okręciłem ją wokół własnej osi. Szczęśliwą chwilę przerwała nam...
- Matko, Misia ty się obudziłaś! - pisnęła zszokowana Poopy. Dziewczyna ją po prostu przytuliła mocno.
- Wiktorze, jestem w pełni zregenerowana. Proszę, deportuj się do mojego domu i sprowadź wszystkich. Zrobimy im małą niespodziankę-puściła mi oczko i się gdzieś deportowała. Sam zrobiłem to samo i zacząłem ściągać najbliższe ludu. Najdłużej mi zajęło ściągnięcie bliźniaków i Rega, ale jakoś poszło. Kiedy wszyscy zebrali się w największym pomieszczeniu na Grimmuald Place 12 (jadalnia) to zaczął się harmider. Ciągle ktoś pytał o to, czemu wszystkich tu ściągnąłem, itp. Donośnie zawołałem, by zwrócić na siebie uwagę. Stałem w drzwiach prowadzących do pokoju, więc nie widzieli stojącej już za mną Miśki.
- Więc, sprowadziłem was tutaj, by przedstawić wam moją narzeczoną... - wszyscy zaczęli się oburzać i krzyczeć, że jestem okropny. Bliźniaki już szli mi dowalić, ale kiedy stali już tuż przede mną, odsunąłem się i ukazała im się ich droga przyjaciółka. Spojrzała na nich z szerokim uśmiechem i rozłożyła ręce. George niepewnie dotknął palcem jej ramienia, ale zaraz po tym rzucili się na nią, płacząc ze szczęścia. Gdy już wszyscy ją zobaczyli to automatycznie zaczęli płakać. Pod Regulusem jr aż się nogi podłamały, więc Misia przykucnęła przy nim i uścisnęła go mocno. Ten wtedy rozpłakał się i przycisnął ją mocno, mrucząc coś do niej niezrozumiałego. Gdy stanęła oko w oko z oniemiałym dziadkiem uśmiechnęła się jeszcze szerzej i rzuciła tekstem do niego, że do twarzy mu z nosem. Ten tylko ją przyciągnął do siebie i zaczął głaskać po głowie, był to na pewno najszczęśliwszy dzień w jego życiu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro