Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XV

- Ojejciu... - mruknęła speszona Hermiona, rozglądając się po ruchliwej ulicy Londynu.

- Gdzie my jesteśmy? - spytał zdziwiony Ron.

- Chodziłam tu do kina z rodzicami – wyjaśniła u zaciągnęła nas do jakiegoś ustronnego zaułka. Tam przebraliśmy się ze strojów wieczorowych w zwykłe ubrania. Dodatkowo w trakcie wyjaśniałyśmy chłopakom, jak myśmy się spakowały w zwykłe torebki. No cóż jakoś przyswoili to do swojej świadomości. Następnie udaliśmy się do miło wyglądającej kawiarenki. Wszyscy zamówili cappuccino, oprócz mnie. Ja zamówiłam gorącą czekoladę. Gdy kelnerka odeszła zaczęliśmy naszą cichą, poważną rozmowę.

- Misia, mówiłaś, że wiesz kto to R.A.B. - zaczęła zaintrygowana Herm.

- Bo wiem... - chłopaki wybałuszyli oczy, a ja spojrzałam na typów, którzy weszli zaraz po nas do budynku, przyglądałam im się i coś wyczułam... - Drętwota! - krzyknęłam i rzuciłam na nich zaklęcie, które bez problemu odbili, ale po chwili daliśmy sobie radę z tymi śmierciożercami. - To Rookwood i jego jakiś kolega.

- Może się się zemścić za ucho Georga? - warknął wściekły Ron.

- Nie – odparła twardo Hermiona.

- Nie jesteśmy nimi – dodał Harry.

- Wyczyśćmy im pamięć. Hermiona...

- Pewnie znasz zaklęcie – mruknął do niej Ron. Dziewczyna z zakłopotaną miną zrobiła to.

- Dobra, marsz teraz do mojego domu – zarządziłam.

- Co?! - zdziwili się.

- Łapać się i nie marudzić, wiem, co robię – wyjaśniłam. Zdziwieni złapali mnie za rękę i deportowaliśmy się na Gimmauld Place 12. Weszłam pewnie w głąb mieszkania i pobiegłam do kuchni. Sprawdziłam, czy jak zawsze na blacie leży portfel wujka. Oczywiście tam był, ale dziwne było to, że chyba właściciela nie było w domu, a portfel był. - Mionka zobacz, czy wujek śpi.

- Okej – wyszła, ale za chwilę już wróciła. - Tak, śpi – to wszystko wyjaśniało.

- Idealnie, a gdzie Harry z Ronem? - spytałam.

- Chyba szukają Syriusza.

- Jest w pracy.

- Mniejsza... Po co tu jesteśmy? I kogo to portfel?

- Wujka, muszę sprawdzić coś, co może się przydać - otworzyłam portfel i w oczy od razu rzucił mi się dowód. Tak, to to czego szukam. - Regulus Akturus Black. - przeczytałam na głos.

- R.A.B.

- To dlatego był chory. Idziemy do niego zarządziłam. Weszłyśmy prędko po schodach na piętro, a potem do jego sypialni. Podeszłyśmy do łóżka i subtelnie, starałyśmy obudzić. - Wujku... - szturchnęłam go lekko. - Wujku, obudź się – potrząsnęłam nim. Spał jak zabity. - Halo, Regulusie Akturusie Black! - ryknęłam na całe gardło.

- CO?! - podskoczył na łóżku. - Misia? Hermionka? Co wy tu robicie?! Nie w szkole?!

- Nie, mamy sprawę nie cierpiącą zwłoki.

- Słucham.

- Gdzie oryginał? - pokazałam lipny naszyjnik.

- Nie wiem, o czym mówisz... - mruknął, odwracając wzrok.

- Wiemy o horkruksach i mamy za zadanie je zniszczyć – wyjaśniła Hermiona.

- Wiemy, że go zabrałeś i czemu byłeś chory. Musimy go zniszczyć.

- O, tu jesteście – chłopaki się pojawili w drzwiach.

- Tak, ukradłem go, ale nie mam pojęcia, gdzie jest. Ukradziono go, ale wiem, kto może za tym stać. Stworek – powiedział.

- On?! A co on może? - zdziwił się rudy. Hermiona spojrzała na niego, jakby chciała go zabić. Nadal wszyscy pamiętają jej wszę...

- Nie jest już nam tak oddany – wyjaśnił. - W sumie, to w ogóle nie jest. Słucha się tylko i wyłącznie portretu Walburgi Black, mojej matki. Stara się uprzykrzyć nam życie, jak się tylko da. Myślimy z Syriuszem, że zabrał go. Michalinko...

- Tak?

- Jesteś niezwykle uroczą osóbką. Spróbuj go przekonać – puścił mi oczko, oj już wiedziałam, co ma na myśli...

- Tak jest – zasalutowałam. - Dzięki, wujaszku.

- Proszę, to ja idę spać, uważajcie na siebie...

- Dobranoc – odpowiedzieliśmy. Dałam mu jeszcze całusa na pożegnanie i wyszliśmy z pokoju, by poszukać skrzata. Skierowaliśmy się do małego pokoju, gdzie znajdował się zakryty portret mojej babki, oczywiście tam był i coś mruczał do obrazu, ale z tego, co słyszałam, babcia smacznie sobie chrapała. Tyle dobrego dla nas.

- Stworku, witaj – przywitałam się spokojnie, na co się odwrócił i spojrzał na mnie tymi swoimi zrzędliwymi oczami.

- Witam, panienkę – wychrapał niechętnie.

- Wiesz może, co to? - pokazałam naszyjnik.

- To naszyjnik mojej pani...

- Były takie dwa, prawda? - spytała Herm.

- Wstrętna szlama! - syknął groźnie, na co się zdenerwowałam.

- Stworku! - zganiłam go, patrząc na niego twardo. - W tym domu już nie używa się takiego słownictwa!

- Oczywiście, panienko... - wysapał trochę przestraszony. - Były takie dwa.

- Gdzie jest drugi?

- Pan Regulus go miał... - zrobił się zakłopotany.

- Ale już nie ma. A ty wiesz, gdzie jest drugi – stwierdziłam i przymrużyłam oczy, na co się jeszcze bardziej zakłopotał.

- Nie wiem... - dotknęłam lekko policzka stworzenia i spojrzałam głęboko w oczy, był coraz bardziej przestraszony. - Yyyy... No... Oddałem go komuś innemu. Uznałem go za niebezpieczny dla panów.

- Komu?

- Nie pamiętam... - podniosłam brew sceptycznie nastawiona do jego słów - Mundungus Fletcher – mruknął.

- Stworku, masz go tu sprowadzić – rozkazałam twardo.

- Nie wiem, gdzie...

- Już! - ryknęłam i spojrzałam na niego groźnie, słyszałam, jak nawet moim przyjaciele podskoczyli wyraźnie przestraszeni. Skrzat coś tam jeszcze pomruczał i zniknął. Wstałam z podłogi i spojrzałam na zdziwione miny przyjaciół. - No, co? - wzruszyłam niewinnie ramionami.

- Ja się zaczynam bać – sapnął zdyszany Ronald.

- Chyba masz coś z Walburgi, wiesz? - wypalił zestresowany Harry.

- Oj, no do niego inaczej się nie da – zaśmiałam się.

- Dobra, czyli czekamy na Fletchera i co dalej? - spytała Hermiona, schodząc na inny temat.

- Po naszyjnik – stwierdziłam.

- A dalej? - dopytał Harry.

- Yyyy... Improwizujemy jak zawsze?

- Genialne! - powiedział z nutką sarkazmu.

- Bardzo... - mruknęła Hermiona, a następnie usłyszeliśmy trzaski - Co to?!

- To z kuchni – mruknął Harry.

- To pewnie stworek - poszliśmy w jej stronę i już usłyszeliśmy przekleństwa mężczyzny, ale dodatkowo był jeszcze jakiś piskliwy głosik? Harry po pędził do pomieszczenia i zobaczyliśmy...

- Zgredek!

- Harry Potter – skrzat wyraźnie się ucieszył na jego widok.

- Co tu robisz?

- No więc, zobaczyłem Stworka, który się szarpie z tamtym złodziejem...

- Wypraszam sobie! - krzyknął Fletcher.

- ... I mu pomogłem.

- Dobra, gdzie jest naszyjnik? - spytałam prosto z mostu.

- Jaki...

- Taki – warknęła Herm i pokazała lipny horkruks.

- Miałem coś takiego i musiałem sprzedać. Zrozumcie, ta baba chciała mnie przymknąć, ale ten się jej spodobał i musiałem oddać. A cenny był?

- Nie twój interes! - krzyknął Ron. - Jaka baba?

- Nie wiem... Taka różowa jakaś i... - spojrzał na leżącą na stole gazetę - To ona! Miała taki koci szaliczek!

- No to mamy kłopot – mruknęła moja przujaciółka.

- A miałam nadzieję, że pająki ją zjadły...

- Każdy może mieć marzenia – zachichotał Harry.

- Dobra dziękujemy za współpracę, a teraz proszę opuścić mój dom – warknęłam do mężczyzny.

- Jaki twój?! To rezydencja Blacków!

- Michalina Black, miło mi, a teraz żegnamy. Stworku, odprowadź pana – rozkazałam twardo. No i zanim oblech zdążył coś powiedzieć, już go nie było. Resztę wieczoru obmyślaliśmy plan. Oni mieli się przebrać, a ja być ich transportem. Resztę nocy z Mioną przygotowywałyśmy eliksir wielosokowy, a chłopcy zasnęli zanim nawet pokroili cokolwiek. O około trzeciej poszłyśmy spać.

* * *

Wstaliśmy bardzo wcześnie. Zjedliśmy coś na szybko i ruszyli. Ja miałam się dostać do ministerstwa wraz z wujkiem. Jeszcze puki co, to tam pracuje. Przyszykowawszy się, dostaliśmy się tam siecią Fiuu. On życzył mi powodzenia i spokojnym krokiem udał się do swojego gabinetu. Ukryta pod dużym, ciemnobrązowym kapturem rozglądałam się po głównym holu ministerstwa. Od piątej klasy nic się nie zmieniło. No oprócz rzeźby na fontannie. Przedstawiała ona czarodziei stojących na wielkim, betonowym bloku, a pod blokiem byli mugole. Okropne. Chętnie bym go rozwaliła, ale to jeszcze przyjdzie pora. Spojrzałam na zegarek na mojej ręce. Miałam jeszcze trochę czasu. Postanowiłam pójść do łuku skalnego. Tego przy którym prawie umarł mój ojciec. Znowu nic się nie zmieniło. Im bliżej podchodziłam do centrum pomieszczenia, tym więcej słyszałam. Może nie wyraźniej, ale więcej. Szeptów. Domyśliłam się do czego służy tan łuk, więc, się odwróciłam i poszłam dalej czekać na przyjaciół. No i długo tego robić nie musiałam. Uciekali przed jasnowłosym czarodziejem. Niepostrzeżenie znalazłam się przy Hermionie. Czekałyśmy na chłopaków. Niestety ten mężczyzna deptał nam po piętach. Wbiegliśmy do kominka, ale on wraz z nami i znalazł się w moim domu. Szybko go odstawiłyśmy, był trochę nieświadomy, bo sprawiłam, że zasnął. Następnie Mionka nas przeteleportowała do jakiegoś lasu. Wstając, ujrzałam płaczącą dziewczynę starając jakoś opatrzyć rudego.

- Co się stało?! - krzyknęłam przerażona i szybko do nich podeszłam.

- Rozszczepił się! - załkała - Harry wyjmij z torebki czarną fiolkę, a ty przytrzymaj go! - tak też zrobiłam. Szeptałam też do przyjaciela, by się uspokoił. Płynem z fiolki Miona częściowo zagoiła rany chłopaka. Gdy się uspokoił, kazałam Harremu rozstawić namiot, a sama poszłam zrobić ochronną barierę. Po paru minutach powróciłam do reszty i się przebraliśmy. Ustaliliśmy, że chwilę odczekamy, by Ron się zregenerował i będziemy się przemieszczać pieszo. Sterczeliśmy nad książkami, słuchaliśmy radia, spaliśmy. To jedyne, co robiliśmy. Harry był strasznie zdenerwowany i zrobił nam awanturę o to, że nic nie robimy. To przez naszyjnik, więc zaczęliśmy go nosić na zmianę. Tak było wszystkim łatwiej. Jeszcze prawie znaleźli nas szmalcownicy. Po tym małym wypadku wyruszyliśmy. Co jakieś dwa dni zmienialiśmy miejsce. W sumie nie wiedzieliśmy, czego szukamy. Po prostu szukaliśmy cudu. Pewnego wieczoru spałam sobie na stole, ale ktoś mnie nie kulturalnie obudził książką.

- Nie śpię! - sapnęłam, gwałtownie podskakując.

- Ta, ehe, a ja nie rozwiązałam zagadki niszczenia horkruksów – prychnęłam Herm.

- CO?! - ryknęłam razem z Harrym. Dziewczyna wie, jak zaskoczyć.

- Byliście w komnacie tajemnic, tak? Zniszczyliście już jeden horkruks. Kłem bazyliszka.

- No genialne, ale jeśli masz zapas kłów potwora w tej swojej dziwnej torebce, to po prostu problem z głowy – wysapał Harry/

- Nie o kły mi chodzi. Miecz Gryffindora.

- No teraz nic nie rozumiem – mruknął załamany.

- No co o nim wiecie?

-No zrobiły go gobliny... - mruknęłam zaspana.

- Tak! A to znaczy - coraz bardziej się nakręcała.

- Nie trzyma się go brud i rdza... - nagle mnie olśniło. - Wchłania tylko to, co go wzmacnia! Jesteś genialna! - rzuciłam jej się na szyję.

- Ciągle nie rozumiem. Co ma wchłaniający jakieś rzeczy miecz do kłów i horkruksów – spytał głupio Potter.

- Zabiłeś bazyliszka mieczem. W jego krwi był jad, tak jak w kle – wyjaśniła Hermiona.

- Wchłania to, co go wzmiacnia... Ma w sobie jad! On może niszczyć horkruksy!

- Brawo! - zaklaskałam ostentacyjnie, na co się zaśmialiśmy. Przez jeszcze chwilę się ekscytowaliśmy, aż nagle zgasło światło. To Ron zaznaczył swoją obecność. Pokłóciliśmy się o to, że znowu nic nie robimy, itd. W końcu idiota se poszedł. Hermiona próbowała go zatrzymać, ale nie dała rady. Jak wróciła, usiadła tylko na łóżku i zaczęła płakać. Z Harrym przytuliliśmy ją tylko i po jakimś czasie zasnęła.

* * *

Parę dni później byliśmy na jakimś kilfe. Przyjaciele siedzieli sobie na zimowym słońcu, a ja analizowałam po raz kolejny przepowiednie. Jak mam uratować przegranego? I kim on będzie? Tak, leżąc głową na stole, w końcu mi się przysnęło... Jak otworzyłam oczy byłam w Hogwarcie, ale była... wojna. Wszyscy walczyli, później jakby czas przyspieszył i od strony lasu przyszli śmierciożercy i Hagrid z Harrym na rękach. Martwym Harrym.... Później się sturlał i zaczął walczyć z Voldemortem. Ten drugi osłabł, a ja mimowolnie go przytuliłam. Dalej był błysk i się obudziłam cała zlana potem.

- Misia nic ci nie jest? - spytał zaniepokojony przyjaciel.

- Nie, chyba miałam wizję – spojrzałam na niego poważnie. - Widziałam bitwę o Hogwart. Nie ominiemy jej...

- Też tak sądzę. Coś jeszcze widziałaś?

- Nie-e – skłamałam trochę drżącym głosem.

- Dobra, to chodźmy do Doliny Godryka – odparł już weselej, cieszyłam się, że mi uwierzył, a przynajmniej nie drążył tematu. Spakowaliśmy namiot i się teleportowaliśmy do miejsca urodzenia Harrego. Zorientowaliśmy się, że jest wigilia. Dziwnie się z tym czułam. Zamiast spędzać jej z rodziną, to... szukałam legendarnego miecza. Szliśmy wzdłuż ulicy i spotkaliśmy stary spalony dom. Domyśleliśmy się, że to Rezynencja Potterów. Następnie weszliśmy na cmentarz. Zobaczyliśmy groby z dziwnym znakiem, mieliśmy już wracać, ale Harry znalazł grób swoich rodziców. Hermiona wyczarowała róże i się pomodliliśmy. Wychodząc z miejsca pochowania zmarłych, zauważyliśmy staruszkę przyglądającą się nam. Harry ją rozpoznał i poszliśmy do jej domu. Było to małe mieszkanko, które ledwo, co stało na "nogach". Chłopak poszedł na prywatną rozmowę, a my patrzyłyśmy na stare pamiątki kobiety. Była też tam nowa książka Ritty Skitter o tajemnicach Dumbledore'a. Żałosne... Nagle usłyszałyśmy trzaski z górnego piętra. Popędziłyśmy tam i ujrzałyśmy Nagini (węża Voldiego), która próbuje zabić Pottera. Szybko Hermiona rzuciła na nią jakieś zaklęcie i nas teleportowała. Znowu znaleźliśmy się w jakimś lesie. Rozstawiliśmy namiot i z Mioną spokojnie zaczęłyśmy czytać pod drzewami. Po chwili podszedł Harry i zaczął pytać o swoją różdżkę. No okazało się, że się złamała. Lekko załamany Harry poszedł w las i pewnie zaczął myśleć o sensie naszej misji. Zmartwione odprowadziłyśmy go wzrokiem i wróciłyśmy do czytania.

* * *

- Może go złapali – mruknęła zmartwiona Hermiona. Harry już długo nie wracał.

- Nie – odparłam zupełnie spokojna. Miałam jakieś dobre przeczucia.

- Nie ma różdżki – automatycznie sięgnęła po swoją – A nie, jednak ma moją – prychnęła, kręcąc głową. Facet zabrał różdżkę nieodpowiedniej osobie. Mimowolnie się zaśmiałam.

- Nie martw się, jest dorosły.

- Ale nieodpowiedzialny.

- Na pewno zaraz wróci - coś trzasnęło na zewnątrz - O wilku mowa – mruknęłam i wstałam z krzesła. Ja wyszłam spokojnie z namiotu, a Mionka wypruła wściekła.

- Gdzieś ty był, co?! - ryknęła na niego tak, że aż się skulił przerażony.

- Przejść się – podniósł ręce w geście obronnym.

- O ten, co tu robi?! - wskazała na Rona. No i tak się zaczęła historia, o tym jak magiczne światło z wygaszacza zapaliło iskrę w jego sercu i jak zniszczyli horkruksa. No trochę się jeszcze powściekała i jakoś minęło. Następnie poszliśmy do pana Lovegooda, dowiedzieć się co to za znak w książce i na jego naszyjniku. Okazało się, ze to Insygnia Śmierci. Jak mieliśmy już iść, okazało się, ze Lunę porwali śmierciożercy, a on zawiadomił czarne charaktery o tym, gdzie jesteśmy. Zaatakowali dziwny dom, ale i tak nas nie złapali. Uciekliśmy. Znaleźliśmy się na skraju lasu, ale znaleźli nasz szmalcownicy. Hermiona w porę zdeformowała twarz Harrego. Podaliśmy fałszywe nazwiska, ale i tak nas wzięli do Malfoy Manor. Coraz ciekawiej się robiło, naprawdę. Myślałam, że padnę z ironii. Dosłownie wpadliśmy z deszczu pod rynne. W środku BARDZO miło przywitała nas moja ciotka Bellatrix. Jak zobaczyła miecz Godryka przy pasie jednego z mężczyzn, to prawie oszalała. Hermione chciała zostawić na pogadankę, a nas wtrącić do lochów, ale...

- Tę drugą my zabieramy – oznajmiła twardo Narcyza.

- Mamy pewne porachunki - wycedził przez zęby mój kuzyn Draco. No tak, więc Dracon i ciocia Narcyza zabrali mnie do innego pokoju. Chciał iść też Lucjusz, ale Bella chciała, by został. Miał być świadkiem dla Czarnego Pana, jaka to ona wierna. Weszliśmy do kuchni. Ciocia rzuciła zaklęcie wygłuszające na całe pomieszczenie i zamknęła drzwi. Po wszystkich ochronach Draco podszedł do mnie i mocno przytulił. Odwzajemniłam równie silnie uścisk.

- Cieszę się, że żyjecie – wyznałam szczerze, uśmiechając się do nich ciepło ze łzami w oczach.

- Na szczęście, tobie też nic nie jest – westchnęła z ulgą Narcyza i jak jej syn mnie puścił ze swoich objęć, też mnie przytuliła. Z sióstr Black, zaraz po Andromedzie była najnormalniejsza. Nie miała aż takiej manii. W sumie nie wiem, czy w ogóle miała. Dużo się zmieniło przez te wszystkie lata...

- O co chodzi? - spytałam.

- On chce cię mieć. Porwać i za wszelką cenę mieć po swojej stronie. Nie popełni drugi raz tego samego błędu – wysapał Draco na jednym wdechu.

- Tobie nie da wyboru. Musisz uciekać, teraz – zarządziła ciocia.

- Czemu mi pomagacie?

- Dawno temu Lucjusz był uroczym mężczyzną, tak się w nim zakochałam. Ale jak doszedł do twojego dziadka, zrobił się straszny, a ja nie mogłam już od tego wszystkiego uciec. Musiałam chronić syna. Chcemy koniec tego wszystkiego.

- Proszę, zrób to dla nas i uciekaj – jęknął błagalnie Draco.

- Nie zostawię ich...

- Michalina, dadzą radę. Ty musisz uciec, jesteś ostatnią nadzieją dla wszystkich...

- Musimy dokończyć misję. Jakiś plan się znajdzie... - zaczęłam się stawiać, aż tu nagle przed moimi oczyma pojawił się obraz Zgredka, który uwalnia chłopaków. Wiedziałam dokładnie, kiedy miał nastąpić. Mam plan. Udajcie oszołomionych, a ja ucieknę do salonu, gdzie już będzie reszta. Później przybiegniecie za mną i będziecie robić, co należy – wypaliłam.

- Jesteś pewna? Dacie radę? - dopytała zmartwiona Narcyza.

- Jak zawsze. Dobra, to lecę – uśmiechnęłam się do nich szeroko. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Zgredka na żyrandolu, a chłopaków na środku wielkiego salonu. Lestrange chciała zarżnąć Mionkę! I tu Zgredek zadziałał, bo spuścił oświetlenie pokoju prosto na wiedźmę. Miona teraz była w ramionach Rona, ja tuż przy nich, a Bella po drugiej stronie pokoju. Zaczęła się wydzierać, Narcyza chciała rzucić jakieś zaklęcie na nas, ale Zgredek ją obezwładnił. Harry odebrał nasze różdżki i mieliśmy się teleportować z pomocą Zgredka. Lastrange rzuciła jeszcze jakimś nożem, ale nie wiem, co się z nim stało, ponieważ już się teleportowaliśmy. Znaleźliśmy się na plaży, a nieopodal był miły domek. Rozejrzałam się dookoła i ujrzałam Zgredka, który trzymał się za brzuch... O nie. Harry do niego podbiegł i w ostatniej chwili go złapał w swe ramiona. Łzy zaczęły spływać po mojej twarzy. Luna zamknęła mu oczy i poszliśmy go pochować na wydmach. Po tym udaliśmy się do domu, jak się okazało Billa i Fleur. Jak zobaczyłam przyjaciółkę po prostu bez słowa ją mocno przytuliłam. Zrobiła wszystkim herbaty, ale tylko ja i Luna postanowiłyśmy ją wypić. Reszta poszła odpocząć. Bill zajmował się w tym czasie Ollivanderem i Gryfkiem. Z gospodynią usiadłyśmy na kanapie i zaczęłyśmy rozmawiać. Nie spodziewałam się jednak, ze Francuzka zacznie ten temat...

- Misia... - złapała mnie za dłonie i spojrzała mi prosto w oczu. Była śmiertelnie poważna - Wiktor tu często bywa. Pyta się, czy coś wiemy. Szukał was wszędzie. Nie mógł znieść myśli, że nie może ciebie chronić.

- Tak było lepiej. Trudno mi było go zostawić i to jeszcze w taki sposób, a tak było najlepiej – odparłam ponuro.

- Chociaż byłaś z nim szczera.

- Tak. Byłam.

- Mówił ostatnio, że jutro się pojawi. Znowu zapytać, czy coś wiemy.

- Nas nie będzie – wtrąciła się Hermiona, nagle wchodząc do salonu. - Udajemy się do Gringotta. Ja będę Bellatrix, a Harry i Gryfek będą pod peleryną. Tylko nie wiemy, co zrobić z tobą - spojrzałam na swoje ręce i próbowałam coś wymyślić. W oczy rzucił mi się zdrowy, platynowy włos. Zdjęłam go ze swetra i przyjrzałam się mu uważnie.

- Będę Draconem – powiedziałam, dalej przyglądając się włosowi.

- Co?

- To jego włos – wyjaśniłam.

- To ustalone. Jutro z rana wyruszamy – zarządziła Herm i wyszła z pomieszczenia.

* * *

Spaliśmy do godziny 6:00. Ubrałam się w czarny garnitur, koszulę i krawat Billa. Hermiona ubrała szaty w stylu Lestrange'ówny. Następnie wypiłyśmy eliksir. Tym razem głosy się zmieniły. Błędy z młodości się pokazały. Z przyjaciółką udałyśmy się do reszty i z wydm się teleportowaliśmy do okolic Gringotta. Pokrótce opowiem, co się działo. Z drobną pomocą Imperiusa Harrego dostaliśmy się do jaskini ze skarbcami. Następnie jak jechaliśmy wpadliśmy pod Wodospad Złodzieja i czary prysły. Włączył się alarm i spadliśmy fartem tuż przed miejsce skrytki. Pilnował jej Spiżobrzuch Ukraiński. Deja vu. Biedny smoczek się przestraszył dźwięku i jakoś doszliśmy do skarbca. Tam znaleźliśmy Czarę Helgi Huffelpuff (horkruks) i byliśmy w pułapce. Gryfek zdradził, choć poniekąd dotrzymał słowa. Później zaczęli nas atakować i uciekliśmy, rozwalając dach przy okazji, na smoku.\

Wiktor

Dzisiaj udałem się do Muszelki. Często odwiedzałem Billa i Fleur, nie tylko dla towarzystwa, ale też dlatego, by dowiedzieć się czegoś o Michalinie. Zapukałem grzecznie i otworzyła mi mała blondynka. Była to Luna, przyjaciółka Misi. Kojarzyłem ją z tamtorocznego balu. Zaprosiła mnie do środka i poszedłem do kuchni, gdzie zastałem Fleur.

- Witaj, Wiktorze – uśmiechnęła się do mnie ciepło.

- Cześć, Fleur, wiesz coś? - walnąłem prosto z mostu.

- Tak... - mruknęła, a ja miałem uszy szeroko otwarte - Wczoraj Zgredek ich uratował z Malfoy Manor, ale przypłacił za to życiem.

- Przykro mi, lubiłem tego skrzata.

- Ja też... Wracając. Byli tutaj. Jeszcze dzisiaj.

- Słucham?! Gdzie ona jest? - moje serce automatycznie zaczęło szybciej bić, w końcu mogłem ją zobaczyć.

- Poszli z Gryfkiem do Gringotta. Przykro mi, ale już tu nie wrócą. Spóźniłeś się – spojrzała na mnie smutno.

- Matko... - załamałem ręce i padłem na krzesło. - A jak się czuje?

- Bardzo dobrze, nic jej nie jest. Wiktor, nie wyjeżdżaj już nigdzie. Mam przeczucie, że to zdarzy się już niedługo.

- Dobrze...

- O czym myślisz?

- To niedługa może być jej koniec. Jest przepowiednia, słyszałem tylko najgorszy fragment: "Sama zapadnie w sen głęboki jak śmierć. Nikt nie wie, czy kiedykolwiek się z niego obudzi." - spojrzałem na nią załamany.

- To straszne! - pisnęła, wypuszczając z rąk talerz.

- Tak. Tak wiem, dlatego nie chcę, by brała udziału w tej bitwie...

- Słyszałeś Szalonookiego. Tylko ona i Harry mogą ją skończyć – mruknęła i przytuliła mnie mocno. Niestety, miała rację...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro