Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIII

1 września 1996 roku...

Obudziłam się cała skołowana, aczkolwiek wypoczęta. Wiktor miał rację, wyniszczyłam się i to strasznie. Zorientowałam się po tym, jak wczoraj poszłam pod zimny prysznic, by przemyśleć wszystko i ochłonąć. Cały wieczór zastanawiałam się, czemu to zrobił, czy naprawdę mnie lubi, czy mu na mnie zależy. Miałam taki mętlik w głowie, że nawet teraz, następnego już dnia, ciągle o tym myślałam. Na szczęście rano go nie spotkałam...

- Aua, Ginny, zdurniałaś do reszty?! - warknęłam w jej stronę, po tym jak rąbnęła mnie książką.

- Stara, odkąd wsiedliśmy nie kontaktujesz!

- Wydaje ci się - mruknęłam i rozłożyłam się na siedzeniu.

- Co się wczoraj stało? - zapytała nonszalanckim tonem. Znowu sobie przypomniałam to, co działo wieczorem i zakryłam twarz dłońmi, by nie zobaczyły moich czerwonych policzków. - No gadaj, przecież widzę, że palisz buraka! - Potrząsnęła mną mocno.

- Nic... - Spojrzałam na nią, a ona tylko podniosła sceptycznie brew. - Oj, no! Wiktormniepocałował - mruknęłam i odwróciłam wzrok. Powiedziałam to tak, jakby mówiła w innym języku.

- Naprawdę? To wspaniale! - pisnęła i rzuciła się na mnie. Jak ona mnie zrozumiała?! - To dlatego wczoraj ciągle łaził taki rumiany. - Zaśmiała się, a ja ją zrzuciłam na podłogę. Jęknęła i pomasowała się po biodrze, ale sekundę po tym zbliżyła swoją twarz do mojej i spojrzała prosto w oczy. - Jesteście parą?

- No coś ty! - Machnęłam ręką i stwierdziłam, że jej wszystko opowiem. W końcu jestem kobietą, nie? - To było tak, że zemdlałam w pokoju i on mnie znalazł nieprzytomną i zaniósł do łóżka, a następnie pobiegł po wodę. Gdy się obudziłam, akurat wszedł i zrobił mi kazanie o tym, że mam odpocząć, nie przemęczać się i dać sobie pomóc. Powiedział też, że bardzo się o mnie martwi. No to ja się zapytałam czemu, gdy już chciał wyjść. Usiadł, spojrzał mi w oczy i miałam wrażenie, że nie miał pojęcia, co powiedzieć. Siedzieliśmy tak dobre parę minut, aż nagle się zerwał i mnie pocałował, a jak się oderwaliśmy od siebie, powiedział tylko: „Dlatego" i se poszedł - wyznałam, a w trakcie mojego opowiadania, ta szczerzyła się coraz szerzej. Znowu spaliłam buraka.

- Jakie to słodkie! - pisnęła i przytuliła się do mojego ryjka.

***

Następnego dnia wstałam wcześnie, zresztą nie tylko ja, bo zaraz po mnie do łazienki weszła Mionka. Pisnęłam przestraszona, gdy ją zobaczyłam, ponieważ na głowie miała takie afro, że szok. Ubrana w mundurek zeszłam do Wielkiej Sali zjeść śniadanie. Pomachałam mojej mamie na przywitanie i usiadłam, zastanawiając się, co by tu zjeść. W końcu zdecydowałam się na tosty z serem. Po chwili dosiadła się do mnie Hermiona i gdy już do sali weszło więcej osób, my wyszłyśmy i udałyśmy się do lochów na eliksiry. Trochę czekałyśmy na korytarzu, ale w końcu się dostałyśmy do środka sali, a przedstawił się nam niski i trochę przy kości profesor Horacy Slughorn. Wyglądał na bardzo miłego człowieka i taki był. Trochę był roztrzepany, ale na eliksirach to on się znał, choć z pamięcią było chyba gorzej. Notorycznie nazywał mnie per „Agata" i mimo poprawiania, dalej mnie tak nazywał. Jakieś dziesięć minut po dzwonku do sali wpadł Ron z Harrym i stwierdzili, że jednak będą chodzić na eliksiry. Profesor rozkazał nam uwarzyć wywar Żywej Śmierci, więc wzięliśmy się do pracy. Do wygrania była buteleczka Felix Felicis, więc było warto się przyłożyć. Tylko za cholerę mi ani Hermione nie szło! Za to ameba z eliksirów (Harry) radził sobie świetnie. Finalnie wyszłam z lekcji bez eliksirów, ale za to z bolącymi łapami, ale chociaż nagrodę miał gryfon, a nie ślizgon. Mianowicie wygrał go Harry.

***

Dwa tygodnie później zorganizowaliśmy z Harrym i rudą nabory do drużyny quidditha. Większość ludzi odeszła w tamtym roku z Hogwartu (a niektórzy nawet odlecieli). Startowało kilku czwartoklasistów, dwóch trzecioklasistów, jeden piątoklasista i dwójka szóstoklasistów: Ronald Weasley i Cormac McLaggen. Gdy tylko go zauważyłam odwróciłam się do Ginny i udałam, że wymiotuje. Od czwartej klasy nie znoszę gościa, próbował mnie poderwać i było to jednym słowem żałosne. Co gorsza obaj startowali na obrońców, co było złe dla Rona, ponieważ bądź co bądź, Cormac był niezły w te klocki, ale wierzyłam w przyjaciela. Ginn pomogła Harremu ogarnąć towarzystwo i mogliśmy zacząć. Harry wpadł na pomysł, że sprawdzimy ich w czasie drobnego meczyku, co było dobrym pomysłem, nie było pitolenia się z rozkładaniem i wymyślaniem toru przeszkód, a mogliśmy za jednym zamachem sprawdzić wszystkich. Ostatecznie do pierwszego składu doszedł ten piątoklasista i ci trzecioklasiści oraz Ron! Jakimś cudem wygrał z McLaggenem, co mnie bardzo ucieszyło. Reszta musiała się pogodzić z tym, że będą na rezerwie. Gdy przebraliśmy się wracałam razem z Harrym do zamku, gadając z nim wesoło.

- A w ogóle - wypalił nagle - widziałaś, co zrobiła Hermiona? - zapytał, chcichocząc.

- Nie - odparłam zdziwiona. - Co nasza grzeczna dziewczynka mogła odwalić?

- Użyła na McLaggenie Confundusu - wyznał, na co wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.

- Boże, kocham tę dziewczynę! - krzyknęłam, patrząc w niebo. Gdy szliśmy dalej, musieliśmy się wzajemnie podtrzymywać, ponieważ dostaliśmy takich napadów śmiechu, że ledwo chodziliśmy.

***

Siedziałam właśnie na śniadaniu i rozmawiałam sobie miło z Luną o tym, że gargulce w naszej szkole są wyjątkowo smutne. Nagle do pomieszczenia wpadł Harry, bardzo energicznie się poruszając. W sumie my nie zwróciłyśmy na niego większej uwagi.

- Cześć, wam! - Przywitał się i usiadł niedaleko mnie.

- Hejka - Uśmiechnęłyśmy się do niego.

- Miśka, łap! - Podrzucił mi małą buteleczkę.

- Dzięki. - Udałam, że wlałam zawartość do kubka, jednocześnie dziękując. - Łapaj! - I oczywiście złapał.

- Szukający, by nie złapał?

- No nie! - Wyszczerzyłam się do niego.

- Dzięki - parsknął i zajął się jedzeniem.

- Proszę! O, witaj, Ronaldzie! - Uśmiechnęłam się do niego promiennie, gdy usiadł obok mnie.

- Stresuję się... - mruknął. - Wystawcie McLaggena.

- Nie marudź, tylko pij. - Harry sięgnął kubek i mu podał.

- Co to? - spytał.

- Nic... - mruknęłam, szczerząc się niebezpiecznie.

- To dlatego coś tam wlaliście? Jakiś lek? - wypaliła Luna, za co jej w duchu dziękowałam, a Harry schował buteleczkę do kieszeni.

- Co to... Nie. To nie... - Zaczęła jęczeć zrezygnowana Herm.

- O matko... - Ron zorientował się, co mu „dolaliśmy" - Piję!

- Oszalałeś?! Mogą was za to wywalić! - warknęła Mionka.

- Nie wiem, o co ci chodzi - mruknęliśmy razem z Harrym.

- Ron, nie pij tego! - Krótko mówiąc, wypił.

- No to kto gotowy jest, skopać dupska ślizgonom? - spytał hardo.

- Ja! - Podniosłam zamaszyście rękę.

- No i ja! - Dołączył się Potter.

- Kretyni... - mruknęła Hermiona, kręcąc głową. Mecz jak mecz. Rudy wczuł się w rolę i wszystko obronił. Ja strzelałam z towarzyszami ładne bramki, Harry złapał znicz i wygraliśmy. Ron miał wielki debiut! W pokoju wspólnym odbyła się niezła impreza. Normalnie nosili go na rękach i skandowali jego imię, taka z niego teraz była gwiazda.

- To nie jest fer - mruknęła Hermiona.

- Ale co? - spytałam.

- Jeszcze się pytasz?!

- Spójrz. - Harry pokazał jej pełną buteleczkę Felix Felicis.

- No wiecie? A on myśli, że to wypił... - Westchnęła zdziwiona. Kiedy Ron stanął w spokoju, podeszła do niego Lavender i go pocałowała. Mionka nie wytrzymała i wyszła. Pobiegłam za przyjaciółką, zmartwiona, oj będzie ciężko...

- Hej... Spokojnie - szepnęłam, siadając obok niej na schodku.

- Jasne. Zaraz się uspokoję... Co on w niej widzi?

- To Ron... Wszystko jest możliwe. - Zaśmiałam się i przytuliłam ją.

- Dziękuję, że chcesz mnie rozśmieszyć. Słuchaj... Jak się czujesz, patrząc na Wiktora... Kiedy mijacie się codziennie, rozmawiacie jak przyjaciele, ale... nie wiesz, co robić dalej? - Załkała, a ja przez chwilę się zastanawiałam.

- W sumie nie zastanawiałam się - mruknęłam po chwili - ale, gdybym była w takiej samej sytuacji jak ty, to... zareagowałabym tak samo, jeśli nie gorzej.

- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła - wyznała i mocniej się we mnie wtuliła.

- To ja nie wiem, co bym zrobiła bez ciebie! - Zachichotałyśmy przez łzy i patrzyłyśmy na błękitne ptaszki, które wyczarowała przyjaciółka. Nagle na schodku nad nami pojawił się Harry.

- Co robicie?

- Zaklęcia - mruknęła i wytarła łzy - ćwiczymy. Harry... Jak się czujesz jak widzisz całującą się Ginny z Deanem? Wiemy jak na nią patrzysz - wypaliła prosto z mostu. Nagle zszedł Ron, ze swoją „miłością".

- Ups... Tu chyba zajęte - mruknęła Lavender i pobiegła sobie.

- Hej, co to za ptaszki? - spytał rozhahany rudy.

- Opunio - syknęła Hermiona, a ptaki rzuciły się na chłopaka, który uciekł, więc stworzonka rozbiły się o ścianę.

- Właśnie tak się czuję... - Westchnął Harry i przytulił nas mocno.

* * *

Wstałam wcześnie, wyjrzałam przez okno. Trawa była lekko biała, co oznaczało, że był lekki przymrozek, co z kolei oznaczało, że jest zimno. Wstałam i zgarnęłam pasiasty sweterek, jakieś jeansy, a potem ubrałam się w łazience, po tym jak się umyłam. Wsunęłam na siebie buty typu glany koloru czerwonego i poszłam na śniadanie. Jak zwykle w sobotę, nie było zbyt wielu osób. Chciałam ruszyć do stołu gryfonów, ale po drodze zauważyłam, że Draco siedział sam i miał dosyć nietęgą miną. Postanowiłam zboczyć z kursu i się do niego dosiąść. Z bliska zauważyłam, że jest trupio blady i ma wory pod oczami.

- Cześć, fretko, wyglądasz jeszcze bladziej niż zwykle, a to trudne! - Zażartowałam, by mu poprawić humor.

- Wszystko okej, niedźwiadku - mruknął i uśmiechnął się lekko. Z nim ewidentnie coś było nie tak. - Co cię sprowadza?

- Nic. Nie mam z kim usiąść - wzruszyłam ramionami.

- Nie boisz się plotek?

- Nie - odpowiedziałam, nakładając sobie masła orzechowego na grzankę. - A ty?

- O smoku nikt nie śmie plotkować. - Wypiął dumnie pierś.

- Zdziwiłbyś się - prychnęłam.

- No, poprawiłaś mi humor - mruknął, faktycznie markotniejąc.

- Czyli jednak coś ci leży na wątrobie - stwierdziłam, machając mu grzanką przed twarzą.

- Płuco - parsknął.

- Dobre, - przyznałam i pstryknęłam palcami - zapamiętam. To co się dzieje?

- Nie twój interes...

- Jaki miły... Wiesz, skoro nie chcesz ze mną gadać o tym, to może zechcesz z kimś, kto się zna na tych sprawach znakomicie?

- Nawet nie wiesz, o co chodzi.

- Domyślam się... I myślę, że profesor Black ci w tym pomoże idealnie.

- Co ona tam wie? - prychnął, spojrzawszy na mnie z niedowierzaniem. - Jak taka wesoła wariatka mógłby mi pomóc?

- Ty nie wiesz, ile przeżyła, prawda? - Spojrzałam na niego sceptycznie. - Po za tym spójrz, jak teraz pomaga Rose Wilder po zerwaniu z chłopakiem. - Wskazałam na nauczycielkę, która siedziała przy stole z niskiego wzrostu puchonką. Dziewczyna płakała od dobrych paru minut, ale w końcu uśmiechnęła się i przytuliła profesorkę, która następnie pogłaskała ją po głowie.

- To nie ma nic z tym wspólnego.

- Z tobą się dogadać... Powiem ci tyle, ona też została postawiona przed strasznymi decyzjami, może ci pomóc.

- Ja mam na pewno ... trochę inne do podjęcia. Nikt mnie nie zrozumie, nawet ona.

- Jedną z tych decyzji - przerwałam mu - było przejście na stronę Voldemorta. - Spojrzał na mnie jak na kosmitę. - W trakcie jej ostatniego roku była pierwsza wojna czarodziejów przeciwko Voldemortwi. Nagle, kiedy wszyscy normalnie siedzieli na chyba kolacji, ona zemdlała. Tak naprawdę rozmawiała z Voldim. Chciał by przeszła na jego stronę, bo za nią by poszli wszyscy inni. Zapytała się, co się stanie zresztą, która się nie zgodzi. "Zdrajcy zginą": odpowiedział. Ona musiała podjąć decyzje wartą istnień wielu ludzi. Nie przeszła na jego stronę. Takim sposobem rozpoczęła się bitwa, a on przegrał. Nadal myślisz, że nie podejmowała takich decyzji? - Spojrzałam na niego poważnie. Nic nie powiedział, tylko wyszedł z sali. Nie mogłam odgadnąć, co myślał. Domyślam się, że ma wojnę myśli. Może posiada tę skorupę wredności, ale w środku bardzo głęboko jest bardzo wrażliwy. Wujek zniszczył mu życie tym, że kiedyś nie poszedł w ślady Snape'a i wujka Regulusa.

Do wioski poszłam z Hermioną, Harrym i Ronem. Potter opowiadał o zadaniu, który dostał od dyrektora. Ma się zaprzyjaźnić z szanownym ślimakiem (Slughornem). Weszliśmy do Trzech Mioteł, zamówiliśmy piwa kremowe i gadaliśmy o związku Ginny i Deana. Trochę lałam z Hermioną z zazdrości chłopaka, ale po chwili się uspokoiłyśmy, ponieważ podszedł do nas wyżej wspomniany profesor, a tuż przed nim przechodził Malfoy. No kogo mu w tym pubie nie spotkamy...

- O, Harry! O, i panny Black i Granger - przywitał się z nami, olewając Rona. - Szukałem was. Wiecie... organizuję małe przyjęcie dla moich najzdolniejszych uczniów. Pomyślałem, że byłoby miło gdybyście wpadli...

- Z miłą chęcią! - odpowiedzieliśmy.

- To wspaniale! Wyczekujcie sów z informacjami. Miłej zabawy!

- Wzajemnie!

- Misia, przypomniało mi się. Dumbledore chciał z tobą rozmawiać - szturchnął mnie w ramię Harry.

- Pójdę do niego jak wrócimy - odpowiedziałam i zaczęłam pić sobie swoje piwo kremowe.

* * *

W świetnych humorach zaczęliśmy iść w stronę zamku. Z Hermioną tańczyłyśmy w śniegu, który nagle zaczął padać, a chłopaki z nas ryli, cwaniaki, zamiast się przyłączyć. Nagle usłyszałyśmy krzyk. Spojrzeliśmy przed siebie i zobaczyliśmy, jak Katie Bell miotała się tak, jakby dostała ataku padaczki.

- Ostrzegałam ją! - pisnęła zapłakana Alicja Spinnet, która była tuż obok niej. - Mówiłam, żeby tego nie brała! - Katie zaczęło coraz bardziej miotać, jakby była opętana. Nagle wzniosła na wysokość chyba trzech metrów i spadła, kompletnie tracąc przytomność, tylko że tym razem nie miała już drgawek, leżała spokojnie.

- Co się stało? - Podbiegł do nas Hagrid. - Cholibka, zaniosę ją do szpitala...

- Co to? - spytałam, zauważając starą kolię, która wypadła z pudełka.

- Lepiej tego nie dotykajcie! Chyba, że przez coś... - przestrzegł nas przyjaciel. Przedmiot zgarnął zawołany profesor Flitwick i razem z nią zaprowadził naszą czwórkę do McGonagall.

- Powiedz, - kobieta zwróciła się do Alicji - kiedy ona to dostała? Miała to ciągle?

- Nie. Byłyśmy w Trzech Miotłach i Katie nagle poszła do toalety. Kiedy wróciła miała ze sobą pakunek i powiedziała, że musi to zanieść dyrektorowi.

- Dziękuję, możesz iść - powiedziała profesorka, a dziewczyna odeszła i w tym momencie do pomieszczenia wszedł Snape. - O, Severusie, spójrz. Czy to był urok? - Profesor OPCM zaklęciem podniósł naszyjnik, kolię lub coś w tym rodzaju i obejrzał dokładnie.

- Tak... Niewątpliwie - odpowiedział swoim zrzędliwym tonem.

- Okropieństwo... - Westchnęła ciężko. - A wy? - Spojrzała na nas już wyraźnie zmęczona. - Dlaczego, gdy zawsze się coś dzieje, to wy przy jesteście?

- Pani profesor... - mruknął równie zmęczony Ron - Ja to pytanie zadaję sobie od sześciu lat...

- Severusie masz jakieś podejrzenia?

- Nie mam pojęcia, kto mógłby rzucić urok na pannę Bell...

- To był Malfoy - wypalił pewny siebie Harry.

- Harry, to bardzo poważne oskarżenie - upomniała go Minerva.

- A ma pan dowód, panie Potter? - Snape spojrzał na niego z góry.

- Nie potrzebuję go, ja to wiem.

- Możecie odejść - powiedziała profesorka zmęczonym tonem kończąc dyskusję. Posłusznie wyszliśmy z gabinetu, przyjaciele udali się do dormitorium, a ja do dyrektora. Powiedziałam hasło i zapukałam.

- Proszę. - Usłyszałam, więc weszłam.

- Dzień dobry.

- Witaj, Michalinko. Miałem do ciebie sprawę - Uśmiechnął się do mnie Drops.

- Tak, słyszałam od Harrego.

- Mianowicie, chciałbym, żebyś pomogła właśnie jemu.

- W czym? - spytałam zaciekawiona.

- Jak pewnie ci powiedział, poprosiłem go, by zaprzyjaźnił się z Horacym. - Przytaknęłam. - Pragnąłbym, żebyś też to uczyniła.

- Dobrze, nie ma problemu, ale w jakim celu?

- Dowiesz się w swoim czasie, tak samo jak on.

- Dobrze, jeszcze czegoś pan chciał?

- Tak... - Westchnął i spojrzał na mnie błagalnie. - Chciałbym, żebyś porozmawiała jeszcze ze swoją babcią. Mi nie chce nic powiedzieć, ale może wnuczce będzie bardziej przychylna opowiedzieć o Tomie. To chyba wszystko, miłego dnia, Michalinko.

- Dziękuję, wzajemnie - mruknęłam zamyślona i wyszłam.

Agata

Siedziałam już chyba trzecią godzinę w bibliotece z panią Pince i nie mogłyśmy znaleźć znaleźć jednej durnej książki. Potrzebna była mi na lekcję z piątoklasistami. Nigdy jej nie stosowałam, ale jakoś mnie zaciekawiła i mnie natchnęło. Fajne, dodatkowe informacje się w niej znajdują, ale na Merlina nie mogę jej znaleźć, przebrzydłość losu...

- Agato, chyba nie mamy tej księgi w naszym zbiorze... - Westchnęła zrezygnowana.

- Mnie też się tak wydaje, ta biblioteka potrafi skrywać tajemnice, ale nie aż tak... - mruknęłam i zdmuchnęłam sobie kosmyk włosów z czoła. - No ale teraz nie zdążę teleportować się do Londynu i jej poszukać, lekcję mam za dwie godziny.

- Przykro mi, ale chyba uczniowie będą musieli na nią poczekać do następnej lekcji.

- Najwyraźniej... Bardzo dziękuję ci, Irmo i przepraszam za kłopot.

- Szperanie w księgach jest przyjemnością, nie problemem! - Machnęła ręką, chichocząc.

- Do widzenia! - zawołałam, wychodząc, a ona mi pomachała ręką na pożegnanie.

Wyszłam z biblioteki i zastanawiałam się, skąd mogę wziąć tę księgę. No żeby w Hogwarcie czegoś nie było, to było aż dziwne. A może w Pokoju Życzeń? Jak ćwiczyła tam w tamtym roku Gwardia Dumbledore'a to wszystko mieli, czego chcieli. Może tam będzie. Pobiegłam na siódme piętro i spojrzałam jeszcze na klatkę z ptakami tam się znajdującymi. Znaczy ptakiem... jednego brakowało. Może uciekł? Nieważne. Stanęłam przed ścianą i pomyślałam o księdze. Ukazały się mi masywne, hebanowe drzwi. Otworzyłam je i wkroczyłam do środka... Jedno słowo opisu. Graciarnia. Było tu wszystko, dosłownie. Przechadzałam się między stertami rzeczy i rozglądałam się. Pod sufitem ujrzałam chochlika kornwalijskiego. Uśmiechnęłam się pod nosem, na pewne wspomnienie z nim związane...

- Oj, Gilderoy, jednak coś po tobie zostało... - Zachichotałam do samej siebie.

- Oczywiście, że zostało! - pisnęłam przestraszona i złapałam się za serce. Spojrzałam w prawo, skąd dobiegł dźwięk i ujrzałam tam obraz narcyza. - Po takim wielkim czarowniku musi coś zostać.

- Przestraszyłeś mnie. Myślałam, że to prawdziwy ty...

- Mnie należy się obawiać. W końcu jestem wielki - stwierdził, gestykulując rękoma.

- Ta? - prychnęłam. - A kto wylądował w św. Mungu, bo rzucił na siebie zaklęcie zapomnienia? - Podniosłam brew, sceptycznie na niego spoglądając.

- Yyy... - Zawiesił się na chwilę.

- Pa, Gilderoy! - Uśmiechnęłam się cynicznie.

- Nie, zaczekaj!... - Nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo zakryłam go narzutą. Po prostu zachwycałam się piękną ciszą i znowu zaczęłam szukać. Nie wiem dlaczego, ale nagle zaczęłam iść tyłem. Moje plecy po chwili na coś wpadły. Krzyknęłam i szybko się odwróciłam. Mój krzyk zgrał się też z czyimś innym...

- Jejciu, Draco, przestraszyłeś mnie! - Ponownie się złapałam za serce, chyba dzisiaj oszaleję.

- A ty mnie, ciociu - mruknął lekko przestraszony.

- Co tu robisz?

- A rozglądam się. W tamtym roku jak tu weszliśmy, to zaciekawił mnie ten pokój. Teraz to jedyne miejsce, gdzie mogę spokojnie pomyśleć - odpowiedział, rozglądając się dookoła.

- Jest magiczny, prawda? Skrywa wiele tajemnic... - Westchnęłam zachwycona.

- Co cię tu sprowadza?

- Szukam książki, której nie mogę znaleźć w bibliotece... - Spojrzałam prosto w oczy nastolatka i zauważyłam w nich zdenerwowanie. - Draco, coś się stało? Jesteś zaniepokojony...

- Jak mu się sprzeciwiłaś? - wypalił prosto z mostu zdenerwowany, ale chyba poczuł ulgę.

- A o co ci chodzi? - dopytałam, trochę nie wiedząc, czego dotyczyło pytanie.

- Misia mi mówiła, że na ostatnim roku podjęłaś decyzje o przeciwstawieniu się Czarnemu Panu.

- A, to... - Uśmiechnęłam się lekko do niego, by wiedział, że to pytanie to nie problem. - Wiesz... Nie zgodziłam się, by chronić moich bliskich. Wiedziałam, że nawet jak za mną pójdą inni, to ci najważniejsi dla mnie zostaną i może zginą. Wolałam umierać z nimi niż żyć, będąc przeciwko nim. Niestety mój ojciec wciąż tego nie rozumie... Mogłabym to zrobić, by ich uratować, ale wiedziałam, że nawet jak by mi to zagwarantował, to nie mogłabym mu wierzyć.

- Twój ojciec? Jest śmierciożercą? - spytał zdziwiony, a mnie zdziwiło to, że tego nie wie.

- Lucjusz ci nie mówił? - Zaprzeczył - Z domu jestem... Riddle.

- Jesteś jego...

- Córką, - przerwałam, kiwając głową na potwierdzenie - a staram się go pokonać. To smutne. Draco, wiem o twojej rodzinie i wiem, co się dzieje, domyślam się. Masz spłacić dług ojca, prawda? - Nie odpowiedział, tylko odwrócił wzrok. - Spokojnie, rozumiem. Boisz się o swoje życie i Narcyzy. Nie wiem, co masz zrobić, ale proszę... Nie zmuszaj się do rzeczy, których nie chcesz, bo będzie jeszcze gorzej. Musisz być pewny, że tego chcesz, ale ta droga nie jest dobra, wiesz o tym.

- Byłem pewny, dlatego się zgodziłem. Ale teraz... Wiem, że wszyscy mnie znienawidzą, ty, Misia...

- Nie możesz tego wiedzieć - mruknęłam z uśmiechem i przytuliłam chłopaka, był spięty, ale powoli oddawał uścisk.

- Dlaczego mnie pocieszasz? Zrobiłem tyle złego i zapewne jeszcze zrobię... - Załkał mi w ramię.

- Wierzę, że przestaniesz robić te złe rzeczy, a do tego potrzebujesz oparcia. A tam go nie znajdziesz. Masz przyjaciół, rodzinę. Widziałam, jak Misia cię pocieszała. Robi to dla ciebie, mimo że sprawiłeś jej przyjaciołom przykrości. Mam nadzieję, że ty nie będziesz jak Tom i to w porę zrozumiesz - wyznałam, złapawszy jego twarz w dłonie i otarłam mu pojedyncze łzy. - On już nie ma prawie szans na odzyskanie szczęścia, ale ty jeszcze tak. Nie zmarnuj tego.

- Nie wiem, czy będę miał wybór.

- Każdy ma. Tylko trzeba wiedzieć, co będzie lepsze.

- Przez ojca ja nie mam takiej możliwości. Nie mogę zrobić nic tak wielkiego jak ty.

- Ja nie zrobiłam nic wielkiego, a dla ciebie mam dobre powiedzonko. Czasami najmniejsze rzeczy mają wielkie znaczenie. Zapamiętaj to z tej mojej długiej przemowy. - Zaśmiałam się, a on do mnie dołączył. - O, są te książki! - zawołałam szczęśliwa, by go rozśmieszyć i zająć jego myśli czymś innym. - Będzie dla każdego, Draco pomożesz mi je zanieść?

- Tak... Dziękuję za poprawę humoru.

- Polecam się na przyszłość! - Mrugnęłam do niego i ruszyliśmy na moją ukochaną wieżę...

Michalina

Wróciłam do dormitorium i ujrzałam Hermionę i Harrego czytających oraz Rona gapiącego się w ogień. Dosiadłam się i luknęłam, co czyta przyjaciółka. Jakoś tak z automatu zaczęłam czytać razem z nią...

- Hej, znacie takie zaklęcie? - spytał nagle Harry, pokazując nam palcem na frazę w jego podręczniku od eliksirów.

- Nie i nie chcę - odparła twardo Hermiona. - Harry, ty ciągle czytasz tę książkę, praktycznie z nią śpisz!

- Nieprawda, on w ogóle nie śpi - dołączył się rudy. - Ja, zanim zasnę, lubię pogadać, a ten ma nos w książce.

- A tak w ogóle, do kogo należy? - spytałam.

- Nieważne... - mruknął.

- Daj, przecież na pewno jest podpisana - ponagliła go Herm.

- To nic ciekawego... - mruknął i zaczął się wycofywać, ale od czego mamy małą Ginny. Wyrwała mu książkę z ręki i odeszła kawałek, czytając.

- Własność Księcia Półkrwi.

- Co? - Zdziwiłam się jednocześnie z Mioną i Ronem.

- Tak tu jest napisane.

Oddała książkę chłopakowi, a ten od razu uciekł do pokoju. Z Mioną udałyśmy się do biblioteki, by coś znaleźć o tym całym księciu, ale nic tam nie było. Dosłownie nic...

* * *

Aktualnie znajdowałam się na spotkaniu Klubu Ślimaka. Trochę było nudno, bo w sumie jedliśmy tylko lody i coś tam Slughorn czasem zagadał do nas. Cormac opowiadał o tym, jak chodził na sanki z ministrem, była wzmianka o wujku jakiegoś chłopaka, który stworzył eliksir tojadowy. Tę jakże interesującą pogawędkę przerwał trzask drzwi...

- Przepraszam za spóźnienie - mruknęła zasmarkana Ginny.

- Nic się nie stało, panno Weasley, jeszcze zdążyłaś na deser! - Uśmiechnął się do niej przyjaźnie profesor. Harry wstał i czekał jak usiądzie.

- Płakała... - szepnęłam do Hermiony.

- Znowu się pokłóciła z Deanem. Ale Harry jak zawsze taktowny... - Zachichotała lekko.

- Co? - Spojrzał na nas jak na kosmitki.

- Nic, nic - odpowiedziałyśmy jednocześnie.

- Panno Granger, pani rodzice do mugole... Czym się zajmują?

- Są dentystami. - Dziewczyna zorientowała się, że oni nie wiedzą, co to jest dentysta. - To osoba, która leczy zęby ludziom.

- To bardzo niebezpieczny zawód? - dopytał się ślimak bardzo zaitrygowany.

- Niee, chociaż mamę raz ugryzł chłopiec i założyli jej kilka szwów. - Zachichotała zakłopotana.

- Ciekawe... - Nężczyzna pokiwał głową. - A, panno Black, co słychać u twojego taty? Czym się aktualnie zajmuje?

- U niego wszystko dobrze, jest aurorem.

- A Regulus?

- Jest trochę chory, ale za niedługa wraca do pracy - odpowiedziałam, a profesor zaczął wypytywać resztę o rodzinki. Podwieczorek trwał jeszcze ze trzy kwadranse i zaczęliśmy powoli wychodzić. Podeszłam do Harrego i powiedziałam, żeby pogadał sam z nauczycielem. Ja chciałam porozmawiać z babcią, ale na to musiałam dostać zgodę na opuszczenie szkoły siecią Fiuu.

- Pamiętajcie, że dwudziestego jest u mnie przyjęcie, dobranoc! - zawołał za nami Slughorn.

- Dobranoc! - odpowiedzieliśmy i wyszliśmy. Poszłam do gabinetu mamy. Myślę, że zgodzi się bym udała się do babci. Zapukałam i weszłam.

- Cześć, mamo. - Pomachałam jej na powitanie.

- Witaj, Misiu, co cię do mnie sprowadza? - spytała, uśmiechając się do mnie.

- A czy mnie musi coś sprowadzać?

- Za długo ciebie znam, żeby zaprzeczyć twojej wypowiedzi. O co chodzi?

- Muszę pogadać z babcią.

- Domyślam, że Albus ciebie o to prosił.

- Skąd?... - Zdziwiłam się.

- Wiem, jak bardzo mu zależy na informacjach na temat Voldemorta. Wątpię, żeby ci powiedziała więcej niż Dumbledore'owi. Nie chce o nim rozmawiać od tamtej nocy w ministerstwie, ale możesz spróbować. Myślę, że bezpieczniej będzie, jak to ona przyjedzie. Poczekaj chwilkę... - Kobieta zniknęła w płomieniach. Po krótkim czasie wróciła. - Poczekaj na nią na dziedzińcu - powiedziała i puściła mi oczko.

- Dzięki, dobranoc.

- Dobranoc, złotko. Wujek Dezjon ciebie pozdrawia.

- Dzięki?... - Zdziwiona poszłam na dziedziniec. Zamek w nocy wyglądał pięknie. Nie spieszyłam się, bo wiedziałam, że i tak jej zajmie dłuższą chwilę dotarcie tu. Kiedy tak się przechadzałam, zobaczyłam Dracona. Siedział sobie na oknie i patrzył na gwieździste niebo. Ominęłam go, nic nie mówiąc. Nie chciałam mu przeszkadzać w zadumie... Na miejscu, usiadłam sobie na schodkach i czekałam. Jednak nie minęło wiele czasu, babcia pojawiła się chyba po jakiś dziesięciu minutach.

- Witaj, wnusiu! - Przytuliła mnie.

- Cześć, babciu. - Oddałam uścisk, a ona następnie się dosiadła.

- O czym chciałaś porozmawiać?

- Właściwie chciałam się zapytać, ale nie wiem konkretnie, o co... - wydukałam trochę zakłopotana.

- Albus nie jest szczegółowym człowiekiem. - Zachichotała.

- Mama ci powiedziała?

- Nie, po prostu znam tego człowieka. Nie odpuszcza tak łatwo - mruknęła, kręcąc głową.

- Rozumiem, że to dla ciebie trudne... ale, o czym rozmawialiście tamtej nocy?

- Mówiłam, że jeszcze ma w sobie dobro - odpowiedziała zdawkowo.

- Nie chodziło mi o tę noc... Chodziło mi o tę, kiedy chciał porwać mamę.

- Skąd o tym wiesz? - Spojrzała na mnie zdziwiona.

- Tata mi mówił.

- Gaduła... - Już wiedziałam, że dostanie po uszach. - Misiu, ja nikomu nie mówiłam, co się wtedy naprawdę stało. Tylko ogółem i... nikt nie powinien o tym wiedzieć, a przynajmniej jeszcze nie.

- Mama chyba tak. To o nią chodziło.

- Nie tylko. Przepraszam, ale muszę wracać. Pa, kochanie... - Pocałowała mnie w czoło i odeszła, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Mama miała rację, nawet mi nie powiedziała. Czuję, że to niejedyny sekret jaki skrywa. Ona wie dużo więcej...

Agata

Ścierałam kurz z moich ksiąg. Myślałam nad tą rozmową, którą moja córka miała przeprowadzić z moją mamą. Wątpię, by powiedziała jej więcej niż nam. Opowiadała tylko ogólnie, co się działo w szkole. Nie wdawała się w szczegóły, szczególnie o tacie. O nim wspominała najmniej. Dla Albusa na dowiedzenie się czegoś o Tomie jest jedyną nadzieją Horacy. Też jest uparty, ale nie aż tak jak Emily. Rozumiem, że... PUK PUK.

- Proszę? - zawołałam.

- Agatko. - Moja matka skinęła mi głową.

- Mamo, myślałam, że się teleportujesz - wyznałam i przytuliłam ją.

- Też tak myślałam, ale postanowiłam ci coś dać.

- Tak?

- To jest fiolka z moimi wspomnieniami. Proszę, nie rób z nią nic. Masz ją tylko przechować, a pod żadnym pozorem nie dawać nikomu innemu, oprócz Michaliny. Daj jej to na sam koniec. Tu ma wytłumaczenie dlaczego ma uratować Toma, dowód na to, że warto...

- Jak to uratować? - Zdziwiłam się, kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi.

- Jest przepowiednia. Mówi, że Michalina może uratować przegranego... - Zamarłam.

- Nie wiesz, kto nim będzie.

- Myślę, że wiem. I ona po tym, co zobaczy też będzie wiedziała, dlaczego ma się poświęcić dla niego.

- Poświęcić? Nie mówisz chyba że... - łzy stanęły mi w oczach. Moja malutka córeczka...

- Ma zapaść w sen głęboki jak śmierć za jednego z nich. Zobaczymy, którego, ale myślę, że się domyślasz - mówiła beznamiętnym tonem, ale wiedziałam, że też ją to boli.

- Co... On jest aż tak tego wart? - szepnęłam załamana.

- Też nie chcę, by to zrobiła, ale to jej decyzja, a to - pokazała fiolkę - Tylko tę decyzję utwierdzi.

- Moja córeczka... - szepnęłam, łapiąc się za głowę, a mama mnie przytuliła mocno.

- Wiem, śnieżko, ale ona jest taka jak ty, dobrze o tym wiesz...

- Teraz żałuję, że jest taka jak ja. Domyślam się, co postanowi - załkałam w jej ramię.

- Możemy ją tylko wspierać.

- Tak...

Michalina

- Misia, zaproś go! - pisnęła Ginny, potrząsając moimi ramionami.

- Też myślę, że to dobry pomysł! - Zgodziła się z nią Hermiona.

- Ale on jest dorosły i jeszcze tamta chwila... Ciągle nie mogę, mnie to peszy - mruknęłam zarumieniona.

- Ciebie nic nie peszy! - odparła twardo Ginn.

- To już jest nie aktualne od czwartej klasy.

- Marudzisz, może profesor się zgodzi... - stwierdziła Hermiona. - O wilku mowa. Profesorze Slughorn! - zawołała za wychodzącym zza zakrętu starszym mężczyzną.

- O, witajcie, dziewczynki, co was do mnie sprowadza? - Uśmiechnął się miło.

- Chciałybyśmy się zapytać, czy na bal mogłybyśmy zaprosić kogoś z poza szkoły?

- Nie mam nic przeciwko. Miło będzie poznać nowe osobistości - odpowiedział wesoło.

- Też tak uważamy! - Zgodziły się z nim dziewczyny.

- A Misia co taka czerwona? Masz gorączkę? - spytał zaniepokojony.

- Niee... - mruknęłam jeszcze bardziej zawstydzona.

- To coś innego typu... - wytłumaczyła mnie jak zwykle „świetnie" Ginny.

- A rozumiem... - Popatrzył na mnie dwuznacznie. - No cóż to widzimy się pojutrze wieczorem!

- Dokładnie, do widzenia! - zawołałyśmy za nim. Kiedy odeszłyśmy od profesora, udałyśmy się do Hogsmeade po sukienki. Weszłyśmy do sklepu siostry madam Malkin i zaczęłyśmy oglądać po kolei kreacje. Zdecydowałam się na prostą, żółtą sukienkę do połowy łydek, była taka słodziusia. Ginny wzięła granatową przed kolano, a Hermiona beżową również do połowy łydek. Wyszłyśmy, dziękując zadowolone ze swoich zakupów. Postanowiłyśmy już kierować się do zamku, ponieważ nie chiało nam się już kompletnie nic, zakupy były męczące.

- A wy z kim idziecie? - spytałam.

- Chciałam wkurzyć Rona i... wyszło, że idę z McLaggenem - mruknęła zniesmaczona Hermiona.

- Powodzenia - prychnęłam.

- No ja idę z Deanem. A z kim idzie Harry?

- Nie mam pojęcia - odparła brązowowłosa.

- Nie widziałam, by kogoś zapraszał. - Wzruszyłam ramionami.

- A ty? Z kim w końcu postanowisz pójść?

- Tak sobie myślałam w sklepie i pójdę za waszą radą. Może sobie wszystko wyjaśnimy...

- Jeszcze tego nie zrobiliście?! - ryknęła zdziwiona Hermiona.

- No chyba żadne z nas się nie kwapi, by wysłać do drugiego sowę...

- To idealna okazja! Chodźcie, napiszemy ten list - zarządziła Ginny i pociągnęła nas, byśmy poszły szybciej. Gdy dotarłyśmy na miejsce, usadowiły mnie przy stoliku i patrzyły mi na ręce, bym dobrze napisała list. Jak ja tego nie lubiłam, ale jakoś dałam radę. Zaadresowałam go, dałam Feirerowi i poleciał w stronę Grimmauld Place 12...

Wiktor

Wróciłem do domu po ciężkim treningu. Trener dał nam naprawdę nieźle popalić, chyba znowu się pokłócił z żonką... Jeszcze musiałem kontynuować pracę zaliczeniową na studia, na samą myśl o tym, czułem się wypompowany. Przywitał mnie pan Black i powiedział, że za godzinę będzie obiad. Udałem się do pokoju, wyciągnąłem książki oraz pergaminy i zacząłem pisać tę nieszczęsną pracę. Po jakiś piętnastu minutach mojej męczarni coś zastukało w okno. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem Feirera. Otworzyłem, by mógł wejść. Zastanawiałem się, co on tu robi, bo powinien być w Hogwarcie z Michaliną. Właśnie... Tyle razy próbowałem do niej napisać, ale nie umiałem sformułować odpowiednich słów. Raz wychodziło, że jakbym tego żałował, raz jakbym się jej oświadczał. Nie jestem dobry w tych sprawach... Ptak usiadł na biurku i zostawił list. Pogłaskałem go, a następnie wziąłem do ręki kopertę. Może po prostu pan Regulus nie słyszał i... Wiktor Krum, Grimmuald Place 12. To jednak do mnie, a od... Misi. Poczułem niepokój, po prostu przez całego mnie przeszedł prąd stresu. Ciekawiło mnie to, czego chciała... Otworzyłem kopertę, rozwinąłem papier i zacząłem czytać.

Cześć, Wiktor!

Piszę do ciebie z pewną propozycją... Wiem, jak to brzmi, ale nie musisz się obawiać. Już wiem, co czułeś, kiedy mnie zapraszałeś na bal. Bo ja w podobnej sprawie. Pewien profesor organizuje przyjęcie świąteczne i można przyjść z osobą towarzyszącą, nawet spoza szkoły. No ja nie wiem, kogo zaprosić i pomyślałam o tobie. Moglibyśmy znowu się świetnie bawić i porozmawiać... To chciałbyś pójść ze mną na ten mały bal? Odbywa się 20 grudnia o godzinie 17. Jakbyś był chętny, to poczekaj na mnie przed portretem Grubej Damy o 16:50.

Pozdrawiam,

Michalina

Skończyłem czytać. Spojrzałem w lustro przed sobą i zauważyłem, jakiego mam banana na twarzy. Od razu zacząłem skakać ze szczęścia i w ogóle, od razu byłem bardziej energiczny. Nie wiem czemu, ale myśl, że ją zobaczę jest niesamowita! Myślę, że zrobię jej niespodziankę i nie odpowiem na list, tylko po prostu przyjadę. Chciałbym jeszcze wyjaśnić jej tę całą sytuację z wakacji. Bardzo mi zależy na tym, by znowu ze mną rozmawiała, śmiała się, żartowała. Nie mogę się doczekać...

* * *

20 grudnia 1996 roku...

Wstałem rano i poszedłem na zajęcia. Trwały do godziny czternastej, więc miałem po nich sporo czasu. Nawet nie pożegnałem się z kolegami, tylko od razu poprułem do domu. Wpadłem przez drzwi i wywołałem zdziwienie na Blackach, ale się o nic nie pytali. Rzuciłem torbę na fotel w pokoju i otworzyłem szafę. Wziąłem szatę, która wyglądała najnormalniej. Mama lubiła eksperymentować z moimi i taty strojami, więc moje szaty wyjściowe nie wyglądały na zwykłe... Na szczęście miałem jakąś normalną, czarną, ale bardzo elegancką. Rzuciłem ją na łóżko i poszedłem pod prysznic. Wycierając włosy, myłem zęby. Następnie ubrałem się, uczesałem, popryskałem perfumami i spojrzałem na zegarek. 16:30... Aż tyle czasu minęło? Seryjnie poczułem się jak kobieta. Nieźle. Zszedłem na dół już wchodziłem do kominka, ale...

- A gdzie się pan wybiera? - Wujek Syriusz podniósł brew do góry, krzyżując ręce na piersi.

- No... Michalina zaprosiła mnie na bal - mruknąłem trochę zawstydzony.

- Na bal do Ślimaka? - dopytał się Regulus.

- Nie wiem, do jakiegoś nauczyciela.

- Do Ślimaka - odpowiedzieli jednocześnie, patrząc na siebie znacząco.

- Byłem na takim z Agatą lata temu - mruknął młodszy mężczyzna, rozmarzając się.

- Naprawdę? Myślałbym, że z wujkiem Syriuszem - stwierdziłem szczerze, na co Reg tylko prychnął.

- Wtedy byliśmy w niezłej kłótni, która trwała sporo czasu i poszła z nim. Miałem ochotę go wtedy zrzucić z wierzy astronomicznej. - Syriusz wytłumaczył to, jakby mówił o pogodzie.

- Miałbyś jeszcze większe problemy, więc dobrze, że tego nie zrobiłeś - mruknął jego brat.

- Dobra, Wiktorku, leć, żebyś się nie spóźnił.

- A mam pytanie. Co mam dać Misi, bo nie wiem?

- W Miodowym Królestwie powinny być takie róże z karmelu.

- To będzie dobre. Uwielbia jeść.

- Dzięki, do zobaczenia!

- Pa - odpowiedzieli, a ja wskoczyłem do kominka i za chwilę znalazłem się w Miodowym Królestwie. Od razu w oczy wpadła mi biała róża z karmelu. Była śliczna. Kupiłem ją i popędziłem do zamku... Pod portretem byłem minutę wcześniej, rychło w czas, na szczęście Filch mnie wpuścił. Poczekałem chwilę i zza obrazu wyszła piękna dziewczyna w uroczystym koku, żółtej sukience do połowy łydek i o pięknych czekoladowych oczach. Na sam jej widok na moją twarz się wkradł szeroki uśmiech. Gdy mnie zobaczyła, również się uśmiechnęła, pokazując rząd pięknych, białych zębów. Ukłoniłem się i wyciągnąłem w jej stronę rękę z różą. Zaśmiała się i dygnęła, biorąc prezent.

- Pięknie pachnie karmelem - stwierdziła, wąchając ją.

- Podoba się? - Zachichotałem.

- Bardzo! Myślałam, że nie przyjdziesz.

- Chciałem ci zrobić niespodziankę. Pozwoli pani? - spytałem i teatralnie wyciągnąłem ramię, by je ujęła.

- Pozwolę! - Wyszczerzyła się, złapała się mnie i zaczęliśmy iść na przyjęcie. Ja chciałem prowadzić, ale... - Wiktor, ale to w drugą stronę...

- Naprawdę?

- Może ja po prowadzę?

- To dobry pomysł.

- Bo mój! - Zaśmiała się i zaczęła prowadzić. Hogwart był ładnie przystrojony w święta. Po paru minutach drogi dotarliśmy na przyjęcie. Panowała tam bardzo miła atmosfera. Misia podeszła do nieznanego mi człowieka. Był to starszy mężczyzna...

- Witam! - zawołała do niego.

- O, Michalinka! I przyprowadziłaś kogoś z poza szkoły.

- Tak, profesorze, to jest Wiktor Krum, Wiktorze to jest profesor Horacy Slughorn - przedstawiła nas.

- Miło mi. - Wyciągnąłem dłoń do nauczyciela, którą chętnie uścisnął.

- Mnie także. Teraz skojarzyłem, gdy tak spojrzałem ci w oczy, skąd znam to nazwisko. Około dwadzieścia lat temu przyjechały delegacje z Beuxbatons i Durmstrangu. Uczyłem wtedy Stanislava Kruma.

- To mój ojciec.

- Nawet podobni jesteście, naprawdę - wyznał profesor, klepiąc mnie po ramieniu.

- Wiktor, może się czegoś napijemy? - spytała dziewczyna, by uratować nas od dłuższej pogawędki.

- Chętnie.

- Bawcie się dobrze! - zawołał za nami profesor i poszedł chyba do Susan. Odeszliśmy od niego, ale podeszliśmy do Nevilla. Poznałem go w tamtym roku, bardzo miły chłopak.

- Neville, ty tutaj? - Zdziwiła się Misia.

- Nie należę do klubu, ale rozdaję picia. O, cześć, Wiktor.

- Cześć, Neville.

- Chcecie pić?

- Poprosimy.

- Dzięki.

- Dobra, lecę dalej.

- Powodzenia - krzyknęła za nim Miśka, gdy odszedł. - Gdybyśmy dłużej stali ze ślimakiem, to by się rozgadał...

- Wyczułem to. - Zaśmialiśmy się. - Dzięki, że mnie zaprosiłaś, fajnie jest tu wrócić.

- Fajnie, że się zgodziłeś.

Michalina

Rozmawialiśmy, tańczyliśmy, śmialiśmy się. Jak dwa lata temu... Wspomnienia powróciły. Tańczyliśmy sobie, aż tu nagle Filch mnie popchnął przypadkiem i wpadłam na mojego partnera. Objął mnie i spojrzał groźnie w stronę woźnego. Ja z resztą też. Prowadził kogoś za kołnierz... Dracona?!

- Profesorze, czy on jest zaproszony? - spytał ten stary zrzęda Slughorna.

- No dobra! Chciałem się wkręcić - warknął Malfoy.

- Ja się nim zajmę. Za mną, panie Malfoy - wycedził Nietoperz, który nie wiadomo skąd się tu wziął.

- Tak jest, profesorze Snape... - Wyszli pospiesznie i zobaczyłam Harrego, który zaczął ich śledzić. Chwilowo się przestałam ty przejmować, bo zaczęłam znowu tańczyć z Bułgarem. Przyjęcie się skończyło, a ja odprowadziłam Wiktora na dziedziniec. Szliśmy w ciszy. Trochę niezręcznej, nie wiem czemu. Ciekawe, czy myślał o tym, co ja... O tamtym pocałunku. Może powinniśmy o tym porozmawiać, a może to ja jestem przewrażliwiona...

- Myślisz też o tamtej chwili? - spytał nagle.

- Tak trochę... - mruknęłam zawstydzona.

- Misia... - Zatrzymał mnie, łapiąc za ramię. - Jeśli się przestraszyłaś i uważałaś za niestosowne, to bardzo ciebie przepraszam. Nie wiem, co się stało...

- Nic się nie stało!... - Przerwałam mu. - Znaczy stało, ale nie przestraszyłeś mnie tylko... Nie wiem. To takie dziwne dla mnie.

- Rozumiem, dla mnie też. Nie potrafię tego określić... - Zapadła między nami znowu niezręczna cisza. - To ja będę się zbierał. Żegnaj - powiedział to i pocałował mnie w czubek głowy, przez co spaliłam buraka.

- Żegnaj - mruknęłam po chwilowym zawieszeniu, a on zniknął.

* * *

Święta w tym roku odbywały się u Weasley'ów. W Norze było prawie wszystko gotowe. No tak, ciocia Molly i babcia Emily to połączenie niesamowite, aczkolwiek wybuchowe, jeśli chodzi o gotowanie. Jak się zgadzają, to działają jak burza, ale jak się sobie nie wpasują menu to... jest istny huragan, ale i tak koniec końców jest pysznie. Kiedy zobaczyłam brata i bliźniaków rzuciłam im się na szyje. Miałam wrażenie, że są jeszcze wyżsi niż w wakacje. Bardzo się za nimi stęskniłam. Wujek Reg był w pełni sił i opowiadał, co tam w ministerstwie. Wujek Artur poprosił o rozmowę Harrego. Później zaczęła się dyskusja o tym, że Snape jest zdrajcą, itd. Nie brałam w niej udziału, ale za to mama w pełni. No cicho nie było. Wigilia skończyła się wcześniej niż zwykle. Kiedy wujek i ciocia żegnali Remusa i Tonks, ja Reg, Fred, George, Ron i Wiktor graliśmy w Eksplodującego Durnia. Trochę wyszło tak, że wygrywałam. Hihi... Spojrzałam za okno i zauważyłam ledwo widzialną, czarną mgłę. Jak z bicza wzięłam różdżkę i wraz z innymi wybiegłam na dwór. Usłyszałam głośny śmiech Bellatrix. Harry pod władzą żądzy zemsty za prawie spowodowanie śmierci zaczął ją gonić po polu. Chcieliśmy pobiec za nim, ale rozpalono ogień wokół domu. Zdołała wbiec tylko...

- Ginny! - ryknęłam przerażona. Śmierciożercy zaatakowali dom. Staraliśmy się ich odeprzeć. Kątem oka zobaczyłam przerwę w ogniu. Automatycznie pobiegłam w jej stronę, ale ktoś mnie złapał w talli, podniósł i odciągnął. Był to Wiktor. - Puść, muszę im pomóc!

- Jesteś zbyt cenna, by się narażać! - krzyknął surowo (jak nigdy) mój ojciec. - Zostaw to nam. Wiktor, trzymaj ją, by nie uciekła!

Nawet ojciec tak uważał? No nie wytrzymam, czułam się jak jakaś cholerna rzecz! Starałam się wyrwać z uścisku chłopaka, ale ten był zbyt silny. W końcu odpuściłam ze zmęczenia. Tak się o nich martwiłam, a mogłam tylko stać. Po chwili atak zakończył się, a wszyscy wrócili. Dom był w złym stanie, a raczej były to już ruiny. Kiedy zobaczyłam Harrego i Ginny, puściłam się biegiem w ich stronę i przytuliłam mocno. Następnie podeszłam z rudą do cioci Molly, która nieprzytomnie patrzyła na Norę. Przytuliłyśmy ją, a ona nas mocniej uścisnęła. Nie miała siły nawet nic mówić, po prostu stała i patrzyła na to wszystko załamana. Następnego dnia zajęliśmy się odbudową domu. Dobrze, że jesteśmy czarodziejami, bo szło to o wiele szybciej.

* * *

15 lutego 1997 roku...

Rano uszykowałam się z Hermioną i Ginny do pójścia na lekcję. Usłyszałam pukanie, więc otworzyłam drzwi, upewniając się, że dziewczyny przestały się ubierać. Po drugiej stronie framugi zobaczyłam Harrego.

- Hej, coś się stało? - spytałam zdziwiona.

- Wczoraj dostałem czekoladki i Ron je zjadł. Były z eliksirem miłosnym. Poszedłem do Slughorna...

- ...Nie jest na ciebie wkurzony? - wtrąciła się Ginny.

- Już nie. No i dał mu coś i się obudził. Potem profesor dał nam czegoś do napicia. Kiedy my mówiliśmy toast, to Ron się go od razu napił i okazało się że wino, czy co to tam było, było zatrute. No i on leży w skrzydle szpitalnym. - Na te słowa Hermiona puściła się pędem w stronę wyjścia, a my pobiegliśmy za nią. Dopadła rękę rudego i zaczęła ją głaskać zmartwiona.

- Gdzie on jest?! - ryknęła Lavender, która właśnie weszła do skrzydła. - Gdzie jest mój MonRon? - Nagle zobaczyła Mionę, a szczególnie to, co robiła. - Co ona tu robi?

- Mogę ci zadać to samo pytanie - stwierdziła.

- Ja jestem jego dziewczyną!

- A ja jego... przyjaciółką.

- Nie rozśmieszaj mnie.

- Mhona... - mruknął Ron.

- Ron? Wyraźnie mnie słyszy! - podnieciła się Lav.

- He...ona. - Ponownie mruknął.

- Co, kochanie?

- Her...miona. - Jak usłyszała to słowo, uciekła. Ron może i majaczy, ale myślę, że mówi to jego podświadomość. Mionka złapała go mocniej za rękę, a my spojrzeliśmy na nią znacząco.

- Cicho... - mruknęła zawstydzona, gdy spojrzeliśmy na nich ponownie znacząco z dwuznacznymi uśmieszkami.

- Miłość... - mruknął rozmarzony Drops. - To piękne uczucie. Pan Weasley miał go aż nad to. Jeszcze to otrucie. Jesteś pewnie dumny z ucznia Horacy. Harry, szybko zadziałałeś z tym bezoarem.

- Ale dlaczego zmuszony był to zrobić? - spytała przestraszona McGonagall.

- Horacy, skąd masz tę butelkę? - spytał dyrektor.

- Dostałem od kogoś, ale i tak miałem ją komuś dać...

- Komu?

- No tobie właśnie...

* * *

- I nic nie pamiętasz z ostatniej nocy? - dopytywała się Hermiona Rona.

- Nie, musiało mi nieźle odwalić... Opowiedz jeszcze raz, jak zerwałem z Lavender?

- No... Wczoraj coś mamrotałeś. Trudno było zrozumieć, ale tak zareagowała.

- Strasznie wygląda.

- No ba - prychnęłam.

- Dziewczyny męczą ciebie, a ty im łamiesz serca! - Zaśmiał się Potter.

- Harry... Katie Bell. - Chłopak od razu do niej podszedł. Usłyszałam tylko, że nic nie pamięta. Spojrzałam w drugą stronę i zobaczyłam jak Draco zbladł, gdy ujrzał Katie. Odwrócił się i wyszedł. Harry udał się za nim.

- Harry nie wytrzymam z tobą... - powiedziałam do siebie, wstając.

- Gdzie idziesz?

- Idę powstrzymać Pottera od czegoś głupiego.

- Czego? - spytał się Weasley.

- Jeszcze nie wiem, ale się dowiem... - Westchnęłam i ruszyłam za nimi.

Skradałam się za chłopakiem i faktycznie on śledził Malfoya. Weszli do łazienki. Ukryłam się za ścianą, by mnie nie widzieli. Na początku usłyszałam łkanie, a później po paru słowach zaczęli walkę. Postanowiłam szybko do nich dotrzeć. Stanęłam między nimi i krzyknęłam: "Dość!", ale Harry nie zdążył odwołać zaklęcia. Nie wiem, co to było, ale poczułam jakby sto noży mnie pocięło. Krzyknęłam z bólu i upadłam. To, co czułam, było straszne. Draco mnie złapał i przyklęknął, szczelnie obejmując moje ciało. Patrzyłam na sufit pustym wzrokiem.

- Coś ty zrobił?! Miśka, trzymaj się... - mruknął do mnie przerażony i tylko tyle pamiętałam, ponieważ później straciłam przytomność...

Draco

- Zabierz ją do Skrzydła Szpitalnego - rozkazał Snape, gdy już ją wyleczył. - Większe rany się zagoiły, ale zaklęcie było na tyle silne, że straciła dużo krwi i siły.

Bez wahania wziąłem ją ręce i wyszedłem. Potter zniknął, ale to nawet dobrze. Nie chciałem go widzieć, bo jeszcze by mnie wsadzili do Azkabanu za morderstwo. Jak mógł zranić swoją przyjaciółkę? Kiedy upadła i zobaczyłem jej krew, to poczułem silny uścisk w sercu. Może tego nie okazuję, ale moja kuzynka była dla mnie bardzo ważna. Była takim promyczkiem, który rozświetlał mi moją ciemną drogę życia. Jedynym jaki został w mym życiu. Za to, co zrobię mnie pewnie znienawidzi, ale nie mam wyjścia. Muszę ratować siebie i matkę... Kiedy dotarłem do skrzydła otworzyłem drzwi z kopa.

- Co ty wyprawiasz, Malfoy? - warknęła do mnie wściekła Pomfrey.

- Ona potrzebuje pomocy - wysapałem, wskazując głową na dziewczynę na moich rękach. Spojrzała na nią i jej wzrok z wściekłego zmienił się na zatroskany. Wskazała na łóżko, więc od razu położyłem ją na nim. Pielęgniarka zaczęła ją badać.

- Co z nią? Ile tu będzie?

- Spokojnie! - zganiła mnie za panikę. - Jutro powinna wyjść. Prosiłabym byś powiadomił o tym panią Black. W końcu to jej córka.

- Oczywiście. - Skinąłem jej i wyszedłem z pomieszczenia. Jak tylko najwolniej umiałem, poszedłem na Wieżę Astronomiczną. Po pierwsze: byłem cholernie zmęczony, po drugie: obawiałem się reakcji cioci. Wszedłem z nietęgą miną do niej przez właz i stanąłem przed nią.

- Draco? Co cię do mnie sprowadza? - Uśmiechnęła się ciepło, jak zwykle zresztą.

- Mam wiadomość od pani Pomfrey... Michalina jest tam, u niej...

- Co się stało? - Jej mina z promiennej zmieniła się w zatroskaną.

- Dostała zaklęciem i jest nieprzytomna. Profesor Snape się nią zajął, ale jeszcze musi zostać w skrzydle do jutra, by odzyskała siły.

- Opisz mi to zaklęcie - poprosiła zaitrygowana.

- Po nim była cała pocięta... Jej wzrok był pusty, szybko straciła przytomność.

- Sectrumsempra... Kto ją rzucił?

- No... - Zawstydziłem się, ponieważ lubiła bliznowatego.

- Draco - ponagliła mnie twardo.

- Potter...

- Skąd on ją zna? - spytała beznamiętnie.

- Nie wiem...

- Dziękuję, Draco, że się nią zająłeś. To ja lecę do Harrego... - mówiła w trakcie schodzenia do włazu.

- Co to za zaklęcie? Było okropne...

- To zaklęcie, o którym nie ma wzmianki w żadnej książce. Oprócz jednej i NIKT nie powinien go znać - wyznała wyraźnie zdenerwowana. Po tym zniknęła.

Agata

Pobiegłam pędem do wieży gryfonów i na szczęście po drodze spotkałam Hermionę.

- Hermiona! - zawołałam, a gdy się do mnie odwróciła, szybko do niej podbiegłam.

- Tak, pani profesor?

- Gdzie idziesz?

- Dowiedziałam się od Harrego, co zrobił. Chciałam ją odwiedzić....

- Mam dla ciebie lepsze zadanie. Czy Harry ma przy sobie starą książkę od eliksirów? Ciągle jest zaczytany w niej i jest z nią najlepszy na eliksirach?

- Tak. To książka jakiegoś Księcia Półkrwi.

- Musicie się jej natychmiast pozbyć. Biegnij do waszego pokoju i macie się jej pozbyć.

- Dobrze - kiwnęła głową, a ja poszłam posiedzieć trochę przy córce.

Michalina

Obudziłam się następnego dnia i już było wszystko dobrze. Po drodze do dormitorium spotkałam Malfoy'a. To było dziwne, bo jak mnie ujrzał to od razu, mnie przytulił. No cóż... Gdy wróciłam do pokoju wspólnego, dopadł mnie Harry. Przepraszał, itd. Ja mu powiedziałam, że mu wybaczę, jeśli zniszczy tę książkę. Okazało się, że zniszczyli ją już wczoraj.

- Całe szczęście, że nic ci nie jest. - Westchnął z ulgą Ron.

- Dokładnie - zgodziła się z nim Hermiona.

- Szczęście... - mruknęłam zamyślona.

- Co? - spytał zdziwiony Harry.

- Harry, szczęście! Nie możemy wydobyć tego wspomnienia od Slughorna, tak?

- Tak.

- No rusz głową! - Walnęłam go.

- Aua! Zaraz... Felix!

- Tak!!! - Po tym odkryciu, usiedliśmy i zaczęliśmy układać plan. No dobra, pół godziny siedzenia i coś mamy. Harry wypił eliksir, a ja miałam mu towarzyszyć.

- Okej, plan jest taki. Idziesz prosto do Sughorna i pytasz się go prosto z mostu o wszystko. - Wiemy... ambitny plan.

- Tak, jasne. Misia, idziemy do Hagrida - odparł wesoło Harry.

- Co?! Mieliście iść do Ślimaka! - Zdenerwowała się Herm.

- No tak, ale czuję, że muszę się tam znaleźć. Po za tym... Felix wie! - Skierował się w stronę wyjścia. - Cześć! - Przywitał się z kimś wesoło. Hermiona patrzyła na niego z otwarta buzią, a ja wzruszyłam ramionami i pobiegłam za tym optymistą. Szliśmy właśnie obok szklarni, jak zauważyłam, że ktoś majstruje przy jednej z nich.

- Harry, to chyba on... Idź zagadaj. - Popchnęłam go lekko w jego stronę.

- Wiesz, jak to zabrzmiało?

- Wiem - odpowiedziałam i zatańczyłam brwiami.

- A ty?

- Postoję. - Poszedł, chichocząc. Fajny jest ten radosny Harry. Przysłuchiwałam się tej bezsensownej rozmowie i nie mogłam wytrzymać. Pochyliłam głowę i zaczęłam się śmiać pod nosem, powstrzymując łzy.

- Misia idziesz czy nie? - zawołał do mnie Harry.

- Co? - Zaśmiałam się.

- No do Hagrida?

- To profesor też idzie?

- No jakoś tak - mruknął.

- To chętnie! - Ruszyliśmy. Z daleka zobaczyłam przyjaciela, który pochyla się nad czymś okrągłym. Pobiegłam do niego, zapominając o moich towarzyszach.

- Hagrid, co się stało?

- On nie żyje... Aragog.

- Matko, czy to... Akromantula? Jak udało ci się poskromić tę bestię? - spytał niezwykle taktownie Horacy.

- Bestię? To był mój przyjaciel. Najlepszy.

- Wybacz, Hagridzie, ale jad akromantuli jest niezwykle cenny. Mógłbym?... - Zadał ponowne taktowne pytanie.

- Raczej się już mu nie przyda - odparł olbrzym. Profesor zabrał jad i znowu stanął przy nas. Powiedział trochę słów pamięci o pająku i udaliśmy do Hagrida. My na herbatę, a oni na coś głębszego. Zaczęli śpiewać, jak byli już "ździebko" podpici. Hagrid opowiedział nauczycielowi o pająku.

- Wiesz, Hagridzie. Ja też miałem zwierzątko. Nawet dwa. Rybki. Franka i Roska się zwały. Słuchaj raz patrzę, a Roska zniknęła, a za parę godzin wróciła. Z Franką też był przypadek. Stałem w mieszkaniu i zniknęła. Puff! Roska została sama.

- A to ciekawa historia! - Rubeus zachichotał i zasnął.

- Wiecie... - kontynuował Horacy. - To był prezent. Wszedłem po lunchu pewnego dnia do gabinetu. Stała tam kula z wodą, a w środku pływały sobie dwa płatki róż. Jeden biały, drugi taki rudawy. Zaczęły się topić i zamieniać w maleńkie rybki. Był to podarek od dwóch moich ulubionych uczennic. Agaty Riddle i Lily Evans. Od waszych mam. Kiedy biała zniknęła, Agatka umarła, ale nie wiadomo jak, ożyła. Kiedy Franka zginęła, to umarła twoja mama, Harry. Wiem, czego chcecie, ale nie mogę wam pomóc.

- Wie pan dlaczego nasze mamy zginęły? Bo się poświęciły - wyznałam.

- Walczyły z nim do końca. Walczyły z Voldemortem do końca - żachnął Harry.

- Nie można wymawiać... - mruknął profesor.

- Nie boimy się tego imienia. Będziemy walczyć, ale do wygrania z nim potrzebujemy tego wspomnienia. Niech pan zbierze taką odwagę jak one.

- Proszę... Nie miejcie mi za złe tego, co tam zobaczycie - szepnął i dał nam wspomnienie. Wzięliśmy od niego fiolkę, odprowadziliśmy go i pobiegliśmy do dyrektora. Zobaczyliśmy wspomnienie. Tom był na spotkaniu klubu. Horacy się dziwił, skąd on wiedział, że uwielbia ananasy. Po spotkaniu stuknął w jakąś klepsydrę. Chłopak zapytał się o horkruksy, a profesor mu odpowiedział. Wynurzyliśmy się i spojrzeliśmy na Dumbledore'a.

- Dowiedziałem się więcej niż chciałem - mruknął Drops. Opowiadał nam o tych, które są już zniszczone. Umówił się z Harry na zniszczenie kolejnego. Jutro o dwudziestej na wierzy astronomicznej. Ja miałam ich tylko odprowadzić i czekać. Nie chcieli mnie narażać, znowu.

* * *

- No Harry, będziemy się teleportować - sapnął Drops następnego dnia na wieży.

- Chyba nie można się teleportować poza szkołę. - Uśmichnął się Harry, taki śmieszek.

- Mnie wolno trochę więcej. - Zaśmiał się dyrektor. - Do zobaczenia, Michalinko!

- Powodzenia! - Uśmiechnęłam się do nich i zniknęli. Usiadłam i patrzyłam na widoki. Po jakiejś godzinie czekania pojawili się. Wstałam szybko. Dyrektor był osłabiony.

- Trzeba iść do skrzydła.

- Nie. Po Severusa. Tylko po niego szybko - odparł twardo.

- Ale...

- Prosto do niego! - Zostawiliśmy go i zeszliśmy. Po drodze zauważyłam Dracona. Mieliśmy iść za nim, ale Snape nas zatrzymał. Gdyby nie on, zauważyłaby nas Bellatrix. Albus rozmawiał o czymś z młodym ślizgonem. On miał go zabić... Nie zrobi tego. Mimo tego, co mu grozi, to nie będzie umiał. Za dobrze go znałam. Severus doszedł do nich. Dyrektor go prosił, ale...

- Avada Kedavra... - szepnął i zabił go. Łzy automatycznie poleciały mi po policzkach. Lastrange się śmiała, a Draco patrzył na wszystko przestraszony. Zbiegłam szybko po schodach, by jak najprędzej dotrzeć do... martwego Dumbledore'a. Uczniowie patrzyli na mnie dziwnie, ale podążali za mną. Wybiegłam na dwór i szukałam wzrokiem ciała. Jak je namierzyłam, podeszłam, łkając. Miał otwarte oczy. Przyklęknęłam i je zamknęłam. Mama do mnie podbiegła i krzyknęła. Płakała jeszcze bardziej niż ja. Złapała go za rękę. Uczniowie nie mogli uwierzyć. Doszedł do nas Harry. Ludzie zaczęli podnosić różdżki. Kiedy wszystko się uspokoiło poszłam z Golden Trio na wierzę astronomiczną. Chcieliśmy przeanalizować sobie to wszystko...

- Co zrobimy z tym naszyjnikiem? - spytałam, patrząc na zdobycz Harrego.

- Można go otworzyć - mruknęła Hermiona. Harry zrobił to z łatwością. Nic się nie stało. W środku była tylko kartka. Miona wzięła ją i zaczęła czytać. - Nie wiem, czy jak to czytasz, jestem martwy, chory, czy całkowicie zdrowy. Chciałbym, żebyś wiedział, że ukradłem tego horkruksa i mam zamiar go zniszczyć. Przegrasz, Voldemorcie! R.A.B.

- Kto to? - spytałam.

- Nie mam pojęcia, ale ma horkruksa. Wiecie... Będę ich szukał. Nie wrócę tu - wyznał Harry.

- Nie pójdziesz sam.

- Co? Nie mogę was o to prosić.

- Harry, już podjęliśmy decyzję... - Hermiona złapała go za ramię.

- Jesteście najlepsi - mruknął i nas przytulił.

- Nie musisz mówić, wiadomka - prychnęłam, na co się zaśmialiśmy.

- Wiesz? - wypaliła nagle do niego Herm. - Ron już was zaakceptował.

- Serio teraz mi to musisz mówić?

- To się nazywa taktowany moment, chłopcze - mruknęłam i dostałam kuksańca w bok. Chociaż Harremu i Ginny się udaje...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro