Rozdział VI
1 września 1993 roku...
W pociągu szukaliśmy długo jakiegoś w miarę pustego przedziału. W końcu znaleźliśmy jeden, w którym spał tylko jakiś człowiek. Wszędzie poznam tę czuprynę, ale wolałam zachować to w tajemnicy. Przynajmniej na razie...
- Kto to jest? - spytał Weasley.
- To profesor Remus Lupin – odpowiedziała Hermiona, w tym momencie to nawet ja nie wiedziałam, skąd zna jego imię...
- Skąd ona wszystko wie? - Jęknął „przerażony" Ron.
- Walizka jest podpisana – wyjaśniła.
- Myślicie, ze śpi? - spytał Harry, chyba chciał nam coś ważnego powiedzieć.
- Jak kamień! - Zaśmiałam się. Harry zamknął drzwi i zaczął mówić o jego rozmowie z wujkiem Arthurem...
- Czyli Syriusz Black chce cię dorwać? - dopytał Ron, a tamten przytaknął.
- Ale Hogwart jest dobrze strzeżony. Nie wejdzie tam. Misia... - Zwróciła się do mnie przyjaciółka.
- Hm?
- Proszę, ty też uważaj. Może chcieć ciebie porwać – odparła zmartwiona.
- Myślę, że nie, ale mogę uważać, byś była spokojna. - Uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- To dobrze... Hej, co tak zimno? - Ron złapał się za ramiona.
- Czemu stanęliśmy? - przestraszył się Potter.
- Nie wiem...
- Do Hogwartu jeszcze trochę... - Było tak zimno, że aż woda w butelce zamarzła. Szron pokrył szybę, a drzwi przedziału nagle się otworzyły. Do środka wleciała jakaś ciemna postać, trochę taka kostucha w czarnym prześcieradle. Spojrzałam na nią, a ona na mnie, a później na Harrego. Usłyszałam jakby wdech i zapadła ciemność. Nagle dotarł do jeszcze język mojej matki.
- Nie! Zostawcie go!
Otworzyłam oczy i ujrzałam nad sobą wujka Remiego.
- Cześć, Misia! - Uśmiechnął się i poczochrał mi włosy.
- Dobry – mruknęłam i uśmiechnęłam się słabo.
- Co to było? - spytał Harry.
- To był dementor. Macie po czekoladzie, dobrze wam zrobi. - Podał ją wszystkim słodkość. - Teraz przepraszam, ale muszę iść do konduktora... Jedzcie, dobrze wam zrobi. - Uśmiechnął się wesoło i poszedł.
- Spokojnie, jedzcie – powiedziałam, gryząc kawałek czekolady.
- Czułem się... jakbym nigdy nie miał być szczęśliwy. – Jęknął Ron, ciągle widziałam u niego gęsią skórę.
- Co oni tu robią?
- Szukają zbiegłego... - mruknęłam ponuro.
- A dlaczego nas zaatakowały? - dopytał Harry.
- Nie wiem... - odpowiedziałam jednocześnie z Hermioną.
***
Siedzieliśmy już na uczcie i słuchaliśmy Dropsa. Mama miała BARDZO wkurzoną minę. Nie lubiła dementorów i nie chciała ich tu gościć. Po chwili w końcu zaczęła się uczta. Jadłam sobie spokojnie, denerwowałam Lee i Olivera, ale musiałam usłyszeć TEN irytujący głos...
- Potter... Potter! - Przyjaciel spojrzał na tę tlenioną fretkę. - Słyszałem, że zemdlałeś! Leżałeś jak długi. - Zaśmiał się i zaczął "mdleć".
- Zawrzyj twarzostan, Malfoy, bo jakby ciebie nawiedził dementor, to byś chyba na zawał padł i jeszcze zesrałbyś się w gacie! - syknęłam złośliwie do kuzyna. Obraził się i odwrócił. Już się lepiej niech nie odzywa, tchórz jeden.
- Uuuuuuu, nieźle, mała! - Fred, George, Lee i Reg byli ze mnie bardzo dumni.
***
Siedziałam na Wróżbiarstwie i miałam wrażenie, ze zginę marnie. Jak lubiłam się uczyć wszystkiego, to do tego się nie przemogę. Nie wiem, jak Parvati i Lavender mogą się tym fascynować. Lavender jeszcze... ale Parvati? Nie wnikam, bo to jest mętne. Kazała nam wypić herbatkę i "wróżyć" z fusów. O tak, wiele się od durnego brudu dowiemy... Powiedziała Nevillowi, że coś z jego babcią jest nie tak! To okropne! Nagle podeszła do Rona, a ja patrzyłam, nie kryjąc kpiny.
- Co widzisz? - spytała swoją „seksi" chrypką.
- Widzę krzywy krzyż, to oznacza cierpienie i słońce, które oznacza szczęście. Więc Harry... Będziesz szczęśliwy, ale trochę pocierpisz? - Uśmiechnął się nerwowo do przyjaciela.
- Podaj filiżankę. – Kobieta wzięła ją i wrzuciła na stolik. - Mój drogi chłopcze... To jest Ponurak.
- Pochulak? Co to jest pochulak? - spytał zaciekawiony Seamus.
- Nie pochulak, ośle, tylko Ponurak! - zawołał jakiś ziomek z Griffindoru. - To najfatalniejszy omen na świecie... omen śmierci.
Następną lekcją była transmutacja. Pani mówiła o temacie, ale wszyscy byli ponurzy po ostatniej lekcji. Oprócz mnie, bo w to nie wierzyłam. Profesor McGonagall to zauważyła...
- To komu pani profesor wywróżyła śmierć? - McSztywna wypaliła prosto z mostu, a wszyscy spojrzeli na nią jak na kosmitę.
- Harremu! - krzyknęłam
- Nie wierzcie w to! Prawdziwy dar jasnowidzenia jest naprawdę rzadki, a profesor Trelawney... No nie jest pewnym źródłem. Co roku wróży komuś śmierć, a jak na razie wszyscy żyją! W tamtym roku wywróżyła chyba... trzem osobom. Nie przejmujcie się! A teraz do lekcji! – Ponagliła nas i w końcu klasa była spokojna. Znaczy prawie... Fanki wróżbiarstwa były oburzone jej słowami.
Następnie poszliśmy na Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami. Hagrid zaprowadził nas do lasu. Chciał pokazać no coś superowego! Znając jego, takie to będzie. Neville'a zaatakowała książka, a Draco z niego kpił. Stanęliśmy przy głazach i położyliśmy wielkie krwiożercze tomy na głazach.
- Dobra, otwórzcie książki na stronie czterdziestej!
- A jak mamy to zrobić? - warknął w jego stronę Draco.
- Pogłaszcz je po grzbiecie, cholibka... - mruknął i gdzieś poszedł.
- Śmieszne te książki – stwierdziła Herm.
- No nie? - Zachichotałam.
- O, bardzo zabawne! - Zaczął nas przedrzeźniać, jakże to dziwne, Draco.
- Morda, fretko! - warknęłam.
- Jak się zwracasz do Dracona?! - Zaczęła go bronić mopsowa.
- Jak do kuzyna, który mnie wkurza! – Wzruszyłam ramionami.
- Pansy, nie broń mnie. Sam doskonale dam sobie radę z Babą Jagą. - Zaśmiał się. Zarechotałam właśnie jak taka Baba Jaga, a Draco wybuchł śmiechem. Przerwał nam Hagrid przyprowadzający...
- Dziobek! - Pisnęłam podekscytowana.
- Tak. Poznajcie Hardodziba, jest to hipogryf. Te zwierzęta są bardzo honorne i radzę obchodzić się z nimi z szacunkiem. No chyba że życie wam nie miłe! To kto chce się z nim przywitać? - Pewnie ruszyłam do przodu, a Harry się nie ruszył, bo był wpatrzony w zwierzę, a reszta się cofnęła.
- Misia, ty się nie liczysz. Harry! - Wskazał uradowany na skołowanego chłopaka. Wszyscy się cofnęli oprócz niego i mnie.
- Podejdź i się pokłoń – poinstruował go nauczyciel. - To on musi zrobić pierwszy krok, jeśli się nie odkłoni... lepiej zwiewać. - Harry powoli podchodził kłaniając się. Dziobek trochę "powarczał" na niego, ale po chwili się odkłonił. Chłopak podszedł bliżej i pogłaskał stworzenie.
- Brawo! Chyba pozwoli byś go dosiadł – rzekł hardo mężczyzna.
- Co?! - krzyknął przerażony Harry, ale nie zdążył zrobić nic innego, ponieważ Rubeus już go sadzał na Hardodziobie.
- Nogi pod skrzydła i nie powyrywaj mu piór! Bardzo tego nie lubi, skubany... WIO! - Hagrid klepnął zwierzę po zadzie i Harry poleciał. Można było słychać jego okrzyki szczęścia i podekscytowania. Lot na hipogryfie jest wspaniały. Sama leciałam, gdy miałam chyba z osiem lat. Właśnie na Dziobku... Po paręnastu minutach wylądowali. Harry był prze szczęśliwy. Nie dziwię się! Wszyscy wiwatowali. Hagrid po cichu zapytał o coś przyjaciela, a tym samym czasie do akcji wszedł Draco...
- Ty nie jesteś wcale niebezpieczny... Ty stworze! - zakpił i podszedł do zwierzęcia lekceważącym krokiem.
- Malfoy... Nie! - Hagrid chciał go powstrzymać, ale było za późno. Dziobek stanął dęba i machał przednimi kończynami. Drasnął lekko chłopaka, ale jeszcze chwila i mógłby go zabić.
- Dziobek! - Stanęłam przed hipogryfem, a kuzyn leżał za mną i lamentował. Miał za swoje. Stworzenie przestało wierzgać i spojrzało mi w oczy.
- Hagrid! Trzeba go zanieść do szpitala! - zawołała zmartwiona Hermiona.
- Tak, już go zanoszę! – Zgodził się i wziął fretkę i poszedł. On mamrotał, że przyjaciel straci pracę, itd...
***
Kilka dni później odbył się mecz quidditha z puchonami. Wood nam mówił, co mamy robić, choć i tak wiemy! On postanowił, że na ostatni rok nauki chce wygrać puchar quidditha. Nic na niego nie poradzimy, możemy tylko się starać wygrać. Weszliśmy na boisko. Strasznie lało, była burza i za dużo nie widziałam. Jak mówiłam... Będziemy się starać. Gwizdek. Zaczęło się. Walczyliśmy z godzinę w strasznej pogodzie. Wygrywaliśmy dwoma strzałami. Spojrzałam na trybuny i ujrzałam czarnego, wielkiego psa. Ominęłam tłuczka i znowu tam spojrzałam... nic tam nie było. Może mi się przywidziało... Spojrzałam na niebo. Harry leciał za zniczem, a za nim... dementorzy. Musiałam mu jakoś pomóc. Zaczęłam pędzić w górę, byłam tuż przy przyjacielu.
- Harry! - zawołałam.
- Co?!
- Dementorzy, uciekaj! - Zaczęliśmy omijać ciemne duchy, ale nas otoczyli. Zaczęło się to, co było w pociągu... znowu usłyszałam krzyk mamy i spadłam z miotły, tak samo jak Harry. Następnie nastała ciemność. Pewnie dopiero po jakimś czasie obudziłam się. Byłam w skrzydle szpitalnym, a obok na łóżku leżał Potter. Też się powoli budził.
- Wyglądają strasznie... - mruknął Ron.
- Ciekawe, jak ty byś wyglądał... - Zaczął Fred.
- ... Po upadku z trzydziestu metrów? - Skończył George.
- Na pewno lepiej niż zwykle – mruknął Harry, a wszyscy się zaśmiali.
- Nieźle mnie przestraszyłaś, Misiaczku – wyznał mi mój bratu.
- O to chodziło... - Zaśmiałam się i dostałam w ramię od Lee. - Aua! Bolało!
- Miało boleć! To za straszenie nas.
- Jakim cudem żyjemy?
- Dumbledore was uratował... Jest wściekły. Wywalił dementorów na zbity pysk.
- Hermiono! - Zaszokował się Regulus. - Skąd u ciebie takie słownictwo?
- Weszło mi w nawyk przez ciebie - odgryzła się, a on się tylko na to zaśmiał.
- A co z meczem? - spytał zaniepokojony Harry.
- Nikt was nie obwinia... Puchoni wygrali. Ceddrick nie wiedział, co się z wami stało i złapał znicz. Chciał powtórki, ale pani Hooch, powiedziała, że wygrali uczciwie...
- A Oliver?
- Prawdopodobnie próbuje się utopić pod prysznicem. - Zaśmiał się George.
- To co tu jeszcze robisz? Ratuj przyjaciela! - krzyknęłam, na co zaśmiał się i poleciał.
- Misia, jest jeszcze coś... - Zaczął niepewnie Lee - Wasze miotły wpadły na bijącą wierzbę i no masz teraz zestaw wykałaczek różnej wielkości – mruknął i pokazali nam nasze „miotły".
- Czemu zawsze ona? - mruknęłam jednocześnie z Harrym, na co wszyscy się zaśmiali. Po chwili wparował tu Wood z Georgem.
- No i jak się czujesz? - zapytał kapitan cały zdyszany.
- Dobrze. – Uśmiechnęłam się.
- A ty, Harry?
- Też.
- Mam ochotę was wywalić z drużyny – mruknął Oliver.
- Czemu?! - krzyknęliśmy wszyscy jednocześnie.
- Po co wlatywaliście w stado dementorów?!
- Yyy... Bo chcieli ze nami uzgodnić, kiedy mamy wpaść na herbatkę? - odpowiedziałam tak, by jak najmniej oberwać.
- Jesteś niemożliwa... - Zaśmiał się Wood.
- Za to mnie kochacie!
- Dyskutowałbym... - mruknął Regulus.
- Lee, daj mi większą wykałaczkę – powiedziałam, wystawiając w jego stronę rękę i jednocześnie zabijając brata wzrokiem.
- To ja spinkalam! - mruknął i pobiegł. Chciałam puścić się pędem za nim, ale ujrzałam wzrok Wooda i zostałam w łóżku.
***
W listopadzie odbyło się pierwsze wyjście do Hogsmeade. Niestety McGonagall nie podpisała formularza Harrego i został w zamku. Kupiłam mu pełno słodyczy i parę gadżetów od Zonka. Reg, Fred, George i Lee robili zapasy, bo następne wyjście dopiero za półtora miesiąca, ze względu na bezpieczeństwo. Poszliśmy też ferajną do Trzech Mioteł. Piliśmy piwo kremowe, które jest mega! Madam Rosmerta strasznie polubiła Rona, więc z Hermioną stwierdziłyśmy, że będzie warto go zabierać na piwo. Śmiejemy się, że to jego narzeczona. Chodziłyśmy też po sklepach z ciuchami (rudy jakoś to przeżył) i kupiłam sobie bluzę z godłem Hogwartu. Wróciliśmy na obiad, na którym Ron opowiadał Harremu, jak tam było. Ja postanowiłam po wkurzać chłopaków i zabierałam im jedzenie z talerzy. Oni się darli i mieli McGonagall na głowie, he he. Uwielbiałam to robić.
***
- Czy ktoś wie, co jest w środku? - zapytał profesor Lupin na lekcji, wskazując starą szafę.
- To na pewno bogin! - zawołał Dean.
- Dobrze, panie Thomas! A cóż to jest ten bogin?
- To widmo, które zamienia się w to, co ktoś się w danej chwili się boi. Dlatego jest...
- ... taki przerażający. – Dokończył za Hermionę Lupin. Tak. Jest zaklęcie, które może powstrzymać bogina. Powtórzcie za mną... Ridiculus!
- Ridiculus!
- Dobrze, ale samo zaklęcie nie wystarczy. Tak naprawdę bogina załatwić może... śmiech! Neville! Podejdź do mnie. – Wezwany podszedł zlękniony. - Powiedz, co cię przeraża?
- ProfesorSnape...
- Co? - dopytał go nauczyciel.
- Profesor Snape – odpowiedział wyraźniej chłopak. Wszyscy ryknęli śmiechem.
- Nie tylko ciebie... - Zachichotał profesor - Mieszkasz z babcią, tak?
- Tak, ale nie chcę, by bogin się w nią zmienił. – Znowu nastąpiła salwa śmiechu.
- Nie zmieni się... Jej ubranie nas obchodzi.
- Ma czerwoną torebkę...
- Nie musisz nam mówić. – Przerwał mu. - Jeśli ty to zobaczysz, my też. - Coś zaczął szeptać do niego i puścił skoczną muzykę. Profesor otworzył drzwi szafy, a z nich wyszedł Snape. Zaczął podchodzić z krzywą miną do mojego przyjaciela. On krzyknął zaklęcie i nauczyciel miał na sobie ubrania babci Nevilla. Wszyscy zaczęli się śmiać i podchodzić, by zmierzyć się z boginem. Przy Harrym Remus wbiegł, bo wiedział, w co się bogin zmieni.
- Przepraszam was, z boginami nie należy przesadzać. Zabierzcie książki, koniec lekcji. – Machnął zmęczony ręką i poszedł do swojego gabinetu.
***
Na następnej lekcji obrony nie było profesora Lupina. Zamiast niego, zastaliśmy, jakże kochanego, profesora nietoperza.
- Proszę pana... - zwrócił na siebie delikatnie uwagę Harry. - Gdzie jest profesor Lupin?
- Cóż za troska, Potter. Profesor Lupin jest chwilowo niedysponowany. Strona 394.
- Wilkołaki?! - Zdziwił się Ronald.
- Ależ profesorze! - zbulwersowała się Hermiona - My zaczęliśmy dopiero czerwone kapturki i zwodniki. Wilkołaki miały być dopiero za miesiąc.
- Strona 394, panno Granger – syknął w jej stronę, włączając projektor. - Kto mi powie, co różni wilkołaka od animaga?
- Może ja? - Zgłosiłam się. - Wilkołak w każdą pełnię się zmienia. Jest agresywny wobec ludzi, ale nie zwierząt, nie panuje nad sobą. Animag zmienia się, kiedy chce i dokładnie wie, co robi.
- Black, nie dałem ci prawa głosu. Mądra jak matka, ale zuchwała jak ojciec. Zawsze musisz się mądrzyć. Odejmuję pięć punktów gryfonom. Dodatkowo na następną lekcję macie napisać wypracowanie... na dwie rolki pergaminu! – Jęknęliśmy całą klasą żałośnie. - Cisza!
***
Nastała zima, a ja z przyjaciółmi czekam na wszystkich, którzy chcą iść do wioski. Trochę smutno, bo znowu zostawiamy Harrego. Pod choinkę, od nie wiadomo kogo, dostaliśmy z Potterem po Błyskawicy – najszybszej miotle na świecie. Niestety, zabrała je McGonagall, by je sprawdzić dla bezpieczeństwa... Zachowują się wszyscy, jakbyśmy byli z porcelany. Najpierw poszliśmy do Miodowego Królestwa, później do Zonka i jeszcze zrobiliśmy spacerek do Wrzeszczącej Chaty.
- A wiecie, że to najbardziej nawiedzony dom w Anglii? - zagadnęłam.
- Tak, powtarzacie to co pięć minut – mruknął rudy maruda.
- Chcecie podejść bliżej? - spytała nas Herm. Ja odpowiedziałam twierdząco, a Ron wręcz przeciwnie, więc zostaliśmy na miejscu.
- Co, Weasley? - Nagle usłyszeliśmy za nami mojego głupiego kuzynka. - Patrzysz na swój wymarzony dom? Nie za duży na twoją rodzinę? Wam wystarczyłaby klatka w zoo.
- Zawrzyj twarzostan Malfoy! - syknęłam.
- Nie, kuzyneczko. Trzeba mu pokazać, kto jest lepszy! - Wypiął dumnie pierś.
- Chyba nie mówisz o sobie!
- Zamknij się, ty wredna szlamo!
Nagle dostał ze śnieżki w ten tleniony łeb, ale nie wiadomo od kogo, nikt za nim i jego paczką nie stał. Coś dziwnego zaczęło się dziać. Crabb stracił spodnie, a jego kolega nic nie widział. Fretkę zaczęło "coś" ciągnąć w stronę chaty, a on się darł przy tym jak dziewczyna. Jak się uwolnił, uciekli do centrum miasta, a Ronowi zaczęły podskakiwać frędzle przy czapce. Hermionie skakały loki, a mnie warkocze. Śmialiśmy się przy tym bardzo głośno, oprócz Rona, który był z lekka przerażony.
- Harry! - Pisnęłyśmy i ponownie zaśmiałyśmy się. Chłopak odsłonił się, a rudy miał minę, jakby ducha zobaczył.
- To nie jest śmieszne! - mruknął i zaśmiał się.
- To czemu się śmiejesz? - zapytałam, waląc go lekko w ramię. Po tym chodziliśmy sobie w czwórkę po Hogdmesde, a Ron marudził, że bracia mu nie powiedzieli o mapie, o której opowiedział nam Harry. Była dosyć niezwykła... Nagle przystanęliśmy i Hermiona zaczęła chichotać.
- O, patrzcie! Narzeczona Rona!
- Madam Rosmerta!
- Nie prawda! - Pisnął Weasley już cały czerwony na twarzy.
- Hej, to Kolneriusz Knot i profesor McGonagall. – Zmienił temat Harry.
- Co oni tu robią? - spytałam zaciekawiona.
- Harry? - Hermionę (i nie tylko ją) zdziwiło to, że Harry założył pelerynę niewidkę i poszedł do środka. My pędem puściliśmy się za nim, ale dzisiaj nieletnim był wstęp wzbroniony do pubu. Wulgarne breloczki nas wygnały. Siedzieliśmy pod pubem i czekaliśmy, aż nasz przyjaciel łaskawie wyjdzie. Po jakimś kwadransie drzwi się otworzyły, ale nikt z nich nie wyszedł. Zauważyłam ślady butów na śniegu prowadzące do lasu. Szliśmy za nimi. Zatrzymały się dopiero przy wielkim głazie. Hermiona zaczęła do niego powoli podchodzić, słyszeliśmy łkanie...
- Hermiona, nie... - Ron próbował ją zatrzymać, ale zignorowała go. Zdjęła pelerynę z przyjaciela, który płakał.
- Był ich przyjacielem, a został zdrajcą... On ich ZDRADZIŁ! - Harry wydarł się na cały las.
- Harry... - Przytuliłam przyjaciela.
- Mówili też o tobie... - oznajmił. - Myślą, że chce ciebie oddać Voldemortowi. - Nic na to nie powiedziałam. Nie wiedziałam, co...
***
- Misiu... - Remus zatrzymał mnie pewnego dnia na korytarzu. - Jest sprawa. Harry chciał, bym go nauczył zaklęcia patronusa. Zgodziłem się, ale też pomyślałem o tobie. Dementorzy lubią chodzić z tobą na herbatkę, więc ci też się to przyda.
- Chętnie!
- To jutro o dwudziestej w mojej pracowni. Chciał koniecznie się go nauczyć przed meczem z krukonami. Macie już swoje miotły?
- Tak, od wczoraj. - Uśmiechnęłam się.
- Niech się przydadzą.
- A na kogo profesor liczy? - zapytałam uroczo.
- Jestem bezstronny, ale... - tu ściszył głos - wygrajcie, bo się założyłem z twoją matką! - Zaśmiałam się na to wyznanie i pobiegłam do dormitorium. Niestety z wejściem do środka był drobny problem. Obraz Grubej Damy był poszarpany, a jej tam w ogóle nie było. Przyszedł Dumbledore i kazał jej szukać. Wszystko wiedzący Filch ją znalazł w trymiga.
- Kochana... Co ci się stało? - Podszedł do obrazu, na którym była namalowana sawanna i chwilowo Gruba Dama.
- Oczy jak u diabła jakiegoś, a dusza czarna jak jego imię. On tu był... Syriusz Black! - krzyknęła głośno przerażona. Zamarłam, a Hermiona mnie przytuliła mocno.
- Wszyscy do Wielkiej Sali! - rozkazał dyrektor, nikt się nie sprzeciwiał. Spaliśmy w niej dzisiejszej nocy. Leżałam obok Georga i Rega. Zauważyli, że nie mogłam zasnąć, więc mnie przytulili. W ich objęciach zasnęłam bez większego problemu.
***
- No to tak... - Zaczął Lupin na naszej dodatkowej lekcji obrony. - Macie przypomnieć sobie najsilniejsze, szczęśliwe wspomnienie. Niech was wypełni... - Poczekał chwilę, byśmy je znaleźli. - Macie? - Przytaknęliśmy - To może najpierw Harry.
- A jak brzmi zaklęcie? - Zaśmiałam się z nieuwagi wujka.
- A! Expecto Patronum, oczywiście. - Zawstydził się lekko.
- Okej... - Westchnął chłopak i się ustawił. Lupin otworzył skrzynię i z niej wyleciał mroczny stwór.
- Expecto Patronum! Expekto Patronum! Expecto... Expecto... - Zemdlał, ale po minutce się obudził. - Ten dementor był straszny...
- To nie był dementor.
- To był bogin. Zjedz czekoladę, teraz Misia... Gotowa?
- Tak. - Wujek otworzył skrzynię ponownie. Wyleciał duch. Podniosłam różdżkę i przywołałam wspomnienie do głowy.
- Expecto Patronum! - krzyknęłam i z mojej różdżki wyleciał gigantyczny smok. Silny i groźny. Dementor natychmiast zwiał.
- Brawo! Jaki patronus! Wiesz, że to najsilniejszy jaki istnieje? - zagadnął mnie wuj.
- Wiem! - Pisnęłam i zaczęłam skakać ze szczęścia.
- Brawo! - Harry zaklaskał. - O czym pomyślałaś?
- O tacie. Mama wchodziła do domu ze mną na rączkach. Wróciła ze szpitala po porodzie. Tata mnie jeszcze nie widział. Weszła do kuchni, gdzie był. Podszedł powoli i patrzył na mnie z wielką miłością. Mama powoli mu mnie podała. On trochę niezdarnie, ale delikatnie mnie przytulił do piersi i pocałował w czoło. Nie wiem, jak to możliwe, że to pamiętam, ale mama potwierdziła to wspomnienie.
- Pamiętam, jak Syriusz nikomu cię nie dawał przez parę dni. Nawet twojej matce! – Zaśmiał się mężczyzna.
- Moje wspomnienie było faktycznie za słabe. Mam jeszcze jedno.
- Jesteś pewien? - spytał niepewnie nauczyciel.
- Tak.
- Powodzenia. - Poklepałam go po ramieniu i usiadłam sobie na schodku.
Znowu wypuszczono stworzenie. Harry wykrzyknął zaklęcie i się mu udało! Może był bez kształtu, ale się udało! Gdy skończył wskoczyłam na niego i mocno przytuliłam. Będziemy mogli się obronić na sobotnim meczu.
***
Zaczął się mecz, a ja od razu musiałam lecieć na bramkę. Podałam do brata i celny strzał! Lee się drze, a Harry leci po znicza. Zanim jest Cho, szukająca krukonów. Potter się zauroczył! Tak! Widać to było na początku. Nie wiedziałam, że gustuje w starszych, ale dobra, nie wnikam. Kto mu zabroni? Tylko ciotka Cecylia. Spojrzałam mimowolnie na trybuny. Znowu stał tam ten pies i Krzywołap? Okeej... Zajmę się lepiej grą. Strzeliłam bramkę i... na ziemi byli dementorzy? Coś mi w nich nie grało... Przytyli coś od ostatniej herbatki. Cho się przestraszyła, a Harry rzucił na nich patronusa. Zaczęły się drzeć i wyplątywać z czarnego materiału. Rozpoznałam dziewczęcy krzyk fretki i reszty. Po chwili Harry złapał znicz i nastał koniec. Podleciałam do Dracona i pomogłam mu zdjąć materiał. No trzeba się zajmować głupszymi kuzynkami. Kiedy skończyłam rozplątywać tkaninę Malfoy ujrzał nad sobą rozwścieczoną profesor McGonagall. Ja odeszłam skocznym krokiem i podeszłam do przyjaciół. Lee nie mógł się powstrzymać...
- Brawa dla profesor McGonagall za najlepszy ochrzan jaki kiedykolwiek słyszeliśmy! - powiedział wesoło do mikrofonu, a ona go zmierzyła wzrokiem, ale się śmiechnęła troszeczkę. Ja z Harrym popędziliśmy się szybko przebrać, bo mieliśmy iść do Hagrida dowiedzieć się, co z Dziobkiem. Biegliśmy nad jezioro, bo olbrzym tam się właśnie znajdował i rzucał sobie kaczki.
- I jak? - spytała Hermiona.
- Najpierw rada zaczęła biadolić o tym, po co się zebrała... Później ja powiedziałem prawdę o moim zwierzęciu, czyli, że jest dobry. Na koniec Malfoy odwalił przemowę o tym, że Dziobek jest krwiożerczą bestią i zabija wszystko, co napotka...
- Jaki werdykt? - dopytałam.
- Hardodziba skazano na śmierć! - Załkał i wrzucił wszystkie wielkie kamienie do wody i zaczął płakać już na całego. Ja, nie zważając na zimną wodę, weszłam do jeziora i przytuliłam mocno przyjaciela. On tylko mnie objął i tak staliśmy dopóki się nie uspokoił...
***
Nastał maj, a wraz z nim finał szkolny quidditha! Graliśmy ze ślizgonami. Gwizdek i zaczęła się gra. Lee komentował i profesor McGonagall czasem mu zabierała mikrofon, ale i tak go odzyskiwał. Graliśmy łeb w łeb! Strzelałam bramki, omijałam tłuczki i robiłam, potrzebne, popisy na miotle. Chłopaków ze szkoły to strasznie zachwycało. To samo robił mój brat, tylko u niego jego cały fanklub piszczał irytująco. Super mecz był generalnie. Leciałam po drugiej stronie boiska równolegle do Angeliny. Leciała i podała mi kafla. Ja w ostatniej chwili rzuciłam bramkę i spadłam z miotły, bo obrońca mnie "przypadkowo" strącił. Złapał mnie Fred i posadził na mojej miotle. Ślizgoni próbowali zdobyć jakieś punkty, ale nie! Mamy zbyt dobrego obrońcę! Po jakiejś pół godzinie Harry złapał znicza! Wygraliśmy puchar! Zleciałam szybko na boisko, zeskoczyłam z miotły i pobiegłam do Wooda. On też na mnie biegł. Wskoczyłam na niego, a on mnie okręcił wokół własnej osi. Śmialiśmy się ze szczęścia jak głupi. Dałam mu całusa w policzek i podeszłam do bliźniaków. Oni mnie wzięli na ramiona. Harrego wzięli Reg i Oli. Skakaliśmy, krzyczeliśmy, ale na chwilę zapadła cisza. Szedł dyrektor z pucharem.
- Ogłaszam wszem i wobec, że Gryffindor wygrał Puchar Quidditha! - krzyknął głośno i podał nagrodę Woodowi.
- TAAAAAAAAAAAAKK!!!!!!!!!!!! - krzyknęli głośno wszyscy gryfoni i dokładnie w tamtej chwili zaczęła się wielka impreza! Dosłownie całą noc świętowaliśmy, byliśmy tacy szczęśliwi, że masakra. Z pokoju wspólnego można było usłyszeć tylko śmiechy i muzykę, był to cudowny dzień i noc!
***
Wczoraj pisaliśmy egzaminy, a dzisiaj jest egzekucja. Jeszcze parę dni temu zaginął Parszywek i Ron obwinia o wszystko kota Hermiony. Jeszcze Harry mówił, że go widział z tym czarnym psem w nocy na dworze. Ten kot mnie co raz bardziej zadziwia. W ogóle jakiś dziwny zrobił się ten świat w tym roku, tylko usiąść i ręce załamać. Wychodzimy właśnie z mostu i widzimy kogo? Fretkę! Miona nie wytrzymała...
- Ty wredny, wstrętny, nędzny, mały karaluchu! - krzyknęła wściekła i przyłożyła mu różdżkę do gardła. On miał minę jakby miał się rozpłakać.
- Hermiona. – Położył jej Ron rękę na ramieniu. - Nie warto... - mruknął, a ona odwróciła się, Malfoy zaśmiał się kpiąco i to był jego błąd. Szybko się odwróciła i przylała mu w nos. Oni uciekli, coś mamrocąc do siebie.
- To było niezłe – stwierdziła dumna z siebie Hermiona.
- Niezłe? Bezbłędne! - Zaklaskał jej rudy.
- Dzięki! - Wyszczerzyła się i następnie pobiegliśmi do chatki Hagrida. Zapukaliśmy i nas wpuścił.
- Szum drzew go uspokaja... - mruknął, obserwując swojego przyjaciela.
- Nie możemy go wypuścić? - spytał Harry.
- Pomyśleliby, że to moja wina i Dumbledore, by miał kłopoty. Mówił, że będzie ze mną... Dobry z niego chłop.
- Chcemy też zostać!
- Nie! Byście mieli kłopoty i nie powinniście oglądać takich rzeczy... A! Ron mam coś dla ciebie. – Uśmichnął się lekko i z glinianego dzbanka wyjął szczura przyjaciela.
- Parszywek! - Ucieszył się Ron.
- Nie powinieneś kogoś przeprosić? - Herm spojrzała na niego znacząco z założonymi rękami.
- Tak... - Zamyślił się na sekundkę. - Jak spotkam Krzywołapa, to go przeproszę!
- Przeproś mnie! - Zbulwersowała się i nagle stłukł się wazon.
- Aua! - A teraz dostał Harry w kark. - Kto to... - Spojrzał za okno - Knot tu idzie!
- Zmykajcie tylnym wyjściem! - Ponaglił nas Rubeus.
- Hagrid, będzie dobrze! - powiedziałam, trzymając go za rękę.
- Och... - mruknął słabo. – Idźcie! – Wypchnął nas z chaty, wyszliśmy na podwórze i schowaliśmy się za wielkimi dyniami pół-olbrzyma. Jak weszli do domku pobiegliśmy na górę do wejścia na most. Stanęliśmy przy menhirach i czekaliśmy na śmierć hipogryfa. Wyszli przed budynek i kat... ściął głowę Dziobka. Łzy automatycznie zaczęły spływać strumieniami po policzkach. Stałam w osłupieniu, a przyjaciele się do siebie przytulili. Po minucie coś zepsuło smutną atmosferę...
- Au, Parszywek! - krzyknął zirytowany Ron.
- Ron? - Spojrzałam na niego jak na kosmitę.
- Dziabnął mnie, Parszywek! - zawołał za zwierzęciem i zaczął gonić szczura.
- Ron! - zawołała za nim Hermiona. Po chwili biegu przyjaciel złapał zwierzę i usiadł zdyszany na trawie. Se wybrał miejsce do leżakowania...
- Ron, uważaj, wierzba! - krzyknął Harry, wskazując na drzewo nad nim. Ten jednak się nie przeraził tym zbytnio. Przestraszył się czegoś innego, bo zaczął drżącą ręką wskazywać na coś za nami.
- Za wami! To Ponurak! - krzyknął spanikowany. Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy tego samego psa, który był na trybunach razem z krzywołapem. Ogromny pies przeskoczył nad nami, złapał zębiskami nogę Rona i zaczął go ciągnąć w stronę Bijącej Wierzby.
- Ron! - krzyknął za nim zmartwiony Potter.
- Trzeba tam się dostać! - Pisnęła Miona.
- Za mną! - Pociągnął nas za rękawy i zaczął biec w stronę wierzby.
- Poczekaj! - Zatrzymałam go i wskazałam na idącego w stronę pnia Krzywołapa. Patrzyli na niego jak na jakiegoś potwora. On, jakby nigdy nic, kliknął coś w pniu i gałęzie się uspokoiły. Można było swobodnie iść do przejścia w drzewie. - Za nim.
- Super, Krzywołapku! - Hermiona pogłaskała go czule, na co miauknął dumny i wszedł w dziurę, a my za nim. Prowadził nas przez długi, ciemny tunel. W pewnej chwili weszliśmy na jakieś schody, takie domowe, drewniane. - Gdzie jesteśmy?
- We Wrzeszczącej Chacie – odpowiedziałam, rozpoznawszy krzywe okna na klatce schodowej. Na drugim piętrze znaleźliśmy Rona siedzącego niespokojnie w kącie jakiegoś pokoju.
- Ron, nic ci nie jest? Gdzie pies? - Harry złapał go za ramię.
- To nie pies, tylko animag! - krzyknął przerażony chłopak, wskazując znowu na miejsce za nami. Obróciliśmy się i ujrzeliśmy przed zbiegłego mężczyznę. Syriusza Blacka... Był wysoki i wychudzony, jego blada skóra była pełna tatuaży. Jego twarz miała towarzystwo długich, zakurzonych włosów i krótkiej brody. Oczy i wyraz twarzy tego człowieka wyrażał szaleństwo. Patrzył na nas bykiem, pewnie zastanawiając się, co z nami zrobić. Patrzyłam na niego z... nie wiem czym. Troską? Strachem? Szczęściem? Chyba z wszystkim naraz, nie wiedziałam co dokładnie czuć.
- Jeśli chcesz ich zabić, musisz zabić i nas! - krzyknęła walecznie Hermiona, zasłaniając mnie i Harrego swoim ciałem.
- Dziś zginie tylko jedna osoba... - mruknął do nas swoją niską chrypą, która wydawała mi się tak bardzo znajoma, nadal pamiętałam jego głos...
- I to będziesz ty! - krzyknął zawistnie Harry, rzucił się na niego z różdżką i powalił na ziemię.
- I co? Zabijesz mnie? - Mężczyzna spytał szaleńczo.
- Expelliarmus! - Usłyszeliśmy i okazało się, że to Remus wytrącił Harremu różdżkę. Głąwą wskazał na nas i przyjaciel do nas podszedł, zgodnie z poleceniem nauczyciela. - No, Syriuszu... – Zwrócił się do dawnego przyjaciela. - W końcu ciało zgrało się z twoim szaleństwem...
- Odezwał się ten, który tego nie doznał! - Prychnął ze śmiechem. Remus również się zaśmiał, podniósł go i przytulił mocno... - On tu jest! - wypalił nagle Black.
- Tak, wiem. – Potaknął Remus.
- Zabijmy go! - krzyknął desperacko więzień.
- Nie! - Pisnęła Hermiona ze łzami w oczach - Ufałam panu! To wilkołak, dlatego nie przychodził na lekcje! - wytłumaczyła nam.
- Jesteś bystra jak na swój wiek – przyznał nauczyciel z podziwem. - Kiedy się zorientowałaś?
- Kiedy profesor Snape zadał wypracowanie.
- Dosyć tych gadek! - krzyknął Black, machając rękami.
- Poczekaj, Syriusz.
- Już za długo czekałem! 12 lat! W Azkabanie! - krzyknął drżącym głosem. Remus tylko spuścił głowę i podał mu różdżkę.
- Ale poczekaj jeszcze chwilę! – Postanowił go trochę pohamować. - Harry musi wiedzieć dlaczego...
- Ja wiem dlaczego! - krzyknął głośno chłopak. - On zdradził moich rodziców!
- Rzeczywiście ktoś zdradził Potterów, ale to nie był on – wytłumaczył Lupin, co zbiło z pantałyku Harrego. - Zrobiła to osoba, o której myślałem, że od dawna nie żyje.
- Więc kto to był?
- Peter Pettigrew! - krzyknął Syriusz, rozkładając szeroko ręce. - Wyłaź Peter! Wyłaź i baw się z nami!
- Expelliarmus! - Snape wytrącił mu różdżkę, którą machał dookoła. - Mówiłem Dumbledore'owi, że wpuściłeś tego drania do szkoły! - Zwrócił się do Remusa. - Teraz mam dowód.
- Wspaniale, Snape! – Zaklaskał mu Black. - Znowu padłeś ofiarą naszego żartu i wyciągnąłeś błędne wnioski, a teraz wynoś się, bo mamy do załatwienia z Remusem pewną sprawę!
- Daj mi powód! - Mężczyzna przyłożył mu różdżkę do gardła. - No... proszę.
- Severus, nie bądź głupcem! – Ostrzegł go Lupin.
- To zbyt głęboko w nim siedzi... - Zaśmiał się zbieg.
- Syriusz, bądź cicho.
- Zamknij się Remus! - Mężczyzna tylko na to załamał ręce.
- Żałosne, kłócicie się jak stare, dobre małżeństwo – wycedził Snape.
- Idź już do zamku, pobawić się w nauczyciela eliksirków, Snape!
- Chętnie bym cię wykończył, ale od czego są dementorzy. Podobno widok pocałunku dementora to straszny widok... Chętnie to zobaczę – wysyczał i rozkazał iść Syriuszowi przed sobą, ale zauważyłam, że Harry wyciąga Hermionie różdżkę z kieszeni. Po chwili dowiedziałam się, po co...
- Drętwota! - krzyknął chłopak, przez co Snape dostał i padł na stare łóżko, które się pod nim rozwaliło.
- Czyś ty oszalał?! - krzyknął przerażony Ron.
- Harry, to nauczyciel! - Dołączyła się do oskarżeń Hermiona.
- Mów o Peterze Pettigrew! - Harry zignorował ich i zwrócił się do Remusa.
- Był naszym przyjacielem w czasach szkolnych i zdradził wszystkich.
- Nie. Pettigrew nie żyje. Ty go zabiłeś – wytłumaczył i wskazał na Blacka.
- Poczekaj. Też tak myślałem, ale kiedy powiedziałeś, że widziałeś go na mapie...
- A więc mapa kłamała.
- Ta mapa nigdy nie kłamie! - krzyknął Syriusz. - Pettigrew żyje i siedzi tutaj! - Wskazał na Rona.
- Ja?! On oszalał...
- Och... nie ty – mruknął. - Twój szczur!
- Parszywek? To nie możliwe, on jest w mojej rodzinie od...
- Dwunastu lat! Zadziwiająco długo jak na zwykłego szczura! I nie ma palca, prawda?
- Po Pettigrew został tylko... - mruknęłam.
- Palec! Skubany odciął go sobie, by wszyscy myśleli, że nie żyje – wytłumaczył ostentacyjnie.
- Pokaż – rozkazał Harry, więc Syriusz podszedł do Rona i wziął szczura od niego. Położył na fortepianie stojącym w pokoju i z Remusem próbowali rzucić na niego jakieś zaklęcie. Kiedy już prawie uciekł, udało się i przed nami w ścianie był jakiś oblech... Mężczyźni wyciągnęli go i postawili przed sobą.
- Remus... Syriusz... - Parszywy mężczyzna „przywitał" się, ale następnie spróbował zwiać przez drzwi. Mężczyźni odciągnęli go i schował się za instrument.
- Zdradziłeś Jamesa i Lily. Tak czy nie?! - zapytał Remus.
- Ja nie chciałem... Nawet nie wiecie jaką Czarny Pan mocą dysponował... A ty, Syriuszu, co ty byś zrobił? - Wskazał na niego palcem.
- Wolałbym zginąć, niż zdradzić przyjaciół! - krzyknął, a szczur w ludzkiej skórze znowu próbował uciec, ale Harry zastawił mu drogę.
- Och, Harry... - Zaczął się do niego przymilać. - Jesteś taki podobny do ojca, do Jamesa... On, by mnie zrozumiał! - Znowu go odciągnęli.
- Jak śmiesz przy nim wspominać Lily i Jamesa?! - Zdrajca spojrzał na mnie i podbiegł.
- Och, Misiu! Twoja matka, Agata, ona by mnie ułaskawiła. Jesteś taka jak ona przecież... Na pewno postąpisz... - Nie dokończył, bo mój ojciec trzepnął nim porządnie o fortepian.
- Jak śmiesz się odzywać do mojej córki! Zabrałeś jej ojca! - ryknął rozpaczliwie i tym razem wymierzyli w niego różdżki, by go zabić. Już mieli to zrobić, ale...
- Nie! - krzyknęliśmy jednocześnie z Harrym.
- Dzieci, on... - Remus próbował nam to wytłumaczyć.
- Wiemy, ale zabierzemy go do zamku... - Zaczął Harry.
- Och, dziękuję...
- A tam zajmą się tobą dementorzy – wysyczałam, patrząc na niego z nienawiścią. On zaczął się trząść. Remus zajął się szczurem, Hermiona i Harry Ronem, a ja zostałam sama w pokoju z tatą. Popatrzyłam na niego z łzami w oczach, a on na mnie tak samo. W końcu pobiegłam w jego stronę i mocno przytuliłam.
- Tak strasznie chciałam ciebie zobaczyć...
- Kochanie, nawet nie wiesz, jak ja za wami tęskniłem. Kocham cię – szepnął i pocałował mnie w czubek głowy.
- Ja ciebie też – załkałam i jeszcze bardziej się w niego wtuliłam. Wyszliśmy z pomieszczenia i ojciec pomógł Harremu nieść Rona. Ja szłam z Mionką, która niosła Krzywołapa. Dzielny kotek z niego. Gdy wyszliśmy z drzewa położyliśmy Rona na trawie. Syriusz poszedł zobaczyć zamek. Miona wskazała na niego, bym do niego poszła. Tak też zrobiłam...
- Pamiętam jak pierwszy raz przekroczyłem próg zamku. Nie wiem, czy mama ci mówiła, ale przez nią ręka mi wpadła do wody na łódkach! – Zachichotał lekko.
- Mama mało o was opowiadała. Głównie o przygodach waszej paczki – odpowiedziałam.
- Aha... - mruknął i spuścił wzrok. - Jesteś naszym połączeniem. Zauważyłem to od razu. A... jesteście animagami? W końcu oboje rodziców nimi było.
- Regulus jest Ponurakiem, a ja feniksem.
- O mamo! - Zaśmiał się. - Właśnie... Ciekawe jak twoja matka...
- Miśka! - Pisnęła przerażona Herm. – Księżyc! - Automatycznie spojrzeliśmy na niebo. Pełnia. Tata jak z bicza pobiegł do wujka. Pettigrew się zmienił w szczura i uciekł.
- Remus, wziąłeś swój lek prawda? Pamiętaj to wnętrze się liczy. Uciekajcie! - Niestety Remus zaczął się zmieniać...
- Tato! - krzyknęłam przestraszona. Remus go rzucił i skończył swoją przemianę. Hermiona do niego zaczęła mówić, a ja zmieniłam się w feniksa. Podleciałam do niego i zaczęłam odciągać jego uwagę od przyjaciół. Jeszcze Snape wyparował z chaty i już miał ostro grozić Potterowi, ale zauważył mnie walczącą z profesorem, więc natychmiast ich osłonił. Nagle wilkołak uderzył mnie mocno w skrzydło i pod wpływem jego siły uderzyłam w drzewo. Straciłam przytomność...
***
Obudziło mnie światło porannego słońca. Otworzyłam oczy i leżałam w Skrzydle Szpitalnym. Nade mną stała Hermiona i patrzyła na mnie zmartwiona.
- Obudziłaś się! - Ucieszyła się. - To teraz czekamy na Harrego...
- No już nie śpię... - mruknął, łapiąc się za głowę.
- Ron jak noga? - zapytałam, siadając po turecku na łóżku.
- Zgadnij – odpowiedział. - A ręka?
- Możesz się domyślić. - Zaśmiałam się i spojrzałam na kończynę. Była cała zabandażowana, ale chyba nic poważniejszego się nie stało. Nagle do pokoju wpadła pani Pomfrey z Dumbledorem.
- Black jest niewinny... - Zaczęłam, ale nie mogłam mówić dalej, bo pielęgniarka wepchnęła mi wielki kawał czekolady do buzi.
- Macie nie tego, co trzeba... - Hermionie też.
- To Pettigrew... - Harremu też.
- Pettigrew nie żyje – powiedziała stanowczo pielęgniarka.
- On był Parszywkiem! - Ronowi też zapchano mu buzię.
- Bredzą, dyrektorze! - Zaśmiała się pani Pomfrey.
- Poppy, mogłabyś nas zostawić? - spytał grzecznie dyrektor.
- Ale...
- Poppy. – Teraz odezwał się do niej nieco bardziej stanowczo.
- Ale niedługo... - mruknęła i wyszła, a my zjedliśmy do końca czekoladę.
- Profesorze, to prawda, co mówimy!
- Dokładnie! - Nagle do pomieszczenia wparowała moja matka. – Kochanie, daj główkę. – Podeszła i wyciągnęła mi z głowy świecącą nić? - Hermiona, słoneczko. - Zrobiła z nią to samo. – Harry! – Znowu. - Ron, wiem, że jesteś poszkodowany, ale ty też... – mruknęła i znowu wyciągnęła nić, którą schowała do fiolki. – Dziękuję! – Wyszczerzyła się i już miała wyjść.
- Mamo, co ty robisz?
- Idę do właśnie do Remusa, a później do Knota – odpowiedziała, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Po co?
- Musze męża ratować. – Westchnęła i uśmiechnęła się do mnie dziwnie, a następnie pobiegła.
- Wierzę wam, tak samo jak Agata, - zaczął Drops, gdy już wyszła - ale nie wiem czy ktoś posłucha czwórki trzynastolatków po przejściach. - Podszedł do Rona. - Nawet najszczersze słowa dziecka nic nie pomogą... - Ron zaczął jęczeć, bo dyrektor go klepał po obolałej nodze. - Czas... Niesamowita i niebezpieczna rzecz. Macie go niewiele. Black jest w sali historycznej. Panna Granger zna zasady. Nikt nie może was zobaczyć. Możecie uratować więcej niż jedno istnienie – wyznał ni z gruchy, ni z pietruchy i prawie wyszedł, ale się jeszcze wychylił zza drzwi. - Trzy obroty wystarczą i podążajcie dokładnie swoimi śladami. - Uśmichnął się i wyszedł.
- Dobra, chodźcie... – Ponagliła nas Hermiona. - Ron... ty i tak nie możesz chodzić. – Uśmiechnęła się do niego trochę krzywo. Podeszliśmy do niej, a ona założyła na nas swój łańcuszek. Zmieniacz Czasu. Tak zaliczyła wszystkie lekcje. Pokręciła nim trzy razy. Na drugim Harry też chciał, ale dostał po łapach. Po tym zabiegu czas zaczął się cofać. Po chwili Zmieniacz się zatrzymał, a my byliśmy o parę godzin wstecz. - W pół do ósmej... - mruknęła - Gdzie byliśmy?
- U Hagrida?
- Szybko. - Wybiegliśmy ze skrzydła i popędziliśmy do menhirów. Zatrzymaliśmy się przy wyjściu z mostu. Miona właśnie walnęła fretkę w nos.
- Nieźle – mruknął z podziwem Harry.
- Dzięki.
- Można replay? - spytałam, na co zaśmialiśmy się i chowaliśmy obok mostu i czekaliśmy jak platynowłosy przebiegnie, byśmy my mogli zbiegnąć do chatki. W tym czasie Hermiona wytłumaczyła Harremu, co to Zmieniacz Czasu. Po chwili zbiegliśmy po zboczu i schowaliśmy się za dyniami.
- Czekajcie... - mruknęła zamyślona Herm. - Możemy uratować więcej niż jedno istnienie...
- Dziobek! - krzyknęłam szeptem szczęśliwa.
- To chodźmy go uwolnić! – Wpadł na „genialny" pomysł Harry.
- Nie teraz. Knot musi go zobaczyć – mruknęłam.
- Właśnie idzie, a my nie wychodzimy... - Nagle dziewczyna wzięła kamyk i rzuciła w wazon Hagrida, a astępnie w Harrego.
- Aua!
- Sorki... - mruknęła skruszona.
- Wychodzimy! Za drzewa, szybko. - Popchnęłam ich do lasu, by tamci nas nie zauważyli. Schowaliśmy się za drzewa, a drudzy my za dynie.
- Moje włosy naprawdę tak wyglądają z tyłu? - spytała Hermiona, jakże to kobiece.
- Hermiona – syknął Harry. Cudem nas nie zauważyli. Tamci pobiegli, a my w tym czasie poszliśmy po hipogryfa. Knot prawie to zauważył, ale Drops ratował sytuacje. Schowani już z Dziobkiem patrzyliśmy na reakcje zniknięcia zwierzęcia. Hagrid był prze szczęśliwy, a Knot zdruzgotany. Dumbledore poszedł sobie na brendy do olbrzyma, a tamci se poszli... Z Hardodziobem poszliśmy do miejsca, gdzie wszystko będziemy widzieć dobrze. Na szczęście długo nie szukaliśmy i mogliśmy sobie odpocząć. Usiedliśmy i czekaliśmy. Najpierw do wierzby wszedł tata, później my, następny był wujek i na końcu Snape.
- Wiecie... Tam nad jeziorem widziałem tatę i jeszcze kogoś. Oni nas uratowali – mruknął Harry.
- Harry, twój tata... - Zaczęła Herm.
- Tak, wiem. – Zirytował się trochę. - Mówię tylko, co widziałem... - Po chwili wszyscy wyszli z chaty i Remus zaczął się przemieniać. Później nastąpiła moja walka z nim, a następnie jego walka z tatą, który był w postaci psa. Już prawie go ugryzł, ale z Mioną zaczęłyśmy wyć. Harry nas uciszał, ale my robiłyśmy swoje. Wilkołak zaczął biec w naszą stronę.
- Brawo! – Prychnął Harry.
- O tym nie pomyślałyśmy... - mruknęła z lekka przestraszona Hermiona.
- Wiać! - krzyknęłam i puściłam się w dziki bieg. Zaczęliśmy uciekać, schowaliśmy się za drzewem, ale i tak nas znalazł. Na szczęście Dziobek go odgonił, a my pobiegliśmy nad jezioro.
- Zaraz on tu będzie... – Westchnął podekscytowany Harry, a my oglądaliśmy smutną scenę znad jeziora.
- Harry... - mruknęłam drżącym głosem.
- Naprawdę!
- Wy, umieracie... - Westchnęła Herm z żałobną miną. Nagle mnie olśniło. Pociągnęłam Harrego za rękę i pobiegłam z nim na brzeg, on już wiedział o co chodzi.
- Expecto Patronum! - krzyknęliśmy głośno, z naszych różdżek wyleciał smok i jeleń. Były tak silne, że odgoniły wszystkich zgromadzonych dookoła dementorów. Gdy tamten Harry zemdlał nasze patronusy zniknęły, a my zaczęliśmy skakać ze szczęścia. Wskoczyliśmy na Dziobka i polecieliśmy po mojego tatę. Zatrzymaliśmy się pod oknem klasy historychnej.
- Alohomora – mruknęła Hermiona, a okno się otworzyło. Do kompani Dziobka dołączył jeszcze pan Black. Krzyczał ze szczęścia i się śmiał jak dziecko. Zecieliśmy na dziedziniec. My zajęłyśmy się hipogryfem, a tata rozmawiał z Harrym. Po chwili do nas podszedł...
- Hermiono, - zaczął - jesteś wspaniałą czarownicą! – Poklepał ją po ramieniu.
- Dziękuję. - Uśmiechnęli się do siebie, a zaraz po tym tata zwrócił się do mnie.
- Misiu... - Złapał mnie za ramiona. - Spotkamy się niedługo. – Uśmiechnął się do mnie trochę niemrawo, bo myślał, że nastąpi to dopiero za jakiś (dłuższy) czas.
- Wiem! - Zaśmiałam się, a on spojrzał na mnie, jakbym miała wąsy .- Mama się wzięła za to – wytłumaczyłam.
- Hm... - Zamyślił się, ale ucieszył. Miała wrażenie, że temat mamy naprawdę go bolał, nie wiem czemu... - To może faktycznie... - Zachichotał lekko i pocałował mnie w czoło, wsiadł na Hardodzioba i poleciał w siną dal. Patrzeliśmy jeszcze za nim i wróciliśmy do skrzydła. Rychło w czas, bo Drops już wychodził.
- Żyje – wypalił zadyszany Harry. - Udało się?
- Ale, co? Dobranoc! - Dyrektor zaśmiał się i poszedł. Weszliśmy do pokoju, akurat, kiedy kolejni my zniknęli.
- Co? Wy... Staliście tutaj... a jesteście tam... - Zaczął się Ron i miał prze śmieszną minę.
- O co mu chodzi? - spytała „zaciekawiona" Hermiona.
- Właśnie, Ron. Przecież nie można być w dwóch miejscach naraz – powiedział Harry i wybuchliśmy śmiechem i poszliśmy się szykować na wyjazd z Hogwartu, który miał być już za dwa dni...
Agata
Dowiedziałam się, że trzymają Syriusza w sali historycznej. Chciałam go zobaczyć, ale mi nie pozwolili. Jestem jego żoną! Mam prawo! Jak tak chcą się bawić, to proszę bardzo. Pobiegłam do dzieci, by wziąć od nich wspomnienia z minionej nocy. To był jedyny dowód. Grzecznie mi je oddały, nie wiedząc kompletnie, o co chodzi. Następnie poleciałam do Rema. Już wrócił do gabinetu po ciężkiej nocy. Dałam mu coś na wzmocnienie i wzięłam wspomnienie. Teleportowałam się do Knota. Bez pukania wpakowałam się do jego gabinetu.
- Pani Black, co panią tu sprowadza? - spytał wielce zaskoczony.
- Mam dowody na to, że mój mąż jest niewinny – odpowiedziałam stanowczo i poważnie.
- Jakie?
- Pięć wspomnień z ostatniej nocy. Czwórki dzieci i nauczyciela, wystarczy? - zapytałam z naciskiem, bo wiem, że w sumie w ministerstwie nawet tyle czasem nie wystarcza.
- Jeśli będą odpowiednie... To myślę, że tak – odparł. Wlał do myślodsiewnicy każde wspomnienie po kolei. Kiedy skończył, zamarł. - Trzeba szybko działać. Zaraz dementorzy złożą swój pocałunek... - Nagle, w tym samym momencie, zadzwonił telefon. Odebrał go i zaczął słuchać. - Aha. To nawet lepiej. Do widzenia – pożegnał się i odłożył słuchawkę.
- Coś się stało?
- Syriusz Black uciekł, a ja idę zwołać sąd, by go uniewinnić.
- Skontaktuje się ze mną pan już po wszystkim?
- To będzie na pewno jutro w gazetach. Sama się pani dowie. - Uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco.
- Bardzo dziękuję. Do widzenia.
- Do widzenia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro