Rozdział XIV
Niedługo po profesora Dumbledore'a śmierci odbył się jego pogrzeb. Byli na nim prawie wszyscy uczniowie, byli uczniowie i ci którzy go znali. Stałam obok Wiktora i Regulusa. Było mi znowu tak przykro, że płakałam obficie. Bułgar mnie objął mocno, by mi dodać otuchy, a ja tylko wtuliłam się i płakałam w jego szatę z niemocy i tęsknoty. Już nigdy miałam nie zobaczyć tego wesołego staruszka. Jedno wtedy było pewne... Mroczne czasy nadeszły, a wojna była już blisko...
Te wakacje były zajęte masą planów. Siedziałam głównie w domu razem z Fleur i planowałyśmy jej wesele z Billem. Do niczego innego nie chcieli nas dopuścić. Oczywiście zastanawiałam się również, kim jest ten cały R.A.B. Coś mi się z tymi inicjałami kojarzyło, ale nie mogłam ogarnąć co. Wujek i tata pewnego dnia się zdenerwowali, bo coś im zginęło, ale co, to już nie chcieli powiedzieć. Dodatkowo zakon planował transport Harrego do Nory. Wyszło na to, że będzie paru Potterów i śmieciożercy nie powinni go rozpoznać. No właśnie nie powinni... Taa. No, cóż dzisiaj na zebraniu mieliśmy ustalać, kto, co i jak. Myślę, że będę sobowtórem, bo na obrońcę jestem zbyt rozpoznawalna. No zaraz się przekonamy. Moody właśnie wszedł do salonu i zaczął rozkazywać.
- No dobra, szczegóły wszyscy znają – zaczął tym swoim zrzędliwym tonem. - Tak, więc... - Wyjął listę z kieszeni swojego starego płaszcza - Fleur i Bill, George i Artur, ja i Mundungus, Fred i Remus, Hermiona i Kingsley, Ron i Nimfadora, - dziewczynie aż zaczerwieniły się włosy, nie znosiła swego imienia - Harry i Hagrid, Wiktor i młody Regulus. Dobra, szykować się!
- A ja?! Ja też muszę lecieć! - ryknęłam wściekła, wstając z fotela.
- Nie, moja droga, zostajesz tu z Ginny i Molly. No chyba że chcesz wracać do siebie, gdzie będziesz kompletnie odcięta przez Blacków. I to obu! – Moody spojrzał na mnie tym swoim parszywym okiem. Na twarzy miał wymalowaną wyższość i cynizm, uważał mnie za cholerną porcelanę.
- Ale ja się przydam, mogę wam pomóc!
- Misia, zostajesz! - Wiktor podniósł głos, na co wszyscy się zdziwili.
- Nie rozkazuj mi! - warknęłam.
- Nigdzie nie lecisz, zostajesz tu! - Dalej stawiał na swoim.
- Halo, może ktoś mnie poprze?! - Spojrzałam wokół z wielkimi oczami.
- Jesteś zbyt cenna, zostajesz – warknął Moody, już tracąc do mnie cierpliwość.
- Wszyscy są tak samo cenni! Nie...
- Michalina! - Profesor ryknął wściekły. - Możliwe, że tylko ty będziesz mogła nas uratować! Jeśli Harry zawiedzie, miejmy nadzieję, że nie, to TY właśnie zakończysz te wojnę!
- Ale chcę, by Harry to skończył, więc pozwólcie mi pomóc!
- Nie jedziesz i już! Nie możesz się tak narażać! Raz prawie ciebie śmierć nawiedziła... - Wiktor próbował do mnie dotrzeć delikatniej, no chyba się przeliczył.
- Ale żyję!
- Teraz w każdej chwili można zginąć!
- Wiem, dlatego chcę was chronić.
- Nie jedziesz! - Znowu wtrącił się Alastor.
- Ale...
- Chodź na słowo – szepnął do mnie Wiktor, łapiąc mocno za ramię i wyprowadzając na dwór. Stanęliśmy kawałek od domu, niedaleko od rozłożystych pól.
- Wiktor, nie jestem dzieckiem, mam prawo o sobie decydować – powiedziałam już prawie błagalnie.
- Pomyśl o nas! Nie chodzi o to, że jesteś cenna dla wojny. Jesteś też ważna dla naszych serc. Nawet nie wiesz...
- Czego?! - Przerwałam, a po moim policzku spłynęła łza wściekłości. - Zanim dokończysz, to ci powiem coś. Mam dość patrzeć na cierpienia mojej rodziny i przyjaciół. Więc dajcie mi do cholery za was walczyć i wam pomagać!
- Wiesz, jakie uczucie mi doskwiera, kiedy widzę twoją krzywdę?! Nie mogę wtedy znieść, tego że ciebie nie ochroniłem! Zrozum to i daj nam wolną rękę bez kłótni!
- Nie pozwolę, by coś wam się stało... - wydukałam żałośnie, już nie wiedziałam, jak mam go przekonać.
- W to wierzę, ale nie zawsze będziesz mogła... - szepnął i starł z czułością moją łzę.
- Słucham?
- Preficulus totalus!
Nie wierzę! On mnie unieruchomił! Oj nie... No nie! Szepnął: „Przepraszam" i zaniósł mnie na kanapę w kolorowym salonie Nory. Mogłam tylko ruszać oczami. Zabijałam chłopaka wzrokiem, oj, gdybym tylko była bazyliszkiem... Wszyscy się szybko pożegnali i pobiegli, zanim znów będę się ruszać. Najlepsze w tym było to, że Moody Kruma pochwalił za pomysłowość! Kipiałam po prostu z wściekłości. Ginny to zauważyła i usiadła obok. Gadała, że tak będzie lepiej i takie tam... Po jakimś nudnym czasie, znów mogłam się ruszać. Złość minęła i zastąpiły ją zmartwienia. Z przyjaciółką siedziałyśmy jak na szpilkach. Ciocia Molly starała się nas uspokoić swoim optymizmem, ale w jej oczach też widziałam troskę o nich. Po jakiejś godzinie usłyszałam charakterystyczny charkot... Jak z bicza wystrzeliłam z domu i pobiegłam na pole. Ujrzałam Pottera, idącego z Hagridem. Rzuciłam się na szyję przyjaciela, następnie na Hagrida. Byli cali i zdrowi. Następnie pojawił się Remus, Fred, Kingsley, Hermiona, Nimfadora, Ron. Nasza ekipa przytuliła się mocno i czekaliśmy na resztę. Skakałam z nogi na nogę, aż pojawił się mój brat i Wiktor. Uścisnęłam ich mocno, ale do jednego miałam coś do powiedzenia... Waliłam przy tym w jego umięśnioną klatkę piersiową.
- Jak mogłeś! Głupi! Mogłam wam pomóc, a ty mnie petryfikulusem potraktowałeś. Normalnie byś drętwotą dostał, ale tak się o ciebie bałam, że mi przeszło! - Piszczałam zdenerwowana dalej, waląc go po jego twardym jak skała torsie. Chłopak tylko się zaśmiał i wtulił się w moje włosy. Staliśmy tak puki nie zauważyłam wujka i... nieprzytomnego George'a! - George!
- Dostał Sectrumsemprą, weź go do środka – wysapał wujek Arthur.
- Pomogę ci – mruknął zmartwiony Fred i razem wzięliśmy go pod ramiona. Z bliźniakiem położyłam nieprzytomnego na kanapie, na której niedawno sama leżałam bez możliwości ruchu. Siedziałam tak i głaskałam go po rudej czuprynie. Obudził się nagle i rzucił żartem o tym, że jest oduchowiony, i że i tak lepiej wygląda od Freda. Mądre, bardzo mądre. Nie miałam już sił nic mówić, więc tylko zachichotałam i dostawszy od cioci opatrunki zajęłam się dowcipnisiem. Co chwila syczał z bólu, ale inaczej się nie dało. Gdy skończyłam, zasnął, a ja wciąż przy nim czuwałam. Był mi jak brat, a brata nie zostawię przecież samego, nawet jak już nic mu nie grozi. Wszyscy spali i zrezygnowali z prób zmuszenia mnie do pójścia spać. Po jakimś czasie sama zasnęłam na kolanach przy kanapie z ręką na jego włosach.
Parę dni minęło, a ja planowałam z Hermioną wyprawę po horkruksy. Pakowałyśmy powoli rzeczy do naszych torebek. Dzięki zaklęciu zmniejszająco-zwiększającemu mogłyśmy wiele ze sobą zabrać. Robiłyśmy to po cichu, by nikt się nie dowiedział. Nie pozwoliliby nam na to...
- Misia, jak myślisz, kiedy będzie najlepiej wyruszyć? - zapytała, wrzucając do szarej torebki parę pustych fiolek.
- Nie wiem, ale najlepiej po weselu.
- Też tak myślę. Może być to na razie ostatnie coś, co nam przysporzy miłych wspomnień.
- Tak, to prawda... - mruknęłam.
- O co chodzi?
- Zastanawiam się, gdzie jest naszyjnik...
- A ja, kto to R.A.B.
- A może... Zaraz. Dubledore był zatruty po odnalezieniu lipnego... Może ten R.A.B. jest bliżej, niż by się wydawało – mówiłam coraz bardziej natchniona.
- Kogo masz na myśli?
- Później się dowiesz. Nie jestem pewna, co do drugiego imienia, ale może to być ta osoba.
- Misia...
- Hm?
- Wyjdziemy z tego cało? Będziemy żyć później długo i szczęśliwie?
- Jeśli ta wyprawa nam nie da w kość, to myślę, że będziesz tak żyła. – Wzruszyłam ramionami.
- Czemu mówisz w liczbie pojedynczej? - spytała przestraszona.
- Mnie nie jest to pisane...
- Przepowiednia?
- Sama zapadnie w sen głęboki jak śmierć. Nikt nie wie, czy się kiedykolwiek z niego obudzi...
Przyjaciółka tylko mnie przytuliła. Po chwili doszła do nas Ginny i zaczęłyśmy gadać o jutrzejszym weselu. No jak się ubierzemy, o której wyrwiemy Fleur z łóżka i takie tam. Typowe.
* * *
Następnego dnia przygotowania szły pełną parą. Damska część młodzieży się zajmowała panną młodą, a reszta przygotowywaniem miejsca. No stawienie namiotu, ustawianie krzeseł i stołów. Francuzka trochę się denerwowała, ale chyba skutecznie ją odstresowałyśmy śmiesznymi historiami ze szkoły. W sumie w trakcie skojarzyłam, że Gabrielle niedługo przyjedzie. No w końcu się spotka z Regiem. Naprawdę, nie widzieli się od turnieju. Tylko sowy latały w tę i z powrotem. No zobaczymy, co z tego będzie. Miałam wrażenie, że on się zachowuje, jakby był ciągle na szpilkach. Ha! Aż nie podobne do niego. Co ta miłość robi z człowiekiem... Nagle do pokoju zapukał Harry i Ron.
- Czego tu?! Tu się tajemnicze rzeczy dziejo! - krzyknęła Herm.
- Właśnie!
- No, bo ten... No... - Zaczął się jąkać Ron.
- Minister nas zaszczycił i prosi Mionę i Miśkę – wypalił Harry. Spojrzałyśmy na siebie z niemałym zdziwieniem. Co tu przywiało samego ministra?! Zeszłyśmy spokojnie z chłopakami na dół i na starej kanapie ujrzeliśmy poważną głowę ministerstwa. Przywitałyśmy się i zasiedliśmy na przeciwko czarodzieja.
- Jak wiadomo, nie przyszedłem tu bez ważnego powodu. Mam obowiązek przedstawić wam ostatnią wolę Albusa Dumbledore'a.
Z wielką uwagą słuchaliśmy testamentu dyrektora Hogwartu. Byliśmy śmiertelnie poważni. Hermiona dostała książkę z bajkami dla dzieci, Ron musiał dodać jakie to one były, ale umilkł, kiedy ujrzał nasz wzrok. Zdziwiony rudzielec dostał wygaszacz, oczywiście go przetestował i skomentował na swój sposób. Harry otrzymał znicz, który złapał na swoim pierwszym meczu. Natomiast ja nie otrzymałam rzeczy, którą mnie zapisano. Okazało się, że zostało to skradzione bądź zaginione. Jeszcze nie chciano mi i tak tego za bardzo oddać, bo miało wielką wartość historyczną. Mianowicie tyle kłopotów było z... Mieczem Godryka Gryffindora. Po skończonej rozmowie minister się deportował, tam skąd przyszedł. Było już mało czasu, więc poszliśmy się szykować. Nie jestem oryginalnym człowiekiem pod względem ubrań, więc założyłam suknię z czwartej klasy. Stare ale jare, jak to powiadają. Czarami się trochę ją powiększyło i przedłużyło i była jak ulał. Wyszłam już uszykowana na dwór i zaczęłam witać gości, pomagając im ze znalezieniem miejsc. Kiedy wszyscy się zeszli, ja również stanęłam na swym miejscu. Byłam świadkową Fleur wraz z Gabrielle. Świadkami po stronie Billa byli Charlie i Regulus jr. No jakoś tak wyszło. Uroczystość była przepiękna. Prawie się popłakałam, ale nie miałam wodoodpornego tuszu, więc się jakoś powstrzymałam. Następnie zaczęło się wesele! Pierwszy taniec oczywiście odbyła para młoda. Później było więcej osób na "parkiecie". Stałam przy jednym z masztów namiotu i przyglądałam się szczęściu, które panuje w okół...
- Słyszałem o podpieraniu ściany, ale masztu? - Zaśmiał się serdecznie Wiktor.
- Witam w moim świecie! - Odwzajemniłam śmiech.
- Można prosić? - zapytał, wyciągając w moją stronę dłoń.
- Można. – Uśmichnęłam się i ujęłam ją, a on zaprowadził mnie na parkiet. Objął mnie w talii i złapał dobrze za rękę i tak zaczęliśmy się bujać w rytm powolnej muzyki. Chłopak ciągle patrzył mi w oczy bardzo zamyślony, co mnie lekko zmartwiło.
- Hej, co się dzieje? - spytałam, pochylając lekko głowę w bok.
- Co? - obudził się. - A... Nie, nic.
- Wiktor, widzę. Mnie możesz wszystko powiedzieć.
- Nie jestem pewien, jak zareagujesz... - mruknął zawstydzony.
- Obiecuję, że nie potraktuję cię drętwotą. – Zachichotałam.
- Może wyjdźmy... - Przytaknęłam i poszłam za nim do jakiegoś ustronniejszego miejsca. Usiedliśmy, po krótkich poszukiwaniach, na ławce pod oświetlonym lampkami drzewem. No nastrój był wspaniały. - Czy to nie piękne miejsce? - spytał, patrząc na drzewo nad nami z zachwytem.
- Bardzo, ale teraz mów – ponagliłam go, znowu zacząłby się wymigiwać.
- Ych... Czy dobrze słyszałem, że... wyruszacie na wyprawę? Niebezpieczną wyprawę? - spytał, patrząc mi prosto w oczy. Mogłam z nich wyczytać jego ból i troskę. Zamarłam. Skąd on w ogóle wiedział? W sumie mógł podsłuchiwać, ale ile wiedział? Mam nadzieję, że dowiedział się tylko o tym... - Michalina?
- Ile słyszałeś? - spytałam drżącym głosem.
- Wszystko. Mam trochę pytań, ale najpierw poproszę o odpowiedź na to pierwsze.
- Tak - mruknęłam.
- Jaka przepowiednia?
- To tylko wymysł... Myślą, że to tylko wymysł...
- A ty? Wierzysz w nią?
- Nie wiem... Nie do końca ją rozumiem. To wszystko, co chcesz wiedzieć?
- Nie zatrzymam cię przy sobie, prawda?
- Nie... Ale, zaraz. Jak to przy sobie? - Zdziwiłam się. Czy on?...
- Powiem, jak obiecasz, że się zastanowisz nad wyprawą.
- Nie zostanę. Może to drastyczne, ale lepiej to powiedzieć teraz, niż żałować, jeśli nie wrócę – wypaliłam. Musiałam wiedzieć, chciałam wiedzieć, by nie żałować lub nie robić sobie nadziei...
- Wrócisz – stwierdził twardo. - Chodzi o to, że... No... Nie zauważyłaś, że jestem wobec ciebie nadopiekuńczy? Że za wszelką cenę, chcę żebyś była bezpieczna? Nie robię tego tylko dlatego, że jesteś moją przyjaciółką. Kiedy spotkałem ciebie na meczu... poczułem coś. Jakby więź. To nie jest tylko zauroczenie... Michalina ja cie... - Nie dane mu było skończyć. Te romantyczną chwilę przerwała panika. Zobaczyliśmy śmierciożerców. Spojrzałam przepraszająco na Wiktora i pobiegłam po moją torebkę. Złapałam ją szybko i zaczęłam w pośpiechu szukać reszty. Było mi tak przykro. Nie dokończył, a tak chciałam, by to powiedział! Na wojnie jednak trzeba dużo rzeczy robić przeciw swoim zachciankom... Zobaczyłam już całe trio i już miałam do nich biec, ale przysłoniło mnie jakby czarne tornado. Z chmury wyszedł Draco. Miał przerażony wzrok. Już zrozumiałam, po co ta osłona. Chłopakowi łzy spływały po policzkach.
- Misia, ja wiem, że tego nie da się wybaczyć, ale ja chciałem przeprosić za wszystko, powiedzieć, że żałuję... - Przerwał, gdy go mocno przytuliłam. Niepewnie oddał uścisk i rozpłakał mi się w ramię, musiał tyle przejść...
- Jeśli żałujesz, to Bóg ci wybaczy. Pamiętaj te słowa. Ja się nimi kieruję i również ci wybaczam – wyznałam, gdy już się od niego odsunęłam, a następnie pogłaskałam go po policzku. - Nie martw się, zawsze będziesz moim kochanym kuzynem! – Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Uważaj na siebie i dziękuję – szepnął i jeszcze raz mnie uścisnął mocno.
- Też uważaj, ratuj tych, których kochasz. - Pocałowałam go w policzek i wybiegłam za chmurę. Chłopak zaraz po tym się rozpłynął. Znowu się zbliżałam do zdenerwowanych przyjaciół, ale coś mnie zatrzymało. Wiktor mianowicie złapał za rękę..
- Proszę... - szepnął, a w jego oczach stanęły łzy.
- Przepraszam! - Pocałowałam go krótko, ale czule i teleportowałam się do przyjaciół, a z nimi do...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro