Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział III

 W te wakacje pojechałam na tydzień do Francji, do przyjaciółki mamy. Reg i wujek Reg nie pojechali, bo mówili, cytuję: "Nie mamy zamiaru przez tydzień siedzieć w sklepach!". Co z tego, że tak nie było... No może trochę. Nieważne. Po powrocie z bratem musieliśmy jechać do Weasley'ów, bo mama miała sprawy związane ze szkołą i też tam pojechała, a wujek miał delegację z ministerstwa. Samych nas nie zostawili, bo ubezpieczenie nie pokryłoby prawdopodobnych zniszczeń. My oczywiście nie wiedzieliśmy, o co im chodzi, ale się zgodziliśmy na wyjazd. Było śmiesznie, ale martwiłam się o Harrego. Nie odpisywał, ani nic. Pewnego wieczoru podzieliłam się tym z resztą i się ze mną zgodzili. Bliźniacy oczywiście wpadli na "genialny" pomysł, by go zabrać od wujostwa. Nikt się jakoś nie sprzeciwiał, bo aż się baliśmy myśleć, co oni mu robią. Może bezpodstawnie... ale i tak. Postanowiliśmy go zabrać latającym autem wujka. Wsiadłam razem z Ronem i bliźniakami do niebieskiego samochodu i polecieliśmy po przyjaciela. Droga trwała trochę czasu, ale daliśmy sobie radę. Znaleźliśmy dom na Privet Drive 4. W oknie Harrego było krata... Nie wiem, co przeskrobał, ale musiało być ciężko. Fred wychylił się z auta i zapukał do okna chłopaka. Zauważył nas i od razu je otworzył.

- Fred? George, Ron, Misia?! Co wy tu robicie?! - spytał wyraźnie zdziwiony.

- Zabieramy cię stąd. Spakuj się! - Rozkazał Ron.

- Tylko szybko! - Ponagliłam, a on pędem wyciągnął kufer. Gdy się pakował, wspomniał, że miotła jest na dole w klitce pod schodami. Fred się zgłosił się na ochotnika i szybko po nią poszedł, po tym jak Ron zahaczył o kratę przywiązanym liną do samochodu hakiem, a George pojechał do przodu. Na szczęście metal runął na krzaki, nie było tego aż tak słychać. Po chwili wrócił rudy z klitki, ale miałam złe przeczucia. Strasznie skrzypiała podłoga i to dosyć głośno. Bliźniak wsiadł, a Potter zaczął podawać mi i Ronowi swoje bagaże. Dawał już Hedwigę, ale nagle do pokoju wparował wuj chłopaka! Szybko wzięłam ptaka i dałam rękę przyjacielowi. Już się złapał, ale nie mogłam go wciągnąć. Ten głupi mugol go trzymał.

- Gazu, George! - Ryknął na brata Ronald. No i dał gazu. Mężczyzna wypadł z okna i zaczął się drzeć, a ja wciągnęłam Harrego do samochodu i mocno przytuliłam.

- Tęskniłam!

- Ja też! - Odpowiedział ściskając mnie mocno.

- I najlepsze życzenia! - Uśmiechnęliśmy się do jubilata. O wschodzie słońca byliśmy już w Norze. Po cichu weszliśmy do środka.

- Tylko cicho – szepnął Fred.

- Ej! - Syknął Ron do starszych. - Mogę jedno?

- Tak, mama nie zauważy. - Wzięli sobie po bułce z marmoladą, a Harry patrzył na wszystko z zachwytem.

- Zwykły dom – mruknął Ron z zapchaną buzią.

- Jest niesamowity! - Zachwycił się Potter.

- Gdzie żeście byli?! - Podskoczyłam aż na krzyknięcie cioci Molly. Chłopcy popatrzyli przestraszeni na matkę, chowając bułki za plecy. - Nie ma ubrań! Nie ma samochodu! Mogliście zginąć!

- Zagłodziliby go mamo! – Ron próbował ratować sytuację. - Miał kratę w oknie.

- Ty się módl, żebym nie założyła kraty w twoim oknie! - Pogroziła mu palcem i obróciła się w stronę gościa. - Harry, ciebie nie winię. Chodź, dam ci coś dobrego... - Objęła go ramieniem i wszyscy zasiedliśmy do śniadania. Ja usiadłam pomiędzy bliźniakami. Wujek Artur poznał Harrego, Ginny się wystraszyła, a mój brat przybił piątkę z nowo przybyłym. Nagle w okno uderzył Errol.

- Percy, odbierz pocztę! - powiedziała ciocia.

- To listy ze szkoły. Dla Harrego, Misi i Rega też są.

- Dumbledore już wie, gdzie jesteś. Nie ukryjesz się przed nim. – Zauważył wujek.

- Nie jest dobrze, mamo... - Zaczął Fred.

- ...Na same księgi pójdzie sporo kasy. – Dokończył George.

- Jakoś sobie poradzimy... - powiedziała, patrząc na list Harrego. - Oczywiście zakupy zrobimy... na Pokątnej. – Uśmiechnęła się do wszystkich. Po około pół godzinie gotowi stanęliśmy przed kominkiem w salonie. Ciocia wzięła glinianą miskę z proszkiem Fiuu.

- Harry, ty pierwszy! - Ciocia przyciągnęła go do siebie.

- Ale on nigdy nie podróżował, za pomocą proszku Fiuu, mamo. – Wyjaśnił Ron.

- To mu pokaż, o co w tym chodzi! – Za poleceniem matki stanął w kominku.

- Na Pokątną! - krzyknął, rzucił proszek i nima go.

- Teraz ty Harry. To nic złego, nie bój się... - Zachęciła go i wziął garstkę proszku.

- Na Przekątną! - krzyknął i nima go.

- Co on powiedział? - spytała wybita z pantałyku ciocia Molly.

- Przekątna.

- No to klops – mruknęła i pokręciła głową.

- Jaki szczęściarz – mruknęli jednocześnie bliźniaki z moim bratem, za co dostali po głowach. Po tym szybko się przedostaliśmy na ulicę. Gdy wyszłam z kominka od razu zauważyłam brązowe loki.

- Hermiona! - Pisnęłam i rzuciłam jej się na szyję.

- Miśka! - Przytuliłyśmy się mocno.

- Widziałaś może Harrego?

- Nie... Co się stało?

- Powiedział Przekątna zamiast Pokątna. – Zaśmiałam się.

- Chodź, niedaleko jest wejście na Nokturna, może będzie wychodził. - Poszłyśmy więc tam i zauważyłyśmy Harrego z Hagridem. Nastąpiła miła pogawędka i ruszyliśmy do Esów i Floresów. Było tam tłoczno, bo w środku było spotkanie z Lockhartem. Nie znoszę gościa. Narcystyczny idiota, co niby zwojował cały świat, ciocia Molly go ubóstwiała. Kupiwszy już księgi i nie mogąc patrzeć na męczarnie Harrego z czarodziejem (uznał, że musi mieć zdjęcie z wybrańcem) kierowałam się do wyjścia. Za mną ruszyła reszta i Harry, który się w końcu uwolnił. Przy wyjściu spotkaliśmy mojego głupiutkiego kuzyna, Dracona.

- Proszę! Potter tylko wchodzi po książki, a już ląduje na okładce!

- Zostaw go! - warknęła Ginny, rok od nas młodsza siostra Rona.

- Co, Potter? Twoja narzeczona? - Ślizgon zadrwił, a zabijali go jednocześnie wzrokiem, ale zauważyłam pod popiołem, że Ginny się zarumieniła lekko.

- Spokojnie, Draco... - Nagle do akcji wkroczył wujek Lucjusz. - Harry Potter. Ciekawe, jak to możliwe, że Czarny Pan został pokonany przez takiego szkraba... - Syknął i dotknął jego blizny.

- Voldemort zabił mi rodziców. - Odtrącił rękę czarodzieja. - Był zwykłym mordercą.

- Cóż za odwaga wypowiadać to imię – mruknął mężczyzna.

- Strach przed imieniem wzmacnia strach przed tym, kto je nosi... - Wysyczałyśmy z Hermioną w jego stronę.

- No proszę... panna Granger, tak? - Spojrzał na syna, a on potaknął. - Draco opowiadał mi o pani... Córka mugoli. O i jeszcze nasza kochana Michalinka... Zuchwała jak ojciec! - Syknął w moją stronę.

- Dumna jestem z tego! - Uśmiechnęłam się wrednie do wujka. W tej samej chwili przyszedł wujek Arthur i trochę się pożarli, ale po tym kontynuowaliśmy zakupy, a po nich trzeba było tylko czekać na nowy rok szkolny...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro