Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II

1 września 1991 roku...

- MICHALINA! - krzyknęła mi matka z samego rana prosto do ucha. Krzyknęłam przestraszona i oczywiście spadłam z łóżka, to bolało... bardzo! Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę dziewiątą pięćdziesiąt... Zaraz, co?! Wstałam z podłogi, wzięłam ciuchy i popędziłam do łazienki. Ubrałam się, zaplotłam dwa dobierańce i pędem poleciałam po kufer. Zbiegłam z nim na dół do kuchni . Mama się wciąż krzątała, Reg żarł, a wujek na luzie pił latte. Dosiadłam się i pędem zaczęłam jeść kaszę mannę.

- Ja mówiłam, że film w nocy to zły pomysł, zaraz się spóźnimy! - Wymachiwała rękoma jak opętana.

- Istnieje takie coś jak sieć Fiuu. Minutka i jesteśmy... - mruknął młodszy z Regów.

- Ale ja auto muszę przetestować! - pisnęła mama.

- To se okazje wybrałaś. – Prychnęłam.

- Jeszcze raz jakie to auto? - spytał zaciekawiony, oboje mieli nie równo pod sufitem.

- Nissan Serena.

- Ciekawy wybór.

- Wręcz wspaniały! - Klasnęła dumna. - Zjedliście? - spytała nas już nieco spokojniej.

- Tak! - odpowiedzieliśmy razem.

- To pakować się do samochodu! – Machnęła w stronę drzwi, gdy wyszliśmy już na korytarz. Kątem oka zauważyła idącego na górę wujka. - A ty gdzie?! Marsz z nami!

- Ale ja już byłem w szkole! - Podniósł ręce w geście obronnym.

- Ale bratanków odprowadzić możesz, do auta! – Zarządziła i walnęła go lekko w ramię.

- Tak jest, pani tyranio! – Zasalutował jej ze śmiechem, ale od razu musiał się uchylić, bo prawie dostał butem w głowę. Miała już te swoje trzydzieści jeden lat, ale nadal zachowywała się jak dziecko... Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy. Mama jechała dosyć szybko (prawie wywołała wypadek, nie wiem, kto dał jej prawo jazdy, ale to był jego błąd), więc zdążyliśmy na King's Cross. Zabraliśmy bagaże z auta i ruszyliśmy na peron. Szłam sobie spokojnie z wujkiem z przodu, a mama z Regiem była oddalona, bo coś mu zaciekle tłumaczyła, pewnie to, że będzie miała go na oku, itd.

- Denerwujesz się? - zapytał mnie wujek.

- Nie – odpowiedziałam krótko i pewnie.

- Jak myślisz, gdzie trafisz?

- Nie wiem... Może ty mi powiesz? - spojrzałam na niego zaciekawiona.

- Ty mi do Gryffindoru pasujesz.

- Wujku, a jak było w Slytherinie?

- Sztywno i trochę nudno. Czasy się zmieniły, więc Slytherin pewnie się też zmienił, a co?

- Boję się, że tiara mnie tam dołączy...

- Ha, na pewno nie! - Zaśmiał się i klepnął mnie w plecy.

- Czemu?! - Również się zaśmiałam, ale poczułam się obrażona, bo jestem sprytna i inteligentna.

- Jesteś za odważna, szczera, wygadana, wesoła i masz w sobie za dużo Syriusza i Agaty. Gdybyś była jak dziadkowie i babcia Walburga to byś tam trafiła, ale jesteś jak twój tata, mama, babcia Emily i, co ważniejsze, ja – Wyszczerzył się, wskazując siebie, a ja dałam mu kuksańca w bok. - Nie pasujesz tam. Choć jesteś inteligentna i sprytna. – Po tej uwadze przestałam się obrażać.

- Już się bałam, że spędzę resztę szkoły z Malfoy'em! - Zaśmiałam się, a wraz ze mną wujo.

- To by było straszne! - Złapał się za twarz „przerażony". Chwilę po tym staliśmy już przy kolumnie między peronem dziewiątym, a dziesiątym.

- Teraz wbiegniemy w ścianę, okej? Spokojnie będę tuż obok i jak coś zamortyzuję upadek. - Puścił mi wesołe oczko, co mnie lekko uspokoiło.

- Okej, biegniemy! - Pisnęłam szczęśliwa i zaczęliśmy się coraz szybciej zbliżać do ściany. Tuż przed nią zamknęłam z uśmiechem oczy, a wujo poprowadził wózek. Nagle poczułam trochę dziwne uczucie. Otworzyłam szeroko oczy ze szczęśliwym uśmiechem na twarzy. Ujrzałam wielki peron pełen ludzi, a na torach stał już wielki pociąg czekający na swoich pasażerów. Popędziłam wujka, byśmy szybko do niego podeszli. Już chciałam wsiadać z podekscytowania, ale starszy Reg mnie zatrzymał.

- A kto mnie pożegna? - zapytał, unosząc brew.

- Ja! - Pisnęłam i przytuliłam go mocno.

- Misiu, pozwól na chwilkę! - Zawołała mnie mama.

- Idę! - krzyknęłam i poszłam za nią za filar. Uśmiechnęła się i pokazała mi klatkę z...

- Feniks? - spytałam, nie wierząc własnym oczom.

- Tak! - Pisnęłam podekscytowana. - Dostałaś go od Dumbledore'a na pierwsze urodziny. Prosił, abym ci go przekazała przy wyjeździe do Hogwartu. Ma na imię Feier.

- Jest śliczny! - Westchnęłam nim zauroczona.

- Ale wredny... - mruknęła, a on dziobnął mamę w palec. - Aua! Ale też strasznie opiekuńczy. Nie wiem, czemu on zawsze daje zwierzęta o takich cechach.

- Ty dostałaś Romiego od Dumbledore'a, no nie?

- Tak! Jak byłam z nim pierwszy raz na Pokątnej przed pierwszą klasą. Że ten czarnuch jeszcze żyje... Niesamowite, nie?

- Tak. Mamo, zaraz odjeżdżam...

- Tak, tak! Chodź, się przytul... - Ścisnęła mnie naprawdę mocno.

- A mam pytanie... Co dostał Regulus od pana Albusa?

- Torta!

- Ale to kot i jest miły...

- Dla ciebie. I jest to nie kot, a biały tygrys, który na zawsze zostanie mały. Rośnie tylko w chwili, gdy Reg jest zagrożony.

- Ha ha, zgaduję, że Hagrid go wyhodował.

- Pewnie masz rację. Dobra, leć na pociąg! - Wzięłam Feirera w łapki i pognałam do pociągu. Weszłam z walizką i ptakiem do przejścia. Chodziłam w tę i z powrotem, ale w końcu znalazłam jakiś przedział z tylko jednym chłopcem, otworzyłam drzwi i weszłam do środka.

- Hej, można się dosiąść? - spytałam grzecznie.

- Jasne, siadaj! - uśmiechnął się do mnie, co odwzajemniłam. Wspięłam się na palce i włożyłam walizkę na półkę. Feirera położyłam pod oknem, by go zaraz wypuścić. Otworzyłam okno i ptak wyleciał. W końcu zagadnęłam chłopca.

- Jak masz na imię?

- Harry Potter, a ty? - zapytał, ściskając moją rękę.

- Michalina Black, ale mów mi Misia! - W tym momencie dostałam dziwnego wrażenia, że go znam... Naprawdę dziwne. Oczywiście wiedziałam, kim on jest, ale czułam się, jakbyśmy się spotkali po latach.

- Hej, można się dosiąść? - spojrzałam w stronę drzwi i ujrzałam Rona Weasley'a!

- Jasne! - odpowiedzieliśmy wesoło.

- O, cześć, Misia! Cześć, - wskazał głową na Harrego - jestem Ron Weasley!

- Harry Potter – odpowiedział drugi chłopak i podał mu rękę. Ron przyjął ją, ale wzrok miał, jakby zobaczył wielkiego, pysznego żelka.

W przedziale bawiliśmy się świetnie. Bardzo dobrze się w trójkę dogadywaliśmy. Śmialiśmy się, opowiadaliśmy niewiarygodne historie z życia, opowiadaliśmy Harremu o naszym świecie, a on o swoim. Generalnie bawiłam się wybornie. Po pewnym czasie do naszego przedziału wszedł nagle pucołowaty niski chłopak o czarnych włosach i wielkich przednich zębach. Był w naszym wieku, bo nie miał na szacie znaczka domu, itp.

- Cz-cześć. Nie widzieliście może ropuchy? - spytał niepewnie.

- Nie, a co? - spytałam zaciekawiona.

- Uciekła mi...

- Wiesz, co? Pomogę ci! - powiedziałam i spojrzałam na chłopaków. - Idziecie z nami? - Nie odpowiedzieli, ale z ich wzroku można było wyczytać, że nie mieli najmniejszego zamiaru. Przewróciłam oczami i wyszłam z chłopakiem z przedziału, a następnie zaczęłam z nim szukać zwierzęcia. Po drodze się zakolegowaliśmy i się dowiedziałam, ze nazywa się Neville Longbotton. Miły chłopak, naprawdę. Opowiedział mi, jak odkrył z rodziną swoją zdolność magiczną. Jego wujek, który już myślał, że jest charłakiem wyrzucił go przez okno, ale Neville się uratował magią. Podobno świętowali tydzień z babcią. Ciekawe... Po dłuższym szukaniu weszliśmy do przedziału, w którym był Draco. Mój kolega poszedł do pomieszczenia obok.

- Cześć, Draco. - Zwróciłam się do kuzyna. - Nie widziałeś ropuchy?

- Jedną mam przed sobą – odpowiedział tak, jakby to nie była ironia.

- Ha ha, dobre... - Klasnęłam w dłonie i zwróciłam się do jego znajomych. Była to dziewczyna o twarzy mopsa, dwaj chłopcy przy kości i jeden czarnoskóry, który przyglądał mi się z ciekawością. - A wy jej nie widzieliście?

- Nie, nie widzieliśmy. Ale mogę zadać pytanie? - wypowiedział się ciemnoskóry.

- Już się zapytałeś. – Zaśmiałam się. - Ale odpowiem na drugie pytanie.

- Skąd znasz Draco?

- No w sumie... To lepiej zapytać mnie, co nas łączy... - Czarnowłosa mordowała mnie aktualnie wzrokiem, a chłopak popatrzył na mnie zdziwiony, Malfoy dusił się ze śmiechu. Czasem nie jest taki zły, nawet go lubię, ale tylko czasem. - Fretka jest moim kuzynem. Dokładniej jego mama jest siostrą cioteczną mojego taty.

- Więc kim niby jest ten twój ojciec? - zapytała, a raczej warknęła, mopsowata.

- Dowiesz się przy Tiarze Przydziału. - Uśmiechnęłam się do niej cwaniacko i wyszłam z przedziału. Nie trudno było się domyślić, że zacznie się mnie bać. Poszłam do następnego przedziału, gdzie był już Neville z jakąś dziewczyną.

- Hej, jestem Michalina Black! - Pomachałam jej na powitanie.

- Cześć! Ja Hermiona Granger. Pomogę wam szukać ropuchy.

- Dzięki! - Ucieszył się kolega. Naprawdę mu na niej zależało. Przez całą podróż szukaliśmy tej ropuchy, ale niestety się nie odnalazła. Musieliśmy już wysiadać, więc i tak zrobiliśmy. Wyskoczyłam z pociągu i od razu usłyszałam znajomy głos...

- Pirszoroczni do mnie! Pirszoroczni! - Zawołał Hagrid. Był przyjacielem mojej rodziny od dawna, więc dobrze go znałam. Szybko podbiegłam do olbrzyma i przytuliłam go. Dawno się nie widzieliśmy...

- A co to za przylepa? - Zwróciłam wzrok ku jego twarzy. - Niemożliwe, malutka Misia! Jak ty wyrosłaś!

- Cześć, Hagrid! Tęskniłam. – Uśmiechnęłam się do niego szeroko, na co się zaśmiał i ruszyliśmy za nim. Z Rubeusem, bo tak miał na imię, doszliśmy do portu z wieloma małymi łódkami. Wsiedliśmy do nich (ja byłam w niej razem z Hermioną i Nevillem) i popłynęliśmy aż do samego zamku! Była to taka przepiękna podróż, nigdy jej nie zapomnę... Wysiedliśmy u podnóża zamku i wspięliśmy się po wysokich schodach, a następnie weszliśmy z Hagridem do budynku. Zatrzymaliśmy się tuż przed wielkimi wrotami, gdzie poznaliśmy profesor Minervę McGonagall, zostawiła nas na chwilę, ponieważ musiała coś jeszcze ustalić. Stałam za Harrym, do którego właśnie podszedł mój szanowny kuzynek.

- A więc to prawda! Harry Potter zaszczycił Hogwart – powiedział, patrząc na niego, a wszędzie wokół zaczęły się szmery. - Jestem Malfoy. Draco Malfoy. - Ron prychnął śmiechem. - Śmieszy cię moje imię? Ty nie musisz się przedstawiać! Rude włosy, szata po starszym bracie... To na pewno Weasley! - Znowu zwrócił się do Pottera. - Niektóre rodziny czarodziei są lepsze, nie warto zadawać się z tymi gorszymi. Ja cię wprowadzę! - Wyciągnął do niego rękę, a ja patrzyłam na tę fretkę morderczym wzrokiem.

- Harry jest mądry i na pewno dobrze wybierze. Nie ocenia po statusie, tylko po charakterze. – Uśmiechnęłam się do niego cynicznie. Ron i Harry popatrzyli na mnie szczęśliwym wzrokiem.

- Sorry, ale zgadzam się z Misią. Sam zdecyduję kto jest gorszy – odpowiedział pewnie, a Draco wrócił do swoich goryli wielce obrażony. Ja z chłopakami przybiliśmy sobie piątki, a po sekundzie przyszła profesorka i zaprowadziła nas do Tiary. Po drodze Hermiona opowiedziała mi o suficie. Sama dobrze to wiedziałam, bo czytam tyle, co ona, ale zrobiłam jej przyjemność. Stanęliśmy przed podestem i czekaliśmy. Pani Minerva zaczęła czytać nazwiska, co mnie zdziwiło, nie alfabetycznie. Na pierwszy ogień poszła Hermiona i trafiła do Griffindoru, tak samo Ron. Mój głupi kuzyn trafił do Slytherinu, nikt się tego nie spodziewał, a na pewno nie moja matka, która jak usłyszała werdykt, tylko podniosła brew do góry ze znudzoną miną.

- Harry Potter! - Profesorka zawołała go, a wokół znowu zaczęły się szmery. Było to takie wielkie wydarzenie, że aż sam profesor Dumbledore wstał z ciekawości.

- Harry Potter... Ciekawe. Odważny. Umysł też masz tęgi. Gdzie by tu cię przydzielić?... - Harry zaczął coś mamrotać do tiary, ale nie słyszałam co dokładnie. - Nie do Slytherinu?! Jesteś tego pewien? Otworzył by przed tobą wiele możliwości... - Chłopak znowu mamrotał. - Niech będzie... GRYFFINDOR! - Po werdykcie tiary cały stół domu lwa zaczął krzyczeć i klaskać ze szczęścia. Po nim było paru innych uczniów, ale w końcu przyszła kolej i na mnie...

- Michalina Black! - Jak na zawołanie sala zamarła w ciszy. Nauczyciele patrzyli na mnie z zaciekawieniem, moja mama aż wstała z podekscytowania. Usiadłam na stołku i czekałam. Brat, Weasley'e, Harry i Hermiona trzymali za mnie kciuki. To było bardzo miłe.

- Black! Pamiętam, jak tu siedział twój ojciec i matka. Masz umysł bardzo tęgi, po niej. Zdolności po ich obu. O!. Charakter to masz też po obydwóch.... Jak brat tylko on ma bardziej flirciarską naturę po tacie...

- ... Ja nie wiem, o co tiarze chodzi! - krzyknął głośno ze śmiechem, a mama zmierzyła go wzrokiem, ale ledwo powstrzymała śmiech.

- No już dobrze, dobrze. No gdzie by ciebie przydzielić... Już wiem, rodzina będzie zadowolona... GRYFFINDOR! - krzyknęła głośno, a ja jak tylko mi ją zdjęto z głowy pobiegłam do szczęśliwych gryfonów. Wszyscy mi gratulowali, przedstawiali się, było to niesamowite. Gdy już mogłam usiąść, to usadowili mnie między sobą bliźniaki, Fred i George.

- No mała...

- ... Już się od nas nie uwolnisz!

- Boże, Ty widzisz i nie grzmisz! – Wzniosłam oczy ku niebu, a następnie wybuchnęliśmy gromkim śmiechem. Spojrzałam na stół nauczycielski. Mama patrzyła na mnie z dumą i szczęściem, a Dumbledore, gdy ujrzał, że na niego patrzę, to pokazał mi kciuki w górę. Zabawne to było. Po uczcie poszliśmy do dormitorium razem z prefektami domów, naszym był Percy, brat Rona i bliźniaków. Jak się później okazało pokój dzieliłam z Hermioną, Parvati Patil i Lavender Brown. Parvati to była dziewczyna indyjskiego pochodzenia, była dosyć cicha i miła. Lavender miała bladą skórę i kręcone blond włosy i wydawała się być trochę rozpieszczona, ale była się być całkiem miła. Rozpakowałyśmy się, rozmawiając miło. W pewnym momencie usłyszałam stukanie do okna przy moim łóżku. Zobaczywszy, co tak stuka, otworzyłam je i wpuściłam Feirera do środka. Od razu się wygodnie ułożył na moim łóżku, dosyć dziwne, ale nie chciałam wnikać, jeszcze bym od niego dostała...

- To twój feniks? - zapytała podekscytowana Hermiona.

- Tak, dostałam go na pierwsze urodziny.

- Ale super! - Zaklaskała, uśmiechając się szeroko.

- Ale jest wredny, ostrzegam. – Zaśmiałam się, a on nagle się wstał i dziobnął mnie w ucho, cwaniak.

- Ha ha ha, widzę! - Zachichotała i pogłaskała zwierzaka. Naprawdę byłam w ciężkim szoku, że był dla niej miły. Jak coś będę prosiła Mionę o pomoc z nim.

***

Minął miesiąc. Nauka nie była dla mnie i Hermiony tragiczna. Zaprzyjaźniłyśmy się bardzo ze sobą i z Harrym oraz Ronem. Stworzyła się z nas taka mała paczka. Jednak nie spędzałam tylko czasu z nimi, ponieważ często przebywałam z bliźniakami, bratem i Jordanem Lee. Są naprawdę fajni i zabawni. Wkręcili mnie w robienie kawałów, z czego moja mama nie była zbytnio zadowolona, ale stwierdziła, że będzie się zachowywała jak normalny nauczyciel i będzie dawać nam po prostu szlabany. Pod tym względem miała najgorzej, chwilowo nam odpuściła, ponieważ mój brat jej podał jeden jedyny argument. Powiedział, że trzeba pielęgnować tradycje rodzinne i to ją na chwilę „zamknęło". Co do nauczycieli, to w sumie wszystkich lubię (moją matkę oczywiście kocham), oprócz Snape'a. No facet nie przypadł mi do gustu, znaczy ja jemu i jest dla mnie nie miły, więc go nie lubię. Znam go od urodzenia i od zawsze za mną i moim bratem nie przepadał. Mama mówiła, że to przez to, że jesteśmy podobni do taty, a jego nie znosił, ale nie opowiadała czemu. Teraz nie miałam czasu nad tym się zastanawiać, ponieważ szłam teraz na pierwszą lekcję latania. Dotychczas mieliśmy teorię i historię quidditha i ogólnie latania, a dzisiaj w końcu mieliśmy wsiąść na miotły. Znaczy dla mnie to nic trudnego, Fred, George i Reg mnie nieźle już wytrenowali.

- Dzień dobry! - Przywitała się z nami profesor Rolanda Hooch. Była wysoką kobietą o krótkich włosach i sokolim wzroku, dosłownie. Była również bardzo energiczna. - Dzisiaj będziemy zaczynać się uczyć latania. Stańcie po lewej stronie miotły i wyciągnijcie rękę nad nią i krzyknijcie: "Do mnie!" - powiedziała, a my tak zrobiliśmy.

- Do mnie! - krzyknęłam jednocześnie z Harrym i w jednym czasie nasze miotły podleciały do naszych rąk. Zaśmialiśmy się i spojrzeliśmy, jak radzą sobie inni. Hermiony miotła w ogóle się nie podnosiła, a Rona walnęła w nos, na co parsknęliśmy śmiechem.

- To nie jest śmieszne... – mruknął, ale sam się uśmiechnął.

- To czemu się śmiejesz? - zapytałam wesoło.

- Cicho, dekoncentrujesz! - Syknął, śmiejąc się.

- Oczywiście! - Prychnęłam i spojrzałam na Harrego, na raz wybuchnęliśmy śmiechem. Po jakimś czasie wszyscy mieli miotły w rękach. Pani powiedziała, żeby się odbić wznieść się lekko i wylądować. Niestety Neville poleciał daleko i po krótkiej walce z miotłą, spadł z niej. Na szczęście początkowo zawisł na pelerynie i spadł z mniejszej wysokości. Pani Hooch szybko do niego podbiegła. Okazało się, że biedaczek złamał sobie nadgarstek. Profesor zabrała go do skrzydła szpitalnego, ale wcześniej nas ostrzegła, że jeśli któreś z nas wsiądzie na miotłę, to od razu wyleci ze szkoły.

- Patrzcie! Ofiara zgubiła przypominajke. – Draco podniósł szklaną bańkę i ją wszystkim pokazał. - Może gdyby nie wypadła, pamiętałby, że się ląduje na tyłku! - zaśmiał się do swojej obstawy.

- Oddaj to Malfoy! - Zawołał do niego Harry, a ja od razu za nim stanęłam, zabijając kuzyna wzrokiem.

- Nie! Schowam ją i niech grubas sobie jej poszuka... - Wzbił się na miotle. - Może na dachu? I co, Potter? Strach cię obleciał? - Zakpił z niego, patrząc na nas z góry, jakby był jakimś bogiem. Generalnie podpuścił Harrego, bo ten zaraz zaczął wsiadać na miotłę.

- Nie, Harry, tak nie można! Pani Hooch zabroniła, a po za tym nie masz pojęcia, jak się lata. – Próbowała mu ten pomysł wyperswadować Hermiona, ale Harry olał ją i poleciał do szczura. A ja co? Poleciałam za nimi, ale tak by platynowłosy nie widział, w sumie był tak zajęty Potterem, że by słonia nie zobaczył. Na odchodne usłyszałam jeszcze Mionę.

- Kretyni... - Uśmiechnęłam się na to tylko. Kiedy kuzyn gadał z moim przyjacielem i trzymał wysoko kulkę, wybiłam mu ją i poleciała dosyć daleko... tego nie przemyślałam.

- Harry, łap ją! - krzyknęłam, mając nadzieję, że ją naprawdę złapie. Potter pędził jak strzała i myślałam, że wpadnie w okno, ale w ostatniej chwili złapał kulkę i obrócił się w drugą stronę. To było fantastyczne!

- Zdrajca! - krzyknął w moją stronę blondyn.

- Czego? - zapytałam ze złośliwym uśmieszkiem, uwielbiałam go wkurzać!

- Krwi... – Wycedził przez zęby, zabijając mnie wzrokiem.

- Dracusiu, nikomu nie powiedziałam, że masz grupę 0 Rh-! - Zaśmiałam się do kuzyna i poleciałam do przyjaciół na dole. Wszyscy wiwatowali, oprócz ślizgonów oczywiście. Szłam do mojej paczki, ale Blaise mnie na chwilę zatrzymał.

- Nieźle, gryfonko. – Uśmiechnął się do mnie, co mnie trochę zaskoczyło.

- Dzięki, ślizgonie. – Odwzajemniłam to i rozeszliśmy się do swoich. Gawędziliśmy sobie wesoło i komentowaliśmy całe zajście bardzo podekscytowani, ale naszą radość przerwał jeden krzyk...

- Black, Potter, za mną! - Profesor McGonagall zawołała, a my zamarliśmy. No to po mnie... Wywalą mnie i zabije mnie moja własna matka albo gorzej... wujek Regulus to zrobi. No po mnie, ewidentnie. Szłam ze spuszczoną głową, wymyślając coraz to gorsze scenariusze mojej śmierci, aż ty nagle się zatrzymaliśmy. Myślałam, że idziemy do dyrektora, a tu proszę, jesteśmy w klasie od obrony przed czarną magią. Dziwne...

- Profesorze Quirell, – zwróciła się do nauczyciela wicedyrektorka - mogłabym Wooda na chwilę?

- A-alleż ocz-oczywi-ście! – Wyjąkał z lekkim uśmiechem nauczyciel. Podszedł do nas miło wyglądający piątoklasista z Gryffindoru. Patrzył pytająco na profesor, chyba też nie rozumiał, o co może jej chodzić.

- Wood, – zaczęła z uśmiechem - mam dla ciebie szukającego i ścigającą! - Wskazała na nas wyraźnie szczęśliwa, a mnie i Harremu opadła szczęka. To o to chodziło?

- To wspaniale! - Zaklaskał podekscytowany. - Witam w drużynie! - Uśmiechnął się do nas szeroko, co odwzajemniliśmy trochę zakłopotani, ale szczęśliwi. Po pierwsze: nie wywalą nas ze szkoły, a po drugie: jesteśmy w drużynie qudditha! Po lekcji rozdzieliłam się z Harrym, on pognał do Rona, a ja do brata.

- Reg! - Rzuciłam mu się na szyję, gdy znalazłam go na dziedzińcu.

- Co tam, maluchu? - zapytał się trochę zdziwiony. Tak samo jak bliźniaki i Lee, którzy siedzieli na ławce tuż obok.

- Macie nową ścigającą w drużynie! - Wyszczerzyłam się do nich.

- CO?! - krzyknęli Fred i George.

- To, co powiedziałam! - oznajmiłam i usiadłam na kolanach Georga.

- Ale jak? Przecież jeszcze nie było naborów. – George chciał, bym się dokładnie wytłumaczyła.

- McGonagall nas widziała, jak zabieramy Malfoy'owi przypominajkę Nevilla. W ten sposób Harry jest szukającym, a ja ścigającą.

- Brawo, maluchu! - Fred przybił mi piątkę.

- A co na to Wood? - spytał sceptycznie Regulus.

- Prawie wziął twoją siostrę i by ją udusił ze szczęścia, gdyby nie jego silna wola. – Oliver poklepał go po plecach ze śmiechem, a mi puścił oczko.

- Stary, lepiej nie podrywaj jej, bo jeszcze ciebie poturbuje! - Przestrzegł go Lee.

- Nie mam pojęcia, o czym ty tu mówisz... - Udałam niewiniątko.

- Nieee... W ogóle – stwierdzili bliźniacy.

- Pamiętasz wakacje nad morzem? - spytał mnie brachol.

- Tamten to był idiota! Należało mu się... – Prychnęłam.

- A w górach? - dopytał Lee.

- To było rok temu! I też był debilem. – Prychnęłam ponownie.

- To skoro teraz taka nie jesteś, to to udowodnij! Fred i George się nie liczą. – Wyzwał mnie Reg.

- Czemu? - Rudzi spytali jednocześnie urażeni.

- Bo zna was od urodzenia.

- Dobra, Wood, pozwalam ci mnie udusić w uścisku! – Rozłożyłam ręce ze śmiechem.

- Czuję się zaszczycony, a i dla przyjaciół Oliver – powiedział.

- Również jestem zaszczycona. - Zaśmialiśmy się i mocno przytuliłam Olivera. Ten mnie nawet podniósł, bo byłam dla niego malutka. Przydusił mnie jeszcze trochę i mnie puścił.

- I co? - spytał, opierając się ramieniem o brata.

- Ja jeszcze żyję – oznajmił Wood jakby to, że stoi cało, nie było niewystarczającym dowodem.

- Ale... - Regulus szukał odpowiedzi - Ale Oliver to nie idiota?

- Za późno! Nie mówiłeś dokładnie, na kim ma to udowodnić. - Pokazałam mu język i poszłam na obiad. Usiadłam na mi obok Georga i Hermiony. Pożerałam sobie spokojnie naleśniki, aż tu nagle Harry czymś się podekscytował.

- Ej, słuchajcie! Ktoś się włamał do Gringotta. Do pokoju 713. W przed dzień włamania byłem w niej z Hagridem. Tam była jakaś mała paczuszka.

- Co jest tak ważne, żeby aż do Gringotta się włamywać?! - spytałam z pełnymi ustami.

- Nie wiem, ale słyszałam, że to prawie niemożliwe – powiedziała Hermiona.

- Podobno są tam smoki! - Pisnął przerażony Ron.

- Dziwne... Hagrid mówił, że to sprawa Hogwartu. – Wyjaśnił nam Harry, a ja zaczęłam się zastanawiać, co ma nasza szkoła do tej małej paczki. Nagle z zamyślenia wyrwały mnie dwie wielkie paczki, które spadły tuż przede mną i Harrym.

- Co to? - spytał zaciekawiony Ron.

- Otwierajcie! To do Misi i Harrego – oznajmiła Hermiona, która szybko znalazła adresatów. Zaczęliśmy rozrywać szary papier, który skrywał miotły!

- Maluchu, dostałaś Nimbusa 2000! To najszybszy model. – Wyjaśnił mi podekscytowany George.

- Harry też!

- Ale od kogo? - zapytałam, ale nie oczekiwałam odpowiedzi.

Spojrzałam na stół nauczycielski. Mama jak zauważyła, że na nią patrzę, puściła mi oczko z uśmiechem. Odwzajemniłam to w podzięce, ale po chwili wybuchłam śmiechem. Zobaczyłam wzrok mojego brata zwrócony do rodzicielki. Mówił: "Jej dajesz najlepszy model, a ja muszę latać na jakimś złomie?". Mama mu pokazała minę mówiącą: "Nie marudź, bo zawsze mogę ja skonfiskować" i pogroziła mu zabawnie palcem. Tylko rzucił do mnie: "Farciara...", a ja mu wysłałam cwaniackiego całuska.

Parę dni po tym spotkałam się z Harrym i Oliverem, by potrenować. Na początku po prostu siedziałam i patrzyłam jak Wood tłumaczy i uczy wybrańca. Chłopak naprawdę miał to we krwi, mama mi ostatnio mówiła, że dosłownie. Ciekawe, skąd ona jest tego taka pewna... Po Harrym przyszła pora na mnie, tym razem to on obserwował. Piątoklasista był na bramce, a ja miałam po prostu strzelać. Po godzince postanowiliśmy się zbierać. Po Harrego przyszedł Ron, a ja poszłam z Woodem do wieży.

- Jesteś strasznie dobra! - Pochwalił mnie.

- Ja? To ty jesteś świetnym obrońcą!

- Słuchaj, ludzie normalnie liczą, które przepuściłem, ale dzisiaj łatwiej będzie liczyć, które obroniłem. W tym roku mamy szanse wygrać!

- Jak to? - spytałam zdziwiona, wydawało mi się, że zawsze wygrywają gryfoni.

- Od lat nie wygraliśmy... Nasza drużyna nie była w najlepszej formie, ale teraz z tobą i Harrym mamy spore szanse! – Uśmiechnął się do mnie szeroko, naprawdę miał nadzieję.

- Miło to słyszeć. A kiedy trening z resztą drużyny?

- W sobotę. Twój brat się nieźle zdziwi, widząc, co potrafisz.

- Może zrobię z nim mały zakładzik? - mruknęłam, łapiąc się za głowę. Weszliśmy do pokoju wspólnego, a w nim był akurat bratu razem z Lee.

- O wilku mowa! - krzyknął Wood, wskazując Blacka.

- Bratu... - Podskoczyłam do niego. - Może mały zakładzik?

- Kusząca propozycja – mruknął z uśmiechem.

- Mam pomysł! - Klasnął Lee. - Kto strzeli więcej bramek, ten wygrywa.

- Okej! - Zgodziliśmy się i ścisnęliśmy sobie dłonie, a Jordan je przeciął.

- A o co gramy? - zapytałam.

- Jeśli wygram... Przez cały dzień zgadzasz się na wszystko.

- Okej, ale bez żadnych żadnych głupich rzeczy. Jak wygram ja, to ty zaproponujesz Filchowi pomoc przez cały dzień.

- Zgoda!

***

W dzień treningu wstałam dosyć wcześnie. Zeszłam do Wielkiej Sali i zjadłam sobie na spokojnie owsiankę. Na miejscu nie było wielu osób, w końcu była sobota. Jak już skończyłam jeść wzięłam miotłę w łapkę i pognałam do szatni. Na dworze było miłe, rześkie powietrze, które mnie już do końca obudziło, byłam pełna energii. Przebrałam się i weszłam na boisko. Było ogromne! Wsiadłam na Nimbusa i zaczęłam sobie latać. Robiłam różne sztuczki, latałam powoli i szybko, robiłam z miotłą to, co chciałam. Nie wiem, ile czasu minęło, ale na boisku już się pojawiła drużyna. Podleciałam do nich i zaczęłam słuchać Wooda. Mówił plan treningu, itd. Najpierw zrobiliśmy trzy okrążenia. Na miotłach oczywiście. Następnie ćwiczyliśmy poszczególne elementy zależne od danego stanowiska. Ja ćwiczyłam z Ageliną, Regulusem i Oliverem. Kapitan liczył moje i brata punkty cały czas, miałam nadzieję, że się nie pomylił. Pod koniec treningu zagraliśmy sobie krótki meczyk, a po nim wszyscy wylądowali przy kapitanie, który miał ogłosić wyniki.

- Regulus 23! - Usłyszałam wkoło gromkie brawa - Misia 25! - Jak to do mnie dotarło, to od razu podskoczyłam, piszcząc ze szczęścia. Walnęłam brata z pięści w ramię i szczęśliwa przybiłam piątkę z Harrym.

- Braciszku! Miłego sprzątania! - Ten po moim zawołaniu zaczął mnie gonić. Wybiegłam z boiska i teraz biegaliśmy po błoniach. W końcu mnie złapał i kierował się w stronę jeziora. Krzyczałam, biłam po plecach, śmiałam się, ale on tylko się figlarnie uśmiechał. CHLUP! Idiota wrzucił mnie do jeziora.

- REGULUS, TY SKOŃCZONY DEBILU! - wydarłam się na całe błonia, gdy już się wynurzyłam z wody.

- Też cię kocham, Misiu! - odkrzyknął i pobiegł do szatni, a ja wyszłam z jeziora. Z Harrym poszłam do dormitorium, przebrałam się i ruszyliśmy z przyjaciółmi na kolację. Hermiona była obrażona na Rona, bo uznał, że jest przemądrzała i nikt jej nie lubi. Brednie! Jest moją najlepszą przyjaciółką. Niestety nie było jej na kolacji. Zmartwiło mnie to...

- Hej, gdzie jest Hermiona? - spytał mnie cicho Ron.

- Teraz cię to interesuje?! - warknęłam tak, że aż się skulił.

- Parvati Patil mówiła, że się zamknęła w łazience i ryczy – oznajmił, jakże „dyskretnie", Neville.

- Brawo, Ron! - Zaklaskałam mu tuż przed twarzą.

- Ty też?! - Zdziwił się.

- TAK! - krzyknęłam i odwróciłam się w stronę Lee i zaczęłam z nim rozmawiać. W sumie tak siedziałam i nagle spojrzałam na sufit.

- Lee, czemu są dynie na suficie zamiast świec?

- Ale jesteś spostrzegawcza. Noc Duchów jest dzisiaj!

- Aaaaaa, zapomniałam. Podasz mi.... - Dokończenie zdania przerwał mi nagły huk, ktoś bardzo mocno otworzył wrota sali.

- TROLL!!!! TROLL JEST W LOCHACH!!!!! To chyba źlee... - Profesor Quirrell najpierw się wydarł, a później zemdlał. Przez to w całej sali zabrzmiała panika, wszyscy zaczęli krzyczeć i się miotać. Dumbledore chyba stracił cierpliwość...

- CISZA! - krzyknął bardzo głośno - Panika jest tutaj nie wskazana! Prefekci, zaprowadzić uczniów do dormitoriów!

- Za mną proszę! Jestem prefektem! Za mną gryfoni! - Zaczął wołać Percy. Powoli kierowaliśmy się do schodów, gdy nagle...

- Ej! - krzyknął Harry do mnie i do Rona. - Hermiona! Ona nic nie wie.

- Trzeba do niej iść.

- Oby troll nie lubił jeść mądrych... - mruknął rudy, czyli się o nią martwił, miło wiedzieć. Szliśmy do toalety, ale musieliśmy się schować za filarem, ponieważ przez korytarz szedł wielki troll górski.

- Obrzydliwy... - mruknęłam.

- Taki jak tamten z gór, powinnaś dać sobie radę... - Ron poklepał mnie po plecach.

- Musicie mi to wszyscy wypominać?! Chodźcie. – Syknęłam i ruszyli za mną.

Pobiegliśmy w stronę łazienki i jak na nieszczęście naszej przyjaciółki, troll już tam był. Przerażona Hermiona czołgała się pod ściankami kabin, a następnie schowała się pod umywalką. Brzydal chciał ją sięgnąć, więc instynktownie rozwaliłam zaklęciem jedną umywalkę, by wodą odwrócić uwagę stwora. Następnie podbiegłam do Miony, a Harry wskoczył na niego, odwracając uwagę od nas. Przy okazji włożył mu swoją różdżkę do nosa. Miotał nim i w końcu złapał za nogi i trzymał mojego przyjaciela jak Hagrid kurczaka. Próbował go walnąć swoją ogromną maczugą. Ron próbował mu pomóc, aż w końcu poprawnie powiedział zaklęcie lewitacji, maczuga trolla uniosła się i spadła mu na głowę, przez co stracił przytomność. Harry uwolnił się z jego uścisku i wyjął swoją różdżkę, którą z obrzydzeniem wytarł o swoją szatę. Nagle usłyszeliśmy za nami westchnienie paniki. Stali tam profesor Quirrell, Snape i McGonagall...

- Matko! To wy? - spytała wyraźnie zdenerwowana.

- Tak – odpowiedzieliśmy cicho, na co profesorka tylko westchnęła głęboko.

- Pani profesor, to moja wina! - McGonagall popatrzyła na Hermionę jak na kosmitę. - Chciałam udowodnić, że jestem coś warta... Gdyby nie oni już bym nie żyła - powiedziała poważnie, ale kłamała...

- Nie tego się po tobie spodziewałam... - powiedziała kobieta z zawodem. - Odejmuję ci pięć punktów za głupotę. A co do was... Daję pięć punktów dla każdego z was – spojrzeliśmy na nią bardzo zdziwieni, prawie nam szczeny opadły - za wyjątkowe szczęście... Nie każdy pierwszoroczny przeżyłby spotkanie z dorosłym trollem górskim. Teraz idźcie do dormitorium. – Machnęła w stronę wyjścia wyraźnie zmęczonym tonem. Posłuchaliśmy jej i wyszliśmy z łazienki. Po krótkim spacerze weszliśmy na ruchome schody, ciągle o tym zdarzeniu.

- Widzieliście? - Nagle zapytał Harry.

- Gluty na twojej różdżce? - Spojrzałam na nią z obrzydzeniem. - Definitywnie.

- Nie, nogę Snape'a? - Doprecyzował pytanie.

- To nie nasze zainteresowania, Harry... - Zaśmiała się Hermiona.

- Była pogryziona i cała we krwi. Poszarpana nogawka...

- Dziwne... Gdzie w Hogwarcie można sobie coś takiego zrobić? - spytał Ron.

- No właśnie nie wiem... Chyba najbliżej do takiej krzywdy, to w Zakazanym Lesie.

- Nie zdążyłby! Droga trwa z jakieś dziesięć minut. A na granicy nic się nie dzieje.

Nagle schody się ruszyły i straciliśmy równowagę. Schody przesunęły się na trzecie piętro. Jakaś informacja mi się z tym kojarzyła, ale za Chiny nie mogłam sobie przypomnieć jaka... Spokojnie weszliśmy i zobaczyliśmy korytarz cały w pajęczynach, ale nie przejęliśmy się tym zbytnio, tylko Ron trochę marudził. Szliśmy zagadani, więc musieliśmy pomylić, gdzie jest skrót do wierzy...

- O nie... - Wystraszyła się nagle Miona.

- Co? - spytałam, nie wiedząc, o co jej może chodzić.

- To trzecie piętro – mruknął Harry, jakby też coś ogarnął.

- No. – Potwierdziłam z głupią miną.

- Zakazane! - Syknęła przyjaciółka.

- Ej, to kotka Filcha! -Pisnął Ron.

- Za mną! - Harry pociągnął go za ramię. Uciekaliśmy przed zwierzęciem, przez kurze i pajęczyny, aż do jakiś starych drzwi.

- Zamknięte!

- Alohomora! - Hermiona w sekundę je otworzyła.

- Miałam to samo na myśli... - Zobaczyłam dziwny wzrok chłopaków na nas. - Podstawowe zaklęcie. – Wzruszyłam ramionami i szybko weszliśmy do środka i zamknęliśmy. Stanęliśmy przodem do nich i nasłuchiwaliśmy...

- Co, kochaniutka? Słyszałaś kogoś? - Usłyszeliśmy za nimi chrypę starego woźnego. - To był chyba Irytek... Nie przejmuj się nim. Nie jest wart, chodźmy dalej. - Doszedł do nas dźwięk trzaśnięcia drzwiami, co nas uspokoiło.

- Od kiedy przeciąg jest ciepły? - zapytałam, poczuwszy na karku ciepłe powietrze. Powoli się odwróciliśmy się i... zobaczyliśmy trójgłowego psa! Jak jeden mąż krzyknęliśmy przerażeni. Wybiegliśmy za drzwi zanim nas pożarł i pobiegliśmy szybko do pokoju wspólnego.

- Kto trzyma takie coś w szkole?! - Pisnął zadyszano Ron.

- Nie wiem, ale to coś oznacza – wyznał Harry.

- Też tak myślę. – Zgodziłam się z okularnikiem.

- Ja wiem, co to oznacza – powiedziała zdenerwowana Hermiona. - Zakazane piętro! Dyrektor mówił. On ma swoje powody i na pewno są odpowiednie. Teraz idę spać i wam też to radzę, zanim zginiemy albo co gorsza... nas wyleją – powiedziała i pociągnęła mnie za sobą do dormitorium. Chłopakom pomachałam tylko na dobranoc.

Minęło trochę czasu od tamtego zdarzenia. Nastał listopad a wraz z nim pierwszy nasz mecz quidditcha. Denerwowałam się niemiłosiernie, naprawdę. Myślałam, że serce mi wyskoczy. Rano zeszłam na śniadanie i usiadłam między bliźniakami. Patrzyłam tępo na jedzenie i się nie ruszałam, więc George nałożył mi owsianki i włożył do ręki widelec. Zjadłam jej co nieco, ale szło mi co najmniej ciężko...

- No proszę... - Nawet nie zauważyłam, kiedy nietoperz przede mną stanął. - Pierwszy mecz, co? Życzę powodzenia... mimo, że gracie ze Slytherinem – mruknął i odszedł. Spojrzałam tylko na niego z pogardą.

- Bardzo miłe... - mruknęłam do siebie i wróciłam do jedzenia.

- Denerwujesz się, malutka? - zapytali się bliźniacy, wieszając mi się ramionami na szyi.

- Siostrzyczko, nie poznaję cię! Nawet nie odgryzłaś się nietoperzowi.

- Misiu, jedz, by mieć siłę skopać tyłki ślizgonom! - Potrząsnął mną Wood.

- Nie chcę. Strasznie się stresuję...

- Czym?

- No, że wszystko zepsuję, nie dam rady i przeze mnie przegramy...

- Jak zjesz, to ci coś pokażę, okej? To ci na pewno odpowie na twoje pytania i troski.

- Okej... - mruknęłam do Olivera i zjadłam szybko owsiankę, ciekawość wzięła górę. Chłopak zabrał mnie całkiem niedaleko, do gabloty z nagrodami.

- To są nagrody quidditha z ostatnich lat. Hermiona to już pokazała Harremu... Czas na ciebie. Spójrz na to nazwisko! – Wskazał na złotą odznakę.

"Dla najlepszego ścigającego. Syriusza Blacka"

- Tata... - mruknęłam i uśmiechnęłam się nieco. Spojrzałam też na odznakę wyżej.

"Dla najlepszej ścigającej. Agaty Riddle"

- Mama najlepszą ścigającą? Nie chwaliła się... Nie wiedziałam nawet, że była w drużynie – powiedziałam do kolegi.

- Agata Riddle to profesor Black? - spytał zdziwiony.

- Tak! – Pokiwałam głową.

- Wiesz... Przyjaciel mojego taty, zresztą wujek Angeliny, mi kiedyś o niej opowiadał. Wyczyniała niezwykłe rzeczy na miotle, a strzelała jak nikt inny. To coś znaczy. – Spojrzał na mnie znacząco i objął mnie ramieniem. - Gotowa?

- Gotowa!

***

Stanęłam na boisku i patrzyłam jak Wood podaje rękę Flintowi, znaczy lepiej jest powiedzieć, że próbowali sobie je połamać, ale żadnemu się to nie udało. Pani Hooch wzięła kafla w ręce i rzuciła nim wysoko, wygwizdując donośnie. To początek, czas na walkę!

- Oto rozpoczął się mecz Gryffindor vs Slytherin! - powiedział Lee do mikrofonu. - Starszy Black przejął kafla! Leci! Ojj... podlatuje do niego Flint. Próbuje wybić kafla. Black rzuca piłkę do Weasley'a, a Weasley odbija go w stronę młodej Black. Dajesz mała, skop im tyłki... Pani profesor, proszę puścić... Odzyskałem mikrofon. Black leci do bramki, robi zwód i... GOOOOL!!!! 10 punktów dla Gryfonów. Kafla ma Teron. Leci równolegle z Flintem. Od dołu podlatuje mała Black i wybija kafla w stronę Angeliny! Dobrze! Angelina leci... Podlecieli do niej ślizgoni. Próbują zdobyć kafla... wpychają ją na trybuny... O nie! Straciła przytomność i spadła... TO NIE FAIR!!!!! Ślizgoni nie umieją się pogodzić z porażką!!!... Pani profesor... Już nie będę... Okej! Kafel leży, podlatuje Flint i... Kafla z sprzed nosa zgarnia malutka! Leci i podaje do brata i... KOLEJNE 10 PUNKTÓW DLA DOMU LWA!!!! Tak jest! - Lee komentował tak przez cały mecz. - O nie... Flint strzelił... Uwaga jest 80 do 60 dla Gryffindoru! O! Mała Black ma czystą drogę. Nie mogą jej dogonić, co za dziecko! Leci, leci, szykuje się do strzału i... Tłuczek wysłany przez ślizgona trafił Misię w PLECY I SPADA! Oj z tobą pałkarzu widzę się po meczu... Pani profesor... Niech pani odda... należy mu się... O nawet profesor przyznaje mi rację!

Już miałam strzelić, ale poczułam silny ból na plecach... spadłam z miotły na piasek, dalej widziałam już tylko ciemność...

Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, od mojego upadku, ale w końcu otworzyłam powoli oczy. Oślepiło mnie światło, ale po chwili już mogłam patrzeć swobodnie. Leżałam na łóżku w skrzydle szpitalnym. Tuż obok stali bliźniaki, Lee i Regulus.

- Cześć, mała! - Przywitali się ze mną wyraźnie szczęśliwi.

- Hej... - mruknęłam zaspana. - Ile spałam?

- Trzy godziny, ale to dobrze, bo się nie nudziłaś. – Wyjaśnił mi Lee.

- Gdybyś się obudziła od razu, musiałabyś tu siedzieć właśnie trzy godziny, by maść i eliksir skończyły "pracować" – dopowiedział George.

- A teraz idziesz z nami! - Klasnął w dłonie jego brat i zaczął mnie podnosić z łóżka.

- Trzeba świętować pierwsze zwycięstwo! - krzyknął brat i mu pomógł. Poszliśmy do wieży. Tam nic ciekawego się nie działo, przynajmniej dla mnie. Chyba jestem jeszcze za mała na takie rzeczy. Zobaczyłam Hermionę, Harrego i Rona siedzących przy stoliku, byli moim zbawieniem.

- Hejcia! - Pomachałam im, a Hermiona się na mnie rzuciła.

- Dobrze, że nic ci nie jest! - Odetchnął z ulgą Ronald.

- Hej, idziemy na błonia? Tu są straszne nudy – stwierdziłam szczerze.

- Jasne. – Wzruszył ramiona Harry, a reszta pokiwała głową. Wymknęliśmy się i swobodnie wyszliśmy na błonia. Spacerowaliśmy sobie już trochę, aż tu nagle spotkaliśmy naszego wielkiego przyjaciela, Hagrida.

- Hagrid, kto trzyma trójgłowego psa w szkole?! - Wyżalił mu się Ron.

- Skąd wiecie o Puszku? - spytał tak, jakby to był pryszcz.

- To to coś, ktoś nazwał? - zdziwiła się Hermiona.

- Oczywiście! - oburzył się olbrzym - On jest mój. Został wynajęty przez Dumbledore'a do pilnowania.

- Czego?

- Za długi jęzor... - mruknął do siebie. - Nie mieszajcie się w to... To czego strzeże puszek dotyczy tylko Dumbledore'a i Nicolasa Flamela!

- Nicolasa Flamela? Kto to?

- Za długi jęzor... - mruknął tylko i poszedł.

***

Jutro już będzie wigilia, więc szkoła jest pięknie przystrojona, a większość uczniów wraca do domu na ferie. Spakowane razem z Hermioną przemierzyłyśmy Wielką Salę, by pożegnać się z naszymi przyjaciółmi. Chłopaki grali w szachy czarodziejów.

- To my jedziemy! - Westchnęłam i poklepałam Rona po ramieniu.

- Ron czemu zostajesz? - spytała ciekawa Hermiona.

- Rodzice pojechali do mojego brata do Rumuni, smoki zobaczyć.

- Okej. – Wzruszyła ramionami i zaczęłyśmy łapać się za nasze bagaże.

- A i macie poszukać w bibliotece informacji! - Rozkazałam.

- Ze sto razy szukaliśmy! - Oburzył się rudy.

- Ale nie w Dziale Ksiąg Zakazanych... - mruknęła Hermiona ze złowieszczym uśmiechem.

- Wesołych Świąt! - Pomachałyśmy im wesoło i poszłyśmy na pociąg. Nie miałyśmy zbytnio, co robić, więc poszłyśmy spać.

***

Następnego dnia obudziłam się dosyć wcześnie. Było dużo rzeczy do zrobienia, przygotowanie pokoi dla gości, posprzątanie saloników, ubranie choinki i gotowanie wszelakich pyszności. Mnie i dwóm Regulusom przypadło ubieranie choinki, czyli najlepsze z najlepszych! Drzewko w tym roku było ogromniaste, więc mieliśmy trochę roboty, ale zabawa była przednia. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Krzyknęłam, że ja otworzę i pognałam do nich korytarzem. Otworzyłam je, a za nimi stali wujek Remus i Dezjon! Pisnęłam szczęśliwa i ścisnęłam ich bardzo mocno na powitanie.

- Cześć, słoneczko! - Wujek Dejzi wziął mnie na ręce i pocałował w policzek.

- Hej, Misiu! - Wujek Remus zmierzwił mi włosy i weszliśmy do środka. Zaczęły się powitania i w ogóle wielkie rozmowy, a ja kontynuowałam swoją robotę. Nagle babcia Emily poprosiła, bym jej przyniosła półmisek z saloniku na parterze. Zrobiłam to bez żadnego protestu, babci lepiej nie podpadać. Weszłam do pomieszczenia i szłam po krzesło, by sięgnąć naczynie, aż tu nagle usłyszałam wybuchający płomień w kominku. Spojrzałam tam i ujrzałam kolejnych dwóch gości.

- Czy to moja kochana Misia? - Uśmiechnął się do mnie wujek Rolion i rozłożył ręce.

- Nie tylko twoja! - Ciocia Dorcas walnęła go i sama stanęła przed nim.

- Wujek, ciocia! - Pisnęłam szczęśliwa i podbiegłam ich przytulić. By nie wywoływać sprzeczki, przytuliłam ich jednocześnie. Wujek bez problemu sięgnął półmisek i chcieliśmy pójść do reszty, ale do okna zastukała nagle sowa. Ciocia wzięła od niej koperty i w końcu poszliśmy do kuchni.

- Agatko, listy do ciebie! - krzyknęła do niej ciocia Dora, uśmiechając się szeroko. Jak moja mama ją zobaczyła, to prawie upuściła ciasto. Odłożyła jej spokojnie i rzuciła jej się na szyję.

- Dorcas! - Generalnie prawie się udusiły wzajemnie. - Myślałam, że w tym roku nie przyjedziecie.

- Skłamaliśmy, by zrobić wielkie wejście! – Zaśmiała się i podała mamie korespondencje.

- A za bratem już nie tęskniłaś?

- Ty to tam... - mruknęła, czytając listy. Wujek tylko pokręcił głową i pocałował ją w policzek oraz poczochrał ją po włosach. - Zostaw moje włosy! - Pisnęła i dała mu kuksańca w bok.

- No i co? - spytał wujek, Regulus podchodząc do nich.

- Stala ma pracę, a Felicja spędza święta z ciocią. – Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi, brakowało tylko jednej osoby...

- Dejzi, braciszku... - Mama uśmiechnęła się sztucznie do brata - Idź otwórz cioci.

- Boję się...

- Oj, już nie gryzie, słonko! – Pocieszyła go babcia Emily. Wujek poszedł otworzyć, a my już pękaliśmy ze śmiechu.

- Och, Rolionie! - Usłyszeliśmy skrzek cioci z korytarza - Jak ty wyrosłeś!

- Dezjonie... - Wujek mruknął tylko i przyprowadził ją do nas.

- Tak, tak... – Olała go kompletnie. - Armenio, Emily, Rolionie, Dorcas, Regulusie! Jak was dawno nie widziałam.

- Cześć, ciociu. – Przywitali się z nią grzecznie, a po tym niczym sokół wyczaiła mnie młodszego Rega.

- Regulusie... Jesteś bardzo przystojny. Chodź, przytul ciocię.

- Też się cieszę, że ciocię widzę... - rzekł, przytulając ją jak najdelikatniej mógł.

- Michalinko! Słyszałam, że w Hogwarcie już jesteś! I który dom? - spytała, łapiąc mnie za ramiona.

- Lwa...

- Kolejna... Powinnam się przyzwyczaić. – Pokręciła głową, a my wróciliśmy do pracy. Wieczorem zasiedliśmy do stołu i ciągle było głośno. Rozmowom i śmiechom nie było końca, nawet ciotka Cecylia miała jakieś śmieszne anegdotki o samym Dumbledore'rze!

***

Minęło już kilka miesięcy, niedługo miały się egzaminy. W sprawie Puszka nic nie ruszyło, już nie wiem co zrobić, szukaliśmy tego całego Nicolasa wszędzie i nic. Myślałam po prostu, że oszaleję. Nie znosiłam, kiedy czegoś nie mogłam się czegoś dowiedzieć. Pewnego dnia siedzieliśmy w bibliotece i zastanawialiśmy się nad sensem tego wszystkiego. Nagle przede mną wylądowała ogromna księga. Znałam ją, kiedyś ją czytałam. Hermiona jest jakimś aniołem! Okazało się, że to właśnie w tej książce jest coś o Nicolasie. Był wynalazcą Kamienia Filozoficznego. Dzięki niemu można było uwarzyć eliksir, który przedłużał życie. Nicolas miał już parę ładnych wieków za sobą. Wieczorem pod peleryną niewidką Harrego poszliśmy do Hagrida. Co z tego, że nie możemy wychodzić po zmroku? Zapukaliśmy grzecznie, a po chwili otworzył nam Rubeus ze... strzelbą w ręku?

- Och... to wy... nie powinno was tu być! - wyznał wyraźnie zmartwiony.

- Hagrid, wiemy o Kamieniu Filozofów! – Przyznaliśmy jednocześnie. Westchnął tylko na to i wpuścił nas do środka. Usadowił nas przy wysokim stole i spojrzał na nas karcąco, zakładając ręce na piersi. Chyba chciał coś powiedzieć, ale przeszkodziłam mu.

- Hagrid coś ci się gotuję... - mruknęłam, wskazując na kocioł w kominku, mocno kipiał. Olbrzym przestraszony złapał się za głowę i szybko ruszył do paleniska. Założył rękawice i wyjął z kociołka jajo...

- Hagrid, co to jest? - spytała bardzo zdziwiona Miona.

- To smocze jajo! - Wyrwał się Ron do odpowiedzi. - Hagrid, skąd je masz?...

- Dostałem... O wykluwa się! - Faktycznie z jaja wykluło się malutkie smoczątko. - Nazwę go Norbert. Dostałem go od gościa w pelerynie, który... - Spojrzał nagle w okno i wytężył wzrok. - A ten to kto? - Jak jeden mąż spojrzeliśmy w tamtą stronę i ujrzeliśmy ostatnią osobę, którą byśmy chcieli teraz zobaczyć, w ogóle kiedykolwiek zobaczyć.

- Malfoy – wyjaśnił Harry, a tleniony blondyn od razu gdzieś pognał. No to mamy przerąbane. Wróciliśmy do zamku i od razu położyliśmy się spać. Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że mamy szlaban, bo fretka na nas nakablowała, ale nie ma tego złego. On też zostanie ukarany. Będziemy mieli wspólny szlaban u Hagrida, zawsze mogło być gorzej.

Parę dni później usłyszeliśmy, że zabrano Norberta. Poszliśmy do Rubeusa go pocieszyć i było to dla nas niezwykle opłacalne. Okazało się, że Hagrid dostał jajo od smoka w pelerynie, który chciał wiedzieć jak uśpić Puszka. Jednomyślnie stwierdziliśmy, że to musiał być Snape, bo któż by inny?

Wieczorem musieliśmy się udać na szlaban, odprowadził nas Filch. Dokuczył trochę Hagridowi i poszedł sobie do zamku. Naszym szlabanowym zadaniem było znalezienie zranionego jednorożca. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Hermiona i Ron poszli z Hagridem, ja z Harrym i Draco. A nie, jeszcze Kieł. Chłopcy mamrotali do siebie obelgi, a ja sobie szłam z pieskiem. Co jakiś czas go pogłaskałam. Szliśmy już tak trochę, ale nic nie działo się ciekawego, do czasu...

- Harry, Draco... Spójrzcie – zwróciłam ich uwagę drżącym głosem, byłam przerażona.

Odwrócili się i również zamarli... Znaczy Harry, Draco zaczął uciekać i się drzeć w niebo głosy. Jakaś zmora piła krew martwego już jednorożca. Malfoy musiał zwrócić jej uwagę, ponieważ spojrzała w naszą stronę. Twarz tego potwora była zasłonięta wielkim kapturem. Zaciekawiła się nami i zaczęła szybko się do nas zbliżać, już miała mnie złapać za ramię, ale przeszkodził jej centaur! Zmora uciekła, a nasz wybawca spojrzał na nas.

- Witajcie, Harry Potterze i Michalino Black. Gwiazdy już dawno wiedziały, że przybędziecie. Jestem Firenzo. Musicie uciekać. Tu nie jest dla was bezpiecznie... Sami Wiecie Kto tylko czeka na dobra okazję by was dorwać... - Jego głos był bardzo spokojny i hipnotyzujący.

- O, siemasz, Firenzo! – Przywitał się z centauram Hagrid. - Chodźcie, dzieciaki, idziemy do zamku.

***

Parę dni później szliśmy sobie na błonia z błogą świadomością, że skończyły się egzaminy końcowe! Nim się obejrzymy będą wakacje!

- Były łatwiejsze niż się spodziewałam, ale mi się podobało – wyznała Hermiona.

- Mi też – przyznałam jej rację.

- Nienormalne... - mruknęli chłopcy, na co się zaśmiałyśmy.

- Hej, a co wam mówił centaur?

- Że Voldemort na nas czyha.

- Harry, może to był on... No wiecie, pił krew jednorożca, by nabrać sił...

-Potrzebuje kamienia, by powrócić...

- Ej! Tu jesteście bezpieczni. Jest czarodziej, którego on się boi. Albus Dumbledore.

- Hej, ale Snape'a nikt nie podejrzewa... Trzeba iść do dyrektora. – Zarządził Harry.

- Najpierw trzeba iść do profesor McGonagall po hasło. - Szybko pobiegliśmy do opiekunki naszego domu. Siedziała w swoim gabinecie i coś pisała.

- Pani profesor, musimy się spotkać z dyrektorem! - wyznał zadyszany Harry.

- Tu chodzi o Kamień Filozoficzny!

- Dyrektora nie ma tutaj, a co do kamienia, choć nie wiem skąd o nim wiecie, to zapewniam, że jest dobrze strzeżony... - Zmartwiło nas niemiłosiernie. Pożegnaliśmy się z profesorką i poszliśmy do wierzy. Ustaliliśmy, że sami udamy się do miejsca, którego pilnuje Puszek. Postanowiliśmy to uczynić w nocy.

Kilka godzin później, gdy wszyscy już spali, chcieliśmy wyjść z pokoju wspólnego, ale przeszkodził nam w tym Neville. Kochany, chciał chronić punkty naszego domu, ale musiałam go zamrozić, to dla dobra szkoły... Pobiegliśmy szybko na trzecie piętro i otworzyliśmy te straszne drzwi. W środku oczywiście był Puszek, który smacznie spał, bo oczywiście grała harfa. Hagrid nam mówił, że to jej dźwięk skutecznie go usypia.

- Zaczarował harfę... - mruknął Ron, jakby mu to zaimponowało.

- Klapa, szybko! - Otworzyliśmy ją i jak przy stanęliśmy, to tak staliśmy dalej...

- Widzicie coś? - spytał lekko zestresowany Harry.

- Nie... - Pokręciłam i nagle dostałam wrażenia, jakby czegoś mi aktualnie brakowało.

- Ble! Co to jest? - Ron wskazał na swoje zafajdane ubranie... śliną!

- Przestało grać – oznajmiła Hermiona, a ja się zorientowałam, że to melodii mi brakowało. Spojrzeliśmy na górę, a tam warczał na nas Puszek... Krzyknęliśmy i czym prędzej wskoczyliśmy do środka. O dziwo wylądowaliśmy na czymś miękkim. Okazały się to być diabelskie sidła, które potrafiły nawet udusić. Hermiona powiedziała nam, że mamy się rozluźnić, to nic nam się nie stanie. Tak też zrobiłam i zaraz po niej spadłam pod pnącza ogromnej rośliny. Następny był Harry, ale Ron za Chiny nie mógł się rozluźnić. Pomyślałam chwilę i wpadła na pomysł. Wyciągnęłam różdżkę i krzyknęłam: „Lumos Solem!". Rudy spadł i już spokojniejszy ruszył za nami do kolejnego pomieszczenia. Tu Harry złapał na miotle odpowiedni klucz wśród chmary innych latających kluczy. W kolejnej komnacie były szachy. Musieliśmy wygrać i tak się stało. Ron okazał się być mistrzem w magicznych szachach, lecz niestety spadł z figury i stracił przytomność. Hermiona poszła napisać list do Dumbledore'a i później miała się zająć przyjacielem. My poszliśmy dalej. W następnej komnacie była zagadka. Po trochę dłuższej chwil ją rozwiązałam. Nagrodą za rozwiązanie zagadki była jedna dawka eliksiru chłodzącego, ale postanowiłam nagiąć zasady i podwoiłam ją. Nie chciałam, by Harry się narażał sam. A mnie puścić samej nie chciał. W ostatnim pomieszczeniu ujrzeliśmy lustro Ain Eigrap. Przed nim stał jakiś mężczyzna, którym okazał się być... Krywicjusz Quirrell?

- No nareszcie! - krzyknął, ujrzawszy naszą dwójkę.

- Profesor Quirell? Myśleliśmy... - Nie dane mi było dokończyć.

- ...Że to był Snape? - To profesor skończył za mnie. - Tak on na takiego wygląda. Kto by podejrzewał jąkałę takiego jak ja? Tylko on! – Ostanie zdanie wycedził z czystą pogardą. Nagle usłyszałam jakieś mamrotanie, ale nie było tutaj nikogo więcej... - Do mnie Potter i Black! - krzyknął nagle mężczyzna, wyciągając w naszą stronę rękę. Jakaś potężna siła nas przyciągnęła do lustra. - Co widzicie? - spytał prosto z mostu. Spojrzałam na nasze odbicie i ujrzałam siebie oraz Harrego, cóż za zaskoczenie. Jedyną różnicą było to, że Harry w lustrze chował bursztynowo-czerwony kamień do kieszeni...

- Siebie... - odpowiedział chłopak. - Dostałem puchar quidditha.

- Siebie na hipogryfie... - mruknęłam. Znowu usłyszałam jakieś szeptanie.

- Panie, nie jesteś gotów... - Wypalił nagle skruszony Quirrell. Mamrot znów wystąpił, ale tym razem był zdecydowanie głośniejszy, ale dalej dla mnie nie zrozumiały. Mężczyzna rozplótł swój ogromy turban i się odwrócił, a na jego wygolonej czaszce była twarz! Był to Sami Wiecie Kto... Czułam to.

- Witaj, Harry. Wiem, że go masz... - wyznał zachrypniętym głosem czarnoksiężnik. - Mogę ci zwrócić rodziców, ale daj mi ten kamień...

- Od zawsze czekałem na spotkanie z nimi... - Harry zaczął, a ja spojrzałam na niego jak na kosmitę. - Ale poczekam jeszcze trochę. Biegnij, Misia! Zaczęliśmy biec do wyjścia, ale oni nas zatrzymali. Chcieli rzucić na mojego przyjaciela zaklęcie, zapewne uśmiercające.

- Drętwota! - Rzuciłam na nich zaklęcie, które Quirrell odbił bez problemu. Najgorsze było to, że odbiło się w moją stronę i dosięgło mnie. Siła była taka, że aż poleciałam parę metrów do tyłu i uderzyłam o posadzkę. Leżałam w bez ruchu i tylko patrzyłam na to, co chce zrobić Harremu. Miał znowu ponowić zaklęcie, ale nie wiem jakim cudem, ale wytraciłam mu różdżkę z ręki. Mężczyzna zdziwił się, ale nie poddawał. Próbował udusić mojego przyjaciela, ale jego ręka zaczęła się kruszyć od dotknięcia chłopca. Harry wykorzystał to i unicestwił go samym swoim dotykiem, po prostu się rozpadł. Następnie ujrzałam ciemnego, wrzeszczącego rozpaczliwie ducha, który przeniknął przez Harrego i mnie. Przeturlałam się od tego i straciłam przytomność...

***

Otworzyłam oczy, nie znoszę, gdy słońce mnie tak oślepia. Pomrugałam chwilę i spojrzałam na osobę, która trzymała mnie za rękę. Była to mama... Gdy ujrzała, że się obudziłam, uśmiechnęła się do mnie szeroko i pogłaskała mnie po głowie z czułością. Zauważyłam na jej policzkach ślady po łzach.

- Od kiedy ty płaczesz? - spytałam zdziwiona.

- Od kiedy moja jedenastoletnia córka walczy z największym czarnoksiężnikiem na świecie – odpowiedziała i spojrzała na mnie znacząco. - W coś ty się wpakowała? Robisz się gorsza ode mnie! – Zaśmiała się i przytuliła mnie mocno. - Ze mną też mieli nie mało zmartwień, ale dopiero gdzieś w piątej klasie, złotko... Proszę, nie rzucaj się w ogień.

- Ale to nie moja wina, to jakoś tak samo wychodzi... Mamo?

- Tak, kochanie?

- Tam w komnacie... Miałam wrażenie, że wytrąciłam Quirrellowi różdżkę z ręki, a wcale nie używałam swojej.

- Nic dziwnego. – Wzruszyła ramionami. - Regulus też to potrafi, macie to po swojej super mamci! – Puściła mi oczko. - Tak samo jak jesteś po mnie animagiem. Ciesz się, że metamorfomagii nie odziedziczyłaś. Nie bój się tego, kochanie, zapanujesz nad tym tak samo jak ja i Reg. – Uśmiechnęła się do mnie i pocałowała w czoło. Następnie wygoniła mnie z łóżka i odprowadziła do wierzy Gryffindoru, bym się przebrała. Zaraz miała się zacząć uczta! Na niej usiadłam w gronie przyjaciół. Spojrzeliśmy na podest, gdy Dumbledore podszedł do mównicy, by, jak sama nazwa wskazuje, przemówić.

- Moi drodzy! - Zaczął. - Chciałbym powiedzieć, kto wygrał Puchar Domów, zanim uczta zamroczy wasze umysły... Ostatni są gryfoni wraz z 457 punktami. Następni są krukoni z 502 punktami, puchoni uzbierali w tym roku 546 punktów i jak możecie się domyślić wygrał Slytherin z 667 punktami! - Wszyscy zaczęli klaskać głośno oprócz gryfonów, którzy tylko czasem dotknęli dłonią o dłoń. - Ale! - Nagle krzyknął profesor, co wszystkich zaskoczyło. - Ostatnie wydarzenia też trzeba wynagrodzić... - Ożyliśmy, na tę wiadomość, chyba w tej szkole już każdy wiedział, o co chodzi. - Dla Rona Wesley'a za najlepszą rozegraną partię szachów w historii... przyznaję 50 punktów. - Salwa braw. - Dla Hermiony Granger za zachowanie spokoju i rozumu w kłopotach... 50 punktów. – Kolejna salwa braw. - Dla Michaliny Black za pomysłowość i odwagę... 50 punktów. - Salwa braw. - Dla Harrego Pottera za odwagę i siłę w trudnym starciu... 60 punktów. - Salwa braw!

- Remis ze Slytherinem! - Pisnęła szczęśliwa Hermiona.

- To aż tyle ich poszło w tym roku? Nieźle... - mruknął mój brat i uśmiechnął się bardzo szeroko, jakby to było coś dobrego.

- No i wreszcie! - Ponownie się odezwał dyrektor. - Dla Nevilla Longhbothona za wierność sobie i przyjaciołom... 10 punktów. – No po prostu takiego okrzyku szczęścia to nikt nigdy w życiu nie słyszał. Skoczyłam szczęśliwa na oszołomionego Neville'a.

***

Następnego dnia już byłam w Londynie. Mama odebrała mnie i Regulusa z peronu. Szczęśliwa z powodu braku nauki, tylko najpierw musiałam przemknąć do pokoju przed sokolim wzrokiem wujka Rega. Otworzyłam po cichutku drzwi wejściowe i próbowałam niezauważalnie dojść chociażby do klatki schodowej, ale...

- A ty dokąd młoda damo?! - W drzwiach kuchni pojawił się wujek, nie wiem, jak on mnie usłyszał.

- Cześć?

- Jak dostałem list od Agaty, to po prostu prawie na zawał zszedłem! - Zaczął prawie spokojnie, podchodząc do mnie zamaszystym krokiem. Po sekundzie już się nade mną pochylał i patrzył mi prosto w oczy. - "Poszła walczyć z Voldemortem". Jak to przeczytałem, to myślałem, że to jakiś żart. Matko, czyś ty do reszty oszalała?! Nawet twoi rodzice nie byli tak lekkomyślni! Mało tego, nawet twoja matka, by czegoś takiego nie zrobiła! A to sztuka i to nie dobra! Jak mogłaś tak postąpić?! Jeśli jeszcze raz se pójdziesz z kimś walczyć, to ci oświadczam, że najpierw zabiję tamtą osobę, a później ciebie!

- Spokojnie, Regulusie, przecież żyje... - Próbowała załagodzić sytuację mama.

- A to nie mama powinna tak na mnie krzyczeć? - spytałam, trochę żartując, by rozluźnić sytuację.

- Powinna, ale ona jest dziwna i w tym domu zajmuję się tym ja!

- Oj wujku... - mruknęłam, zawieszając mu na szyi...

- O nie... Nie wybaczę ci szybko!

- Pójdę ci jutro po kawę na Pokątną! - Pisnęłam i przytuliłam się jeszcze mocniej.

- Plus ciacho. – Pogroził mi palcem, gdy mnie odchylił.

- Dobra! - Uśmiechnęłam się do niego i dałam mu całusa w policzek, a następnie poleciałam na górę, by się rozpakować.

- Niemożliwa jak matka... - Usłyszałam jego mruknięcie.

- Mówiłeś coś? - spytała mama, patrząc na niego znacząco.

- Skąd! Nie, nie, nie... - Obronił się, a ja się zaśmiałam. Zachowują się jak dzieci...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro