Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozgrzane alkoholem ciała w sprawnych dłoniach stają się jeszcze gorętsze

Wiśniowe wino ochoczo pite przez Hua Chenga nie potrafiło długo pozostać w jego ustach, więc dzielił się nim po równo między siebie, a spoczywającego w jego ramionach mężczyznę. Ich usta były delikatnie opuchnięte, a policzki i brody wielokrotnie zwilżane trunkiem, który wypływał spomiędzy złączonych warg. Całowanie w pozycji, gdzie i jeden i drugi musieli się albo nachylać, albo wyciągać w górę szyję, nie było wygodne, dlatego zaraz za granicą łąki motyli a domostwem, podtrzymywany za uda He Xuan objął nogami z dwóch stron w pasie Hua Chenga i zawiesił mu ręce na barkach, łapiąc za głowę i szyję. Szybko jedna z dłoni kultywatora przeniosła się na krzyż i plecy mężczyzny w czerni, delikatnie masując tworzące się na chudym i kościstym ciele mięśnie. Druga ciągle podtrzymywała cały ciężar, śmiało dotykając przez śliski materiał napiętych pośladków.

Ich głowy zwrócone do siebie i w końcu będące na jednej wysokości mogły bez najmniejszych problemów łączyć się w intensywnym pocałunku, który całkowicie pogrążył ich w ferworze gorących uczuć i uniesień. Chmara srebrnych motyli nie odstępowała pary na krok, lecąc po krętej ścieżce wprost do pokoju ich pana. Głosy dwójki mężczyzn nikły w trzepocie skrzydeł, namiętność stapiała ich w jedno, a słodki aromat soczystych wiśni towarzyszył im na każdym kroku i przy każdym liźnięciu. Zupełnie jakby ciała obu mężczyzn wypełniał tylko płomień ich uczuć i ta wiśniowa obezwładniająca słodycz. Zamiast krwi, bezbarwna łagodność purpurowego grona, zamiast potu, skąpane w świeżości wino, zamiast oddechu, zniewalający podmuch subtelnie różowych płatków, tańczących na wietrze.

Nie potrafili się od siebie oderwać.

Nie potrafili jasno myśleć.

Nie potrafili przestać, tkwiąc całkowicie w objęciach i cieple drugiej osoby.

Wkroczyli na otaczający posiadłość drewniany podest, szepcząc swoje imiona. Weszli do sypialni, depcząc za sobą resztki samokontroli. Znaleźli się znów na zewnątrz, ale tym razem bez ani jednego motylka, zostawieni sami sobie. Uderzeni parującym ciepłem, które przeszywał co chwilę chłód wiosennej nocy, zatrzymali się i całą pozostałą im siłą odsunęli od siebie.

Obaj oddychali szybko, jakby droga do ciepłych źródeł miała długość tysięcy mil, a oni, brnąc po kolana w śniegu, wspinali się przez górską przełęcz, raz wdrapując się na strzelisty szczyt, raz z niego zbiegając.

– Jesteśmy – powiedział bez tchu Hua Cheng, siadając twardo na drewnianym schodku z He Xuanem na swoich kolanach zamkniętym w uścisku.

Oparł pulsujące w rytm uderzeń serca czoło na czarnej szacie i przesunął całe ramiona za jego plecy, przyciągając jeszcze bliżej siebie. Czuł, jak obejmowana osoba drży i paruje z gorąca, a serce wybija szybką melodię, którą słyszał tylko on, gdyż sam ją stworzył, używając pocałunków i chemicznego zaklęcia, które pojawiło się między nimi, zamykając w nim ich obu. Nie miał na to żadnego wpływu, ale to musiało być jakieś zaklęcie, bo cóż innego to mogło być? Ta siła pchająca go i każąca myśleć o nim nieustannie. To na pewno nie była ta [M...], bo przecież jego demoniczna strona nie mogła tego czuć... Ona była czymś zakazanym, co mogło sprowadzać tylko nieszczęście. Tymczasem czuł się tak dobrze, jak nigdy wcześniej. Tak żywy, tak "chcący", niezaspokojony, pragnąc tego ciała, które obejmował, całując zachłannie, jakby chciał mieć go całego tylko dla siebie i by jego własna energia bezustannie krążyła pod tą bladą skórą.

Co mógł mu dać poza tym, co sam posiadał? Energii miał mnóstwo, więc dzielił się ją hojnie, aczkolwiek w tym amoku pasji, chciwości i pożądania musiał w końcu przystopować, by nie spalić ich obu.

Choć potrzebował chwili, aby wyrównać oddech, nie powstrzymał się przed znalezieniem przejścia w onyksowej szacie do nagiego, latami pozbawionego słońca ciała. Przytknął swoje wargi, wydzierając z krtani He Xuana cichy jęk, natychmiast zatrzymany zaciśniętymi ustami. Ale dźwięk się rozszedł, a Hua Cheng uśmiechnął, słysząc ten nieskrępowany znak zadowolenia.

Już on się postara, by dzisiejszej nocy ta osoba całkowicie się zapomniała i zatraciła w otrzymywanej w nadmiarze przyjemności.

Przyłożył całą dłoń do rozgrzanej piersi, zahaczając lekko lodowatym karwaszem o skórę i wywołując nowy dreszcz. Uśmiechnął się ponownie, pozwalając srebru jeszcze raz zatrzymać się na rozpalonym pragnieniami ciele i powoli sunąc w dół.

Wtem dłoń z zimnym metalem zatrzymała się, uchwycona przez silne długie palce. Hua Cheng podniósł wzrok z piersi, na której zaczęła wychodzić gęsia skórka i spotkał się z rozżarzonym złotem. Wzrok He Xuana mówił tak wiele, że nie musiał nawet otwierać ust, bo dokładnie wiedział, co myśli.

"Nie drocz się tak ze mną". – To właśnie powtarzał.

Ale w jego oczach było coś jeszcze. Coś, co mu się bardzo spodobało. Jakaś drapieżna radość i podobny żar, jaki sam odczuwał w swoich wnętrznościach. Dlatego pozwolił sobie zsunąć chroniące jego przedramiona srebrne ozdoby. Najpierw z jednej ręki, potem z drugiej.

Kiedy karwasze leżały na kamiennej ścieżce, Hua Cheng ponownie przytknął otwartą dłoń do gorącej piersi i zapytał z uśmiechem:

– Wygodnie ci?

He Xuan minimalnie przekręcił głowę na bok i zerknął na sekundę w dół ich ciał.

– Coś uwiera mnie w krocze – odparł poważnie.

– Mhm – mruknął niezbyt przejęty kultywator, po czym zapytał: – Bardzo ci przeszkadza?

– Nie. Po prostu jesteś twardy.

– Jeśli ci niewygodnie, możemy się zamienić miejscami – zasugerował, lecz od razu dodał: – Choć nie wydaje mi się, aby rezultat był inny...

– En – przytaknął prawie obojętnie. - Nie byłoby inaczej, gdybyś ty usiadł na mnie.

Hua Cheng prychnął w bok, nie mogąc już się powstrzymać.

– Powiedziałeś o tym tak, jakbyśmy rozmawiali o sytuacji politycznej, patrząc na ustawione na kraciastej tablicy do gry w szachy figury. Ach, mój He Xuanie. – Spojrzał mu głęboko w oczy, podsuwając go jeszcze bliżej tej wspomnianej wcześniej "twardości". – Jak ja to w tobie uwielbiam.

– Czy są tu tylko gorące źródła? – zapytał, zmieniając temat, lecz wcale nie przerywając tego kontaktu wzrokowego i cielesnego. Dodatkowo jego opuszki dotknęły policzka, którego kształt i miękkość była mu już tak znajoma jak własnego ciała.

– Mam jedno inne, ale tak zimne, jakby woda do niego spływała wprost z lodowca.

He Xuan nic nie powiedział, dlatego Hua Cheng zrobił to za niego.

– Chcesz zacząć właśnie od tego? – zapytał, całując kącikiem ust nadgarstek przy swojej twarzy.

– En. Wino jest bardzo rozgrzewające.

– Czy tylko wino? – Popatrzył na niego figlarne, czekając, aż znów odpowie, gdyż po prostu uwielbiał tę jego rozbrajającą szczerość.

Mężczyzna wcale nie uciekł wzrokiem, nawet nie cofnął dłoni, a w zamian pocałował usta, które miał tak blisko i dopiero odpowiedział:

– Cały ty i to, co robimy, jest bardziej rozgrzewające. Ale sam dobrze o tym wiesz.

– Taki śmiały... Taki prosty, nieskomplikowany... Wiedziałeś jak mnie sobą zauroczyć. Twoje odpowiedzi działają na mnie niemal tak dobrze jak twoje usta. Choć – zamyślił się – preferuję całego ciebie, każdy twój skrawek ciała i umysłu.

He Xuan patrzył na niego, nie mogąc przestać powtarzać w umyśle jak mantrę usłyszanych słów.

– Jako pierwszy mówisz mi takie rzeczy.

– Tym bardziej mamy co świętować! Chodź – powiedział, podnosząc się ze stopnia. Ponownie włożył pod pośladek dłoń i uniósł lekkie ciało.

Tym razem jednak He Xuan opuścił nogi, od razu tłumacząc:

– Obiecałeś, że się zamienimy.

– Naprawdę chcesz? – Upewniał się, bo rzucił wtedy tę propozycję ot tak, niekoniecznie przekonany, że powinni to zrobić.

– Chcę. – Puścił jego policzek i zabrał ramię, którym trzymał za szyję, czekając, aż dłoń z pośladków zniknie.

Hua Cheng zrobił to niechętnie, ale w końcu odpuścił, pamiętając, że obiecał, więc musi ulec. Mężczyzna przed nim złapał go pod kolana i za plecy, po czym uniósł, jakby nic nie ważył. Twarz miał ciągle spokojną, mięśnie napięte, ale wcale nie wydawało się, aby ciężar dorosłego człowieka był dla niego kłopotliwy.

Obrzucił spojrzeniem odzianego w czerwień człowieka i niewiele myśląc, nachylił się, jak to on robił wielokrotnie. Zamienili się może rolami, ale to nie znaczyło, by przestali siebie pragnąć i oddziaływać jeden na drugiego. W dalszym ciągu byli nienasyceni, dlatego ramię Hua Chenga objęło kark i przyciągnęło głowę niżej. Nie pocałowali się, ale ich usta był już tuż obok siebie.

– Wysuń język – poprosił Hua Cheng, choć jego czarne oko niebezpiecznie błyszczało.

He Xuan przełknął, zwilżył usta, a potem otworzył je szerzej i wysunął język. Słysząc tę propozycję, zacisnął zęby, przez sekundę się wahając, ale kiedy już postanowił to zrobić i wykonał bezwstydne polecenie, poczuł, jak pulsuje mu podbrzusze, a zaraz pod nim coś pęcznieje. Hua Cheng nie zaśmiał się, ale zrobił dokładnie to samo, zbliżając ich nosy i języki do siebie. Wyglądali jak dwa zmęczone, ziejące psy, ale które psy zaczęłyby się tak lizać jak oni?

Pierwsze zetknięcie języków przyniosło pobudzające łaskotanie. Koniuszki przez kilka sekund tylko się łączyły i uciekały, ale gdy cała powierzchnia naparł na siebie mocno, a słodki aromat wydostał się z ich gardeł, natychmiast zaczęli dyszeć i połączyli się w głębokim pocałunku. Przepychali się między sobą, torując drogę do ciepłego wnętrza, uderzając w podniebienie i zahaczając o zęby. Obaj zaskomleli jak prawdziwe psowate istoty, prawie przewracając się na ziemię przez roztapiające ich ciała pożądanie.

– Idź – zaczął mówić Hua Cheng, wydostając się na chwilę z oceanu doznań – w lewo.

Nikt mu nie odpowiedział, ale osoba, która go trzymała, zrobiła pierwszy krok, a po nim drugi.

– Ta – właściciel ogrodu starał się coś powiedzieć – pozycja... – Przerwał, by złapać w zęby dolną wargę i pociągnąć. Nieprzejęty tym He Xuan znów wpił się w usta, aż Hua Cheng musiał go puścić, by nie przerwać mu skóry.

Cholera. Nie mogę się powstrzymać – myślał Hua Cheng, wsuwając dłoń pod poły szaty, zjeżdżając dłonią aż do brzucha, a potem powracając na pierś i wyżej na szyję oraz kark. W tych ramionach nie mógł leżeć bezczynnie, bo ta pozycja była o dziwo niesamowicie podniecająca i wygodna. Wygodna, by całować, by dotykać i skupić się tylko na tych doznaniach.

Nie wiedział nawet kiedy i jakim cudem doszli do najzimniejszego źródła, ale już czuł jego chłód.

He Xuan zaczął schodzić po lodowatych kamiennych stopniach, wstrzymywał powietrze przeszywany tysiącem małych igieł, ale nie cofnął się i nawet nie zatrzymał. Plecy Hua Chenga zetknęły się z wodą i aż syknął, ale nie przerwał ich zbliżenia, tylko zacisnął mocniej palce na drugim ciele. Weszli po pas i wchodzili jeszcze dalej.

Bose stopy kroczyły po kamieniach, które wydawały się lodowymi kostkami, gotowymi zamrozić go i przytwierdzić do podłoża, ale on nadal szedł, nadal krok za krokiem zagłębiał się tym krystalicznym chłodzie.

W końcu woda sięgnęła piersi i He Xuan niespodziewanie przerwał pocałunek. Jego oczy utkwione w czarnej źrenicy patrzyły, jak ciało otoczone czerwienią zanurza się coraz głębiej i głębiej ciągnięte za szkarłatny kołnierz przy karku w dół.

Hua Cheng się zdziwił, kiedy poczuł zatapiającą go rękę, ale poza ukazaniem lekkiego szoku na twarzy, nie zrobił nic. Zupełnie nic. Woda zalała mu oczy, ale dokładnie widział nadal utkwione w niego dwa złote punkty. Nadal obserwowały, jak jest coraz niżej i bliżej dna. Czarne włosy unosiły się dookoła jego głowy, jakby chciały wypłynąć, w przeciwieństwie do jego ciała, które opadało.

Dłoń z kołnierzyka przeniosła się na pierś, naciskając niżej i mocniej. Głębiej i chłodniej. Lodowato. Miał jeszcze odrobinę powietrza w płucach, ale szybko się kończyło.

Co mu pozostanie, jak całkiem się wyczerpie? Czy utonie? Przez tego człowieka? Czy taki będzie jego koniec?

Wtem w górze zakotłowała się woda i miliony bąbelków pojawiało się, zasłaniając widok nieruchomej i zimnej jak ta woda twarzy. Już wyciągał rękę ku górze, gdy natrafił na coś ciepłego. To schodziło niżej w głębiny i po chwili przylgnęło do zimnych ust. Ciepłe, miękkie wargi i słodki gorący język. Nim udało im się połączyć w ciasnym pocałunku, odrobina lodowatej wody wpłynęła między usta. Była prawie jak kostka lodu, którą przepychali między sobą, aż pozostała tylko woda o temperaturze ich ciał.

He Xuan obejmował unoszące się pod wodą ciało i nie pozwalał mu wypłynąć. Tylko całując i znów czując ten żar między nimi. Lewa powieka Hua Chenga się zamknęła, a jego język zwolnił. Mężczyzna w czerni złapał go za głowę i resztki własnego powietrza wtłoczył mu powoli do płuc. Polizał na koniec jego język i wargi, po czym wydostał ich z mroźnej toni.

Obaj zachłysnęli się wodą i zaczęli kaszleć, szybko oddychając i dostarczając płucom świeże dawki tlenu.

– Prawie... mnie... utopiłeś... – mówił, co chwilę przerywając Hua Cheng.

– Dlaczego mi... – wziął kilka głębszych wdechów – ...na to w ogóle pozwoliłeś?

Spojrzeli na siebie, na przyklejone do twarzy włosy i przemoczone ubrania, przez które prześwitywał kształt ich ciała: wystające kości i zarys mięśni.

Tym razem Hua Cheng nic nie odpowiedział. Z otwartymi ustami patrzył na He Xuana. Nic go w tej chwili nie obchodziło, poza mężczyzną i tym, co ich łączyło. Miał pewne przeczucie, ale właśnie z ich powodu postanowił tym razem poczekać na kolejne słowa. Czuł, że będą ważne, bo cokolwiek mężczyzna o złotych oczach choćby przez chwilę chciał zrobić, to wybrał jego ponad wszystko inne.

He Xuan zaciskał pięści, a na jego obliczu pojawiły się oznaki głębokiego zamyślenia i zdenerwowania, które były tak do niego niepodobne. Zamykał szybko powieki, oddychał przez nos, mając mocno zaciśnięte w wąską linię usta, a mięśnie jego szczęki się uwidoczniły, zupełnie zmieniając ten zawsze chłodny wyraz twarzy na coś pomiędzy smutkiem i bezsilnością.

W końcu podniósł swoje złote tęczówki znad wody i spojrzał nimi na osobę w szkarłacie.

– Jeśli ja cię skrzywdzę i ty mnie skrzywdzisz, to będzie łatwiej to znieść – powiedział cicho, zdobywając się na wyrzucenie z siebie targających nim uczuć. – To dlatego, że alkohol... że twój alkohol namieszał mi w głowie. W przeciwnym razie nie zachowywałbym się tak... i nie czułbym się... – Zagryzł zęby, nie mogąc tego powiedzieć na głos.

– Jak? – zapytał w końcu Hua Cheng i podszedł bliżej mężczyzny z czerni. – Jak, He Xuanie?

Stanął tak blisko niego, że wśród czystego i odświeżającego zapachu źródła, zdołał wychwycić ciepłą woń drugiego ciała i słodkiego wina, które pili. Tego wiśniowego zapachu nie można było porównać z niczym innym na świecie i wszędzie by go rozpoznał, bo tylko on własnoręcznie je tworzył, więc nikt inny nie mógłby go posiąść czy nawet spróbować. Był tylko dla podniebienia jego twórcy i dziś wyjątkowo także niezwykłego gościa.

Wspomniany gość nadal nie potrafił odpowiedzieć, dlatego gdy tylko Hua Cheng wyciągnął rękę i dotknął jego ramienia, He Xuan w końcu się złamał i oparł głowę na jego mokrej szacie przy sercu.

Otworzył usta i wyszeptał:

– Tak dobrze.

Bał się, że głos go zdradzi, dlatego nie mógł powiedzieć tego głośno i nawet nie był pewny, czy osoba przed nim go słyszała. Jednak ciepła dłoń na ciele zmieniła się na całe ramiona, które go objęły i przyciągnęły.

– Dobrze ci w moim towarzystwie? – Usłyszał ponad głową pytanie.

Nadal milczał, dlatego Hua Cheng wyjął jego dłoń z lodowatej wody i wplótł w nią palce, powtarzając pytanie. Tym razem zamiast słownej odpowiedzi otrzymał uścisk na swojej dłoni. Uśmiechnął się i przytulił go jeszcze mocniej.

– A więc wszystko jest w porządku. Jak najlepszym – mówił spokojnie, bez żadnego pośpiechu wypowiadając kolejne słowa: – Nie uciekaj. Nie odchodź i mi zaufaj. Zdaj się po prostu na mnie.

Wziął jego palce i przytknął do własnej twarzy. Drugim ramieniem zakleszczył go przy sobie, a dłonią lekko pogładził zziębnięte i napięte plecy.

Rozumiał go. Akurat w tym wypadku bardzo dobrze wiedział, co czuje.

He Xuan nie pojmował ogromu własnych uczuć. To pierwszy raz, kiedy odczuwał je tak intensywnie, do tego były to ciepłe i bardzo przyjemne emocje. Bał się, że tak szybko jak się pojawiły, tak szybko mogą zniknąć.

Co wtedy mu pozostanie? Czy będzie w stanie powrócić do tego, co było kiedyś? Czy po takiej dawce szczęścia, którego nawet części nie miał w dotychczasowym życiu, zdoła się podnieść, kiedy go nagle zabraknie?

Może gdyby to był ktoś inny... Może gdyby był ślepcem, może gdyby nie słyszał, nie mógł mówić, nie miał smaku ani zapachu, ani żadnego innego zmysłu łączne z odczuwaniem dotyku i tych emocji... Może wtedy mógłby o wszystkim zapomnieć i starać się żyć dalej, w taki sposób jak dotychczas. Ale to już nie było możliwe.

Stąd ten strach.

Bo jak dziecku zabrać zabawkę, jak przerwać linę alpiniście zwisającemu na niej nad przepaścią lub jak wyrwać siłą koło ratunkowe topielcowi, który ledwo je dostał po latach utrzymywania się własnymi siłami na wodzie, tak właśnie będzie się czuł człowiek, któremu odbierze się ten jeden jedyny promyk szczęścia i nadziei.

Niby kolejny raz, lecz tym razem najboleśniej.

To wszystko dobrze rozumiał egzystujący już setki lat kultywator, który jako pół człowiek pół demon żył bez słońca, bez bliskich, bez nadziei na to, że kiedyś ktoś go zrozumie, może nawet w małym stopniu zaakceptuje.

Dlatego Hua Cheng także się bał, ale postanowił tym razem spróbować zaufać swoim przeczuciom i osobie, której cierpienie dostrzegł pewnej chłodnej wilgotnej nocy i tknięty impulsem pomógł.

Od tamtego czasu minęło ponad 10 lat i tak jak wszystko inne, pamięć o tym mało znaczącym zdarzeniu mogła zostać zatarta przez umysł. Jednakże nigdy się tak nie stało. Po dziś dzień obraz był tak żywy, jakby to było wczoraj. Osoba przed nim zmężniała, odrobinę urosła i poza tym praktycznie nic się w niej nie zmieniło. Złote oczy świeciły swym blaskiem i przez to, że sam nie mógł patrzeć na prawdziwą żółtą gorącą kulę na niebie, tak uwielbiał patrzeć na to złoto zdobiące twarz He Xuana. Tu nawet zamiast jednego słońca miał aż dwa! I te mieniły się odcieniami, które malowały jego własne uczucia. Im były mocniejsze, tym kolor także nabierał głębi. Najpiękniej wyglądały szczęśliwe, ale również wesołe, żartobliwie lub patrzące na niego podczas pocałunków, a nawet mało znaczącego trzymania się za dłonie.

Musiał to przyznać sam przed sobą – najbardziej podobały mu się jego oczy, kiedy patrzył wprost na niego. Wtedy cała gama uczuć widoczna było w tych dwóch złotych punktach jak początek wszechświata lub jego kres. Zatapiał się w nich i zapominał o wszelkich zmartwieniach, jakie miał w całym swoim życiu.

Dlatego z pełnym przekonaniem mógł powiedzieć, że kto jak kto, ale on go rozumie.

W zamian jednak rzekł:

– Nie masz co się nad tym głowić, bo również czuję się dobrze przy tobie.

– Ja... ja nie rozumiem tych wszystkich uczuć – wyrzucił z siebie.

– A rozumiesz, jak oddychasz? – Zadał lekkie pytanie. – Jak twoje serce bije, jak odczuwasz zimno, wiatr na ciele, zapach, zmęczenie lub przyjemność? Rozumiesz to wszystko? – Zaśmiał się głośno. – Bo ja nic a nic i przyznam, że ta niewiedza wcale mi nie przeszkadza. Nic się nie zmieni, czy będę znał odpowiedzi, czy nie, bo myślę, że najważniejsze czy czegoś chcesz, czy nie i czy ci się to podoba, czy też nie.

He Xuan nic nie powiedział, tylko mocniej przylgnął do ciała Hua Cheng.

– Zadam ci tylko jedno pytanie, a ty szczerze odpowiedz – poprosił kultywator.

Ich zimne policzki stykały się, powodując, że chłód nie doskwierał tak bardzo. Po chwili twarz przysunęła się jeszcze bardziej, a gorące powietrze z ust przenosiło się falami na wrażliwe miejsce przy uchu mężczyzny, gdzie z mokrych włosów nadal spływała woda.

Zbliżył wargi do samego ucha, muskając płatek i zapytał:

– Chcesz mnie pocałować?

Czuł, jak ciało mężczyzny w jego objęciach drży, ale ledwo skończył, a głowa przekręciła się w jego stronę, wymawiając tak upragnione w tej sytuacji słowo:

– En. – Lecz zanim He Xuan złożył pocałunek na uśmiechniętych ustach, powiedział bez cienia niepewności, a wręcz z zadowoleniem: – O to nie musisz pytać.

Wargi zetknęły się ze sobą, obejmując wzajemnie i smakując chłód, który nadal nie zniknął po kąpieli.

Coś wewnątrz Hua Cheng pulsowało i rozniecało ogień, który przenikał przez usta na drugą osobę. Coś jak wino, ale mocniejsze, coś jak wszystkie wcześniejsze pocałunki skumulowane w ten jeden, który palił tak, że to niemal bolało.

Nagle ręce ponownie znalazły się na ich ciałach, jakby chcieli wymacać każdy mięsień, ścięgno, poznać kształt kości. Dotykali się coraz bardziej żądni siebie, coraz bardziej nienasyceni, pragnąc także palcami, które błąkały się niby bez celu, przekazać wszystkie te uczucia, o których nie potrafili powiedzieć, wyznać i odpowiednio je nazwać.

Ciała na nowo zaczęły wypełniać się ciepłem, którego nawet lodowata woda nie była już w stanie ostudzić.

Nie tym razem.

Nawet ona poddała się emocjom tej dwójki, bo nagle przestała być lodowata. Nie dane było He Xuanowi długo na to zwracać uwagę, gdyż pomiędzy wargi wdarł się słodki miękki język, a dłonie z pleców i talii zniknęły, by pojawić się ponownie na szyi. Z szyi wszystkie dziesięć opuszków delikatnie zsuwało się w dół i w bok po barkach, lądując pod atramentową szatą i pozostawiając na nagiej skórze subtelny ślad ciepła.

Ich twarze odsunęły się od siebie, by mogli spojrzeć w swoje oczy i bez słów zdecydować, co dalej. Szata z każdą chwilą była coraz niżej, odsłaniając smukłe blade ramiona. He Xuan trzymał dłonie pod wodą na szkarłatnej tkaninie na biodrach, lecz kiedy Hua Cheng oplótł przedramiona nisko pod jego pośladki i uniósł wysoko w górę, musiał przytrzymać go z dwóch stron za barki.

Z góry patrzył na jego twarz i szeroki uśmiech na ustach. Już schylał się, by go znów pocałować, już prawie sięgał wargami jego warg, by połączyć się z kolejny równie namiętnym pocałunku, gdy uniesiono go jeszcze wyżej, a twarz Hua Chenga zniknęła przyciśnięta do jego twardej klatki piersiowej. Mostka dotknął prosty nos, a za chwilę gorący oddech i usta również wylądowały na skórze – ledwo kilka centymetrów nad miejscem, gdzie kończyła się zsunięta do połowy szata, trzymająca się na grubym czarnym pasie i na jego własnych ramionach przy zgięciu w łokciach.

Zaczęli powoli wychodzić z lodowatej toni, a woda ciurkiem spływała z ich ubrań. Każdemu pocałunkowi towarzyszył kolejny krok, a jemu z kolei ruch kolan, który coraz ściślej obejmował talię Hua Chenga. Materiał od pasa w dół rozsunął się na boki, a dwie śnieżnobiałe kończyny uwolniły z ciemności, pozwalając srebrnemu księżycowi i gwiazdom zobaczyć je w całej krasie i wdzięku, jak otaczają ciało potężnego kultywatora, zupełnie jak on pośladki trzymanego mężczyzny. Usta uniosły się i oderwały od klatki piersiowej, natomiast przedramiona na sekundę puściły ciało, czekając, aż zsunie się niżej, by ich wzrok znów był na tej samej wysokości.

Hua Cheng poczuł, jak ciało przywiera do jego krocza i delikatnie zjeżdża. Otworzył usta, prawie pozwalając lubieżnemu jękowi wydostać się na zewnątrz, ale tym razem to He Xuan go przed tym uratował, zamykając mu usta swoimi.

To, co było między nimi, pozostało nadal między nimi.

Tylko na jak długo?

Na ile kolejnych westchnień i uniesień, niespodziewanego dotyku doprowadzającego ich ciała na niebezpieczną krawędź, ta mała tajemnica pozostanie tylko cichym sekretem dzielonym przez tę dwójkę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro