Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Finalnie - wszystko zaczyna się i kończy w tym łóżku

Żadnej prośbie He Xuana nie potrafiłby odmówić – zwłaszcza TAKIEJ.

Ociekając wodą, powoli wychodzili z gorącego źródła. Hua Cheng nie wstrzymywał się przed coraz bardziej zachłannymi pocałunkami, pomieszanymi z urywanym szeptem, mówiącym mu, jak bardzo go pragnie i jak działa na jego ciało. Twarda męskość wydawała się być oparciem, kiedy naprężona znalazła się między pośladkami He Xuana, który swoimi długimi nogami oplatał smukłą idealnie umięśnioną talię. Gdyby nie podtrzymujące go i przyciskające do siebie silne ramię, to może i faktycznie udźwignęłaby ten słodki ciężar przyszłego kochanka, ale dopóki jego ciasny na razie mały otwór nie będzie odpowiednio rozluźniony i nawilżony, to Hua Cheng nie miał najmniejszego zamiaru, by wypełnić go sobą i tą częścią swojego ciała, która tego tak bardzo pragnęła.

Gdy lewe ramię Hua Chenga przyciskało ich biodra bliżej siebie, prawa dłoń sunęła po całej nodze – od palców stóp, które miał na swoich plecach, aż po udo i pośladek, gdzie jeden prawie stykał się z drugim. Całowali się, jakby już nigdy mieli nie przestać, bo ta wiśniowa słodycz, która pomogła im przełamać pierwsze bariery oraz każdą kolejną, wbrew właśnie temu niszczycielskiemu działaniu – scalała ich dusze, powodując, że stawały się jednością. Dlatego nie potrafili się zatrzymać i z tego też powodu potrzebowali swojego smaku i swoich oddechów, by czuć, że ten drugi jest właśnie tu. Przy nich, łącząc się i mieszając, pozwalając normalnie oddychać prawdziwym powietrzem.

Żaden z nich ani razu dłonią nie dotknął najwrażliwszej części ciała drugiego. Dlatego Hua Cheng zastanowił się, czy mokrość, którą czuł na brzuchu to nadal była woda, czy to już klejący, gęsty płyn, który zostawił na nim He Xuan. Miał nadzieję, że to drugie i że sam będzie mógł wkrótce się o tym przekonać.

He Xuan był daleki od bezczynności. Jego długie chude palce błądziły po całej klatce piersiowej, wyszukując każdy pojedynczy mięsień. Pocierał skórę, mocno wbijając w nią palce, jakby pragnąc tego, co jest pod nią schowane. Ten gorąc i ta siła bijąca z wnętrza ciała nie pozwalały mu przestać, zachęcając, by podwoił swoje starania.

Kiedy po raz kolejny boleśnie zaczepił opuszkami o nabrzmiałe i wrażliwe sutki, Hua Chengowi wyrwało się krótkie, ciche westchnięcie. Zupełnie niegłośna melodia dla duszy, która pobudziła He Xuana do dalszego działania i do kolejnej pieszczoty. Złapał między palce brodawki i uszczypnął je, ciągnąc do siebie. Puszczając, poczuł na skórze twarzy ciepłe powietrze, które uleciało przez nozdrza.

Wstrzymujesz się – uświadomił sobie.

W kolejnym odruchu jeszcze raz złapał wrażliwe miejsce między palce, tym razem obejmując dłonią pierś, a sutek umieszczając u nasady palca środkowego i wskazującego. Przycisnął palce do siebie, jednocześnie zagłębiając się opuszkami w ciało.

Mruknięcie, a po nim jeszcze szybszy ruch języka w jego ustach.

Podoba ci się.

Jednak wystarczyło, by tylko kilkukrotnie powtórzył ową czynność, a coś poruszyło się pod jego pośladkami. Odsunął lekko biodra od ciała i znów przysunął. Gorąca pulsująca męskość otarła się, jeszcze bardziej przylegając i znajdując sobie więcej miejsca między dwoma miękkimi krągłościami.

Stanęli. He Xuan nie otwierał oczu, bo nie obchodziło go, gdzie są, tylko co robią i jak rozniecić w partnerze taki ogień, by w końcu się zapomniał. Przestał być tak czuły, tak opanowany i tak słodki, a wziął go tu i teraz jak miał ochotę. Bo czuł, że ją ma. I to ogromną. Lecz on nie pozwalał sobie na pośpiech i jego dominującą stronę z iście zwierzęcymi odruchami.

He Xuan nie mógł się mylić co do jego oceny. Był taki. Na pewno działał spontanicznie, na pewno wielokrotnie dawał się porwać swoim żądzom, a tylko przy nim się opanowywał, aby nic mu nie zrobić. Traktował go wyjątkowo, jak delikatne naczynie, które pod byle naciskiem zbije się i rozsypie na drobne kawałki. Jak skarb, który musi chronić, nie pozwalając mu, by ktokolwiek go dotknął, a nawet zobaczył. Nic nie robił na siłę, nie wywierał na nim żadnej presji, a w każdym jego geście i słowie była ta troska i ta czułość, która kazała He Xuanowi dojść do swoich własnych wniosków.

Że jest dla niego cenny i wyjątkowy.

To dlatego godził się na wszystko z taką ufnością i wiedział, że sam też zrobi dla niego wszystko, by go uszczęśliwić.

Twoje szczęście jest moim szczęściem, a moje twoim.

Między nimi nic nie działo się bez przyczyny i nic nie mogło zmienić ich uczuć. Bo choć się nie znali, to tak naprawdę dla He Xuana wystarczyło, by pierwszego dnia po przebudzeniu opuszkami dotknąć jego twarz i poczuć, jak ciepły policzek wtula się w dłoń, żeby wiedzieć, że to ten.

Dla Hua Chenga z kolei... cóż – dla niego wszyscy byli transparentni, lecz jeden jedyny mężczyzna był czysty jak górski potok wewnątrz, choć czarny jak najgłębszy mrok na zewnątrz. Czarny i zimny, lecz w jakiś sposób wystarczyło, by uniósł powieki i spojrzał swoimi mieniącymi się złotem oczami, a wszystko to przestało mieć znaczenie. Cała ciemność odpłynęła, pozostawiając tylko te dwa gorące, złote ogniki i jego krystaliczną niewinność.

Chyba już od pierwszej chwili, kiedy go zobaczył, mógł przewidzieć, że tak się to skończy. Że jak tylko ich drogi znów się skrzyżują, to nie da mu tak łatwo odejść, dopóki nie zrobi dla niego wszystkiego, co tylko było w jego mocy. Oczywiście nie przypuszczał, że potoczy się to tak szybko, a on w tej chwili będzie jedną nogą od utraty kontroli i wzięcia go tu gdzie stoją – przy jednym z grubych drewnianych filarów, o którego gładką strukturę opierał plecy trzymanego mężczyzny, dociskając go mocno i prawie miażdżąc mu usta oraz żebra.

Strasznie go podniecał, a w ogóle tego nie przewidział.

I tak bardzo mu się to podobało w tym mężczyźnie.

Brak schematu. Brak filtra i hamulców. Brak zdrowego rozsądku przy jednoczesnym chłodzie i opanowaniu.

Całkowicie się w tym zatracił.

Byli w jego sypialni: tylko duży futon pośrodku i cztery ściany.

Machnął dłonią, zasuwając wszystkie drzwi i zapalając kilka świec.

– Chcę cię mieć jak teraz. – Zaczął mówić, rozłączając ich usta i patrząc głęboko w oczy tego, którego dociskał do polerowanego drewna. – Przy świetle, patrząc na każdy skrawek twojego nagiego ciała, nasycając nim wzrok i moje serce, zapamiętując ciebie całego i widząc twoją rozkosz wymalowaną na twarzy i tej bladej skórze, kiedy będę robił z tobą rzeczy, których z nikim nawet nie próbowałem.

Poinformował o tym wprost, zupełnie szczerze, gdyż właśnie tego pragnął.

– Nie każ mi sobie wyobrażać, jak wyglądasz – ciągnął. – Nie, kiedy jesteś tak blisko i mogę trzymać cię w ramionach – poprosił głosem pełnym uczuć i obietnic. – Chciałbym patrzeć na ciebie, jak w tej chwili. Widzieć każdy najmniejszy grymas na twych ustach, iskierkę przyjemności, bądź bólu, który nieświadomie mógłbym ci sprawić, bo za nic nie chcę, byś kiedykolwiek jeszcze cierpiał, będąc przy mnie. Nigdy więcej, He Xuanie. Nie, gdy tak na mnie patrzysz. – Pocałował go, ciaśniej obejmując ramionami w talii. – Nie, gdy sprawić ci chcę wyłącznie przyjemność. Dlatego pozwól mi dziś nie spuszczać z siebie wzroku.

He Xuan oparł głowę o drewniany blok i przyjrzał się przystojnej twarzy, czarnym, mokrym kosmykom zasłaniającym prawe oko i opasce. Powiódł wzrokiem po ustach, szyi, gdzie pulsowała krew i poruszała się w szybkim rytmie pod skórą. Na piersi położył otwartą dłoń, delikatnie, z czułością ją masując. Unosiła się raz po raz od wielu setek lat, nieprzerwanie, gromadząc siłę, przeciwstawiając się siłom natury, dziesiątkami tysięcy ludzi i upływowi czasu. Osoba przy nim była jak jednostka, która musiała sobie na wszystko zapracować. Sama jedna.

W tej chwili byli jak dwa pączki kwiatów unoszące się na tafli jeziora. Tylko oni, wyrastający głęboko z dna. Wynurzeni ledwo kilka oddechów wcześniej, teraz trwając jedno przy drugim i patrząc na siebie. Od zawsze w ciemności, sami, nie wiedząc, co czeka ich tam na górze, kiedy w końcu sięgną światła. Jednak to nie powstrzymało ich, by próbować wznieść się wyżej, mając nadzieję, że jednak jest tam coś, co wynagrodzi im podjęty trud i cenę, jaką płacili przez te wszystkie lata.

Nagroda w istocie tam była. I teraz mieli ją wprost przed sobą.

– To stratą byłoby nie oglądać ciebie, Hua Cheng – powiedział, przyciągając jego twarz do własnej szyi. – Pierwszy raz – szepnął, jakby do siebie, gdyż druga osoba już z chciwością smakowała wilgotną skórę. – Z chęcią go odbiorę. – Przechylił głowę w przód i już zupełnie cicho dodał: – I oddam ci swój.

Dziki uśmiech pojawił się na twarzy kultywatora i skradł długi, mokry i głośny pocałunek z ust drugiego mężczyzny, po czym rzekł krótko, lecz ze śmiechem:

– Przyjmuję.

Nie stali długo przy filarze, mając obok tak duże łóżko, które swoją miękkością tak idealnie otuliło chude plecy He Xuana i jego twarde odstające kości. Zapadł się w puchu, tak jak Hua Cheng w nim, obejmując całą jego postać i dłońmi przesuwając się z nieskrywanym i niekontrolowanym uczuciem, masując każdą jego krągłość, a w miejscach, gdzie szkielet wypychał skórę, dotykał czule, wywołując w He Xuanie coraz silniejsze wibracje.

He Xuan pozwalał na wszystko, kompletnie oddając się pod opiekę, nieprzyzwoicie rozchylając na boki nogi, by osoba nad nim miała do niego pełen dostęp oraz sam czuł jego stojącą męskość, która raz za razem pocierała o wilgotny koniec prężący się na jego brzuchu. Gorące źródła rozgrzały ich na zewnątrz, a wino zwieńczone pojedynczą wiśnią wewnątrz. Byli jak dwa płomienie pożerające się nawzajem i trawiące w żarze uczuć. Powinni się spalić i zamienić w szary popiół, ale oni uparcie nie chcieli zniknąć z tego świata, roztapiając się jedynie we własnych ramionach i pożądaniu.

Jeden skradziony oddech, cichy przeciągły jęk. Obaj podbierali je sobie z ust, aż nie mogli rozpoznać w otaczającej ich ciszy przecinanej jedynie wychodzącymi z nich odgłosami, który jest czyj. Na co dzień oszczędni w słowach, opanowani i zimni, teraz stanowili swoje całkowite przeciwieństwo, bezwstydnie powtarzając swoje imiona głosami ociekającymi z euforii, głosem zupełnie do nich niepodobny, jakby należał do innych osób. Lecz to ciągle byli oni, w tej chwili niesamowicie spragnieni siebie i tego, co za chwilę sobie ofiarują. Żaden z nich się nie powstrzymywał, zatracając się w chaosie doznań i natłoku myśli galopujących przez rozgorączkowany umysł, skupiony tylko na tym, co mieli w zasięgu swojego mglistego wzroku.

Nogi He Xuana zaczęły mrowić od trzymania ich szeroko rozwartych, którym jeszcze pomagały napierające na nie uda Hua Chenga i jego dłoń, co chwilę sunąc po nich mocno i dociskając do łóżka. Trzymał za kark całującego go bez opamiętania kultywatora, pozwalając, by smakował ust i reszty ciała, którą miał do zaoferowania, a nienasycony mężczyzna lizał i całował, jakby spijał ambrozję, a z zaróżowionych sutków najsłodszy nektar.

W jednej chwili jeszcze delikatnie ssał szyję, a już w drugiej pociągnięciem miękkiego języka przesuwał się po całej długości nabrzmiałego penisa.

Chwilę po tym dreszcz przebiegł po całym chudym leżącym na wznak ciele, powodując niekontrolowane drżenie zwieńczone głośniejszym sapnięciem, gdy dwie wargi objęły jego wrażliwy szczyt. Subtelny dotyk zelżał, a silne palce złapały go pod kolanami i podciągnęły nogi w górę, w pełni obnażając jego nagie pośladki, pomiędzy którymi końcówka gorącego języka już pieściła to miejsce, do którego nawet w najbardziej erotycznych i perwersyjnych snach He Xuan nigdy nikogo nie dopuszczał. Tym razem było inaczej, gdyż osobą robiąca mu te wszystkie grzeszne i plugawe rzeczy, był on. I nie mógł się oprzeć ogarniającemu go miłosnemu upojeniu, które mu teraz dawał z takim zaangażowaniem, liżąc go i pieszcząc, łapiąc między zęby skórę pośladków i znów zagłębiając się w ciasny otwór.

Dyszał coraz głośniej, coraz obficiej wypuszczając bezbarwny płyn na własną pierś. Jego członek pulsował, nabrzmiały i sztywny, gotowy w każdej chwili wybuchnąć i rozlać się po nagim spoconym ciele. Wystarczyłby dotyk tych samych palców, które po języku zagłębiały się w niego, potęgując rosnące w podbrzuszu zniewolenie. Błagałby go o pomoc lub sam sobie w końcu ulżył, ale wolał, aby to jednooki kultywator doprowadził go na sam szczyt. Więc jedyne co mógł robić, to zagryzać wargę i zaciskać każdy mięsień na swoim ciele, by wytrzymać, bo nagroda, jaką miał dostać, była warta każdej minuty tej udręki.

– Jesteś cudowny – powiedział Hua Cheng, całując wnętrze ud i patrząc na zmęczone ciało swojego kochanka. – Wspaniały i piękny. – Jego palce powoli, lecz niestrudzenie zanurzały się w coraz cieplejszym i coraz bardziej wilgotnym wnętrzu. Przywarł ustami do bladej kończyny na dłużej, zostawiając tam mały różowy ślad. – Doskonały.

Patrzył na otwarte zaczerwienione usta, na długą szyję, blade zgrzane ciało, stojące sutki, wystające widoczne żebra, wklęsły brzuch, na sztywnego i prężącego się penisa. Chciał całować wszystkie te części ciała na raz i każdy z osobna. Pragnął wylizać go całego, przesiąkniętego wiśniowym winem i jego własną energią, która zmieszana z uwodzicielskim i wabiącym feromonami zapachem jego ciała powodowała, że tracił zmysły, zdrowy rozsądek i zatracał się w tym, co robiło jego ciało.

Wyprostował tułów, kładąc sobie uniesione pośladki na nogach i ciągle rozluźniał go między nogami, a drugą dłonią wodził po lśniącym w pomarańczowo-żółtym świetle świec ciele. Był delikatny i czuły, z rozwagą dobierał stopień nacisku, by nie sprawić mu nieprzyjemności, a w zamian rozgrzewać i stymulować każdy mięsień, uwrażliwiając go, kojąc ból przeszłości. Zobaczył, jak powieki z długimi czarnymi rzęsami się otwierają, a to zniewalające płynne złoto patrzy na niego bez strachu, zawahania i wątpliwości.

Chude chłodne dziesięć palców uchwyciło jego ślizgającą się po ciele dłoń, zatrzymując ją pośrodku brzucha i dociskając. Jeden z opuszków zamkniętych w słodkim wnętrzu odnalazł magiczny punkt, który nacisnął mocniej, a przez twarz i plecy He Xuana przebiegł dreszcz. Tak przeszywający, mocny i paraliżujący, że przez kilka sekund nie mógł złapać oddechu.

Jedna dłoń oderwała się z własnego brzucha i wyciągnęła w przód. Tak znajomy dla tej dwójki gest nie mógł być inaczej odebrany niż natychmiastowym opuszczeniem głowy przez Hua Chenga i przylgnięciem do niej. Policzek palił od aksamitnych palców tak subtelnie go podtrzymujących, ale nawet gdy delikatne ruchy wykonywane przez kultywatora zaczęły raz po raz drażnić najwrażliwszy punkt, doprowadzając leżące ciało na granicę, gdzie wszystko zmywało się w jedno, a umysł nie potrafił odróżnić prawej od lewej, ciepła od zimna i szeptu od krzyku, nie potrafił oderwać wzroku od tej czarnej źrenicy, patrzącej na niego z niczym innym, a bezdenną miłością i uwielbieniem.

Nie wiedział, kiedy rozlał się pod tą przyjemnością, ile czasu trwał w ekstazie, jak mocno trzymał za rękę na własnym ciele, ale jego palce i złote oczy ani na chwilę nie oderwały się od twarzy, która była światłem, na jaki czekał całe swoje życie. Te uśmiechające się do niego usta, które mógł teraz tylko pocierać kciukiem, te uniesione policzki, ten zarys szczęki, ten język, oplatający palce i przesuwający się od jednego do drugiego.

I nagle ta twarz znów była przy He Xuanie intensywnie całując usta, smakując je i zaczynając miłosną walkę z językiem. Jego dłonie znów były we włosach, ciągnąc za nie, zjeżdżając na szyję, na kark i ramiona, wsuwając się pod plecy i przyciągając do siebie, jakby stęsknił się za nim, jakby zmarzł i pragnął się ogrzać. Tulił go, sadzając sobie na nogi, ocierając ich męskościami o siebie i nie przejmując się klejącym brzuchem, z którego sperma spływała na łóżko i ich ciała. Głowa Hua Chenga uniosła się, obdarzając pięknym uśmiechem osobę, na którą czekał tyle czasu, a teraz mając ją przy sobie, nie mógł czuć się mniej szczęśliwy.

Nawet nie przemyślał tego, co wydobyło się z głębin jego ciała, nadając wszechogarniającemu uczuciu formę dwóch słów.

– Kocham cię.

Nie mniej, nie więcej.

Nie musiał tego mówić, nie musiał słyszeć odpowiedzi, gdyż słowa padły bez jego świadomości, całkowicie poza jego umysłem, lecz jak He Xuan mógłby pozostać na to obojętny?

Jego słuch i wzrok, jego wszystkie zmysły wiedziały o tym doskonale, bo te wszystkie pocałunki, to wszystko, co sobie dziś ofiarowali, mówiło samo za siebie. Nie wątpił w prawdziwość tego wyznania i tych uczuć. Tak jak nie powstrzymał ust przed połączeniem i zapieczętowaniem w słodkim głębokim pocałunku swoich emocji, wzruszenia, wiary i oddania. Nie chciał już nigdy opuszczać jego ramion, nie będąc pewnym, że nie może zaraz do nich wrócić. Nie pragnął niczego na świecie, nigdy, przez żaden dzień, podczas którego istniał, tak bardzo jak jego. Czy był człowiekiem, czy demonem, było mu to zupełnie obojętne. Mógł być nawet samym diabłem, duchem, czy potworem, nie miało to żadnego znaczenia.

Ich dłonie z nową mocą zaczęły odwiedzanie znanych już zakamarków ciała, które powoli przestawały mieć tajemnice, ciągle żądni siebie i tego, co przyniesie im noc i oni sami. Ich twarde części ciała ocierały się o siebie, tak samo jak nagie torsy, a mokre od śliny języki były tak spragnione siebie jak wrzące umysły i serca wybijające ten sam szybki rytm.

Tym razem to He Xuan przejął inicjatywę, unosząc się i powoli opadając na przytrzymywanego w pionie członka. Dłoń Hua Chenga od razu znalazła się pod jego pośladkiem, pomagając opuścić się łagodnie i nie za szybko.

Przystanął, natrafiając na ciasną przeszkodę. Zatrzymał oddech, patrząc w oczy mężczyzny przed nim, szukając tam oznak bólu. Penis milimetr po milimetrze zagłębiał się w upajającym wnętrzu, a jego pan gotów w każdej chwili przerwać, przyłożył znudzone chwilową samotnością usta do mostka, składając tam lekkie pocałunki, które mogłyby partnerowi pomóc się rozluźnić i znieść jego wielkość w sobie.

Żaden jęk nie wydobył się z gardła He Xuana, nawet gdy został wypełniony po brzegi, przyjmując rozmiar, jaki zaoferował hojnie obdarowany przez naturę Hua Cheng.

– Boli? – zapytał cicho, zatrzymując głowę przy piersi, a ramionami przyciskając go do siebie.

– Za dużo o tym myślisz – odparł, próbując rozluźnić się jeszcze bardziej. Złapał za ciepłe policzki i uniósł trzymaną twarz ku górze. – Nie jestem delikatnym motylem, tylko facetem.

Hua Cheng się roześmiał i złapał za obie dłonie spoczywające na twarzy.

– Przepraszam. Nigdy nie pomyślałam, że mógłbyś nim nie być. Choć dla mnie jesteś jednym i drugim. Dla mnie jesteś wszystkim.

Palce jednej ręki oderwały się od ciepła i powędrowały w dół, zatrzymując na czubku męskości. Śliska powierzchnia pomagała opuszkom bez trudu przesuwać się po całej długości, wywołując nową przyjemność, lecz He Xuan miał inne plany na ten moment. Zabrał ze swojego ciała jedną dłoń, drugą z członka i połączył ich palce razem.

– Pozwól mi w ten sposób – zaproponował, robiąc sobie z mocnego chwytu palców podporę i pomoc w zachowaniu równowagi, gdy on sam powoli unosił się na stopach, by po chwili opaść ponownie na uda Hua Chenga.

– Nie... – zaczął, chcąc uprzedzić, że wcale nie musi tego robić, ale przerwał jak tylko pierwszy cichy pomruk wydobył się z gardła He Xuana.

Jego chwyt na dłoni się zwiększył, usta otworzyły się szerzej, nabierając więcej powietrza i wstrzymując je, kiedy opadał niżej. Klatka piersiowa drżała wraz z resztą ciała i miękkimi nogami, ale nie przestawał się poruszać. Urywane westchnienia, które uchodziły z jego ust i wydawały się z początku oznakami cierpienia, były w rzeczywistość przepełnione rozkosznym odurzeniem stworzonym przez ich bliskość, uczuciem wypełnienia, rozognionym tarciem i słowami Hua Chenga, których nie spodziewał się usłyszeć od nikogo.

Nie był słaby. Nigdy się nie złamał.

Nigdy nie potrzebował opieki, towarzystwa, przyjaciół.

Nikt inny, tylko ten odwieczny kultywator wiedział o tym i respektował każde życzenie, słuchając każdego słowa, z uwagą śledząc każdy pojedynczy ruch. Robił dla niego wiele, wpatrzony tylko w jego osobę, chcąc podarować mu jeszcze więcej, jednocześnie będąc wielką pomocą i sojusznikiem.

Jednak w dalszym ciągu się wstrzymywał, a także swoje ciało i swój umysł przed urzeczywistnieniem pragnień i głęboko ukrytych żądz. Ujeżdżający go teraz mężczyzna chciał zobaczyć prawdziwego Hua Chenga, by zanurzał się w nim szybko i do końca, jak w amoku powtarzając jego imię, kąsając go i pragnąc całym sobą.

He Xuan nie wiedział, że Hua Cheng od wielu minut lub nawet kwadransów był bliski zatraceniu się w namiętności, jaka między nimi zaistniała. Już od pierwszego pocałunku, a może i od czasu, kiedy spojrzeli na siebie w tej altanie pośrodku motylej łąki. Pragnął go do tego stopnia, że teraz słysząc delikatne drgania krtani, które coraz częściej i coraz głośniej rozbrzmiewały w zamkniętej dusznej przestrzeni sypialni, bezgłośnie liczył jak kolejne tamy jego samokontroli i logicznego myślenia burzyły się jedna za drugą, nieodwracalnie ginąc w odmętach pragnień.

W końcu przestał nad sobą panować. Dwie dłonie zacisnął na biodrach, dociskając je do własnego krocza, aż He Xuan syknął. Czy było to z ból, czy przyjemność, żaden z nich nie potrafił stwierdzić, gdyż w tym momencie zapomnieli o całym świecie. Hua Cheng wargami łapczywie wziął w swe posiadanie jasny skrawek skóry na obojczyku, a dłonie przesunął w górę po talii. Powiedział kilka słów, które w uszach drugiego mężczyzny brzmiały jak pradawne zaklęcie, po czym znów przywarł ustami. Oderwał się i przesunął kawałek obok, bliżej środka ciała. Złapał w zęby i pociągnął, by za chwilę puścić i lizać. Poruszył biodrami, robiąc sobie więcej miejsca we wnętrzu rozpalonego ciała, a potem złapał za włosy He Xuana, ciągnąc w dół, by odchylił głowę. Przedramieniem pod łopatkami docisnął ciało do swojej klatki piersiowej i bez czucia pocałował odkrytą szyję.

He Xuan był świadomy jego niepohamowanej ekscytacji i siły, która miażdżyła mięśnie, wyciskając z nich wszelki opór. Rozluźnił ciało, pozwalając, by Hua Cheng wiedział, że właśnie tego chce. Tego chwilowego szaleństwa, pasji, huraganu i wybuchu energii. Po godzinach delikatności i czułości obaj mieli na to ochotę – zapomnieć się, zatracić, zgubić drogę i odnaleźć się w uścisku oraz wczepionych w siebie ramionach, jakby istnieli tylko oni.

Chwilę później już nie siedział na silnych udach, a leżał, przygniatany nimi, przygwożdżony i unieruchomiony w puszystości pościeli, harmonijnie poruszając się w rytmie nadawanym przez kultywatora. Nie mógł mówić przez grad pocałunków spadający na jego wargi, nie mógł oddychać, zniewolony przez słodycz, obezwładniony przez krążącą między nimi energią, pochłonięty całkowicie przez ten niekończący się akt spływający kaskadami, które topiły umysł, pozwalając zanurzyć się po czubki palców w jego odmętach samej rozgrzanej do czerwoności dojrzałych winogron błogości i upojenia.

Ich ciała jeszcze nigdy nie były tak blisko siebie, jedno na drugim, zakleszczeni, rozbici i doszczętnie wchłonięci w ciała ich partnera.

Wyrwał się, łapiąc oddech.

Ach!

Hua Cheng od razu go zatrzymał i przyciągnął z powrotem.

Ruchom bioder, palców na ciele, pocałunków i jęków nie było końca. Energia wrzała w obu i musieli się pozbyć jej nadmiaru, więc wymieniali się nią, dzielili między siebie, powodując, że ich ciała miały prawo by nazwać je parzącymi. Co zabierał amok, kultywator od razu oddawał podwójnie. Każdą pieszczotę i każde nieprzytomne zerknięcie w jego stronę, wypuszczone z trudem powietrze i każdą cząstkę ciepła, która wczepiała się w jego ramiona i plecy, drapiąc, rozrywając niekontrolowanie ciało, które natychmiast zasklepiało się, by ta zabawa trwała do końca świata i jedną minutę dłużej.

– Każ mi się wstrzymać i ochłonąć. – Poprosił Hua Cheng ochrypłym, głębokim głosem, wiedząc, że sam już nie jest w stanie tego zrobić.

– Nie rób tego – szeptał He Xuan poważnie i chłodno, który jako jedyny z ich dwójki nawet w takich chwilach nie potrafił zmienić swoje głosu.

Hua Chen nie zaniechał zagłębiać się w ściśle otulającym go wnętrzu, ale zatrzymał usta na tak wiele dziś całowanym zagłębieniu szyi mężczyzny i zaśmiał się radośnie.

– Każ mi chociaż zwolnić. – Mimo wypowiedzenia tych słów, między pojedynczymi pchnięciami bioder robił coraz krótsze odstępy czasu.

– Przyspiesz. – Nadal zachęcał, choć nie pozostało mu za dużo siły, aby to wytrzymać.

– Każ... każ mi zrobić cokolwiek... Cokolwiek bylebym zdołał przerwać to, czego sam nie mogę. – Jego słowa teraz brzmiały prawie jak szloch, choć tyle tam było ciepła i uczuć, że dzięki nim na świecie mogłoby panować lato przez kolejne dziesięciolecia, a słońce nie musiałoby wschodzić.

– Nawet się nie waż – zagroził, łapiąc go za spoconą szyję, składając krótki pocałunek w kąciku jego ust. – Nie przestawaj się ze mną kochać, dopóki nie usnę w twoich ramionach z wyczerpania, a moje powieki odmówią mi posłuszeństwa i same opadną.

Hua Chengowi takich słów nie trzeba było powtarzać.

Tej nocy nie powstrzymywał się przed niczym, pozwalając He Xuanowi doznać spełnienia jeszcze tyle razy, że naprawdę zasnął w jego objęciach.

Skonany jak nigdy mężczyzna w ogóle nie czuł, jak delikatne smukłe palce głaszczą go po czole, przesuwając z niego włosy, jak ciepłe usta scałowują z kącików oczu te kilka kropel łez, które uronił, nie mogąc wytrzymać przyjemności. Nie widział, jak wilgotna szmatka wyciera jego skórę, a potem jak piękne gwiazdy migoczą nad ich głowami, gdy znów zanurzali się w gorącym źródle. Ciągle trzymany jak najcenniejszy skarb, dotykany z troską i ostrożnością, którą pozwoliła mu poznać ta jedna osoba, tuląca go do nagiej piersi, lawirował w świecie snów, będąc o krok od słodkiej rzeczywistości.

Dotyk tego, który kocha, tak różny jest od wszystkich innych dotyków, którymi mogą obdarować się dwie osoby.

Znajoma ciepła energia wypełniała umęczone ciało, zacierając ślady tego, co ze sobą robili. Każdy skrawek skóry na powrót stawał się jasny i nieskazitelny, bez żadnego uszkodzenia ciała i cicho sączącej się czerwieni. Każdy, poza jednym czerwonym śladem pozostawionym przy lewej piersi, pod którą biło serce. Hua Cheng nie potrafił zaleczyć tego jednego miejsca. Tak, jakby sam właściciel ciała tego nie chciał. Przykrył w tamtym miejscu skórę dłonią i tylko pogładził ją, by na końcu pocałować. Zanim wyszedł, ostatni raz pochylił się nad spokojną śpiącą twarzą i wyszeptał obietnicę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro