Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33

„Lily narracja pierwszoosobowa"

​Od pewnego czasu z Bellatrix zaczęło się dziać coś złego. Wręcz mrocznego. Zamykała się w pokoju na całe dni. Nie schodziła na posiłki. Gdy przychodziłam do niej do pokoju w nocy, słyszałam, jak szepcze pod nosem. To było naprawdę bardzo niepokojące. Próbowałam o tym porozmawiać z Druellą, ale ona nie chciała mnie słuchać.

Może coś przede mną ukrywała. Może Bellatrix miała jakieś problemy.

                                         ​​​><

​Niedługo przyjdą goście.

Stresowałam się przed spotkaniem z rodziną. Oby wszystko poszło według planu. Moje życie było bardzo skomplikowane. Byłam po stronie dobra, a będę spędzać Boże Narodzenie z Śmierciożercami. Czemu muszę mieć to cholerne poczucie moralności? Gdybym była taka jak Tom to nie cierpiałabym tyle.
​Muszę przestać o tym myśleć i wziąć się w końcu w garść.

Siedziałam właśnie wybierając sukienkę na uroczystość, byłam bardzo wybredna. Były one jeszcze z czasów szkolnych tylko powiększyłam je lekko zaklęciem. Byłam wdzięczna, że Walpurga ich nie spaliła, ale znając ją to pewnie miała to w planach.

Gdy w końcu zdecydowałam się na jakąś, stwierdziłam, że pewnie powinnam pomóc się ubrać moim podopiecznym. Ruszyłam więc do pokoju dziewczynek.

Siedziały na dywanie zupełnie nie świadome zbliżającej się uroczystości. Gdy weszłam z hukiem otwierając drzwi spojrzały się na mnie zdziwione.

Dopiero po godzinie były gotowe, ponieważ Bella nie miała zamiaru zakładać żółtej sukienki, więc musiałam znaleźć jej czarną. Narcyza miała na sobie niebieską suknię z delikatnego materiału, a Andromeda brązową. Teraz tylko ja nie byłam gotowa. Szybko wróciłam do swojego pokoju.

Po mimo tego, że od dawna nie obchodziłam świąt Bożego Narodzenia to tęskniłam za tym bardzo. Oczywiście bardziej za tymi świętami, które znałam z Hogwartu niż z domu.
​Z małej podręcznej szkatułki wyjęłam bransoletkę ze złota goblinów i naszyjnik z rubinem pośrodku. Idealnie pasowały do mojej białej sukienki. Uśmiechnęłam się lekko.
​Uwielbiałam ten czas, kiedy wszyscy są dla siebie mili i zapominają o wszystkich problemach, a tak się składa, że miałam ich dużo.

Gdy skończyłam się ubierać zeszłam na dół przywitać gości.

Mój syn miał przyjechać za pół godziny. Stwierdziłam, że lepiej będzie jak zatrzyma się u Kate, mojej starej przyjaciółki ze szkoły i przyjedzie tutaj tylko na jedną noc, ponieważ nie chciałam, żeby miał takie same wyrzuty sumienia jak ja, zadając się ze Śmierciożercami.

Wygładziłam nerwowo brzeg swojej sukienki. Gdy ktoś zapukał do drzwi to aż podskoczyłam. Walburga otworzyła. Do środka weszło kilka osób. Nagle jedna z nich, czarnowłosa, wysoka dziewczyna, rzuciła mi się na szyję. Odwzajemniłam uścisk. Jak ja dawno jej nie widziałam. Cedrella po dłuższej chwili w końcu mnie puściła. Uśmiechnęła się do mnie pogodnie.

Moja siostra była wysoką brunetką. Miała oczy w kolorze wzburzonego oceanu. Była trochę grubsza ode mnie, ale to tylko dodawało jej powabu. Gdy się uśmiechała lód w sercu nawet najtwardszego faceta topniał. Kochałam ją bardzo, a nie widziałam już piętnaście lat. Prawie nic się nie zmieniła. Nadal była moją radosną, starszą siostrą. Po chwili wpatrywania się we mnie, odsunęła się, żebym mogła przywitać się również z innymi członkami rodziny.

Za nią stała Calliadora. Była wyższa ode mnie. Miała blond włosy i niebieskie oczy. Tak naprawdę to nie wyróżniała się niczym szczególnym. Chodziła napuszona jak paw i traktowała wszystkich z góry. Ona również nic, a nic się nie zmieniła. Nadal była tą „kochającą" i „opiekuńczą" osobą, którą miałam „wielki zaszczyt" nazywać siostrą.

Obok niej stał jej mąż. Harfang Longbottom? Tak, chyba tak się nazywał. Był to wysoki mężczyzna o brązowych włosach i złotych oczach. Wyglądał jakby nigdy w życiu się nie uśmiechał. Patrzył na mnie z niekrytą pogardą.
​A ja oczywiście odpowiedziałam mu tym samym. Moja „kochana" siostrzyczka kiwnęła mi tylko głową i mruknęła coś co zabrzmiało jak „Jeszcze tylko tej zdrajczyni tu brakowało".

​- Ja również się cieszę, że cię widzę siostrzyczko – powiedziałam pogodnie. Ona tylko spiorunowała mnie spojrzeniem i jak najszybciej odeszła.

Zaraz potem podeszła do mnie Charis. Niska blondynka o zielonych oczach. Miała twarz w kształcie serca i wiecznie zaróżowione policzki. Z tego co wiedziałam to pociągała wielu mężczyzn. Nie znosiłam jej. Już sam jej widok przyprawiał mnie o mdłości.

Jej mąż Caspar Crouch pasował do niej. To znaczy, że również sprawiał, iż mój żołądek się buntował. Był otyły i niski. Miał bujny zarost. Jego oczy miały odcień brudnej żółci. Czego chcieć więcej?

Ta „piękna" para nie zaszczyciła mnie nawet spojrzeniem. Za nimi stał mój ojciec. Najgorszy tyran chodzący po tej ziemi. Nie widziałam go dwanaście lat, ale nie specjalnie zdziwił mnie Mroczny Znak na jego przedramieniu, szczególnie, że uwielbiał Toma nawet gdy ten miał tylko szesnaście lat. Pasował do Śmierciożerców jak ulał. Był fanatykiem, odkąd pamiętałam. Kochał patrzeć na cierpienie ludzi słabszych. Takich, którzy nie mogą mu oddać. Nienawidziłam go całym sercem. Patrząc na niego miałam ochotę dać mu w twarz. Pięścią, jak mugolka. Oczywiście to tylko tak na początek.

​- Witaj moja córko - rzekł do mnie, a ja stanęłam jak spetryfikowana. Ton jego głosu wydawał się być... pogodny? Nigdy nie odezwał się do mnie w ten sposób.

​- Witaj Arcturusie - powiedziałam wkładając w te dwa słowa jak najwięcej jadu.

​- To już nie „ojcze"?

​- Kiedyś ci już powiedziałam, że wolałabym być mugolką niż twoją córką - stwierdziłam bez
cienia strachu. Machnął tylko ręką.

​- Daj spokój moja droga. Mamy przecież święta - powiedział i odszedł. Ja natomiast odwróciłam się w stronę Cedrelli.

​- Tak się cieszę, że cię widzę - zawołałam uśmiechnięta.

​- Ja też! Strasznie się zmieniłaś. Jesteś już dorosła.

​- Nie da się ukryć - szepnęłam radośnie.

​- Dobrze musisz mi wszystko opowiedzieć. Jakie miałaś wyniki z egzaminów? Jaką masz pracę? Gdzie mieszkasz? Czy masz wielu przyjaciół? Czy znalazłaś już sobie kogoś? I w końcu, czy przyłączyłaś się do tych całych Śmierciożerców? - zadawała kolejne pytania w ekspresowym tempie.

Zrobiła to na jednym wdechu.

​- Zwolnij trochę! - zaśmiałam się. - Po kolei. Egzaminy poszły mi dobrze. Zostałam aurorem, ale w tym momencie nie pracuje ze względu na wielu zbiegów, którzy chcą się na mnie zemścić. Mieszkam tutaj, ponieważ w moim domu byłoby zbyt niebezpieczne. Przyjaciół nie mam prawie wcale ze względu na to, że zadaję się ze Śmierciożercami, ale kiedyś w Hogwarcie miałam ich naprawdę dużo. Tak, w pewnym sensie znalazłam sobie kogoś, ale to jak na ten moment zbyt skomplikowane więc opowiem ci później i nie, nie jestem Śmierciożercą - powiedziałam, zaspakajając jej ciekawość.

Rozmawiałyśmy tak jeszcze długo aż do przybycia ostatnich gości. Oni również nie byli zachwyceni z powodu mojej i Cedrelli obecności. Brakowało już tylko mojego syna.
​Siedzieliśmy wszyscy przy wielkim, dębowym stole w jadalni. Było na nim tak wiele potraw, że aż uginał się pod ich ciężarem. Wszyscy zgromadzeni rozmawiali o polityce krwi i zachwycali się Czarnym Panem. Temat był bardzo interesujący, ale o dziwo mi się nudziło. Gdy rozbrzmiał dzwonek do drzwi, zerwałam się z krzesła jak oparzona i szybko poszłam otworzyć. Od razu rzuciłam się mojemu synowi na szyję. On odwzajemnił uścisk. Gdy tylko się od niego oderwałam, zaprosiłam go do środka.
​Wszedł za mną do ciemnego przedpokoju z niekrytym obrzydzeniem. Wcale mu się nie dziwiłam.

​- Mieszkałaś tu kiedyś? – spytał ze zdziwieniem. Zapewne bardziej przywykł do gryfońskich i ciepłych warunków. Miał szczęście, że nigdy nie zakosztował Ślizgońskiej miłości i ciepła. Zastanawiałam się jak mogłam przeżyć to wszystko. Jak to możliwe, że jeszcze nie oszalałam. Najwidoczniej byłam silniejsza niż się spodziewałam, a mój syn to właśnie po mnie odziedziczył. Tylko pisaliśmy do siebie, a on ufał mi jakby znał mnie przez całe życie. Miałam nadzieję, że ta ufność nie zaprowadzi go tam, gdzie zaprowadziła mnie.

​- Tylko czasami na wakacje, ale ja też nie znosiłam tego miejsca. – Objęłam go ramieniem.

​- Czy on tutaj będzie?

​- Nie, nie dzisiaj – powiedziałam unosząc głowę, by nie spojrzeć mu w oczy.

​- Jak go właściwie poznałaś?

​- Wiesz, on kiedyś był zupełnie inny. Gdy poznałam go na zajęciach w Hogwarcie był bardzo podobny do ciebie, oprócz inteligencji nie różnił się od nas niczym. Jedynie tym, że pochodził z sierocińca. Było mi go szkoda, ale nie rozmawialiśmy ze sobą. Czasami też mnie denerwował, bo wszyscy nauczyciele go uwielbiali. W wakacje po piątej klasie przyjechał tu ze mną i moim ojcem. Wtedy pierwszy raz rozmawialiśmy. – Czułam łaskotanie w brzuchu, gdy wracałam myślami do wszystkich naszych wspólnych chwil. Śmiechu, pocałunków. Poczułam rozrzewnienie, gdy spojrzałam na schody, po których wbiegałam wściekła, gdy zabrał mi książkę od transmutacji w przeddzień wyjazdu do Hogwartu.

Zagryzłam wargi i wbiegłam po drewnianych stopniach na górę. Z hukiem otworzyłam drzwi do jego pokoju. Siedział tam sam, Charlesa nie było.

​- Gdzie ona jest Riddle? – zapytałam, składając ręce na piersi. Uśmiechnął się i rozłożył ramiona.

​- Nawet nie wiem o co ci chodzi.

​- Dobrze wiesz o co, nie zgrywaj się.

​- Naprawdę nie wiem Black, a jeśli to był tylko pretekst by mnie zobaczyć to słabo ci idzie.

​- Zamknij się z łaski swojej i powiedz mi, gdzie ją schowałeś – powiedziałam tupiąc nogą jak małe dziecko. Zganiłam się w myślach za ten gest.

​- Żądasz ode mnie dwóch sprzeczności, zdecyduj się na coś – westchnął i uniósł brew.

​- W takim razie powiedz, gdzie ona jest.

​- Ale co? – zapytał, pokazując, że nie wie o co chodzi.

​- Moja książka do transmutacji. Jutro wyjeżdżamy i chcę ją już spakować.

​- W takim razie to zrób.

​- Nie udawaj, gdzie ją schowałeś? – warknęłam. Byłam już naprawdę mocno podenerwowana. Przekrzywił głowę.

​- Ostatnio widziałem ją u ciebie w pokoju na stoliku nocnym.

​- Kiedy niby byłeś w moim pokoju? – zapytałam.

​- Wtedy, kiedy mnie poprosiłaś, żebym przyszedł i ci wytłumaczył jeden temat z historii magii. Nie pamiętasz? – Zaczerwieniłam się. Rzeczywiście. Było coś takiego.

​- Przepraszam – powiedziałam, a on uśmiechnął się tryumfalnie. Najchętniej bym go trafiła jakimś zaklęciem zamiast przepraszać, ale chyba nie miałam wyboru. – Nie powinnam cię oskarżać. Już pójdę – mruknęłam i wyszłam na korytarz.

​- Black! – krzyknął za mną. – Tylko zabierz to ze sobą. – Odwróciłam się i z refleksem szukającego złapałam gruby wolumin. To była moja książka.

​- Riddle! – krzyknęłam i chciałam z powrotem wbiec do środka, ale drzwi zatrzasnęły mi się przed nosem. Zza nich usłyszałam jego śmiech. Kopnęłam w nie i odeszłam wypełniona furią.

​Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Rigel nie mógł tego widzieć więc nie rozumiał czemu się uśmiecham. Jednak zignorował to. Gdy weszliśmy do jadalni, rozmowy ucichły. Wszyscy spojrzeli w naszą stronę. Poczułam, że mój syn drgnął lekko.

To chyba nie był dobry pomysł, żeby go zapraszać. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Jak zwykle z opóźnieniem. Po minucie, która była dla mnie wiecznością, w końcu odezwała się Druella.

​- Poznajcie Rigela Blacka. Syna Lily. - Poczułam się jakby temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni. Wszyscy patrzyli się na mnie ze zdziwieniem. Chwilę później Calliadora spytała.

​- A kto jest ojcem? - W sumie to spodziewałam się takiego pytania, ale kompletnie się na nie, nie przygotowałam.

​- Nie twoja sprawa siostro - stwierdziłam dobitnie, starając się nie okazywać żadnych uczuć.

​- Czy jest czystej krwi? - zapytała tym razem Charis.

- To nie ma żadnego znaczenia - powiedziałam już lekko podenerwowana. Prawdziwa siostra zapytała by o coś takiego jak: „Czy go kochasz?", „Czy jesteście szczęśliwi?", „Czy on cię wspiera?", ale moje siostry obchodziła tylko: czysta krew i pieniądze. Moja rodzina nie wiedziała co to miłość.

„Toujours Pur". Zawsze czyści. Stare motto Blacków. Krew jest czerwona, a nie czysta lub brudna. Czy oni nie mogli tego zrozumieć?

​- Ma i to wielkie Lilliane - powiedział mój ojciec, dumnym głosem. Po tylu latach w końcu chiał się zachowywać jak arystokrata. Zwróciłam na niego swoje spojrzenie. - Ale cieszę się, że przynajmniej przyłączyłaś się do Czarnego Pana.

​- Co? - spytałam cienkim głosem. - Jak śmiesz mi to zarzucać. Nigdy bym nie przyłączyła się do takich parszywych morderców jakimi jesteście wy – powiedziałam stanowczo.

Następnie wszystko potoczyło się bardzo szybko. Cedrella złapała mojego syna za rękę i deportowała się, mój ojciec wycelował we mnie różdżkę cały czerwony na twarzy, a mężowie moich sióstr zrobili to samo. Ja również wycelowałam w nich magiczny patyk. Ta sama kuchnia, prawie taka sama sytuacja. Tylko, że teraz nie będzie Toma, który mnie oszczędzi.
​Zaczęliśmy strzelać w siebie zaklęciami na oślep. Harfanga Logbottoma rozbroiłam na początku. Później przyszła kolej Caspara, aż został tylko mój ojciec. Walka była zacięta. Wszyscy goście pochwali się za jakimiś przedmiotami. Wszystko co było szklane stłukło się. Usłyszałam pisk Narcyzy, ale w tej chwili mój mózg nie funkcjonował prawidłowo. Rzucałam klątwę za klątwą. Dwanaście lat temu jeszcze potrafiłam się powstrzymać. Teraz moja samokontrola zniknęła. Poddałam się swojej Ślizgońskiej stronie. Tak jak mówił Tom.

Nie byłam Gryfonką. Byłam na to zbyt słaba.
Mój ojciec coraz słabiej się bronił. Nagle zrobił coś czego nie mogłam się spodziewać. Odbił moje zaklęcie i szybko dotknął mrocznego znaku. Poczułam wibracje energii. Już po chwili obok mojego ojca w czarnej chmurze pyłu zmaterializował się Lord Voldemort. Od razu wszyscy oprócz mnie upadli na kolana.
​Nie wiedziałam, jak się zachować. Jak on się zachowa? Czy ukarze mnie na pokaz? Czy też ukarze mojego ojca? Zaczęłam stukać paznokciami w opuszek kciuka. Przegięłam i czułam to, a mieszanie w to Toma było najgorszym pomysłem na jaki mógł wpaść mój ojciec. Nie mogłam pozwolić, by Tom zrobił mi krzywdę. Musiałabym walczyć, ale tak najprawdopodobniej straciłabym go już na zawsze.

Tom Riddle popatrzył z wyższością i wściekłością na Arcturusa Blacka.

​- Czego chcesz Black? Byłem zajęty więc radzę Ci, żebyś miał dobry powód - zasyczał. Zabawne, że kiedyś mówił do niego jak do króla, a jego ton głosu był niczym ociekająca czekoladą bita śmietana.

​- O Panie. Chodzi o moją córkę. Obraziła mnie - powiedział. Zabrzmiało to dziecinnie i żałośnie.

Widziałam na twarzy Toma niewysłowioną furię. Wiedziałam co się stanie. Byłam tego świadkiem zbyt wiele razy. Zastanawiałam się tylko gdzie podział się mój stary opór. Dlaczego nie zadrwiłam z jego niepohamowania i nie wyszłam. Ja po prostu stałam i pozwalałam mu działać. Tego zawsze pragnął i tak właśnie się stało. Niczym już nie różniłam się od jego sług. Złamał mnie.

​- Obraziła powiadasz? - szepnął. Jego głos miał temperaturę równą zero stopni. Zadrżałam ze strachu. - I wezwałeś mnie tutaj dlatego, że sam nie potrafiłeś jej ukarać? Jesteś aż tak słaby, że pokonała cię kobieta? I ty miałeś czelność zostać Śmierciożercą? Ty nieudaczniku! Crucio! - krzyknął. Ku mojemu przerażeniu spostrzegłam, że podobają mi się krzyki mojego ojca. Jego cierpienie mnie bawiło. Mojej uwadze nie uszło jednak to, że jego palce zaciśnięte na różdżce, były o wiele dłuższe niż zwykle. Przyjrzałam się mu całemu, albo to było złudzenie, albo on urósł.

Nagle obok mnie teleportowała się Cedrella. Spojrzała z przerażeniem na rozgrywającą się w salonie scenę. Nie mogłam się ruszyć, zbyt pogrążona we własnych myślach.

​- Przestań! - krzyknęła w stronę Toma. Voldemort zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem, nie przerywając tortur. - Zabijesz go! – Patrząc na nią widziałam siebie. Jednak z nią Tom sobie nie żartował. Jej nie dotykał. Jej nie kochał. Dlaczego wybrał mnie?

​- A co jeśli właśnie o to mi chodzi? - wysyczał. Poczułam, że moja siostra drży ze strachu. Postanowiłam spróbować to przerwać, nie ze względu na mojego ojca, ale Cedrellę. Była na to zbyt delikatna.

​- Przestań - powiedziałam stanowczo, ale łagodnie. Dopiero teraz Tom zauważył moją
obecność. Spostrzegłam, że różdżka w jego dłoni zadrżała. – Proszę - szepnęłam. Z niechęcią cofnął zaklęcie. Mój ojciec był nieprzytomny, a z nosa i dłoni leciała mu krew. Tak bardzo cierpiał, że wbił sobie paznokcie w ręce. Potrafiłam tylko patrzeć. Tylko patrzeć. To wszystko było ponad moje siły. Tom podszedł do mnie i zapytał.

​- Wszystko w porządku? - Kiwnęłam głową. – To dobrze - szepnął i deportował się. Tyle pomocy zawsze od niego dostawałam. Wszyscy zgromadzeni. Oprócz Walburgi, Oriona, Druelli i Cygnusa, patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Najbardziej jednak zabolało mnie spojrzenie Cedrelli. Widziałam w jej oczach: zdziwienie, strach i obrzydzenie. Poczułam, że do oczu napływają mi łzy. Wyszłam z pokoju. Wszyscy nadal milczeli. Wbiegłam do swojego pokoju i trzasnęłam drzwiami. Opadłam na łóżko i rozpłakałam się, a odgłos mojego szlochu odbijał się głucho od ścian. Po tylu latach bycia twardą i opanowaną w końcu rozbiłam się o zbyt dużą ścianę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro