Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

Szłam drogą w Hogsmeade. Minęły trzy lata, odkąd skończyłam Hogwart. Wielu czarodziei zaczęło popierać „nieznanego" czarnoksiężnika z niesamowitą wizją oczyszczenia naszego świata ze szlam. Zerwałam kontakt z przyjaciółkami. W ogóle z dawnym życiem. Brakowało mi jednak kremowego piwa (te z Dziurawego Koła nie było aż takie dobre), więc wróciłam tu by się napić i odwiedzić stare kąty.
​Och, jak ja dawno tu nie byłam.

Niespodziewanie ktoś wybiegł mi na drogę. O mało na niego nie wpadłam. Chciałam już na tą osobę nawrzeszczeć, ale spojrzałam na niego, był to mniej więcej trzy letni chłopiec.
​Wtedy przeżyłam szok.

To był on! Te same oczy, długie palce u rąk i blady odcień skóry. Nawet kolor włosów.
​Jak to możliwe?

Chciałam, żeby mój syn tak wyglądał. Ale przecież moje dziecko nie żyje. Spojrzałam na chłopca z dawno nie widzianą u mnie czułością. On zerknął na mnie ze skruchą.

Był taki śliczny, że aż chciałam go przytulić. Po chwili przybiegł zdyszany starszy pan i stanął w miejscu jak spetryfikowany. Spojrzał na mnie, później na chłopca i głośno przełknął ślinę.
​Coś ukrywał.

Zaczęłam dokładniej mu się przyglądać. Powoli podszedł do nas.

​- Dzień dobry pani! - powiedział nieśmiało.

​- Dzień dobry.

​- Przepraszam za wnuka, jest bardzo roztrzepany! - rzekł i zaśmiał się.

​- Dziadku! - krzyknął chłopczyk i złożył ręce na piersi. I znów szok. Ja kiedyś często to robiłam.

​- No dobrze, dobrze. Chodź wracamy już. Dowiedzenia pani. – Chłopiec podbiegł do staruszka i wziął go za rękę.

Nie odchodź! Chciałam krzyczeć i biec za nimi. Niestety zniknęli między niskimi domkami.
​Chłopiec jednak zanim całkowicie straciłam go z oczu obejrzał się i posłał mi rozbrajający uśmiech.

Tom. Tom często się tak uśmiechał, gdy byliśmy sami. Poczułam jak moje nogi robią się miękkie. Musiałam się pilnować, żeby nie zemdleć.

O co tu chodzi? Co oni przede mną ukrywają? Muszę porozmawiać z Dumbledorem.

​​​><

​Aportowałam się pod bramę zamku i weszłam na błonia. Czy wszyscy mnie okłamywali? Jeśli tak to wszyscy pożałują. Wszyscy. Zaskoczony woźny wpuścił mnie do środka. Przecież to takie nie ostrożne.

Gdyby nie to, że byłam zajęta to upomniałabym go.

Szybko znalazłam się przed gabinetem dyrektora. Nie znałam hasła, więc wysłałam patronusa. Srebrny wąż śmignął w powietrzu.
​ Srebrny wąż? Przecież moim patronusem jest niedźwiedź. Czy to przez Toma? Jak w ogóle wygląda jego patronus?

Czy to również srebrny wąż?

Chociaż on pewnie nawet nie potrafił go wyczarować. Potrzeba przecież do tego jakichś pozytywnych uczuć, a on ich nie posiadał.
​Moje rozmyślania przerwało pojawienie się dyrektora. Miał nieodgadnięty wyraz twarzy. Skinął na mnie i wszedł po schodach do swojego gabinetu. Podążyłam za nim w milczeniu. Przed drzwiami wyciągnęłam różdżkę z kieszeni i odetchnęłam głęboko. Jak przed każdą interwencją w pracy.
​Weszłam do środka zdecydowanym krokiem. Wycelowałam w mojego dawnego
nauczyciela różdżkę. Spojrzał na mnie zdziwiony.

​- O co chodzi? - spytał.

​- Widziałam chłopca w Hogsmeade. Był podobny do mnie i do Tom... znaczy, no
wie pan - powiedziałam. Od trzech lat nie wymówiłam tego imienia na głos.

​- Ach tak - rzekł z wyraźnym smutkiem.

​- Powie mi pan o co chodzi? - Teraz byłam już trochę spokojniejsza.

​- Musieliśmy chronić ciebie i twojego synka. Gdy byłaś nieprzytomna postanowiliśmy ukryć go u mojego brata. Oczywiście otoczyliśmy go zaklęciami tak, żeby czuł się jak w łonie matki - dodał szybko, widząc mój niepokój. - Gdy był już w pełni ukształtowany, mój brat przejął nad nim opiekę. Chłopiec nigdy nie poznał swoich prawdziwych rodziców, a my nie próbowaliśmy mu ich zastąpić. Nie mieliśmy serca, żeby wmawiać mu, że to mój brat jest jego prawdziwym ojcem. Od zawsze nazywał go dziadkiem. Zrobiliśmy to po to, żeby Tom nie próbował go zabić. Chcieliśmy was tylko ochronić. Przepraszam, jeśli przez to cierpiałaś. – Zemdliło mnie. Czułam się wykorzystana i oszukana. Dumbledore wyglądał na naprawdę skruszonego.

​- Nawet nie ma pan pojęcia przez co przeszłam – wycedziłam. Kiedyś po moich policzkach popłynęłyby łzy, ale teraz już nie potrafiłam płakać. Przynajmniej tak mi się wydawało. Od kiedy zniknął Tom, zniknęła też ta wieczna rozpacz, którą czułam przy nim.

​- A, a jaki on jest? - spytałam cicho przerywając niezręczne milczenie. Dumbledorowi wyraźnie ulżyło.

​- Jest wspaniały - powiedział uśmiechając się. – Ma wielki potencjał. W wieku dwóch lat nieświadomie zaczarował pianino, by grało mu kołysankę. – Uśmiechnęłam się lekko. To było światło w ciemnościach. Naprawdę gęstych i nieprzejrzystych ciemnościach. - Jest radosny, mimo iż tęskni za rodzicami.

​- Ale nie będę mogła się nim opiekować, prawda?

​- Obawiam się, że nie - rzekł, a w jego oczach zalśniły łzy.

​- A czy mogę go chociaż jeszcze raz zobaczyć? - zapytałam z nadzieją.

​- Nie widzę przeciwwskazań. - Uśmiechnęłam się. Serce zabiło mi szybciej. Możliwość chociaż pięciu minut popatrzenia na mojego syna sprawiało, że chciałam się uśmiechać. Nie mogłam się doczekać. – Ale lepiej, żeby nie wiedział kim jesteś.

​- Dobrze - zgodziłam się. Czarodziej zaczął zbierać się do wyjścia, ale musiałam się go o coś zapytać. - Profesorze czy będę mogła znów wstąpić do Zakonu Feniksa?

​- Ależ oczywiście. Wszyscy ochotnicy są mile widziani. - powiedział z radością. Oboje wyszliśmy z pomieszczenia w dobrych humorach.

Gdy szłam z Dumbledorem w stronę Świńskiego Łba chciałam go cały czas pospieszać. Szedł tak wolno. Czy nie mogliśmy się po prostu deportować?

Po około piętnastu minutach doszliśmy pod gospodę. Cieszyłam się jak nigdy, gdy stałam już pod zniszczonym szyldem.

Albus Dumbledore zmierzył mnie rozbawionym spojrzeniem znad swoich okularów połówek.

Odetchnęłam głęboko. Musiałam się uspokoić. Pchnęłam drewniane drzwi. Zaskrzypiały głośno. W środku śmierdziało stęchlizną. Zmarszczyłam brwi.

Mój syn wychowywał się w takim miejscu? Spojrzałam na Dumbledora z uniesioną brwią.
​On nadal spokojny wskazał mi drzwi prowadzące na tyły pomieszczenia. Powoli ruszyłam w tamtym kierunku. Otworzyłam je delikatnie i weszłam do długiego korytarza. Dawny profesor transmutacji pokazał mi drzwi na lewo od wejścia.

Gdy już miałam przez nie przejść, zatrzymałam się. Nawet nie mam pojęcia jak on ma na imię.

​- Profesorze? Bo ja...

​- Jeszcze nie daliśmy mu imienia. Mówimy do niego po prostu mały.

​- Dlaczego jeszcze go nie nazwaliście?

​- Chcieliśmy, żebyś ty to zrobiła. - Wzruszyły mnie te słowa. Czułam jakbym zaraz miała zemdleć. Spojrzałam na drewniane drzwi i wzięłam głęboki oddech. Kilka razy uderzyłam paznokciami w opuszek kciuka i już bez żadnych wątpliwości weszłam do pokoiku mojego syna, a Dumbledore podążył za mną.

​​​><

​Chłopczyk siedział na łóżku i bawił się jakąś małą książeczką. Uśmiechnął się na mój widok, a moje serce wykonało taniec radości.

​- Dzień dobly! - powiedział uprzejmie. Ciekawsko mierzył mnie spojrzeniem. Nie umiał jeszcze wymawiać „r". To było takie urocze.

​- Cześć – powiedział Dumbledore i uśmiechnął się do chłopca, a on odpowiedział tym samym, po czym znów wrócił do zabawy.

Obserwowałam jak małymi rączkami próbował rozerwać okładkę. Uśmiechnęłam się lekko. Powinnam teraz siedzieć obok i tłumaczyć mu, że nie tak się postępuje z książkami, ale moje miejsce zajmowała przeszłość, nie zostawiając dla mnie nawet skrawka kremowego dywanu.
​Pierwszy raz od lat poczułam się wdzięczna Tomowi. Gdyby nie on to nie mogłabym tego oglądać.

​- Masz już dla niego jakieś imię Lily? – zapytał cicho Dumbledore. Chłopiec zachowywał się jakby w ogóle nie był świadomy naszej obecności.

​- Rigiel – odpowiedziałam bez zastanowienia, nie spuszczając wzroku z chłopca, który stracił już zainteresowanie książką i rysował coś zawzięcie. – Rigiel Black. – Wiedziałam, że nie chcę mu dać na nazwisko Riddle, bo mógłby łatwo dowiedzieć się, kto jest jego ojcem. Nie chciałam też zostawiać go bez nazwiska, bo w głębi duszy chciałam, żeby mnie odnalazł. Spojrzałam ostatni raz na chłopca i odwróciłam się do Dumbledore'a.

​- Chodźmy już profesorze – powiedziałam cicho i wyszłam z pomieszczenia.
​Wiedziałam, że opuszczając ruderę Pod Świńskim Łbem skazuję się na życie bez miłości i szczęścia. Niestety chcąc chronić syna byłam gotowa zrobić wszystko. Nawet skazać się na życie pełne cierpienia.

​​​​​><

Przez wiele lat czarnowłosy Rigiel Black śnił o pewnej pięknej kobiecie, która wyznawała mu, że jest jego matką i przytulała go mocno. Obraz tej czarownicy utkwił mu w głowie z takimi szczegółami, że czuł się jakby kiedyś już ją spotkał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro