XXXII. Dotyk milczenia
Edoardo szybko narzucił na szyję szal, po czym włożył ciemnobrązowy płaszcz, którego subtelny wzór dodawał mu klasycznej elegancji. Zatrzymał się przed lustrem, starannie poprawiając kołnierz. Jego włosy były zaczesane do tyłu, a perfekcyjnie wystylizowany wąs dopełniał szykownego wyglądu. Pewnym ruchem sięgnął po fedorę, którą założył na głowę, delikatnie przekrzywiając rondo.
Przez chwilę wpatrywał się w swoje odbicie, upewniając się, że jest gotowy do wyjścia. Jednak im dłużej patrzył, tym mniej widział siebie, tylko swoją córkę. Po długich rozważaniach postanowił obramować portret Aurelii, który stworzył Gergő i powiesił w swojej sypialni. Codziennie, tuż przed snem i zaraz po przebudzeniu, jego wzrok przyciągała urocza dziewczynka, która tak czule się do niego uśmiechała. Nieświadomie dodawała mu otuchy, wzmacniając jego determinację i pomagając przygotować się na ich spotkanie zarówno w myślach, jak i w sercu.
Odwrócił się i ciężko wypuścił powietrze przez rozchylone usta, kiedy jego wzrok zatrzymał się na potłuczonej porcelanowej laleczce. Nie miał w sobie odwagi, by się jej pozbyć, była symbolem jego błędów i przypominała mu, jak bardzo zawiódł swoją córkę. Tę drobną, delikatną i kruchą dziewczynkę, która swoim uśmiechem próbowała rozświetlić jego mroczne dni. Zaledwie kilka dni dzieliło ich do chwili, gdy znów ją zobaczy. Denerwował się coraz bardziej, ale nie chciał już uciekać. Musiał jechać, by naprawić to, co zniszczył.
Najpierw jednak musiał dopiąć wszystko na ostatni guzik, wernisaż zbliżał się wielkimi krokami. Galeria była już gotowa na wystawę, a przestrzeń skrupulatnie zaaranżowana. Od kilku dni pozostawała zamknięta, aby dopracować każdy szczegół. Oświetlenie zostało zamontowane, zaproszenia trafiły do wyselekcjonowanych gości, a plakaty zdobiły najważniejsze punkty Paryża.
Czas naglił, dlatego Edoardo działał szybko. Jeszcze tego samego dnia postanowił zakupić bilet do Genui, by zarezerwować sobie miejsce w wagonie o podwyższonym standardzie. Wyszedł z zatłoczonego dworca, klnąc pod nosem. Nie spodziewał się takich tłumów w środku dnia. Na szczęście udało mu się kupić bilet, choć będzie zmuszony opuścić wernisaż niespełna godzinę po jego otwarciu. Ale nie chciał już zwlekać, nie mógł dłużej tego odkładać. Podróż do Genui, do córki była teraz dla niego priorytetem.
Z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyciągnął papierosa, włożył między wargi i szybko zapalił. Pierwsze zaciągnięcie przyniosło mu chwilową ulgę i ukoiło nerwy. Minął już pierwszy tydzień listopada, choć w powietrzu czuć było chłód, pogoda była wyjątkowo przyjemna, dlatego postanowił pójść do galerii spacerem.
Wpatrywał się w witryny sklepowe, gdy na jednej z ekspozycji zobaczył ręcznie robione laleczki. Każda z nich była małym dziełem sztuki, jednak tylko jedna z nich przykuła jego uwagę. Laleczka ubrana w zieloną sukienkę z bufiastymi rękawami i koronkowym kołnierzykiem, który dodawał jej niezwykłej elegancji. Długie, złote włosy, delikatnie skręcone w loki, okalały jej porcelanową twarz. Na głowie miała kapelusz idealnie dopasowany kolorem do sukienki, a szyję zdobił subtelny sznur perełek. Dostrzegł niebieskie oczy, choć nie tak intensywne, jak Aurelii, o której natychmiast pomyślał.
Wszedł do środka, dźwięk dzwonka nad drzwiami rozbrzmiał w ciepłym, przytulnym wnętrzu sklepu. Powitał go intensywny, słodkawy zapach — jakby kilka fiolek perfum rozbiło się jednocześnie, tworząc mieszaninę, która niemal przytłaczała. Poczuł, jak mdły aromat lekko osłabia jego zmysły, wywołując chwilowy zawrót głowy. Przełknął ślinę, starając się odzyskać równowagę, i ruszył w stronę lady.
— W czym mogę pomóc, monsieur? — zapytała uprzejmie starsza kobieta, zakładając okulary na nos. Jej głos był miękki, a w spojrzeniu kryło się zaciekawienie.
— Chciałbym kupić lalkę z wystawy — powiedział pewnym tonem, wskazując na witrynę. — Tę w zielonej sukience.
Starsza sprzedawczyni uśmiechnęła się uprzejmie, skinęła głową i wyszła zza lady. Jej krok był powolny, ale pełen gracji. Dopiero stojąc przy gablocie, sięgnęła do kieszeni fartucha po mały kluczyk.
— Wspaniały wybór, monsieur — rzekła z uznaniem, otwierając delikatnie drzwiczki. — Wszystkie nasze lalki są przepiękne. Ręcznie malowane, z włosami z naturalnego jedwabiu, a każdy detal dopracowany jest z największą starannością. — Delikatnie wyciągnęła porcelanową lalkę z gabloty. — A ta jest jedną z najpiękniejszych. —Podała Edoardowi z niezwykłą ostrożnością. — Dla wyjątkowej dziewczynki —dodała, patrząc na niego uważnie zza okularów.
— Tak, dla mojej córki — odpowiedział z dumą, a na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech. — Proszę ładnie zapakować, przede wszystkim bezpiecznie. Nie chciałbym, żeby się potłukła w podróży.
— Proszę się nie martwić, monsieur. Pańska córka będzie zachwycona — zapewniła starsza sprzedawczyni.
Podeszła do lady, układając lalkę delikatnie na miękkiej, aksamitnej tkaninie. Z szuflady wyjęła eleganckie, kremowe pudełko, którego wnętrze wyściełane było warstwami pergaminowego papieru. Starannie ułożyła laleczkę w środku, otuliła ją kolejnymi warstwami, a następnie zamknęła pudełko i przewiązała je wstążką w kolorze zieleni, harmonizującą z sukienką porcelanowej damy.
W tym czasie Edoardo rozejrzał się po niewielkim sklepie, który był tak ciasno wypełniony zabawkami, jakby każda przestrzeń walczyła o uwagę klientów. Jego wzrok przykuły modele lokomotyw z torami napędzanymi sprężynowo, znacznie bardziej skomplikowane i precyzyjne niż te, które pamiętał z dzieciństwa. Potem przeszedł do półki z modelami samochodów i samolotów, podziwiał kunszt i dbałość o szczegóły. Wpatrywał z zaciekawieniem na drewniane zestawy konstrukcyjne, gdy zauważył równo ustawione rzędy ołowianych żołnierzyków. Przypomniał sobie chwile z dzieciństwa, gdy godzinami bawił się podobnymi figurkami. Westchnął, gdy nagle z zamyślenia wyrwał go głos sprzedawczyni:
— Dla syna też pan coś wybrał? — zapytała, spoglądając na niego z ciekawością.
Edoardo odwrócił się, kiwając głową, uśmiechał się delikatnie.
— Mam tylko córkę.
☙
Szedł uliczką, trzymając pod ramieniem laleczkę dla Aurelii. Przyglądał się mijającym go przechodniom, ale jego myśli wciąż krążyły wokół córki. Zastanawiał się, jak zareaguje, gdy go zobaczy? Czy będzie chciała go wysłuchać i najważniejsze, czy mu wybaczy? Lalka, którą właśnie kupił, była dla niego czymś więcej niż tylko prezentem. Była symbolem jego skruchy. Wciąż czuł się rozdarty między nadzieją, że ich spotkanie będzie początkiem nowego rozdziału, a lękiem, że znów ją zawiedzie. Wypuścił powietrze, próbując uspokoić myśli, gdy jednocześnie dotarł do niego przyjemny zapach świeżego pieczywa i aromat kawy.
Już miał wejść do kawiarni, gdy przy jednym ze stolików dostrzegł znajomą sylwetkę. Na głowie miała elegancki kapelusz, a w dłoni trzymała filiżankę. Edoardo zatrzymał się na moment, przyglądając się jej z daleka. Właściwie chciał się upewnić, czy nie towarzyszy jej mąż, ale nic na to nie wskazywało. Po krótkiej chwili uśmiechnął się do siebie i zdecydowanym krokiem wszedł do środka.
— Dzień dobry, pani Chalamet. — Przywitał się, uniósł swój kapelusz i lekko się ukłonił, wciąż szeroko się do niej uśmiechając.
— Nie spodziewałam się, że pana tutaj spotkam — odpowiedziała zaskoczona, po czym odłożyła filiżankę na spodek.
— To zapach parzonej kawy mnie tutaj przyprowadził, a gdy panią zobaczyłem, pomyślałem, że w miłym towarzystwie smak zyska na wartości — powiedział Edoardo. Odłożył pudełko z lalką na parapecie, po czym zajął miejsce naprzeciwko kobiety. Nie czekał za zaproszenie, ale zrobił to z gracją, która nie sprawiała wrażenia nachalności.
— A jeśli jestem z mężem? — zapytała Aliénor.
— A jest pani? — Spojrzał jej prosto w oczy, unosząc podejrzliwie jedną brew.
Aliénor nie odpowiedziała, uznając pytanie za zbędne. Westchnęła cicho, odwracając wzrok w stronę okna. Nie umiała jednak skupić się na ulicznym zgiełku, który jeszcze przed chwilą wydawał jej się idealnym sposobem na oderwanie myśli. Poczuła przeszywający wzrok Edoarda, który wytrącił ją z pozornego spokoju. Czy naprawdę tak łatwo było zauważyć, że jest nieszczęśliwa?
— Piękny mamy dziś dzień — odezwał się, zaraz po złożeniu zamówienia.
Edoardo nachylił się nad niewielkim, okrągłym stolikiem i spojrzał w kierunku okna, jakby chciał rozładować napięcie unoszące się w powietrzu.
— Myśli pan, że pańska córka potrzebuje nowej lalki? — zapytała, zwracając uwagę na przyozdobione pudełko. Nie chciała, by znów zapytał o Gervaisa, dlatego postanowiła nakierować rozmowę na jego tory.
— Poprzednią, którą u mnie zostawiła...
— Aurelia potrzebuje ciebie — powiedziała stanowczo, jej głos zabrzmiał odrobinę za głośno, czym przyciągnęła uwagę innych.
Edoardo oderwał wzrok od Aliénor i spojrzał na kelnera, który w tym momencie postawił przed nim filiżankę kawy. Skinął głową z lekkim uśmiechem, jednak wyraz ten szybko zniknął z jego twarzy, gdy znów został sam z kobietą. Westchnął ciężko, pochylając się nieco do przodu. Nie uniósł wzroku na Aliénor, wpatrywał się w ciemną taflę kawy. Głośno odchrząknął, próbując pozbierać myśli.
— Wiem, że byłem nieobecnym ojcem, trzymałem ją na dystans — powiedział cicho. Schował twarz w dłoniach i wypuścił powietrze nosem. — Bałem się pokochać własne dziecko. Myślisz, że Aurelia mi wybaczy?
Aliénor wciąż uważnie mu się przyglądała, nie wypowiadając ani słowa.
— Byłem tchórzem, łajdakiem, niegodziwcem, a może dalej nim jestem, bo wciąż zajmuje się pracą, zamiast być już przy córce...
— Wystarczy już tych epitetów! — Aliénor przerywała mu z irytacją. Jej spojrzenie przeszyło go na wskroś. — Użalanie się nad sobą niczego nie zmieni. Jeśli naprawdę chcesz odzyskać swoją córkę, to jedź do niej. Działaj, zamiast ciągle się obwiniać.
Edoardo zamarł na chwilę, spojrzał na nią zaskoczony. Jej słowa zdawały się unosić w powietrzu, jakby wciąż rozbrzmiewały, choć milczała. Spuścił wzrok i sięgnął po filiżankę. Wziął łyk czarnej kawy, czując gorzki smak, który zdawał się pasować do tej chwili. Chciał odzyskać spokój w głosie, a może próbował posklejać swoje myśli?
— Ma pani rację, za długo zwlekałem...
— To nie jest odpowiednie miejsce.
Aliénor podniosła dłoń i przywołała kelnera jednym gestem. Zanim Edoardo zdążył się odezwać, by zaprotestować, zapłaciła za dwie kawy. Pokręcił głową, wypuścił ciężko powietrze i szybko wypił resztę niemal duszkiem. Sięgnął po płaszcz, pod ramię złapał laleczkę i ruszył w stronę wyjścia, gdzie czekała na niego Aliénor. Jej wzrok był spokojny, ale czujny, jakby analizowała każdy jego ruch.
— Dobrze. Zacznijmy od początku — powiedziała, wskazując boczną uliczkę, gdzie zgiełk głównej drogi ustępował miejsca cichemu szmerowi miasta. — Proszę, powiedzieć coś o sobie. — Zerknęła na Edoarda kątem oka, jakby chciała go zachęcić, ale również sprawdzić, jak zareaguje.
Edoardo uniósł brwi, zaskoczony jej prośbą. Na moment zamilkł, a jego spojrzenie uciekło gdzieś w dal, jakby próbował zastanowić się nad odpowiedzią, chociaż właściwie nie wiedział, co ma powiedzieć. Na jego twarzy malowało się coś więcej niż tylko zdziwienie, może odrobina zakłopotania, niepewności.
— Moje życie to praca i... — urwał, zawieszając głos. — Błędy, od których próbowałem uciec. Ucieczka. — Zatrzymał się, jakby coś go olśniło. Kiwnął głową, spoglądając prosto na nią. — Zawsze, gdy coś się działo, uciekałem.
— Dlatego przyjechał pan do Paryża?
— Nie dogadywałem się z rodzicami i starszym bratem. Właściwie można powiedzieć, że poszedłem śladami siostry.
— Też uciekła z domu? — Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
— Za miłością.
— A pan?
Na chwilę zamilkł, znowu zerkając w dal, jakby próbował zebrać myśli. Przypomniał sobie dzieciństwo i starsze rodzeństwo, z którym kiedyś był bardzo zżyty, zwłaszcza z Edvige, choć to Lorenzo był jego autorytetem. A potem, tak nagle wszyscy przestali ze sobą rozmawiać. Nikt nie chciał mu wyjaśnić, dlaczego, a tym bardziej dokąd wyjechała jego siostra. Wszyscy unikali tematu, a prawda była zasłaniana kłamstwami, którymi ukrywali prawdziwe uczucia.
— Edvige, moja siostra była odważna. Potrafiła przeciwstawić się rodzicom i ich oczekiwaniom. Wybrała swoje życie, nie to, które zaplanował dla niej nasz ojciec — westchnął ciężko. — A ja? Ja po prostu uciekłem, bo nie wiedziałem, czego chcę. Miałem siedemnaście lat, kiedy przyjechałem tutaj studiować. Przynajmniej taką miałem wymówkę. W rzeczywistości byłem głupim dzieciakiem, bardzo dumnym i przekonanym, że wszystko dostanę na skinienie palcem.
— A teraz? Wiesz, czego chcesz? — zapytała spokojnie.
— Chcę, żeby Aurelia miała ojca, na jakiego zasługuje. Nie wiem, czy potrafię, ale muszę spróbować. Nie chcę jej już więcej zawieść — powiedział szczerze i zdecydowanie. — Chcę być lepszym ojcem, synem, bratem. Lepszym człowiekiem.
☙
Noel od ponad godziny siedział przy stole, pochylony nad rozrzuconymi notatkami. Światło lampy tworzyło ciepło krąg na ciemnym blacie, oświetlając gęsto zapisane kartki. Tego dnia wyjątkowo wyszedł wcześniej z pracy, nie po to, by odpocząć, ale by zabrać obowiązki do domu. Musiał dokończyć wszystkie obliczenia na rano, jednak okazało się to bardziej wymagające, niż przywidywał.
Co chwilę uśmiechał się pod nosem, gdy kątem oka widział Katalin. Jej cicha obecność wypełniała pokój ciepłem, które trudno było zignorować. Przechodząc przez mieszkanie, zatrzymywała się w połowie kroku, jakby chciała coś powiedzieć, ale za każdym razem rezygnowała. Noel czuł na sobie jej spojrzenie — delikatne, a jednak wyraźnie odczuwalne. Próbował zachować pozory skupienia, w końcu jego uśmiech stał się szerszy, a dłoń, którą przesunął po papierze, na moment zastygła w bezruchu.
— Możesz się dosiąść — powiedział, nie odrywając wzroku od swoich notatek.
Katalin spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem, jakby nie była pewna, czy dobrze usłyszała. Przez chwilę stała nieruchomo, wyraźnie się wahając. Noel wyczuł jej niepewność, uniósł głowę i obdarzył ją z ciepłym uśmiechem. Delikatnym gestem wskazał na wolne miejsce obok siebie, zachęcając ją, by usiadła.
Na zewnątrz padał rzęsisty deszcz, którego strugi spływały po szybach, zamazując widok na ulicę. Zrezygnowała ze spaceru, uznając, że pogoda nie sprzyja przechadzkom. Obiad był już ugotowany, a mieszkanie posprzątane. Wszystko zrobiła, zanim brat albo Noel zdążyliby wrócić. Mimo to nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Przechadzała się po pokoju, przestawiając drobiazgi, choć unikała wprowadzenia większych zmian. Wciąż odczuwała narastającą nudę, którą przerwał nagły dźwięk przekręcanego zamka.
Odwróciła się w stronę drzwi i dostrzegła sylwetkę Noela. Przyszedł wcześniej niż zwykle, co wywołało w niej niespodziewaną radość. Zanim jednak zdążył ją zauważyć, wycofała się i wróciła do pokoju, który dzieliła z bratem. Uchyliła drzwiczki szafy i spojrzała na swoje odbicie w niewielkim lustrze. Szybkim ruchem przeczesała włosy, wygładzając niesforne kosmyki, a pierwsze pasma zaciągnęła za ucho. W jej myślach pojawiło się wspomnienie, gdy Noel obcinał jej końcówki. Uśmiechnęła się pod nosem. Gdyby nie powiedziała o tym Andrásowi, nawet by nie zauważył różnicy.
— Co robisz? — zapytała, pochylając się lekko w jego stronę. Zajęła miejsce naprzeciwko, choć Noel wskazał jej miejsce obok siebie.
— Uzupełniam brakujące obliczenia — odpowiedział, zerkając na nią przelotnie, zanim znów skierował wzrok na notatki. — Nie mogłem się już skupić w fabryce, a muszę to skończyć do rana.
— András też tam pracował.
Brat opowiedział jej już o wszystkim. Nie mieli przed sobą tajemnic, a może tak tylko im się wydawało? Teraz każde słowo było pretekstem, by wypełnić ciszę, choć może powinna po prostu dać Noelowi przestrzeń i pozwolić mu pracować?
— Tak, on skręcał maszyny do szycia. Też to robiłem, ale tylko przez chwilę — wyjaśnił, przerywając pisanie. Oparł się na oparciu krzesła, krzyżując ramiona. —Przeszedłem szkolenie z rachunkowości, zdałem egzamin końcowy i otrzymałem certyfikat. W ten sposób zmieniłem stanowisko, na którym utrzymuję się do dziś. — Spojrzał na nią z uśmiechem, by zobaczyć, czy jego wyjaśnienie ją zainteresowało.
— To dobrze, że miałeś taką możliwość.
— András też miał, ale nie skorzystał. O tym pewnie ci nie powiedział — zaśmiał się, choć doskonale znał jego powód, który teraz siedział przed nim.
Szkolenie odbywało się zaraz po ich pracy i trwało do późnego wieczora. W tym czasie András poświęcał każdą wolną chwilę na odnalezienie jakiegokolwiek śladu Katalin. Powtarzał zresztą, że liczenie cudzych rachunków zupełnie go nie interesuje.
Noel wypuścił powietrze z głośnym westchnięciem, rozluźniając napięte ramiona. Zatrzymał dłoń nad kartką, po czym pstryknął palcami, jakby próbował rozgrzać je przed kolejnym pisaniem. Uśmiechnął się do Katalin, by po chwili znów pochylić się nad notatkami.
— Mogę ci jakoś pomóc? — zapytała, podpierając głowę obiema rękami. Wpatrywała się w niego z zaciekawieniem, próbując odczytać, co napisał, ale siedziała zbyt daleko. — Chyba że uważasz, że kobiety nie nadają się do takiej poważnej pracy.
Ołówek zastygł w dłoni Noela. Podniósł wzrok na Katalin, ale nie próbował nawet ukryć rozbawienia, które pojawiło się na jego twarzy.
— Tego nie powiedziałem — odpowiedział spokojnie, odchylając się na oparcie krzesła. Jego wzrok natychmiast przykuła jej poważna mina, która niemal wymusiła na nim stłumienie śmiechu. Odchrząknął, próbując nadać swojemu głosowi powagi. — Przysuń się, to wszystko ci wytłumaczę.
Noel odsunął dla niej krzesło, wskazując ruchem głowy miejsce obok siebie i zaczekał, aż usiądzie. Jego usta wygięły się w lekki, zawadiacki uśmiech.
— Ale pod jednym warunkiem.
Spojrzał na nią z udawaną surowością, czekając na jej reakcję.
— Stawiasz mi warunki?! — Uniosła brwi i założyła ręce na piersi. Zmierzyła go wzrokiem, ale choć próbowała zachować pozory, ciekawość była od niej silniejsza. Westchnęła cicho w geście poddania. — Dobrze. Co mam zrobić?
Noel uśmiechnął się pod nosem, wyraźnie zadowolony.
— Znasz przepis na Lekváros bukta? — zapytał.
— Oczywiście! — odpowiedziała z pewnością w głosie. — Nauczyła mnie mama Jacoba...
Katalin obniżyła wzrok, a jej palce delikatnie przesunęły się po krawędzi stołu. Myśli wrócili do przeszłości, do chwil spędzonych z mamą Jakoba. Nauczyła ją wielu umiejętności, które jednocześnie ukształtowały jej charakter. Wychowała się na wsi, ale nie czuła się z tego powodu gorsza, choć ostatnio coraz częściej zastanawiała się, jak wyglądało życie jej sióstr w Genui.
— Zostawię ci pieniądze. Jutro kupisz wszystkie potrzebne składniki, a jak wrócę z pracy, to zrobimy.
— Dobrze — odparła, choć wydawało się, że myślami wciąż była gdzie indziej. Podniosła na niego wzrok i zauważyła, jak zaczął kręcić głową. Na twarzy Katalin pojawił się grymas, bo już nie wiedziała, czego on od niej oczekiwał. Już miała się odezwać, ale jak zwykle ją wyprzedził.
— Katalin, nie proszę, żebyś zrobiła to sama. Chcę, żebyśmy zrobili to razem.
— Razem? — powtórzyła, jakby chciała się upewnić, że dobrze usłyszała.
— Tak. Zgadzasz się na taki warunek? — zapytał z uśmiechem. Wyciągnął do niej rękę, jakby chciał przypieczętować umowę.
Katalin spojrzała na jego dłoń, a potem przeniosła wzrok na twarz. W jego oczach dostrzegła coś, co wywołało na jej ustach niekontrolowany uśmiech. Czuła jak jej serce przyspiesza, a jednocześnie miała wrażenie, jakby czas się zatrzymał.
— Zgadzam się — powiedziała, ściskając jego rękę. Jego dłoń była ciepła, a uścisk mocny. Przez moment utrzymywali kontakt wzrokowy, jakby oboje zawiśli w tej chwili, aż Katalin poczuła napływające ciepło na policzki. Oderwała spojrzenie, wypuściła włosy, pozwalając im opaść na twarz. — A teraz pokaż, co tam masz do zrobienia. Tylko ostrzegam, mogę mieć dużo pytań.
— Odwdzięczę się jutro z nawiązką.
Katalin sięgnęła po pierwszą z brzegu kartkę. Jej wzrok powoli przesuwał się po rzędach starannie wykaligrafowanych liter. Każda z nich była równiutka, a ich charakterystycznie wygięte końcówki nadawały im wyjątkowy styl.
— Ty to napisałeś? — powiedziała, nie odrywając wzroku od kartki.
— Tak, a co? — Noel zerknął na nią z ukosa.
— Masz bardzo ładny charakter pisma.
— Dziękuję — uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiło się coś, co przypominało rozbawienie. — To teraz ja będę miał okazję poznać twój.
— Tak, tylko ja dawno nie pisałam, to nie tak, że nie umiem, po prostu...
Westchnęła cicho, a jej myśli zamgliły się na moment. W jednej chwili poczuła się głupio. Noel był wykształcony, miał pracę, która wymagała precyzji i wiedzy. Na dodatek chciał wyjechać do Ameryki. A ona? Zwykła wieśniaczka, która potrafiła tylko gotować, dbać o dom i niewiele więcej. Nie czytała książek, nie skończyła szkoły, nie miała niczego. Może tylko się ośmieszała, myśląc, że mogłaby mu dorównać i pomóc przy obliczeniach?
— Spokojnie. Teraz będziesz miała okazję poćwiczyć, bo będziemy dużo pisać. Tylko ostrzegam — powiedział Noel, wręczając jej kartkę i ołówek. — Jak wiesz, zaczęliśmy nowy miesiąc, a to oznacza, że muszę przygotować zestawienie sprzedaży maszyn do szycia za poprzedni. Mamy tutaj kopie faktur i moje notatki dotyczące sprzedaży. Teraz tylko uzupełnimy obliczenia i naszkicujemy raport, a jutro przeniosę to do głównej księgi. To co, zaczynamy? — dopytał dla pewności. Jej delikatny uśmiech był dla niego wystarczającą odpowiedzią.
Witajcie w trzydziestym drugim rozdziale!
Lekváros bukta to słodkie, drożdżowe bułeczki wypełnione dżemem :)
I jak wrażenia? Dajcie znać co myślicie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro