Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVIII. Zatrzymani w fotografii


Noel wszedł do studia fotograficznego, od razu zdjął kaszkiet, przerzucając go do ręki, w której już trzymał starą aktówkę. Cudem udało mu się wyrwać z pracy, ale wiedział, że Andrásowi zależało, żeby byli dziś tutaj wszyscy razem. Dla niego to też był ważny moment, decydujący. W końcu niedługo opuszczą Budapeszt, wyruszą do Genui, a potem już tylko on popłynie do Ameryki. Ta myśl wciąż go ekscytowała, choć ostatnio coraz częściej czuł związane z tym napięcie.

Zatrzymał się przed jedną ze szklanych witryn, oglądał wystawione fotografie, aż dostrzegł swoje odbicie. Przez chwilę przyglądał się sobie, a potem szybko wygładził włosy, mimo że były idealnie ułożone.

 — Noel, nareszcie jesteś! — András wyłonił się za zasłonki. — Ja już miałem robione zdjęcie, teraz Katalin, a potem ty.

— Dobrze, zawołaj mnie, gdy skończą — odpowiedział i odwrócił się plecami, udając zainteresowanie fotografiami.

— Nie wygłupiaj się, chodź.

Noel zerknął na przyjaciela kątem oka i wypuścił ciężkie powietrze. Zanim zdążył przytaknąć, András już go pociągnął za sobą. Stanęli w ciemnym korytarzyku, tuż na progu pomieszczenia, w którym fotograf robił zdjęcie Katalin do paszportu.

András założył ręce na piersi i z dumą wskazał mu siostrę. Noel zatrzymał wzrok na jej długich włosach, które delikatnie zawijały się na końcach. Jej usta były uniesione w lekkim uśmiechu, choć połowę twarzy zasłaniał obiektyw aparatu i pochylony nad nim fotograf. 

— Ładną mam siostrę? — Zaczepił András, szturchając go w ramię. — Specjalnie na tę okazję kupiłem jej sukienkę. Wiem, co zaraz mi powiesz, że powinienem oszczędzać, bo mamy dość wydatków. Ale to moja siostra, chciałem sprawić jej trochę przyjemności.

— Nie musisz mi się tłumaczyć, na twoim miejscu zrobiłbym to samo... gdybym miał siostrę — szybko dokończył, żeby nie było żadnych niedomówień.

Odwrócił wzrok od Andrása, choć wciąż tkwił w tym samym miejscu. Jedną ręką rozpiął guziki płaszcza i rozluźnił szalik, który ciasno owijał jego szyję. Pokręcił głową, zaciskając zęby, przez co uwydatnił żuchwę. Próbował nie patrzeć w tamtą stronę, usilnie się powstrzymywał, w końcu jednak jego oczy powędrowały po jej sylwetce, częściowo zasłoniętej przez fotografa. 

— Są podobne? — zapytał cicho, choć to pytanie miało pozostać tylko w jego myślach.

— Kto? — András zmarszczył brwi.

— Emese, Mária i Katalin?

— O to pytasz! — András zbliżył się do Noela, żeby lepiej przyjrzeć się siostrze. — Byliśmy podobni, choć nie wiem, jak jest teraz. Katalin i ja byliśmy bardziej podobni do ojca, jak mogłeś zauważyć, oboje mamy ciemne oczy i włosy. Mária i Emese były podobne do naszej matki, miały jaśniejsze włosy. A Tivador, ciemne oczy po ojcu i jasne włosy, więc odziedziczył coś po obojgu. Ale był wtedy dwulatkiem, na pewno bardzo się zmienił. 

— Dobrze cię takim widzieć, András — powiedział i poklepał go po ramieniu.

— Też byś się tak czuł, gdybyś niedługo miał spotkać się z rodziną — odpowiedział uśmiechem i szybko pociągnął nosem, gdy poczuł wzruszenie, którego w tej chwili wolał uniknąć. — Nie mogę się doczekać, aż ich wszystkich zobaczę. Moje siostry, brata i matkę.

Noel odłożył swoją teczkę pod ścianę, a na niej położył kaszkiet i szalik. Założył ręce na piersi, a mięśnie jego ramion napięły się pod płaszczem, co podkreśliło jego sylwetkę. Wziął głęboki wdech, starając się ukryć narastające emocje, i wypuścił powietrze, gdy jego wzrok znów powędrował w stronę dziewczyny.

— Mówiłeś Katalin, że będziemy mieli fałszywe papiery? — Spojrzał na Andrása, który stał po przeciwnej stronie, skubiąc skórę przy paznokciach.

— Nie jest głupia, wie, że inaczej nie opuścimy Budapesztu — odpowiedział cicho, przelotnie zerkając na siostrę. — Ile to będzie trwało?

— Trzy tygodnie.

— Co tak długo? — uniósł głos, ale szybko się zreflektował, ściszając ton.

— András to nie będą lewe papiery do roboty, tylko paszporty. — Noel podszedł do niego i zmierzył go wzrokiem. — Jeśli nie chcesz, żeby nas zatrzymali na granicy, uzbrój się w cierpliwość — wyjaśnił spokojnie, choć stanowczo.

— Zdradzisz mi w końcu, ile to będzie kosztowało? 

Odkąd zaczął pracę, próbował wyciągnąć coś od Noela, przecież mógł zapłacić za siebie i siostrę. Ale uparcie nie chciał mu nic powiedzieć, co zaczynało być frustrujące. Już wystarczająco im pomógł i był mu za to bardzo wdzięczny.

— Powiedziałem ci, że załatwię paszporty i to zrobię. Zaufaj mi, András — odpowiedział. Przełknął ślinę, bo czuł, jak głos zaczyna mu się łamać. To była obłuda. Mówił o zaufaniu, a jednocześnie ukrywał przed nimi prawdę. Gdyby tylko miał inne wyjście... Ciężko westchnął. — Wiem, że przez dziewięć lat nie widzieliście się z rodziną, ale wytrzymajcie jeszcze ten niecały miesiąc.

— Skąd ty masz tyle pieniędzy? Awansowałeś? — zaczął się głośno zastanawiać, ale Noel nie odpowiedział. Milczał, nie chcąc już kontynuować tematu.

Noel oparł się plecami o ścianę, skrzyżował nogi i ręce na piersi, a jego pięści mimowolnie się zacisnęły. Spuścił wzrok, gdy w jego myślach pojawił się obraz zmarłej matki i brata. Wypuścił ciężkie powietrze przez rozchylone usta, próbując ukoić narastające uczucie wściekłości. Dlaczego prawda, którą tak usilnie skrywał, ciągnęła go w dół?

Był synem mordercy, jak mógł o tym zapomnieć? To wciąż w nim tkwiło, głęboko zakorzenione. Wzdrygnął się na samo wspomnienie. To ojciec ich zniszczył, przez niego nie mogli być rodziną. András i Katalin mieli prawdziwą rodzinę i oboje kochających rodziców. A on? Pozostał samotny w cieniu tragicznych wydarzeń, które zrujnowały jego życie. 

— Nie myśl, że tak szybko puszczę cię do Ameryki, najpierw musisz poznać moją rodzinę — głos Andrása wyrwał go z labiryntu myśli.

Noel od razu oderwał się od ściany, wyprostował, a ręce luźno opuścił. Był szczerszy w barkach i nieco wyższy od Andrása, choć różnica między nimi była zauważalna dopiero z bliska. Jego masywniejsza postura kontrastowała ze szczuplejszą sylwetką Kivalego, choć obaj emanowali pewnością siebie.

— Odprowadzę was pod drzwi, w końcu muszę mieć pewność, że znów się nie zgubicie. — Klepnął go w plecy. — A potem wsiądę na statek — dodał z uśmiechem, choć tylko on wiedział, że za tym kryła się jego poważniejsza decyzja.

— Dalej chcesz jechać do Ameryki?

— A ty dalej chcesz mi to wybić z głowy?

— Chciałbym, ale nie będę nalegał. To twoja decyzja — odparł, opierając się plecami o ścianę. Nie zamierzał stawać mu na drodze. Wiedział, że to było jego marzenie, które Noel i tak przesunął dla niego w czasie.

— Posłuchaj, nie zrezygnowałem z tego, tylko dlatego, że odnalazłeś Katalin...

Noel przejechał dłonią po gładkiej żuchwie i zwilżył wargi, gdy András wszedł mu w słowo.

— Właściwie nie odnalazłbym jej, gdyby nie ty, gdybyśmy wtedy nie pojechali do Etyek — uśmiechnął się z wdzięcznością i podał mu rękę. Noel uścisnął ją mocno, odwzajemniając uśmiech w milczeniu. 

— O czym mówicie? — zapytała, gdy jednocześnie odwrócili się do niej.

— O tobie — odpowiedział bez namysłu András, uśmiechając się szeroko.

Katalin uniosła brwi, spoglądając podejrzliwie na brata, który podszedł do niej i zarzucił na nią swe ciężkie ramię. Stali przed Noelem, gdy András spojrzał na niego, poruszając wymownie brwiami, jakby chciał mu coś zasugerować.

Zanim zdążył cokolwiek dodać, Katalin szturchnęła go łokciem w brzuch, zrzucając z siebie jego ramię, a potem poprawiła włosy, zarzucając je nonszalancko na plecy. András, mimo prób zachowania powagi, nie mógł powstrzymać rozbawienia, lekko się zgiął, krztusząc się śmiechem.

— Wyglądasz bardzo ładnie — powiedział cicho.

— Dziękuję. — Delikatnie uniosła na niego wzrok. Ich spojrzenia spotkały się, a na twarzy rozkwitł subtelny uśmiech.

Aksamitny materiał w głębokim, bordowym kolorze delikatnie opływał sylwetkę Katalin. Sukienka miała prosty, luźny krój z obniżoną talią, sięgała jej do kolan, zapewniając jednocześnie swobodę i elegancję. Krótkie rękawy odsłaniały smukłe ramiona, a dekolt w szpic subtelnie podkreślał jej biust. Ciemne, kręcone włosy dodawały delikatności, a bordowy aksamit sukienki harmonizował z jej ciepłą urodą.

— Zapraszam teraz pana — odezwał się fotograf.

Noel trochę zmieszany oderwał wzrok od Katalin, szybko ściągnął płaszcz, rzucając go w Andrása, który dopiero co zdążył się wyprostować.

Katalin stanęła w miejscu, w którym chwilę wcześniej stał Noel, czując delikatne przyspieszenie serca. Skrzyżowała ramiona, dyskretnie na niego zerkając. Jego sylwetka wydawała się niemal magnetyczna, choć fotograf częściowo go zasłaniał. Z jednej strony chciała zobaczyć więcej, a z drugiej cieszyła się, że mogła obserwować go bezkarnie. 

— Co o nim myślisz?

— A co mam myśleć? To twój przyjaciel — uciekła krótko i szybko odwróciła się od brata. Zacisnęła wargi i wypuściła powietrze nosem, podchodząc do witryny. Udawała, że z wielkim zainteresowaniem wpatruje się w fotografie, choć tak naprawdę chciała uniknąć dalszej rozmowy.

András przyglądał jej się przez chwilę, a potem znów oparł się plecami o ścianę, krzyżując stopy. Zaczął się zastanawiać, jakie są teraz jego pozostałe dwie siostry.

Pamiętał, że Emese nie miała z nim lekko, ale to było prawie dziesięć lat temu. Wtedy lubił jej dokuczać, ale za każdym razem mu się odwdzięczała. Mimo że wciąż pamiętał jej upór, teraz to wspomnienie było już odległym echem.

Znów spojrzał na Katalin, ale wciąż była do niego odwrócona. Wtedy pomyślał o najmłodszej siostrze, Márii. Zastanawiał się, czy zachowała w sobie tę delikatność i łagodność, a może zmieniła się tak, jak wszyscy? A Tivador? Miał wtedy tylko dwa lata, pewnie ich nie pamiętał. Tak bardzo za nimi tęsknił. Wiedział, że już niedługo się z nimi zobaczy. Już niedługo.

Odepchnął się od ściany, gdy Katalin odwróciła się w jego stronę. Od razu się do niej uśmiechnął. Cieszył się, że znów miał ją przy sobie.

— Proponuję jeszcze wspólne zdjęcie, tak na pamiątkę ode mnie, oczywiście, jeśli chcecie — fotograf zwrócił się do Andrása.

— Tak! — Katalin od razu rozpromieniła się na myśl o zdjęciu. Chwyciła brata za rękę i pociągnęła za sobą. — Pamiętasz, co roku mieliśmy robione zdjęcie przy choince? — Uśmiech zdradził, jak bardzo tęskniła za tamtymi chwilami.

— Pamiętam — odparł. — Bo to ode mnie zaczęła się ta tradycja, a potem zaczęło was przybywać i nagle było nas pięcioro, ledwo mieściliśmy się na zdjęciu.

Katalin roześmiała się, słysząc jego słowa. Oboje poczuli ciepło na wspomnienie o domu i rodzinnej tradycji, które tworzyły ich więzi.

— Chodź do nas! — zawołał András do Noela.

— Nie, wy sobie zróbcie — pokręcił głową z lekkim uśmiechem, wycofał się, ale został już w środku. 

Fotograf ustawił rodzeństwo przed obiektywem. András objął Katalin w talii, stając pewnie obok niej, a ona delikatnie oparła się o jego ramię. Stanęła lekko bokiem, co nadawało jej postawie naturalnej elegancji. Część włosów zgarnęła na jedną stronę, pozwalając, by miękkimi falami otaczały jej twarzy i spływały po dekolcie. András uśmiechnął się lekko, a Katalin odsłoniła proste zęby.

— Poprosimy o jeszcze jedno zdjęcie — powiedział András do fotografa, po czym podszedł do Noela i złapał go za ramię. — Jesteś moim przyjacielem, prawie jak brat. Bez ciebie nie byłoby nas tutaj.  

Katalin zupełnie nie wiedziała, jak ma się zachować. Stała w tym samym miejscu, jakby zastygła, choć czuła, jak kolana jej się uginają. Serce znów przyspieszyło. Schyliła głowę, pozwalając, by włosy zasłoniły jej twarz. Zacisnęła powieki, starając się uspokoić oddech. Po chwili wyprostowała się, choć nadal czuła napięcie. Uśmiechnęła się delikatnie, gdy zaczęli się do niej zbliżać, choć starała się nie zdradzić tego, co działo się w jej sercu.

— Panów poproszę obok panienki — zawołał fotograf, zerkając przez obiektyw. — Stoicie zbyt sztywno, to już nie są zdjęcia do paszportów! Rozluźnijcie się i przybliżcie do siebie. Bliżej, no bliżej — dodał z wyczuwalnym rozbawieniem, machając ręką, jakby chciał ich ustawić dokładnie tam, gdzie potrzebował.

Katalin była wysoką i smukłą młodą kobietą, a różnica we wzroście dodatkowo podkreślała ich ochronną postawę wobec niej. András z uśmiechem przybliżył się do siostry, obejmując ją mocniej. W tym samym momencie ręka Noela delikatnie spoczęła na jej talii. Ten subtelny, ledwo wyczuwalny gest wywołał u Katalin gwałtowne bicie serca, jakby zaraz miało wyskoczyć jej z piersi. 

Emese i Stefania siedziały przy jadalnianym stole, co chwilę uśmiechały się do siebie, przeglądając stare fotografie. Uczucie ciepła rozlało się w ich sercach, gdy zobaczyły na zdjęciach małych chłopców, a wraz z nimi pojawiły się wspomnienia, do których Stefania pragnęła powrócić.

— Pamiętam, jak urodził się Alberto — odezwała się Stefania, spoglądając z czułością na zdjęcie starszego syna, na którym nie miał jeszcze roku. — Stał się dumą Sergia i wielką nadzieją dziadka Leopolda.

Oddała synowej fotografię, która bardzo ją rozczuliła. Alberto był pyzatym chłopczykiem o ciemnych oczach i włosach, wyglądał tak niewinnie. Emese gładziła palcem krawędź zdjęcia, zastanawiając się, do kogo będzie podobne ich dziecko. Czy odziedziczy jego rysy, a może będzie miało coś z niej samej? 

— Chciałam mieć jeszcze córkę, a urodziłam drugiego syna — powiedziała Stefania z uśmiechem, podając Emese kolejne zdjęcie. Na fotografii czteroletni Alberto stał na palcach i zaglądał do kołyski, w której leżał rozpłakany Federico. — Oboje dali nam popalić. Naprawdę odczuliśmy, co to znaczy być rodzicami. Wciąż się awanturowali, bili, jak nie jeden, to drugi wracał z podbitym okiem. Ale, co by się nie działo, zawsze stawali w swojej obronie — dodała z rozbawieniem, po czym czule spojrzała na synową i złapała jej dłoń. — A teraz to ciebie mogę nazywać córką.

Emese położyła dłoń na dłoni Stefanii i uśmiechnęła się, czując ciepło w sercu. Hrabina Oliveto była dla niej jak druga matka. Zawsze mogła liczyć na jej wsparcie i dobre słowo, a teraz, gdy spodziewała się pierwszego dziecka, dbała o nią z jeszcze większą troską. Czasami bywała zbyt nadopiekuńcza, ale Emese przymykała na to oko. Wiedziała, że Stefania robi to z troski i miłości, której tak bardzo teraz potrzebowała. 

— Dzieci tak szybko dorastają, zanim się obejrzałam moi chłopcy stali się mężczyznami — westchnęła Stefania, przeglądając kolejne zdjęcia. — Federico wyjechał w świat, opuścił rodzinne gniazdo szybciej, niż przypuszczałam, a Alberto stanął przed ołtarzem, przysięgając ci miłość. — Uśmiechnęła się, zatrzymując wzrok na ślubnej fotografii syna i synowej. — Dopiero co był małym chłopczykiem, a niedługo sam zostanie ojcem. Czas tak szybko pędzi, przekonacie się o tym, gdy powitacie na świecie swoje dzieciątko.

— Gdy byłam młodsza, pomagałam mamie opiekować się siostrami, ale szybko zaczęły się buntować. Z Tivadorem było zdecydowanie łatwiej, lubiłyśmy się nim zajmować, choć gdy tylko w pobliżu pojawiał się András, Tivador natychmiast nas zostawiał i szedł do niego. — Uśmiechnęła się, dyskretnie przecierając kąciki oczu. Myśl o młodszym braciszku zawsze wzbudzała w niej wzruszenie. — Nawet tutaj pomagałam przy opiece nad Aurelią. To urocza dziewczynka, tak mi jej żal, straciła matkę zaraz po porodzie...

— Kochanie, nie myśl o tym. Skup się na sobie i dziecku — przerwała Stefania, ściskając jej rękę. — Modlę się o szczęśliwe rozwiązanie.

— Wiem, że mogę liczyć na twoją pomoc, dlatego myślę, że Alberto powinien pojechać do Maroka — powiedziała spokojnie i spojrzała w oczy teściowej. — Naprawdę czuję się już dobrze, jestem przez was zaopiekowana, a poród lekarze przewidują na początek lata, a przed nami jeszcze cała zima.

— Nie wiem, co mój syn zdecyduje — odpowiedziała, lekko wzruszając ramionami. — Bardzo cię kocha, a odkąd dowiedział się, że będzie ojcem, mam wrażenie, że ciągle chodzi w skowronkach.

— Ja też go kocham. — Emese spojrzała na teściową ciepło. — Moje uczucia nie zmienią się przez te dwa miesiące.

— Znam mojego teścia dłużej, niż ty żyjesz. To dobry człowiek, ale bardzo uparty. Dlatego najlepiej będzie, jeśli porozmawiasz o tym z Albertem. Gdyby miał jakieś wątpliwości, przekaż mu, że nie musi się o nic martwić, bo ja się tobą zaopiekuję, a gdy zajdzie taka potrzeba osobiście mu to powtórzę. — Uśmiechnęła się szerzej, patrząc na synową z troską. 

— To moje rodzeństwo — powiedziała Emese, podsuwając Stefanii fotografię, na której znajdowała się cała jej rodzina. — András, Katalin, Mária, Tivador, ja i mama. To ostatnie nasze zdjęcie przy choince. Nasz ojciec latem wyjechał na front, ale chciał, żebyśmy zachowali ciągłość tradycji. Mama mówiła, że pokażemy papie, jak urośliśmy, kiedy wróci... — Głos jej zadrżał, szybko przełknęła ślinę, próbując powstrzymać wzruszenie, które i tak zalśniło w jej oczach. — Pamiętam, jak z rodzicami siadaliśmy ciasno na sofie i oglądaliśmy fotografie, lubiliśmy porównywać, jak bardzo się zmieniliśmy. Z siostrami rywalizowałyśmy o to, która z nas usiądzie na kolanach papy, Mária zawsze nas przechytrzała. Była najmłodsza, robiła te swoje słynne maślane oczy i oczywiście wygrywała. A my siadałyśmy obok papy, próbując nie być zazdrosne. András zawsze się z nas śmiał, a mama trzymała w objęciach Tivadora.

 — Piękne wspomnienia — powiedziała cicho, ścisnęła delikatnie dłoń synowej, wyczuwając tęsknotę za tymi bezpowrotnymi chwilami. — A to kto? — zapytała, wskazując na kolejną fotografię.

— To moja babcia, Narina Kivaly Hasszánné — odpowiedziała z lekkim uśmiechem. — Węgierskie kobiety tradycyjnie po ślubie przyjmowały nie tylko nazwisko męża, ale również jego imię z odpowiednią końcówką. Mój dziadek miał na imię Hasszán, więc po dodaniu końcówki „né" powstawało Hasszánné, co oznaczało „żona Hasszána Kivalego".

— Ciekawy zwyczaj. — Stefania skinęła głową ze zrozumieniem, odwzajemniając uśmiech synowej. — Była piękną kobietą.

— Papa zawsze mówił, że Katalin jest do niej podobna. — Emese zatrzymała wzrok na twarzy babci, po czym spojrzała na fotografię siostry. — Miała oczy babci, takie duże, ciemnobrązowe, prawie czarne. Zawsze trochę zazdrościłam Katalin, gdy tak mówił — dodała z uśmiechem. — András był podobny do papy, Mária do mamy, Tivador miał coś z obojga rodziców, choć oczy na pewno odziedziczył po papie. András też miał ciemne. Tylko ja miałam piwne oczy. Długo nie mogłam zrozumieć dlaczego, aż w końcu, gdy przyjechaliśmy do Genui, odkryłam, że to po babci Costanzie.

— Federico ma moje, granatowe oczy, a Alberto brązowe po Sergiu.

W tym momencie do pokoju wszedł Alberto. Widząc swoją żonę i matkę, uśmiechnął się ciepło.

— Mówicie o mnie? Co tam oglądacie? — zapytał z szerokim uśmiechem, podchodząc do stołu, gdzie rozłożone były fotografie. — Jak się czujesz? — Delikatnie pocałował żonę w czoło. 

— Dobrze — odpowiedziała, unosząc wzrok na męża. — A ty?

— To jest jakieś podchwytliwe pytanie? — żartował, przenosząc wzrok na matkę, jakby oczekiwał od niej wsparcia, ale Stefania słowem się nie odezwała. — Dobrze... chociaż nie, bardzo źle się czuję. — Nagle złapał się teatralnie za serce, patrząc na Emese z udawaną powagą. — Jestem chory z miłości.

— Alberto! — Emese przewróciła oczami, chociaż w jej głosie słychać było rozbawienie. — Pytałam poważnie.

— Nie martw się, jestem okazem zdrowa, ale to moje serce — uśmiechnął się, delikatnie pochylając się, by ucałować żonę w policzek. — To nasze pierwsze zdjęcie!

Alberto wziął do ręki fotografię, na której stał razem z Emese w dniu jej dwunastych urodzin. Obok nich stało ich młodsze rodzeństwo, Federico i Mária oraz kuzyni Giovanni i Lucia. To były jej pierwsze urodziny po przyjeździe do Genui, ale Emese zupełnie nie miała ochoty na ich celebrowanie. Minęło siedem miesięcy, odkąd pochowali Tivadora i zaginięcia Andrása i Katalin w Budapeszcie.

Emese, jako jedyna na zdjęciu nie uśmiechała się, była zupełnie poważna, powstrzymywała się od płaczu. Urodzinową niespodziankę zorganizowali jej wuj Lorenzo z żoną oraz Sergio ze Stefanią, by choć na chwilę zapomniała o tragediach i mogła cieszyć się swoim dniem. Ale nie potrafiła.

Alberto w końcu odłożył fotografię na stół i uśmiechnął się do żony, która od dłużej chwili na niego patrzyła. Jej oczy zabłysły czułością, od zawsze czuła, że ma w nim oparcie. Był przy niej w momentach największego bólu, oferując wsparcie i miłość, które dodawały jej siły. 

Przed główną bramą skradał się nieznajomy, który porywczo kroczył wzdłuż ogrodzenia, trzymając dłonie w głębokich kieszeniach jasnobeżowego płaszcza. Wokół posesji maszerował żwawo, jakby jego myśli nie pozwalały mu się zatrzymać. Prześladowało go złudzenie, że jest ciągle obserwowany, więc co chwilę nerwowo oglądał się za siebie. W końcu wyciągnął z kieszeni zmięty skrawek papieru i porównał adres ze znajdującym się obok bramy. 

— Sitko, sitko, gęste sitko,

Dziś sitkuję, jutro piekę,

Biały jak śnieg chlebek upiekę,

Posmaruję masłem, posmaruję smalcem,

Mimo to, mimo to, dam ci go! * — wyliczyła Mária i wskazała palcem na Emese. — Liczysz do dwudziestu.

— Do dziesięciu — zaproponowała, gdy wzrok młodszych sióstr zaczął ją atakować. — Dobrze do piętnastu, ale szybko. I chowacie się tylko na ogrodzie, nie wchodzicie do domu!

— Zasłoń oczy, tylko nie podglądaj — powiedziała Katalin.

Poczekały chwilę, aż Emese usiadła na schodach na tarasie, zakryła dłońmi oczy, po czym zaczęła głośne odliczanie. Mária biegała po ogrodzie, nie mogąc znaleźć odpowiedniego miejsca do schowania, czuła, że znów znajdzie ją pierwszą. Kwietniowy ogród dopiero budził się do życia, chociaż krzewy wyglądały wątło po ostatnich przymrozkach, a stare, rozłożyste drzewo było zbyt blisko Emese. Żałowała, że András nie chciał się z nimi bawić, zawsze miał najlepsze kryjówki.

— Dziewięć, dziesięć, jedenaście...!

Mária poczuła narastający niepokój, a Katalin znów jej zniknęła. Musiała podjąć szybką decyzję i w ostatniej chwili schowała się za altanką.

— Piętnaście! Szukam! — krzyknęła Emese, zrywając się ze schodów. 

Katalin nie zastanawiała się długo, już wcześniej upatrzyła sobie miejsce, w którym się schowa. Przecisnęła się przez wąską przestrzeń między żywopłotem a ogrodzeniem i kucnęła, nasłuchując, aż siostra skończy liczyć.

Nieznajomy gapił się w zamknięte drzwi, nogą zaczął drążyć w ziemi, tworząc małe wgłębienie, które unosiło pył na jego butach. W kieszeni płaszcza ściskał własnoręcznie napisany list. Wiedział, że nie może zostawić go w skrzynce, bo nie miał pewności, kiedy zostanie opróżniona. Wiadomość zawierała bardzo ważne informacje, a jego zwłoka mogła przynieść tragiczne konsekwencje.

Katalin odwróciła się lekko w stronę ogrodzenia i dostrzegła młodego, wysokiego mężczyznę, któremu zaczęła się przyglądać. Wystraszyła się, ale mimo to złapała z nim kontakt wzrokowy. Miał przejrzyście błękitne oczy, jasne włosy schowane pod popielatym kapeluszem, a jego pociągłą twarz pokrywał zarost. Zanim mężczyzna zdążył się zbliżyć, Katalin wybiegła ze swojej kryjówki prosto do domu. 

Emese bardzo szybko znalazła Márię, po czym od razu zaczęła szukać Katalin. Młodsza dziewczynka usiadła na schodach, podparła twarz dłońmi, a łokcie wbiły jej się w kolana. Naburmuszyła się. Znów to ona została znaleziona pierwsza, już nie chciała bawić się w chowanego. Podniosła wzrok, gdy zobaczyła Emese, która uparcie krążyła po ogrodzie, szukając Katalin.

— Jeszcze jej nie znalazłaś? — zapytała Mária, gdy starsza siostra na chwilę zatrzymała się przed nią, gdy w tym momencie Katalin wyszła na taras.

— Mówiłam, że nie chowamy się w domu! — krzyknęła oburzona Emese, wskakując na schody i stając naprzeciwko Katalin.

— Musiałam... — próbowała wytłumaczyć, ale Emese natychmiast jej przerwała.

— Za karę, teraz ty liczysz! — powiedziała stanowczo, krzyżując ramiona.

Katalin zmarszczyła brwi, już miała im powiedzieć, że ktoś był przy ogrodzeniu. Poszła do domu tylko poinformować służącą, tym samym tracąc szansę na wygraną w chowanego. A Emese jak zwykle ją zdenerwowała, dlatego postanowiła nic nie mówić. Wzięła głęboki oddech i założyła ręce.

— A możemy pobawić się w coś innego? — zapytała znudzonym głosem Mária, zerkając na starsze siostry.

— Co proponujesz? — odparła Emese, nieco łagodniej i spojrzała na młodszą siostrę, czekając na odpowiedź.

W końcu przy ogrodzeniu stanęła niska, uśmiechnięta gosposia z wysoko upiętym kokiem. Młodzieniec wyciągnął do niej rękę z kopertą i przekazał wiadomość. Gosposia sprawdziła zapisany adres i przyjrzała się lekko pogniecionej kopercie, a kiedy podniosła wzrok, doręczyciela już nie było.

Musiał zniknąć. Za dużo ryzykował, pojawiając się pod ich domem, dlatego szedł, nie obracając się już za siebie. Napisał list i oddał we właściwe ręce, zakończył swoje zadanie, wiedząc, że teraz wszystko będzie zależało wyłącznie od nich.

Lucia leżała na brzuchu na łóżku Márii i wpatrywała się w okładkę magazynu modowego „La Donna", który podkradła mamie. Przeglądała strony, czytając jedynie nagłówki. Nie traciła czasu na artykuły o edukacji, karierze i prawach kobiet. Recenzje najnowszych powieści, sztuk teatralnych i filmów też szybko przeskoczyła, wiedziała, że będzie musiała słuchać Márii, która chętnie przeczyta je na głos. Strony poświęcone wychowywaniu dzieci ominęła jeszcze szybciej, zwłaszcza po tym, jak jej matka opowiedziała jej trochę o ciąży. Od tamtej pory perspektywa posiadania rodziny nieco ją zniechęciła, choć nadal marzyła o przystojnym i majętnym mężu.  

W końcu zatrzymała się na interesującej dla niej stronie, wczytując się w artykuł o pielęgnacji skóry i włosów, wypunktowane diety przykuły jej uwagę. Dieta bezcukrowa zachęcała do eliminowania słodyczy, co miało mieć zbawienny wpływ na zdrowie i sylwetkę. Dieta owocowa, składającą się głównie z cytrusów, pomarańczy i grejpfrutów, była zachwalana za swoje właściwości wspomagające trawienie i korzystne działanie na poprawę cery. Z kolei diety bogate w białko, pomagały utrzymać zdrowie i zachować smukłą sylwetkę.

— Nareszcie! Ile można na ciebie czekać? — zawołała Lucia, kiedy drzwi się otworzyły, a do środka weszła Mária.

— Co tu robisz? — zapytała z uniesionymi brwiami.

— To tak się witasz z kuzynką najbliższą twojemu sercu? Bardzo nieładnie. — Lucia usiadła na łóżku i spojrzała na Márię z wyrzutem, a gdy zauważyła, że nie robi to na niej wrażenia, dodała szybko: — Przyjechałam z ojcem, załatwia coś z dziadkiem. — Podniosła magazyn, machając nim przed oczami kuzynki. — Patrz, co mam!

Mária uśmiechnęła się szeroko i rzuciła się na łóżko obok Lucii.

— Gdzie twoje maniery, panno Mário — odezwała się z udawaną powagą, obniżając głos, naśladowała swojego nauczyciela, który codziennie w ten sposób zwracał jej uwagę. Obydwie wybuchły śmiechem.

Leżały na łóżku, wpatrując się w fotografie przedstawiające najnowsze kolekcje z pokazów mody w Paryżu. Podziwiały eleganckie suknie wieczorowe, mocne makijaże, finezyjne dodatki i fryzury.

— Marzy mi się pojechać na taki pokaz. — Lucia westchnęła na widok jednej z kreacji. Wyciągnęła ścierpnięte ręce, którymi się podpierała i przywarła lewym policzkiem do łóżka. — Gdyby nasz wuj Edoardo nie był takim gburem...

— Zapomnij. Twoi rodzice nigdzie cię nie puszczą, chyba że do klasztoru, żeby cię tam zamknąć — odpowiedziała z przekąsem, a Lucia od razu ją szturchnęła. 

Mária przerzuciła stronę i zatrzymała się na artykule dotyczącym podróży. Przedstawiono miejsca, które warto zobaczyć, w tym popularne kurorty, luksusowe hotele i restauracje, a ona pomyślała o domu w Budapeszcie i swoim rodzeństwie. Znów poczuła ukłucie w sercu. Tęskniła za nimi każdego dnia, nie było chwili, żeby o nich nie myślała, zwłaszcza odkąd dowiedziała się, że Federico pojechał ich odnaleźć. Westchnęła ciężko, starając się opanować wzruszenie. Miała ogromną nadzieję, że niedługo ich zobaczy.

— Wiesz, gdzie pojechał Federico? — zagadała, patrząc na kuzynkę, która teraz leżała już na plecach z rękami pod głową.

— Nie mam pojęcia, mój własny brat mi się nie zwierza, a co dopiero Federico — odpowiedziała Lucia. — Trochę mu zazdroszczę. Wyrzucili go ze studiów, a on w nagrodę pojechał sobie w podróż — prychnęła pod nosem.

— Ja też — powiedziała cicho, ledwo słyszalnie.

— Widzisz? Głupi ma zawsze szczęście. Federico będzie moim argumentem, jak moja mama znów zacznie się czepiać moich wyników w nauce — zaśmiała się. Zerkając na Márię, zauważyła, że była wyjątkowo poważna. Zmarszczyła brwi, podniosła się z łóżka i nachyliła się nad kuzynką. — Czy ty przypadkiem, czegoś nie wiesz? Mówi mi natychmiast!

Mária również usiadła na łóżku, ciężko westchnęła, po czym powiedziała cicho:

— Federico pojechał do Budapesztu odnaleźć Andrása i Katalin.

— Co? On teraz postanowił zostać detektywem?! — Lucia otworzyła szeroko oczy i parsknęła śmiechem. — Mówisz poważnie?

— Nie żartuję, Federico naprawdę pojechał do Budapesztu! — Mária podniosła głos, gdy jednocześnie przeniosły wzrok na drzwi, w których stanęła Edvige.

Zamarły, nie wiedziały, co mają robić. Powinny zacząć się tłumaczyć, a może lepiej było milczeć? Nie umiały jednak spuścić wzroku, wpatrywały się w Edvige, która tak szybko się do nich zbliżyła. Stanęła przed nimi, choć serce ściskał jej ból, jeszcze przez moment postanowiła zachować spokój, ukrywając emocje za kamienną twarzą.

— Lucia, wyjdź, proszę — zwróciła się stanowczo do bratanicy. 

Szybko porwała magazyn, znikając za plecami ciotki. Zanim zamknęła drzwi, rzuciła jeszcze spojrzenie w stronę kuzynki, chcąc okazać jej wsparcie, ale Mária już na nią nie patrzyła. Zamknęła cicho drzwi i zeszła na dół.

— Mamo, przepraszam... — odezwała się płaczliwym głosem.

Wstała z łóżka, podeszła do matki i przytuliła się do niej mocno. Potrzebowała jej bliskości, ukojenia i w końcu zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Zaczęła drżeć, czując, że dłużej nie jest w stanie panować nad emocjami. 

— Pojechał do Budapesztu? — zapytała Edvige, choć jej głos brzmiał tak, jakby pytała samą siebie. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała.

Delikatnie odsunęła córkę, ujęła jej twarz w dłonie i spojrzała w załzawione oczy. Mária przytaknęła, pozwalając łzom swobodnie spływać po policzkach.

— Powiedz, że on ich odnajdzie i już do nas wrócą. Tak bardzo za nimi t-tęsknię — wyszeptała, łamiącym się głosem, przerwanym przez spazmy.

Edvige przytuliła córkę, obejmując ją jeszcze mocniej. Nie potrafiła już dłużej skrywać bólu, który palił ją od środka. Przeszywało ją jednocześnie uczucie gorąca i mrożącego chłodu. Serce biło szybciej, a każdy mięsień był napięty. Ucałowała córkę w czubek głowy, gdy strumienie łez wydostały się z jej powiek. Drżące usta nie były w stanie wydobyć z siebie słowa, choćby stłumionego dźwięku.




* „Szita, szita sűrű szita" jest jedną z wielu tradycyjnych węgierskich rymowanek, które były popularne wśród dzieci w XIX i XX wieku.

Witajcie kochani w dwudziestym ósmym rozdziale!  

I jak wam się podobało? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro