Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXII. Wielkie poruszenie


Emese przyłożyła do uszu złoty kolczyk i przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze, gdy delikatna ozdoba wyślizgnęła jej się z palców i upadła na podłogę. Wywinęła oczami i wypuściła powietrze ustami. Gdyby Alberto obudził ją choćby półgodziny wcześniej, nie musiałaby się teraz tak bardzo spieszyć. Westchnęła. Schyliła się i bardzo skrupulatnie zaczęła dotykać każdego kawałka dywanu, aż w końcu wyczuła kolczyk pod palcami. Odetchnęła z ulgą. Wstała tak szybko, że zakręciło jej się w głowie. W porę złapała się krzesła, przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech.

Po chwili poczuła się znacznie pewniej. Otworzyła oczy, a obraz stał się wyraźniejszy. Znów stała przed dużym lustrem, w którym widziała całą swoją sylwetkę. Założyła delikatne kolczyki i poprawiła opaskę, którą miała wpiętą we włosy. Pogładziła materiał beżowej sukni z dekoltem odsłaniającym jej obojczyki. Ale ominęła dotykiem piersi, które w ostatnim czasie stały się bardzo wrażliwe i bolesne. Czuła, że zbliża się krwawienie. Zresztą ból podbrzusza wyraźnie jej o tym przypominał. 

Stanęła bokiem z prawej, a potem z lewej strony i przekręciła głowę. Miała wrażenie, że wygląda jakoś inaczej, jakby coś się zmieniło, chociaż nie wiedziała, co, a może tylko jej się wydawało? Może powinna się przebrać? Sama już nie wiedziała. Znów stanęła przodem, ale znacznie bliżej. Jej oliwkowa skóra nie została przykryta warstwą makijażu, jedynie usta miała pomalowane brzoskwiniową szminką, a policzki lekko zaróżowione, chociaż może powinna użyć pudru, żeby ukryć oznaki zmęczenia?

Pokręciła głową i już chciała wziąć torebkę i wyjść, gdy w odbiciu lustra zauważyła uchylające się drzwi i do środka wszedł jej mąż. Wstrzymała oddech. Był taki przystojny w tym garniturze, chociaż bez niego wyglądał jeszcze lepiej. Nawet nie wiedziała, w którym momencie przygryzła dolną wargę, a policzki zaczęły się rumienić.

— Och, pani Oliveto. — Wciąż stał przy drzwiach ze skrzyżowanymi dłońmi na klatce piersiowej i głośno wypuścił powietrze przez rozchylone wargi.

— Tak, panie hrabio? — odezwała się kokieteryjnie, doskonale wiedząc, że nie lubi, gdy tak się do niego zwracano.

Odwróciła się w jego stronę, gdy Alberto uniósł brwi i uśmiechnął się do niej czarująco. Od trzech miesięcy byli małżeństwem, a to wciąż był początek ich wspólnej drogi przez całe życie. Powstrzymał się od wzruszenia, chociaż czuł, jak łzy napływają mu do oczu. Przesunął kciukiem po swoich spragnionych wargach, przyglądając się żonie z zachwytem. Widział, jak zareagowała, bo znów stanęła przodem do lustra. Zbliżył się więc i delikatnie objął ją w talii.

— Muszę coś pani zdradzić — szepnął jej do ucha, gdy poczuł zapach kwiatów pomarańczy. — Znów się zakochałem, jest pani jeszcze piękniejsza niż wczoraj. — Musnął jej szyję, którą specjalnie dla niego wyeksponowała. Obrócił ją do siebie i spojrzał w intensywnie piwne oczy. — Zawładnęłaś moim sercem, Emese. Bardzo cię kocham — wyznał i namiętnie ją pocałował.

— Ja też bardzo cię kocham, nawet ze szminką na ustach. — Roześmiała się i opuszkiem palca starła z jego warg brzoskwiniowy odcień.

Alberto trzymał ją w objęciach i nie odrywał wzroku od pięknych oczu ukochanej. Upajał się zapachem jej ciała. W końcu przeniósł spojrzenie na delikatnie rozchylone wargi i znów zapragnął ją pocałować. Już zbliżał się do jej ust, gdy obróciła głowę i ostatecznie musnął ją w policzek.

— Kochanie, już mnie nie całuj. Zaraz wychodzimy do kościoła. — Próbowała powstrzymać się od śmiechu, widząc jego konsternację na twarzy.

— Dlaczego? — Oburzył się, marszcząc brwi. Podniósł jej lewą dłoń, na której świeciła złota obrączka i przyłożył do swojej, splatając ze sobą palce. — Niech wszyscy wiedzą razem z księdzem, że węzłem małżeńskim złączyło się dwoje ludzi, którzy codziennie zakochują się w sobie od nowa.  

— Kocham cię, mój mężu. — Położyła dłoń na jego policzku i czule pogłaskała, wpatrując się w jego ciemne oczy, które już iskrzyły z pożądania.

— Może zrezygnujemy z obiadu u dziadków? Niech rodzice sami pojadą, powiemy, że bardzo źle się czuję i koniecznie moja żona musi się mną zaopiekować. — Zrobił maślane oczy, gdy Emese pokręciła głową, a kąciki jej ust powędrowały znacznie wyżej, z trudem powstrzymała się od śmiechu.

— Nieładnie tak kłamać.

— Ale to nie będzie kłamstwo, przecież nie powinnyśmy zaniedbywać małżeńskiego obowiązku. — Poruszył wymownie brwiami. 

Emese odwróciła się do męża plecami i jeszcze raz przyjrzała się w lustrze. Dotknęła swoich ust, po czym je zacisnęła, próbując wyrównać ich odcień, a może powinna pomalować się jeszcze raz? Obróciła głowę w prawą, potem lewą w stronę. Coś jej nie pasowało, miała wrażenie, jakby czegoś jej brakowało. Tylko, czego? Alberto przywarł do jej pleców, delikatnie musnął ją tuż za uchem i oparł podbródek na lewym ramieniu. Czuła jego oddech, który czule łaskotał jej skórę. Uśmiechnęła się, choć usilnie próbowała mu nie ulec. Ale tak bardzo ją rozpraszał.

— Spójrz, jak pięknie razem wyglądamy. — Złapał ją tuż pod biustem, poczuł, jak bardzo się spięła, ale postanowił dokończyć myśl: — Jakby Bóg stworzył nas tylko dla siebie. — Dotknął jej brzucha, a ona od razu uwolniła się z jego objęć.

— Medalik!

 Podeszła do toaletki i pospiesznie zaczęła szukać w swojej szkatułce pamiątki, którą otrzymała od matki w dniu ślubu. Ale jak na złość widziała tylko złotą biżuterię i perły, a brakowało srebrnego medalika. A przecież była pewna, że odkładała na miejsce! Wyrzuciła całą zawartość i jeszcze raz zaczęła przyglądać się łańcuszkom, gdy usłyszała głos męża, od razu odwróciła się w jego stronę.

— Mówiłem ci już, że Narina to piękne imię? — Uśmiechnął się szeroko, trzymając w palcach medalik, który przez ten cały czas leżał na szafce przy ich łóżku.

Emese odwzajemniła uśmiech, ale nie zdołała ukryć lekkiego zawstydzenia. Zupełnie zapomniała, że odstawiła go tam wczorajszego wieczoru. A może nie powinna już go ściągać, tylko już zawsze trzymać przy sercu? Alberto podszedł do niej i zawiesił na smukłej szyi owalną blaszkę, którą kilkakrotnie obróciła w palcach.

— Zmarła, gdy mój ojciec miał sześć lat — powiedziała smutno, wciąż wpatrując się w wizerunek Matki Boskiej.

— To przykre, że musiał wychować się bez matki, na pewno brakowało mu jej miłości i ciepła.

— Miał ojca i starszego brata — przypomniała, choć doskonale już o tym wiedział.

— Ale matki nikt nie zastąpi...

— Ojca też nie! — weszła mu w słowo, powstrzymując się przed łzami, które już zebrały się w kącikach oczu. — Oboje rodzice są tak samo ważni, powinieneś o tym wiedzieć.

Spojrzała na męża z wyrzutem, jakby się na nim zawiodła. Dlaczego wciąż mówił to samo? Nie mogła już tego słuchać. Czuła, że dłużej tego nie wytrzyma, zresztą powinni już wychodzić. Podeszła do szafy, z której wyciągnęła niewielką torebkę.

— Kocham moich rodziców i cieszę się, że jestem ich synem. Wiele im zawdzięczam, wychowanie wcale nie było takie łatwe, bo z Federico ciągnęło nas do głupot. — Roześmiał się, przypominając sobie dzieciństwo.

Jej rodzice byli dla niej wzorem prawdziwej, szczerej i oddanej miłości. Bardzo się kochali. Wciąż miała w pamięci obraz, gdy tańczyli w ogrodzie, a ona razem z siostrami wokół nich. Bardzo szybko zaczęły zazdrościć mamie, że papa był już jej mężem. Bo przecież takie uczucie zdarza się tylko raz na całe życie. Przez bardzo długi czas wydawało się jej, że nigdy nie pozna takiej miłości, jaką obdarzeni zostali jej rodzice. Ale poznała Alberto.

— Może moi rodzice nie są idealnym wzorem małżeństwa, chociaż nie dali nam tego odczuć, nie szczędzili nam swojej miłości i dzięki nim jestem człowiekiem, który kocha cię całym sercem. — Usłyszała za sobą głos męża, jakby wiedział, o czym teraz myślała. — Wiem, że twoja matka musiała wykazać się ogromną odwagą, jest bardzo silna, choć przeżyła tragedię; straciła ukochanego męża, rozdzieliła się z Andrásem i Katalin, pochowała Tivadora... — Emese znów stanęła twarzą do męża, który czule się do niej uśmiechnął. Objął jej szyję i spojrzał w piękne oczy, w których teraz dostrzegał smutek. — Wiem, że ty też będziesz...

— Nie możesz wiedzieć, skoro nawet ja tego nie wiem! 

— Emese, co się dzieje? — Alberto złapał ją za rękę, gdy już chciała wyjść. — Porozmawiaj ze mną — poprosił stanowczo.

Zaniepokoił się, bo uparcie wybrała milczenie. Oboje marzyli o dzieciach, pragnęli stworzyć własną rodzinę. Gdy byli narzeczeństwem, bardzo często rozmawiali o wspólnej przyszłości. A teraz? Odkąd zostali małżeństwem, Emese unikała tematu. Czy od tamtego czasu coś się zmieniło? Dlaczego nic mu nie mówiła?!

— Alberto, Emese, ile można na was czekać?! Przecież nie możemy się spóźnić! — W drzwiach stanęła zaniepokojona Stefania, chociaż właściwie była bardzo zdenerwowana. Wyprzedziła służącą i sama postanowiła zajrzeć do młodych.

— Matko, proszę, nie teraz!

 — Właśnie wychodziliśmy. — Emese postanowiła wykorzystać sytuację i wyszła bezpośrednio za teściową, unikając wzroku męża, gdy znów chciał ją zatrzymać.

Ksiądz właśnie głosił kazanie, ale Emese zupełnie przestała go słuchać. Przeniosła wzrok na obraz Matki Bożej, która w swoich objęciach trzymała dzieciątko. Uśmiechnęła się delikatnie, czując ciepło, miłość i troskę. Matka, która miesiącami nosiła Go w swoim łonie, urodziła, wychowała i bardzo kochała, później musiała patrzeć na Jego śmierć. Widziała ten obraz wiele razy, ale teraz tak bardzo ją wzruszył. Nie wiedziała, co się z nią dzieje.

Matka jest pierwszą najważniejszą osobą w życiu dziecka. Czuje bliskość od początku, więź scala się, gdy dzieciątko rośnie w jej łonie i umacnia się po narodzeniu. Patrząc na Maryję, pomyślała o swojej mamie. Próbowała odzyskać Andrása i Katalin, choć straciła Tivadora, który cierpliwie na nią czekał i dopiero, będąc w jej objęciach, zacisnął swe powieki. 

Wspomnienie o maleńkim braciszku wciąż było bardzo żywe, choć minęło już dziewięć lat. Przypomniała sobie, gdy razem z Márią przyszły się z nim pożegnać. Tivador leżał w maleńkiej trumience, wyglądał jakby spał, ale przecież zawsze trzymał rączki uniesione nad główką, a teraz były sztywno przyciągnięte na środek brzuszka, gdy między paluszkami zastygły koraliki różańca. Obie jednocześnie ucałowały go w bielusieńki policzek, który przypominał im delikatną i jakże kruchą porcelanę. Maleńki chłopczyk stał się pięknym aniołkiem. Myśl, że czuwał nad Andrásem i Katalin, była pokrzepiająca i dodawała jej siły, strzegł ich tak samo, jak ukochany papa. Wierzyła, że byli przy tych, którzy najbardziej ich potrzebowali. Ale tak bardzo pragnęła, żeby wreszcie jej rodzeństwo odnalazło się i już wrócili.

Gdy była młodsza, codziennie modliła się, żeby papa albo Tivador przyszli do niej w śnie i wskazali miejsce pobytu Andrása i Katalin, żeby chociaż mogli wiedzieć, gdzie mają ich szukać. Ale nigdy nic jej nie powiedzieli. Milczeli. Dlaczego nie mogli się odnaleźć? Czy taki był Boży plan?!

Po policzku Emese spłynęła łza, obraz Matki Bożej z dzieciątkiem Jezus zaczął się rozmazywać. Szybko obniżyła wzrok i delikatnie starła mokry ślad. Znów wpatrywała się w księdza, który wciąż stał na ambonie, gdy jej serce znacznie przyspieszyło. Próbowała rozpiąć guziki płaszcza, ale nie mogła zapanować nad trzęsącymi się dłońmi. Dotknęła szyi, wyczuwając pod palcami przyspieszony puls. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nigdy wcześniej się tak nie czuła.

I ten zapach! Pomieszana woń perfum, wód kolońskich i wilgoci. Dlaczego pozamykano wszystkie wrota w kościele? Było tak duszno, że nie mogła oddychać. Czuła, że dłużej już nie wytrzyma, potrzebowała świeżego powietrza.

Wyciągnęła rękę i mocno ścisnęła dłoń męża. Była wyjątkowo chłodna, a przecież to on zawsze miał cieplejszy dotyk. Teraz była już pewna, że coś się z nią dzieje. Może dostała krwawienia? Ale przecież znała siebie, to musiało być coś innego. A jeśli...? Odwróciła się do męża i spojrzała mu prosto w oczy.

— Muszę wyjść — wyszeptała i puściła jego dłoń.

— Co się dzieje? — Zmartwił się, widząc jak bardzo zbladła.

Tak szybko podniosła się z miejsca, że zawróciło się jej w głowie, choć w ostatniej chwili zdążyła mocniej przytrzymać się ławki. Wszyscy zwrócili na nią uwagę, łącznie z teściami, którzy siedzieli razem z nimi. Było jej już bardzo słabo, serce nieustannie kołatało w jej piersi, a w uszach szumiało. Podniosła wzrok na męża, który wyszedł przed nią z ławki. Wyciągnął rękę, którą już miała chwycić, gdy zrobiło jej się ciemno przed oczami. Upadła, choć Alberto zdążył ją złapać.

— Emese? — zawołał, trzymając jej bezwładne ciało. — Emese?! — powtórzył półtonu głośniej, ale wciąż nie reagowała. Przeraził się, spojrzał tylko na ojca i szybko wybiegł z kościoła.

Hrabina Stefania Oliveto nie mogła usiedzieć w miejscu, wciąż podchodziła do okna i sprawdzała, czy w końcu podjechał samochód. Oczekiwała na wiadomość od pierworodnego syna, ale zadzwoniły jedynie jej zaniepokojone koleżanki, które widziały, jak Alberto wynosi nieprzytomną żonę z kościoła.

Wiedziała, że teraz nie odgonią się od plotek. Ale nie przejmowała się tym tak bardzo, jak stanem zdrowia Emese. Bardzo się przestraszyła, ale starała się nie dopuszczać do siebie najgorszych myśli, które i tak co jakiś czas pojawiały się w jej głowie. Dlatego też odmówiła wizyty w domu swoich teściów. Nie byłaby w stanie jeść z nimi obiadu, gdy jej myśli nieustannie krążyłyby wokół syna i synowej. 

Weszła do salonu i dostrzegła męża, który siedział w swoim fotelu i czytał gazetę. Pokręciła głową i wywinęła oczami, ale nawet nie zwrócił na nią uwagi.

— Jak ty możesz teraz czytać?! — zapytała z wyrzutem, znów sprawdzając podjazd, na którym wciąż było pusto.

— Mam z tobą stać w oknie? — odpowiedział pytaniem na pytanie i przewrócił stronę.

— Boże, dlaczego to tak długo trwa? Mogliśmy od razu pojechać razem z nimi. — Zakryła dłonią usta i spojrzała na zegar, miała wrażenie, że czas stanął w miejscu.

— My nie jesteśmy tam potrzebni, Stefanio. Wystarczy, że Alberto jest przy niej. — Sergio uniósł wzrok znad gazety i spostrzegł, że jego żona na niego patrzy. Ciężko westchnął. Złożył gazetę, rzucił na stolik i przeniósł się na sofę. — Uspokój się i usiądź obok mnie. Razem na nich poczekamy. — Wskazał ręką miejsce.

Stefania przystała na prośbę męża. Usiadła na krańcu sofy, ale nie zamierzała się opierać. Była bardzo spięta i nawet nie próbowała tego ukrywać. Wciąż czujnie patrzyła w stronę okna, jakby miała nadzieję, że zaraz nadjadą.

— Nie mogę tak spokojnie siedzieć... 

— Ale będziesz! — Sergio złapał ją za rękę, gdy już chciała wstać. Spojrzał w jej granatowe oczy i zawołał służącą, którą poprosił o filiżankę herbaty. Widział, jak jego żona bardzo się przejmuje, znał ją już bardzo dobrze, w końcu byli małżeństwem od dwudziestu czterech lat, sam nie wiedział, kiedy to minęło. — Federico się odzywał? — zapytał i dopiero teraz puścił dłoń żony, chociaż ona chciała, żeby już ją tak trzymał.

— Dzwonił dwa dni temu, powiedział, tylko żebym się o niego nie martwiła. — Pokręciła głową, przypominając sobie jego słowa.

— Wyrzucili go ze studiów, a mój ojciec jeszcze go nagrodził i dał mu pieniądze na wyjazd — prychnął z niezadowoleniem. — Kiedyś to byłoby nie do pomyślenia i nie mów mi, że czasy się zmieniły, bo Alberto potrafił skończyć studia, pracuje, ożenił się, ale jak tylko Federico wróci, to sobie z nim poważnie porozmawiam. 

Sergio nie ukrywał rozczarowania, miał żal, że młodszy syn nie przyszedł do niego, gdy został wyrzucony ze studiów, które wbrew pozorom sam sobie wybrał. Nawet z nim nie porozmawiał, tylko od razu poszedł do dziadka, a ten bez większego zastanowienia zgodził się na jego prośbę. Wiedział i rozumiał, że ciągnęło go w świat, ale uważał, że nie powinien rezygnować z odpowiedniego wykształcenia.

— A jak już nie będzie chciał wrócić? — powiedziała głośno, chociaż to pytanie miało wybrzmieć tylko w jej głowie.

— Skończą mu się pieniądze, to wróci, zobaczysz. 

Stefania już chciała się odezwać, gdy usłyszała, jak otwierają się drzwi. Spojrzała na męża, który wziął głęboki oddech i zanim wypuścił powietrze, ona już stała w holu.

— Nareszcie jesteście! — Złożyła dłonie jak do modlitwy i podeszła do młodych, którzy ledwo zdążyli zamknąć za sobą drzwi. — I co? Co powiedział lekarz? — Może nie powinna się wtrącać, ale nie umiała udawać obojętności.

Alberto doskonale o tym wiedział, bo uśmiechnął się do niej lekko. Trzymał pod ramieniem żonę i próbował uspokoić matkę samym wyrazem twarzy, choć podejrzewał, że oczekiwała już słownej odpowiedzi. Miała wrażenie, że specjalnie testują jej cierpliwość. Patrzyła na nich naprzemiennie, Emese wyglądała już dużo lepiej, chociaż dostrzegła konsternację na jej twarzy, za to Alberto nie przestawał się uśmiechać. Dlaczego wciąż nic nie mówili? Stefania już otwierała usta, gdy wyprzedziła ją synowa.

— Jestem w ciąży — odezwała się roztrzęsionym głosem.

— Będę ojcem! — wykrzyczał Alberto.

— Och, moje dzieci! Tak bardzo się cieszę. — Stefania jednocześnie ich objęła. — Czułam, że to dobra nowina. — Po jej jasnych wciąż nietkniętych przez czas policzkach popłynęły delikatne łzy, które również pojawiły się w oczach Emese.

 Chociaż Alberto również był wzruszony, nie przestawał się uśmiechać. Zauważył załzawione twarze żony i matki, które trzymały się za dłonie. Rozłożył szeroko ramiona, odchrząknął i pokiwał do nich głową. Objął je i ucałował we włosy.

— Sergio, będziemy dziadkami! — Oderwała się od syna, gdy w progu zobaczyła męża, do którego podeszła i nie myśląc za wiele, po prostu go przytuliła.

Nie dowierzała, że z taką łatwością znalazła się w ramionach męża, a on jej nie odrzucił. Uśmiechnęła się do niego ciepło. Może powinna się przemóc i porozmawiać z nim o swoich potrzebach bliskości? Może nie wie, jak bardzo go potrzebuje, ale dlaczego on nie czuje tego samego? Uciekła wzrokiem od męża i przetarła mokre oczy. Powinni zadbać o swoje małżeństwo, zanim powitają na świecie pierwszego wnuka.

Hrabia Oliveto uśmiechnął się do żony i podszedł do młodych. Najpierw spojrzał na Emese, która uniosła lekko kąciki ust, gdy w oczach sączyły się łzy. Ujął jej twarz w dłoniach, delikatnie rozmazał koniuszkami palców mokre ślady na policzkach. Ucałował ją w czubek głowy i przytulił.

— Winszuję wam — powiedział wzruszonym głosem i szybko odchrząknął. Nie spodziewał się takich emocji, przecież dopiero co sam został ojcem, a teraz Alberto nim zostanie. Uścisnął dłoń syna i również przytulił, klepiąc go po plecach.

Alberto był bardzo podobny do ojca, te same rysy twarzy, ciemnobrązowe oczy, oliwkowa skóra i ciemne włosy, które oboje zaczesywali do tyłu. Brakowało mu jedynie gęstego wąsa pod nosem i siateczki wciąż bardzo delikatnych zmarszczek wokół oczu, które z pewnością pojawią się zbiegiem lat.

— Wybaczcie, ale chciałabym się położyć. — Emese spojrzała na teściów i męża, który od razu stanął obok niej i podał swe ramię.

— Poproszę, żeby przygotowali obiad i osobiście was powiadomię, gdy podadzą do stołu. Musisz teraz o siebie dbać, bo rośnie w tobie nowe życie. — Stefania uścisnęła dłoń synowej, która tylko lekko się uśmiechnęła. Na samą myśl, że niedługo będzie piastowała maleństwo starszego syna, znów poczuła, jak łzy przecinają jej policzki.

— Dziękujemy! — odezwał się z dumą Alberto.  

Emese mocniej złapała się ramienia męża i weszli na schody. Przedostali się przez długi korytarz, na którego końcu znajdowała się ich sypialnia. Alberto przepuścił w progu żonę, a sam zamknął drzwi, o które oparł się z założonymi rękami.

Znów wpatrywał się w swoją ukochaną, wiedząc, że nosi pod sercem ich dzieciątko. Wciąż nie mógł uwierzyć, jego marzenie o rodzinie właśnie się spełniało. Poczuł ogromną wdzięczność, uniósł głowę, jakby chciał bezpośrednio podziękować Bogu za dar życia, którym zostali obdarowani. Wypuścił powietrze przez rozchylone usta i znów wyprostował głowę, gdy zobaczył przed sobą Emese.

— Alberto, ty płaczesz? — Wytarła łzy z jego policzków.

— Sprawiłaś mi ogromną radość, tak bardzo się cieszę, że zostaniemy rodzicami — odrzekł ze wzruszeniem. Ujął jej twarz i pocałował. — Co prawda, urodziny mam za tydzień, ale już teraz wiem, że to będzie mój najpiękniejszy prezent. — Czule pogładził jej brzuch.

— Będziesz wspaniałym ojcem.

— A ty wspaniałą mamą — powiedział z pewnością w głosie, gdy w momencie Emese przestała głaskać go policzku. Już chciała się wyrwać z jego objęć, ale przytrzymał ją i spojrzał prosto w rozżalone oczy. — Nie oszukasz mnie, Emese. Znam twoje usta, oczy i serce. Rozumiem twój strach, też się boję, ale wiem, że razem poradzimy sobie ze wszystkim. Jestem przy tobie i nigdy cię... nigdy was nie opuszczę. — Scałował jej mokre policzki i znów położył dłoń na jej brzuchu. — To maleństwo wybrało nas na swoich rodziców, nie możemy go zawieść. Dajmy mu to, co najcenniejsze... naszą miłość. — Alberto odciągnął kosmyk z jej twarzy, uśmiechnął się czule i już chciał ją przytulić, gdy Emese złożyła na jego ustach słodki pocałunek.

Właściwie nie wiedział, po co tutaj przyszedł, przecież chciał się tylko przewietrzyć przed snem. Ale ta cisza, miał już dosyć ciągłego rozmyślania i rozkładania myśli na części pierwsze. Przyszedł do kasyna, chociaż nie potrafił się już tutaj odnaleźć. Nie ciągnęło go do grania, a tym bardziej do picia.

Odkąd odwiedził go Gergő, nie miał w ustach choćby kropli alkoholu, bał się, nie chciał znów przeżywać tego samego. Clara przecież umarła, dlaczego więc nie dawała mu spokoju? Roześmiał się pod nosem, strzepnął popiół z papierosa do popielniczki i znów się zaciągnął. Dlaczego wciąż zwlekał, żeby pojechać do Genui?

Edoardo siedział przy stoliku od ponad czterdziestu minut, próbował zagłuszyć swój wewnętrzny głos, wsłuchując się w rozmowy obcych ludzi, gdy w jego uszach zadźwięczał ojczysty język. Szybko przestał skupiać się, o czym mówią, bo znów w jego myślach pojawiła się Clara. Kiedyś nie potrafił wyobrazić sobie z nią życia, a teraz chociaż próbował, nie mógł przestać o niej myśleć. 

Schował twarz w dłoniach i ciężko westchnął. Nie wiedział, co ma robić? Dlaczego to było takie trudne? A może tylko mu się tak wydawało? Był już pewien, że nie chce żyć życiem, którym stoczył się na dno Sekwany. Miał dość siebie, wszystko tracił na własne życzenie. Prychnął pod nosem. Ale jak mógłby zająć się swoją córką, skoro świadomie odtrącał ją przez dziewięć lat nawet gdy była jeszcze w łonie matki. Skrzywdził ją tak samo, jak Clarę. Zacisnął powieki, chociaż pojedyncza łza zdążyła zawieruszyć się w kąciku oka i delikatnie spłynęła wzdłuż nosa, zatrzymując się na gęstym wąsie, którego w ostatnim czasie przestał stylizować. Może on nie był zdolny do kochania?

— Pan marszand, nie sądziłam, że pana tutaj spotkam. — Stanęła przed nim Aliénor Chalamet, która od dłużej chwili go obserwowała, czekała tylko na odpowiedni moment, gdy Gervais wyszedł z towarzystwem do innej sali.

Edoardo podniósł na nią spojrzenie. Wyglądała pięknie w bordowej sukience na grubych ramiączkach i głęboko wyciętym dekoltem. Na rękach miała czarne rękawiczki, których jedwabny materiał kończył się za łokciami. Smukłą szyję ozdabiały perły, a z uszu wisiały delikatne kolczyki. We włosach miała wplecioną czarną opaskę z piórkiem, która nachodziła na czoło. Brązowe oczy podkreślał ciemny, lekko przydymiony cień, policzki zaróżowione, a pełne usta pomalowane rubinową szminką.

— Nie powinno to pani dziwić, w końcu nie pierwszy raz tutaj się widzimy — Uniósł kąciki ust, gdy dostrzegł konsternację na jej twarzy.

Przypomniała sobie, jak Gervais ją wtedy potraktował. Tamtego dnia chciała mu towarzyszyć. Wiedziała, że ją potrzebował, choć nie lubił się do tego przyznawać. Przegrał, po czym postanowił się na niej wyżyć. A alkohol, który dodał mu odwagi, zdecydowanie mu w tym pomógł. Ale wciąż walczyła o ich małżeństwo, wierzyła, że jeszcze będą się kochali tak jak kiedyś, zanim ich dzieciątko powiększyło grono aniołków.

— Ma pan śliczną córkę, musi być promyczkiem w pana życiu, odkąd odeszła...

— O czym pani mówi?!

Edoardo podniósł się z krzesła, zmarszczył brwi i spojrzał jej prosto w oczy, w których dostrzegł współczucie. Przecież nikomu nie wspominał o Clarze! Pokręcił głową, przypomniawszy sobie ostatnią rozmowę z Gergő, gdy próbował nawrócić go na dobrą stronę. Ale skąd wiedziała Aliénor?

— Wiem o śmierci pańskiej żony, bardzo mi przykro...

— Nie byliśmy małżeństwem — urwał krótko. Od razu dostrzegł na jej twarzy lekkie zmieszanie, które próbowała ukryć. — Chyba nie muszę pani tłumaczyć, że do poczęcia nie są potrzebne obrączki na palcu. — Spojrzał na nią wymownie.

Przesunął palcami po wąsach, wciąż pozostając w zamyśleniu. Zastanawiał się, skąd Aliénor dowiedziała się o Clarze. Bardzo nie lubił, gdy ktoś wtrącał się w jego życie. Ale może to jego błąd, może niepotrzebnie pchał się do przodu? Przecież od dawna wolał chować się w cieniu, żeby nikt go nie zauważył. Tak miało być lepiej.

„Dlaczego wszyscy interesują się moją córką... wszyscy tylko nie ja?!" — westchnął w duchu, gdy w jego myślach pojawiła się Aurelia. Była rozradowana, słyszał jej śmiech, który nosił się echem, długie, jasne włosy z pofalowanymi końcówkami fruwały na wietrze, gdy puszczała latawiec. Dlaczego wolał ją odtrącić niż po prostu przytulić? W jednej chwili przywołał wspomnienie, jak na nią nawrzeszczał. Znów zobaczył, zrozpaczoną i zalaną łzami dziewczynkę, gdy tak bardzo chciała zniknąć mu z oczu, wybiegła z kamienicy i wpadła na Aliénor.

Zdobył się na lekki uśmiech, przypominając sobie uroczy akcent Aurelii, gdy mówiła po francusku. Wiedział, że ekscytowała się na każdą lekcję i wciąż powtarzała, że jak tylko nauczy się ładnie mówić, papa zabierze ją do Paryża i razem tam zamieszkają. Ale to nigdy nie nastąpiło i w końcu sama postanowiła do niego pojechać. 

Skrzywdził ją, oskarżając o zniszczenie życia. Nie powinien się więc dziwić, że jej uczucia się zmieniły. Miała do tego prawo. Przecież właśnie tego chciał, żeby zamieniła miłość na nienawiść. Dlaczego więc nie czuł się lepiej? Mógłby uznać, że w końcu się uwolnił, ale Clara nie pozwalała mu zapomnieć.

— A pani? — Przyłożył palec do swoich ust i uważnie jej się przyjrzał. Nie patrzył już z podziwem, lecz ze złością, która go przepełniała. — Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że nie macie dzieci. Inaczej w pierwszej kolejności nie usłyszałbym o mojej córce, tylko o pani dziecku. Gdybyście je mieli, to prawdopodobnie teraz czuwałaby pani nad ich snem, chyba że...

— Jest pan bezczelny! Jak pan śmie, mówić mi... kim pan jest... — urwała, gdy poczuła ścisk w gardle.

— Muszę panią rozczarować, nie jestem lepszy od pani męża — powiedział, gdy zauważył Gervaisa. — Niech lepiej pani do niego wraca, bo zacznie się niepokoić.

Powstrzymała się od łez, chociaż tak bardzo chciała się rozpłakać. Jak on mógł tak powiedzieć?! Przecież nawet jej nie znał! Wydawał się taki miły, a teraz widziała, jaki był zepsuty. Może to tylko gra na pozorach? Już nie wiedziała, co myśleć.

Aliénor nie mogła dłużej na niego patrzeć, odwróciła się i ruszyła prosto do męża. Wciąż w uszach dźwięczał jej głos Edoardo, gdy zobaczyła swojego maleńkiego synka. Łzy zebrały się w oczach. Wiedziała, że musi się uspokoić, zanim stanie obok Gervaisa. Wzięła głęboki oddech, uniosła spojrzenie i zaczęła gwałtownie mrugać. Wydech i wdech. Nie mogła teraz dać upust emocjom. Pogładziła materiał swojej bordowej sukienki i uśmiechnęła się do męża, czując ogromny ból w piersiach.

Wrócili późnym wieczorem do domu, chociaż gdyby mogli, zostaliby znacznie dłużej. Tym razem to Gervais musiał siłą zabierać żonę, która zupełnie nie miała zamiaru już wracać. W kasynie była roztrzęsiona, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Obstawiając karty, próbowała zapomnieć, o tym, co powiedział jej Edoardo. Ale nie potrafiła, dlatego tak uparcie grała, aż w końcu wygrała.

Gervais zamknął za nimi drzwi, gdy znów poczuł bardzo kuszący zapach, który coraz mocniej rozpalał jego wnętrze. Przechylił głowę, przeciągnął ręką po szerokiej szczęce i wypuścił nosem powietrze. Zbliżył się do żony i z ogromną pieczołowitością ściągnął z jej ramion płaszcz.

— Byłaś dzisiaj niesamowita, zupełnie jak dawniej — powiedział i musnął ją delikatnie w nagie ramię.

— Musisz mi to wynagrodzić. — Spojrzała mu prosto w oczy i bardzo zachłannie pocałowała.

Gervais pogłębił pocałunek, przyciągnął ją do siebie i zaczął błądzić palcami po jej plecach, aż w końcu podniósł ją jednym ruchem i zabrał do sypialni. Ich oddechy przyspieszały i jednocześnie zwalniały, aż podwyższyło się im tętno.

Oderwała się od niego, gdy postanowił rozpiąć jej sukienkę, która bardzo szybko znalazła się na podłodze. Aliénor stała przed mężem w jedwabnej halce, gdy rozmazał szminkę na jej ponętnych ustach. Tak bardzo się teraz pociągali, zupełnie jak dawniej. Chociaż, może to alkohol trochę im w tym pomógł. Gervais wzmocnił uścisk i gwałtownie przycisnął ją do siebie. Ściągnął opaskę z jej głowy, przyjrzał się pięknym oczom i znów żarliwie wbił się w jej usta, gdy wplotła palce w jego czarne włosy. 




Witajcie kochani w dwudziestym drugim rozdziale! 

Koniecznie podzielcie się wrażeniami. Jak wam się podobało, jakie macie odczucia i ogólnie co myślicie? Dajcie znać :) 

Będę to powtarzała, bo nbardzo wam dziękuję za wszystkie wskazówki, komentarze i gwiazdki. Jestem ogromnie wdzięczna <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro