Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXI. Wyznanie prawdy


Edoardo siedział w wannie wypełnionej po brzegi wodą, która już dawno ostygła. Zupełnie stracił poczucie czasu, gdy tak bezdusznie wpatrywał się w mokry ślad na ścianie. Ciężko wzdychał, gdy serce słabo biło w jego piersi. Chyba stracił już rozum, a może nigdy go nie miał? Wiedział, chociaż, że żyje?

Może dla niego już nie było ratunku? Może takie było jego przeznaczenie? Może powinien szybciej skończyć ze swoim marnym życiem, które przecież prowadziło go donikąd? Wszyscy odczuliby ulgę. Rodzice, rodzeństwo, a najbardziej córka, którą potrafił tylko ranić.

Tylko do takiej decyzji trzeba wykazać się odwagą. A on nawet nie lubił myśleć o śmierci. A może on już umarł? Właściwie tak się zachowywał, jakby był martwy. Nic go nie obchodziło. Nie dbał o siebie. Nie zmienił nic w swoim życiu, chociaż wciąż narzekał. Błądził wśród żywych niczym zagubiona dusza, która nie może znaleźć drogi do światła. Może powinien zacząć się lękać?

Poczuł napiętą skórę, podniósł ręce, które od dłuższego czasu bezwładnie zwisały z wanny. Chciał tylko ocucić twarz, a całkowicie zanurzył się pod wodą. Zaczął opadać coraz głębiej, jakby wanna straciła dno. Woda stała się mętna i nie przepuszczała światła. Miał wrażenie, że zaraz się udusi. Wpadł w panikę, próbował wypłynąć, ale wciąż coś ciągnęło go w dół.

Opadł na dno, z którego niespodziewanie zniknęła woda. Wsparł się na łokciach, krztusząc się słoną wodą. Był przerażony! Wziął zachłanny haust powietrza i próbował się uspokoić, ale tętno znów mu podskoczyło. Oddychał bardzo ciężko. Nie rozumiał, co się z nim dzieje? Podniósł wzrok i już wiedział. Znów był w swojej sypialni w Genui. Próbował podnieść się z podłogi, gdy zobaczył zbliżającą się do niego postać w długiej, zwiewnej sukni. W pierwszej chwili dostrzegł jej bose stopy. Uniósł głowę i zobaczył Clarę. Serce aż go zakuło. Zbladł, chociaż to jej twarz była znacznie bledsza.

Chciał się podnieść, ale ciało znów odmówiło mu posłuszeństwa. Nie mógł przecież tak łatwo się poddać, ponownie wsparł się na łokciach, zacisnął zęby, gdy zaczął się trząść i bezwładnie upadł przed jej stopami, uderzając czołem o podłogę.

— Wiedziałam, że nigdy nie będę twoja ani ty mój. A to, co nas połączyło, nie powinno się nigdy wydarzyć. — Kucnęła przed nim i pogłaskała po szorstkim policzku.

— Claro...

Spojrzał na nią i znów zatopił się w pięknych, szafirowych oczach, które wypełniły się łzami. Podłoga znów pokryła się wodą, której w zastraszającym tempie zaczęło przybywać. Przeraził się, zwłaszcza że wciąż nie mógł się podnieść.

— Nie, Edoardo. Oboje wiemy, że nigdy nie pasowałabym do twojego świata a ty do mojego, ale naprawdę cię pokochałam i pozwól mi wierzyć, że ty mnie też. 

Wyciągnął do niej rękę, ale Clara pokiwała głową, przeszła obok jak cień i rozpłynęła się w powietrzu. Zniknęła, a on znów został sam.

Leżał bezwładnie na plecach, gdy woda zaczęła go przykrywać. Zacisnął zęby, próbując powstrzymać się przed drżeniem szczęki. Naprawdę utknął? Czy to już koniec? Uderzył rękami o taflę wody. Poczuł ból w piersiach, jakby ciernie wbijały się w jego zatwardziałe serce. Zaczął krzyczeć, przeklinać, płakać. Ale nie mógł już oddychać. Nabrał powietrza w usta, mocno zacisnął powieki i w jednej chwili znalazł się pod wodą. 

Próbował uwolnić się z pułapki, którą sam dla siebie stworzył. Ale nie wiedział jak, a może było już za późno? Potrzebował pomocy, ale wciąż wstydził się przyznać nawet przed samym sobą. Czy ktoś mógł go teraz usłyszeć? Czy dopuściłby kogoś do swojego życia?

Miał wrażenie, że zaraz się utopi, ale przecież nie chciał umierać. Miał trzydzieści sześć lat i całe życie przed sobą. Dlaczego więc tak bardzo obawiał się zrobić krok do przodu? Stał w miejscu od prawie dziewięciu lat i nawet nie zauważył, że już dawno znalazł się na dnie. 

Nie chciał się poddać, nie chciał tu utknąć! Znalazł w sobie ostatki sił i zaczął płynąć ku górze. Wynurzył się i jednocześnie obudził zupełnie zlany potem, łapczywie łapiąc powietrze. Znów był w swojej sypialni w Paryżu. Rozejrzał się podejrzliwie, nie wiedział już, czy kolejny raz jego umysł z niego zadrwił.

Zerwał się z łóżka i upadł na podłogę. Nie mógł złapać tchu, aż dopadł go atak duszności. Oddychał płytko, jakby za moment miał stracić przytomność. Był przerażony. Bolało go całe ciało, gdy serce kołatało w jego piersi. Czuł, że dłużej już nie wytrzyma, nie miał nawet siły rozpiąć guzików, tylko zerwał z siebie koszulę, którą równie szybko zdjął. Myślał, że poczuje się lepiej, ale wciąż nie mógł się uspokoić. Jakby czuł gulę w gardle, przez którą nie mógł normalnie oddychać. Stanął na wiotkich nogach i podszedł do okna, otwierając jednocześnie dwa skrzydła. Oparł łokcie na parapecie i zaciągnął się chłodnym powietrzem, próbując ustabilizować oddech. Przymknął oczy, nie chciał skupiać myśli na niczym, a tym bardziej na nikim.

„Czy to się kiedyś skończy?" — zapytał sam siebie, gdy zakuło go w sercu, aż wykrzywił twarz. Wiedział, że odpowiedź znajdzie tylko i wyłącznie w sobie.

Ciężko westchnął. Odwrócił się od okna, zmierzwił włosy, które opadły mu na czoło. Zimne powietrze ostatecznie ostudziło rozgorączkowane ciało. Poczuł, jak bardzo zaschło mu w gardle, nie mógł nawet śliny przełknąć.

Wszedł do kuchni i od razu zobaczył napoczętą butelkę alkoholu. Zawiesił się. Czy znów pozwoli sobą sterować? Przecież chciał ugasić pragnienie, dlaczego więc wciąż stał w miejscu, zamiast upajać się alkoholem? Czego się wystraszył? A może w końcu się przebudził? Nie myśląc za wiele, wylał zawartość do zlewu, a butelkę wyrzucił do kosza. Szybko odkręcił kran, pod którym ułożył dłonie w charakterystyczną łódeczkę i zaczął pić, po czym ocucił twarz. Klepnął się po policzkach, żeby się wreszcie obudzić, gdy usłyszał pukanie do drzwi.

Przetarł ręką mokry wąs, który coraz bardziej go drażnił, może powinien go zgolić? Właściwie nie pamiętał już siebie bez wąsów. Pokręcił tylko głową i wypuścił powietrze nosem. Nacisnął klamkę i otworzył drzwi.

— To ty — odezwał się zdziwionym tonem Edoardo, widząc w progu Gergő.

— A kogo się spodziewałeś? — zapytał. Wszedł za nim i zatrzasnął za sobą drzwi. — To dla ciebie, trochę dopracowałem — powiedział z dumą, wyciągając do niego rękę z odwróconym arkuszem papieru.

— Wybacz, ale dzisiaj już nie mam siły.

Pokręcił głową i już chciał się od niego odwrócić i usiąść w fotelu, gdy Gergő wcisnął mu portret Aurelii. Edoardo wstrzymał oddech, poczuł, jak bardzo przyspieszyło mu serce, a mimo to nie mógł oderwać od niej wzroku. Była taka niewinna i krucha, zupełnie jak jej matka. I te piękne, szafirowe oczy. Patrzył na uśmiechniętą twarzyczkę, gdy umysł przypomniał mu, jak zaatakował ją słowami i znów widział ją zalaną łzami. 

Oderwał wzrok, gdy poczuł, jak zaczyna drżeć mu dolna warga i z ogromną delikatnością odłożył portret córki na stoliku. Odchrząknął, próbując przywrócić się do porządku. Ale wciąż towarzyszyło mu dziwne uczucie, jakby coś utknęło mu w gardle. A może to sumienie go gryzło?

— Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś? — odezwał się, gdy Edoardo już zmierzał do kuchni.

— A co chcesz wiedzieć, Gergő? Widzę, jak na mnie patrzysz, odkąd dowiedziałeś się, że mam córkę — powiedział na jedynym oddech.

— Mówisz, że Aurelia jest twoją córką, ale ty nie zachowujesz się jak ojciec!

— Zraniłem ją tak jak Clarę — wyznał cicho i odwrócił się plecami. Może w końcu poczuł potrzebę skonfrontowania się ze strachem i zrzucenia z siebie ciężaru, który od lat był gwoździem do jego trumny?

— Kochałeś Clarę? — zapytał, gdy momentalnie dopadł go zdziwiony wzrok trzydziestosześciolatka.

— Co to za pytanie?! — oburzył się, ale uparcie chciał udawać opanowanego. Chociaż ciężko było nie zauważyć konsternacji na jego twarzy.

— Po prostu odpowiedz, kochałeś ją? — Gergő ponowił pytanie.

— Nie byliśmy... Clara nie była moją żoną.

Edoardo obniżył głowę i zacisnął wargi, jakby bał się, że może powiedzieć coś więcej. Przecież nikomu nie mówił o swoich uczuciach. Nie przyznawał się nawet przed sobą, dlaczego więc miałby powiedzieć to jemu? Przeszył go dziwnie mu znany dreszcz, aż się wzdrygnął. A może to chłodne powietrze odświeżyło jego umysł? Błyskawicznie napiął plecy i dotknął ramion, przypominając sobie, że wciąż ma otwarte okno. Ale zamiast od razu je zamknąć, stanął w nim i udawał, że czegoś wypatruje.

— Nie o to pytałem.

Gergő pokiwał głową, włożył ręce do kieszeni i podszedł bliżej, gdy Edoardo odwrócił się do niego.

— Czego ty ode mnie chcesz, co? — Uniósł brew, mierząc go poważnym wzrokiem. Skrzyżował ręce na piersi i wzruszył ramionami, jakby próbował coś z siebie zrzucić.

— Kochałeś, nie ty wciąż ją kochasz. — Uśmiechnął się, widząc w jego oczach potwierdzenie swoich słów.

 — Po czym to stwierdzasz? — Podniósł głos, ale zamiast się rozzłościć, poczuł, jak całe napięcie znika. Przetarł twarz dłońmi i wypuścił powietrze ustami. — Zresztą to już nie ma żadnego znaczenia, Clara nie żyje, rozumiesz? Nie żyje!

— Ale masz córkę, która bardzo cię potrzebuje, widzę po tobie...

— A skąd tyle o tym wiesz? Przecież nie masz dzieci, chyba że o czymś nie wiem?

Coraz bardziej męczyła go ta rozmowa, ale wciąż nie miał śmiałości jej zakończyć. Jakby potrzebował, żeby ktoś ciągnął go za język. Wskazał mu fotel, a sam zniknął w kuchni. Znów zaschło mu w ustach. Ale od razu zauważył, że pozbył się ostatniej butelki alkoholu, może niepotrzebnie? Wtedy przypomniał sobie sen i znów poczuł ukłucie w sercu, zwłaszcza gdy usłyszał jej delikatny głos:

„...naprawdę cię pokochałam i pozwól mi wierzyć, że ty mnie też".

— Masz rację, nie mam i nawet nie wiem, czy kiedyś będę miał — odpowiedział, zamykając okno. Usiadł wygodnie w fotelu, gdy Edoardo postawił na stoliku dwie szklanki. — Ale znam uczucie, które towarzyszy twojej córce.

Di Carlo ściągnął brwi i spojrzał na niego pytająco, już miał się odezwać, ale zawiesił wzrok na portrecie Aurelii.

— Wychowałem się w sierocińcu, trafiłem tam, właściwie to własny ojciec mnie zaprowadził, gdy miałem trzy lata. Oddał mnie jak psa kilka miesięcy po śmierci matki. — Uśmiechnął się i sięgnął po szklankę. Od razu wyczuł, że to zwykła woda. Ale nic nie powiedział, miał tylko nadzieję, że w szklance Edoardo znajduje się to samo. — Byłem najmłodszy z czwórki rodzeństwa, niepotrzebnym darmozjadem, który nie mógł pomóc braciom w polu ani siostrze w domu i po prostu mnie oddał. — Pierwszy raz ośmielił się i powiedział coś więcej o swojej przeszłości. Edoardo wiedział tylko tyle, że był Węgrem wychowanym w sierocińcu, a potem ksiądz, u którego pracował, zdobył dla niego stypendium i wysłał na uczelnię do Paryża. — Nie patrz tak na mnie, pamiętam tylko jak przez mgłę, jak mnie ciągnął do drzwi, resztę powiedziała mi dyrektorka sierocińca.

— Nie oddałem Aurelii do sierocińca, mieszka w Genui z moją rodziną — oburzył się i spojrzał na Gergő z wyrzutem.

W jednej chwili fotel stał się dla niego niewygodny, zaczął się poprawiać z prawej na lewą, do przodu i tyłu, ale wciąż jakby coś go uwierało. Nie mógł dłużej siedzieć i momentalnie się podniósł. Założył splecione dłonie za głową i głośno westchnął. Znów spojrzał na portret dziewczynki, nie widział jej już dwa miesiące. Aż dziwne, że liczył czas, czyżby odczuwał pustkę? Nie, to przecież do niego niepodobne.

— A powinna być razem z tobą, bo to ty jesteś jej rodzicem. — Głos Gergő sprawił, że przebudził się z letargu. Spojrzał na malarza nieprzytomnie, jakby nie docierało do niego, co przed chwilą powiedział. — Edoardo, ona ma tylko ciebie, nie zapominaj o tym! — krzyknął, żeby w końcu się ocknął. Pokręcił głową, czasami wydawało mu się, że to on jest starszy, choć dzieliło ich dziewięć lat. 

Edoardo już chciał zaprzeczyć, ale ugryzł się w język i nic nie powiedział. Podrapał się po głowie, ciężko wzdychając. Po tym, jak Aurelia wróciła do Genui, zadzwoniła do niego matka, rozmawiał z nią tylko ten jeden raz. Właściwie tylko wysłuchał, co ma mu do powiedzenia, bo słowem się nie odezwał. Kilka dni później skontaktował się z nim brat, usłyszał bardzo podobne oskarżenie, jakby się umówili albo nawzajem podpowiadali, co mają mu powiedzieć. I znów po prostu odłożył słuchawkę. Zaszył się w Paryżu i udawał, że nie istnieje. Bo przecież tak było łatwiej. Ale jak długo można udawać? Świadomie oszukiwał samego siebie, myślał, że w ten sposób zniszczy w sobie poczucie winy.

— Nie bądź taki jak mój ojciec, Edoardo. Nie pozwól, żeby twoja córka cię znienawidziła. Zawalcz o nią i jedź do Genui. Aurelia bardzo cię kocha i jestem pewien, że ty ją też. — Poklepał go po ramieniu i wyszedł, zanim zdążył się zorientować.

Strugi deszczu rytmicznie stukały o parapet, gdy Katalin znów zatrzymała wzrok na jesiennym widoku za oknem. Nie znała tej dzielnicy Budapesztu, ale nie czuła się już obco. Miała wrażenie, że odnalazła cząstkę swojego domu, zwłaszcza że obok niej był już starszy brat. Wciąż nie mogła w to uwierzyć, choć minęły już trzy dni.

Spojrzała na Andrása, który siedział naprzeciwko niej i kończył jeść zupę, którą ugotowała. Długo się upierał, że nic nie musi robić i sam o wszystko zadba, ale gdy tylko Katalin zauważyła, że znowu chce zaproponować ziemniaki omaszczone tłuszczem, wyprosiła brata z kuchni i ugotowała zupę, którą nauczyła ją matka Jakoba.

Wciąż nie umiała się przyzwyczaić do życia w mieście, a właściwie do wolnego czasu, praktycznie nic nie musiała robić. Na wsi wbrew pozorom wcale nie było spokojnie. Codziennie rano, zanim się obudziła, już wiedziała, co będzie robić, a teraz gdy wypadła z rutyny, zupełnie nie wiedziała, czym powinna się zająć.

Nie mogła się napatrzeć na Andrása, nie docierało do niej, że to jest jej brat. To przecież nieprawdopodobne! Minęło dziewięć lat, odkąd rozstali się w sierocińcu. Od tamtego czasu bardzo się zmienili, András zmężniał, wyprzystojniał i gdyby tylko skrócił włosy i zaczesał do tyłu, bardzo upodobniłby się do ojca. 

Przeniosła wzrok na Noela, który siedział obok jej brata i również zajadał zupę. Wiedziała, że może mu zawdzięczać ich odnalezienie, gdyby wtedy nie przyjechał do Etyek i András nie wybrałby się razem z nim, być może wciąż musieliby się szukać.

Wciąż było jej przykro, że nie mogła liczyć na Jakoba. Nie wsparł jej, gdy najbardziej tego potrzebowała. A gdyby postąpił inaczej, może wcześniej by się odnaleźli? Ale wolał się od niej odwrócić i ukryć prawdę. Ciężko westchnęła. Nie powinna już o nim myśleć, nie zasłużył na to, żeby dłużej przesiadywać w jej myślach. Pokręciła głową i znów spojrzała na Noela.

To był prawdziwy przyjaciel, który zawsze wspierał, wyciągał rękę i ciągnął do góry. Zauważyła, że byli sobie bardzo bliscy, jak bracia. Zazdrościła im tej relacji, zwłaszcza że teraz to Noel znał lepiej Andrása niż ona.

— Jak się poznaliście? — Spojrzała na brata, który skrobał łyżką po dnie talerza.

— Pamiętasz dzień, w którym uciekł nam pociąg? — odezwał się z pełnymi ustami, po czym przechylił talerz, wypijając resztę zupy.

— Jak mogłabym o tym zapomnieć. — Usłyszała smutek w swoim głosie, dlatego szybko opanowała emocje i uniosła lekko kąciki ust.

— A pamiętasz, kto wtedy stał pod dworcem?

Katalin pokiwała głową, zupełnie nie rozumiała, o co ją pyta. Ściągnęła brwi, nie odrywając od niego wzroku.

— Pucybut. A to właśnie nasz Noel! — András wyszczerzył się do uśmiechu i wskazał na niego ruchem głowy.

— Naprawdę to ty? — zwróciła się do niego, gdy lekko uniósł kąciki ust. 

Nie mógł dłużej patrzeć im w oczy i wrócił do jedzenia. Kilka dni po pogrzebie matki, uciekł z domu i przyjechał do Budapesztu. Szybko znalazł pracę i został pucybutem, chciał uczciwie zarobić pieniądze, żeby móc wyjechać. Wiedział, że nie może już wrócić do domu, nie mógł się nikomu poskarżyć, bo sam wybrał takie życie, znosił więc atak słowny i fizyczny. Choć zarabiał grosze i tak musiał wszystko oddawać. Błąkał się po ulicach Budapesztu, jadł po śmietnikach, spał po piwnicach. Miał dość, że utknął w miejscu, a przecież to miało być tylko tymczasowe. W końcu postanowił pójść drogą na skróty, która w tamtym momencie wydawała mu się najwłaściwsza. I zanim przyszedł mężczyzna, z którym codziennie się rozliczał, po prostu uciekł z zarobionymi przez siebie pieniędzmi.

— I co teraz? Wciąż chcesz wyjechać do Stanów? — zapytał András, wycierając usta dłonią.

— Wyjadę, ale z Genui — powiedział, gdy rodzeństwo spojrzało na siebie i jednocześnie wbiło w niego wzrok. — Przecież muszę wam towarzyszyć, żebyście bezpiecznie dotarli do rodziny i dopiero tam wsiądę na statek — wyjaśnił, czując, jak bardzo przyspieszyło mu serce.

Katalin już chciała sprzątnąć ze stołu, gdy Noel zerwał się i postanowił ją wyręczyć. Uśmiechnął się do niej i przejął z jej rąk talerze, które zaniósł do kuchni.

„Muszę powiedzieć im prawdę, ale najpierw powinna to usłyszeć ich matka" — już wcześniej zdecydował i postanowił się tego trzymać. Wiedział, że gdyby przyznał się teraz, András by go znienawidził, właściwie to było nieuniknione, ale wolał jeszcze poczekać. Zapewne zabrałby Katalin i chciałby z nią wyjechać do Genui, a oni przecież nie mają żadnych pieniędzy, András ma tylko jakieś grosze, które nie wystarczą im na taką podróż. Potrzebowali go, a on w ten sposób będzie mógł odkupić winy.

— Już sobie wszystko zaplanowałeś?! — zawołał do niego András, założył ręce na piersi i odchylił się na krześle.

— Ty też chciałeś wyjechać? — Uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy napotkał na jej smutne oczy i momentalnie przestał się kiwać. — Naprawdę wyjechałbyś do Ameryki?

— Byłem głupi, że zwątpiłem. — Wyciągnął do niej rękę, którą mocno ścisnął.

Nie potrzebowali już słów. Uśmiechnęli się, czując ogromną wdzięczność, że znów są razem. Wciąż się siebie uczyli, ale oboje bardzo chcieli nadrobić zaległości. 

— I naprawdę nic nie wiedzieliście o Genui? — zapytał Noel i zanim się do nich dosiadł, oderwali od siebie dłonie.

— Nasza matka nigdy nie wspomniała o swoich rodzicach, z wyjątkiem dnia, w którym musieliśmy nagle wyjechać. Wiedzieliśmy, że jest Włoszką, dlatego mówiła do nas po włosku, ale nie wiele już z tego pamiętam. — Szybko wstał, gdy naszła go chęć zapalenia. Już wystarczająco powstrzymywał się przed Katalin. Odkąd zamieszkała z nimi, palił w ukryciu i tylko w pokoju Noela, w którym aktualnie przebywali ewentualnie na korytarzu albo przed kamienicą. — To ojciec zawsze opowiadał o swoich rodzicach i zaprowadzał nas na cmentarz. — Zaciągnął się i zorientował się, że Katalin wciąż go obserwuje. — Chcesz?

— Nie palę i nie musisz się ukrywać, domyśliłam się już po twoim zapachu — odpowiedziała i odwróciła się w stronę okna, gdy wypuścił chmurę dymu.

Noel czuł, że András zaraz powie coś bardzo głupiego. Znał go bardzo dobrze, zresztą widział po nim, jak już ledwo się wstrzymywał. Dlatego wyprzedził go, zadając kolejne pytanie. 

— Dlaczego to ukrywała?

— Nie wiem, jakoś nie było okazji, żeby wcześniej się dowiedzieć! — Wywinął oczami i wypuścił dym nosem. — Nawet nie wiem jakie nazwisko nosiła, zanim wyszła za ojca, ale znajdziemy ją. — Spojrzał uspokajająco na siostrę i jednocześnie zgasił papierosa.

— Nie opowiadała wam, jak poznała waszego ojca? — Tym razem Noel skierował wzrok na Katalin, przez krótki moment utrzymali kontakt wzrokowy, ale znów pokręciła głową, gdy oboje usłyszeli odpowiedź.

— Wspomniała, że poznali się we Włoszech, a potem przyjechali tutaj do Budapesztu, tylko tyle pamiętam.

— Mama zawsze mówiła, że jesteśmy jej jedyną rodziną — wtrąciła się Katalin i w pierwszej kolejności spojrzała na Noela, jakby chciała mu udowodnić, że też coś pamięta, a dopiero potem z ogromnym wyrzutem na brata. — Na pewno nas szukała, ale nie mogła nas odnaleźć, bo udawaliśmy... gdybyśmy od razu powiedzieli, że jesteśmy Kivaly, już dawno bylibyśmy z naszą rodziną!

— Nie mieliśmy pewności, Katalin. Pamiętasz, co się stało, zginęli za nas! My też mogliśmy trafić do ziemi, ale żyjemy. I na szczęście już się odnaleźliśmy. 

Ciężko westchnął, musiał się opanować. Odwrócił się od siostry, poszedł w głąb ciemnego pokoju, usiadł na łóżku Noela i szorstkimi dłońmi przetarł twarz.

— Właściwie, dlaczego chcieli nas zabić? — zapytała cicho.

— Matka otrzymała anonimowy list, w którym poinformowano, że nasz ojciec zabił młodego chłopaka, jedynego syna Dobosa...

— Nieprawda! — wtrącił się Noel, gdy rodzeństwo jednocześnie wbiło w niego wzrok. — To przecież niemożliwe, wasz ojciec na pewno tego nie zrobił. Na pewno to podła intryga — Przełknął ślinę i poczuł uderzenie gorąca. Serce zaczęło kołatać w piersi, zrobiło mu się duszno. Próbował się uśmiechnąć, ale nie potrafił, zwłaszcza gdy umysł przypomniał mu zniszczoną twarz ojca. Zacisnął pięści pod stołem. Kto napisał te kłamstwa? Przecież tylko Ödön Dobos był zdolny do zabójstwa, żył z nim przez trzynaście lat, nie zapomniał, jak znęcał się nad nim i matką. Petres też obrywał, gdy tylko stanął w ich obronie. Ale co miał z tym wspólnego Vilmos?

— Myślisz, że coś się za tym kryje? — usłyszał głos Andrása, który w odpowiednim momencie wyciągnął go z głębokiego zamyślenia. Powoli rozprostował pięści i wytarł spocone dłonie o spodnie. Już tak bardzo nie chciał kłamać, ale wciąż nie umiał się przyznać. Jeszcze nie teraz. Skierował wzrok na Andrása, ale wtedy uratował go głos Katalin.

— Dlaczego wcześniej mnie nie odnalazłeś? — zapytała, a András od razu wyczuł jej urazę.

— Wróciłem do sierocińca, ale ciebie już nie było. Miałem się domyślić, że jesteś gdzieś na wsi? Skąd miałem to wiedzieć! — Puściły mu nerwy. Przeczesał włosy palcami i znów ciężko westchnął. — Miałem plan, wtedy wydawało mi się, że idealny. Chciałem pojechać do Genui, odnaleźć matkę, a potem mieliśmy przyjechać po ciebie. Ale nawet tam nie dotarłem — przerwał i zwilżył usta językiem. Wiedział, że teraz będzie musiał jej o wszystkim powiedzieć, a tak bardzo się tego wstydził. Zerknął na Noela, który pokiwał głową, zachęcając go do mówienia. — Pamiętasz, że uciekłem z Matyasem? Mieliśmy razem jechać do Genui, ale na dworcu zaczepiło nas dwóch starszych typków, musieli zauważyć, że mamy pieniądze. Matyas ich zgubił, a mi udało się wskoczyć do wagonu. 

András wstrzymał oddech. Próbował ułożyć, co będzie mówić. Ale chyba tak nie potrafił. Bał się reakcji Katalin, na to, co za chwilę powie, ale wiedział, że powinna znać prawdę. To przecież dobry moment. Przełknął ślinę i oblizał spierzchnięte wargi.

— Nie miałem pojęcia, że oni wsiedli za mną. Zaczęli wrzeszczeć, że jestem złodziejem. Po chwili przyszedł konduktor, ale nie mogłem, nie umiałem go przekonać i musiałem wysiąść na kolejnej stacji w Gyöngyös. Jak tylko pociąg odjechał, próbowałem im uciec, ale nie dałem rady, szarpałem się z jednym z nich, gdy ten drugi pchnął mnie i spadłem na tory. Okradli mnie i zostawili na pewną śmierć.

Zobaczył przerażoną twarz siostry, która zalśniła już łzami. Podszedł do niej, gdy szybko odwróciła głowę w stronę okna. Przestało już padać, choć Katalin nie umiała powstrzymać się od płaczu. András odgarnął jej włosy za ucho, złapał za drżące dłonie i mocno ścisnął. 

— Uratowała mnie siostra zakonna, która zabrała mnie do klasztoru. Tam otrzymałem pomoc od lekarza, ale gdy się ocknąłem... nic nie pamiętałem. Nie wiedziałem, jak się nazywam, kim jestem, czy mam rodzinę, czy jestem sierotą? Nie pamiętałem, że mam siostrę, którą zostawiłem w sierocińcu — wyjaśnił drżącym głosem, patrząc w jej ciemne oczy, z których wydostały się łzy. — Właśnie wtedy w trakcie mojej amnezji poznałem Noela — odwrócił się do niego, gdy usłyszał głos siostry.

— Ale w końcu sobie przypomniałeś? Dlaczego wtedy nie próbowałeś mnie odnaleźć?

— Chciałem! Naprawdę chciałem. — Nie mógł dłużej patrzeć jej prosto w oczy. Wstał, wyprostował się i zasłonił twarz dłońmi. Głośno westchnął, przypominając sobie tamten czas. Do pełnoletności mieszkał z Noelem w jednej celi w klasztorze. Codziennie uczestniczyli w porannej modlitwie, potem śniadanie i razem szli do pobliskiej szkoły. Po powrocie zasiadali do obiadu, a następnie pomagali siostrom w ogrodzie, chociaż zdarzało się, że czasami wpuszczały ich do kuchni. Później mieli czas na naukę, wieczorna wspólna modlitwa, po której następował ostatni posiłek. — Ale uznałem, że najpierw zdobędę jakieś podstawowe wykształcenie i zarobię trochę pieniędzy...

— Chciałeś tak długo czekać? András! — Zerwała się z krzesła i podeszła do brata, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. — Nawet nie wiesz, jak mnie potraktowali? Po twojej ucieczce zamknęli mnie na strychu! Tak bardzo się wtedy bałam. — Łzy nieustannie przecinały jej policzki. András próbował ją przytulić, ale od razu go odepchnęła. Z trudem złapała powietrze i kontynuowała: — Przyszła do mnie Bianka z młodszymi siostrami, obwiniały mnie, że przez twoją ucieczkę miały zostać rozdzielone, więc obcięły mi włosy i zniszczyły maskotkę! 

Zastygła w miejscu i cała zaczęła drżeć. Objęła się rękami i obniżyła głowę, gdy długie włosy spłynęły na twarz. Strach odebrał jej oddech, chociaż tak bardzo próbowała się uspokoić. András znów zbliżył się do siostry, delikatnie ujął jej brodę i zmusił do podniesienia głowy. Zobaczył czerwone oczy, mokre od łez. Znów chciał ją przytulić, ale pozwoliła, tylko żeby potrzymał ją za rękę.

— Nie mogłam tam dłużej zostać, chciałam dotrzeć do Budapesztu i być razem z tobą. Uciekłam, ale złapał mnie Gyoze i przywiózł do Etyek. Nie wiedziałam, gdzie jestem i jak daleko jest mój dom. Bałam się i nic im o sobie nie powiedziałam, dopiero niedawno przyznałam się Jakobowi. — Próbowała przełknąć gulę, która utknęła w jej gardle, ale bezskutecznie. — Poprosiłam, żeby zabrał mnie do Budapesztu i byliśmy tam, nawet poszłam na posterunek, ale wtedy wybuchł pożar... wszyscy pojechali, więc wróciliśmy do domu. Chciałam znów jechać do miasta, ale zaczął mnie unikać. Wiedział, że mnie szukasz, ale ukrył przede mną gazetę, którą przypadkiem znalazłam.

Serce jej zadrżało. Ciężko oddychała. Ból nie zmalał, a przecież powinna poczuć ulgę. Widziała, jak bardzo zmieniła się twarz Andrása, zmarszczył brwi, jakby nie dowierzał w jej słowa. Rozpłakała się, znów strumienie gorzkich łez wylały się na jej lico. Puściła jego rękę i zakryła swoje usta. 

— Co? On nic ci nie powiedział? Jak długo to trwało? Katalin! — krzyknął, gdy tylko pokręciła głową i wybiegła do jego pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.

— Zostaw ją! — Noel stanął przed nim i zastawił mu drogę, gdy już chciał pójść za siostrą.

— Słyszałeś?! Nie daruje mu tego!

Przeklął. Nerwowo przejechał ręką po gładkiej żuchwie. Nie mógł powstrzymać złości, gdy spojrzał na swój płaszcz. Powinien wyjść i pojechać do Etyek. Zacisnął szczękę, gdy przypomniał sobie jego słowa: „Troszcz się o nią, bo ja tak bardzo ją zawiodłem". Teraz już wszystko rozumiał. Znów przeklął.

— Uspokój się, András! Panuj nad sobą! Najważniejsze, że się odnaleźliście i jesteście razem, słyszysz? — podniósł głos. — Rozumiesz, co mówię?! — Chwycił go za ramiona, chciał nim potrząsnąć, ale od razu się wywinął i stanął do niego tyłem. — Spróbuj ochłonąć, a ja do niej zajrzę.

Levin delikatnie nacisnął klamkę i wszedł do środka. Usłyszał szloch Katalin i poczuł ból, którego nawet nie próbował stłumić. Ciężko westchnął. Nie mógł sobie wyobrazić, jak bardzo się bała, była zupełnie sama. A to wszystko przez jednego człowieka, który musiał być jego ojcem. Tak bardzo go nienawidził. Na samo wspomnienie wzrosło mu ciśnienie.

Było już ciemno, ale nie chciał zapalać światła. Podszedł bliżej i dostrzegł Katalin. Leżała na łóżku Andrása, które jej odstąpił, gdy tylko przyjechali we trójkę do Budapesztu. Żałował, że nie miał okazji poznać Jakoba, András zdążył mu powiedzieć, że był zakochany w Katalin bez wzajemności. To, co jej zrobił, było prawdziwym świństwem. Przecież tak nie wygląda miłość! Ale skąd mógł to wiedzieć, skoro w jego domu doświadczył tylko gniewu ojcu.

 — To przeze mnie, to moja wina — odezwał się i delikatnie usiadł na krańcu łóżka, nie naruszając jej przestrzeni. — András już wcześniej chciał po ciebie jechać, nawet miał powiedzieć siostrom, że ma siostrę, ale przekonałem go, że warto z tym jeszcze poczekać. — zadrżał mu głos i przetarł twarz dłońmi. Odwrócił się do niej, siedziała już na łóżku z nogami podciągniętymi pod brodą. Wpatrywał się w jej ciemne oczy, które lśniły łzami, choć już nie płakała. — Myślałem, że będziesz bezpieczniejsza w sierocińcu, nie podejrzewałem, że uciekniesz. Uwierz mi, naprawdę nie chciałem waszego rozdzielenia. Przepraszam. — Nie był w stanie nic więcej powiedzieć i szybko się podniósł, żeby powstrzymać wzruszenie.

— Noel? — zawołała, gdy stał już przy drzwiach. — Dziękuję. Cieszę się, że jesteś przyjacielem Andrása. 

Katalin obudziła się w środku nocy. Nie mogła spokojnie spać, gdy wciąż pod powiekami odtwarzała wszystko to, co przeżyła i to, co powiedział jej András. Nie powinna go o nic winić, przecież nikt nie mógł wiedzieć, gdzie była. Jak miał ją odnaleźć? W końcu to zwykły przypadek sprawił, że znów są razem. Pochyliła się i zobaczyła, jak śpi na podłodze. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić, że jest tak blisko.

— András? — szepnęła. — Obudź się. — Szturchnęła go ręką, gdy usłyszała jego dziwne pomrukiwanie. W końcu się ocknął i otworzył oczy. Podniósł się z podłogi i usiadł obok niej. — Uszczypnij mnie, naprawdę się odnaleźliśmy, to nie jest sen?

— Przepraszam, zachowałem się podle — powiedział, patrząc jej prosto w oczy. — W ogóle nie powinniśmy się rozdzielać, to było bardzo głupie, ale czasu już nie cofniemy. — Objął jej twarz i pocałował w czoło. — Nie mogę ci wynagrodzić tamtych lat, ale mogę ci obiecać...

— Nic mi już nie obiecuj, tylko zabierz mnie do domu, do naszej rodziny — poprosiła i mocno się do niego przytuliła. 





Witajcie, kochani w dwudziestym pierwszym rozdziale! 

Koniecznie podzielcie się wrażeniami. Który wątek podobał wam się bardziej? 

I co myślicie o Edku? Jest dla niego nadzieja? 

A o naszym trio? 

Jestem wam bardzo wdzięczna za wszystkie wskazówki, komentarze i gwiazdki. Dziękuję! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro