Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XI. Bezsilność pokryta wątpliwościami

Przed południem András stanął przed budynkiem komisariatu. Znów przeszył go ten dziwny dobrze mu znany stres, do którego tak bardzo nie chciał się przyzwyczajać. Potrzebował wierzyć, że niedługo wszystko minie i wreszcie pozbędzie się uczucia, które nie pozwalało mu normalnie żyć. Nie potrafił zapomnieć swojej przeszłości, rodziny i Katalin, której wciąż nie potrafił odnaleźć.

Wyciągnął papierosa, którego zaczął pospiesznie wypalać. Denerwował się, ale nie mógł dłużej zwlekać. Miał tylko nadzieję, że w końcu dowie się czegoś istotnego, co pomoże odnaleźć mu siostrę. Pragnął tylko by koszmar, w którym utknął prawie dziesięć lat temu, na dobre minął. Nie miał żadnych marzeń, nie zatracał się w wyobraźni, gdy jego umysł myślał tylko o tym, jak odnaleźć siostrę, a później odzyskać rodzinę, z którą przyszło im się tak nagle rozdzielić.

Oparł się plecami o budynek komisariatu, gdy promienie słońca osiadły na jego śniadej twarzy. Lekko przymrużył oczy i westchnął. W końcu ugasił niedopałek, rozluźnił napięte ramiona i wszedł do środka.

Ściągnął z głowy swój kaszkiet, który zaczął miętolić w rękach. Podszedł do pierwszego biurka i usiadł przed mężczyzną zajętym przeglądaniem stosów dokumentów. 

— Jeśli to nic pilnego, proszę przyjść później — odezwał się komisarz, nie odrywając wzroku od papierków.

— Niezły tu macie bałagan... — András pokiwał głową. Usiadł na krześle, nachylił się i oparł łokciami o biurko. — ... nic więc dziwnego, że trudno wam się odnaleźć. — Komisarz podniósł na niego wzrok. — Wiadomo coś czy może znów powiesz mi tę samą śpiewkę?

Nic mu nie odpowiedział, tylko ciężko westchnął. I już wiedział, że wciąż nic nie wiadomo. Zrezygnowany przyłożył plecy do oparcia krzesła, skrzyżował ręce na piersi i obrócił głowę w głąb komisariatu, podążając za skumulowanym hałasem. Próbował zagłuszyć swoje myśli, wyciągając z bełkotu pojedyncze słowa innych ludzi. Nie chciał tracić nadziei, ale tak bardzo nie miał już siły. Chciał znów żyć normalnie, swobodnie czerpać z każdego dnia bez ciągłych poszukiwań młodszej siostry. Może wszyscy mieli rację, może powinien już odpuścić. Nie potrafił się pogodzić i wciąż winił się, że przez jego nagłą porywczość stracił Katalin.

— Posłuchaj... — Mężczyzna nachylił się nad swoim biurkiem i spokojnym głosem próbował do niego dotrzeć. Nie zamierzał go odwodzić od poszukiwań młodszej siostry, ale nie chciał, żeby się w tym całkowicie zatracał. Tylko po prostu zaczął żyć, zanim dogoni go schyłek życia. — Wiesz przecież, że gdyby ktoś się odezwał, byłbym pierwszym, który by ci o tym powiedział.

— Wiem, ale wkurza mnie to ciągle czekanie — westchnął z bezradności. Przybliżył się do biurka, stukając palcami w jego ciemny blat. W końcu zatrzymał spojrzenie na człowieku, który od lat zajmował się poszukiwaniem zaginionej dziewczyny i kontynuował: — Od dwóch miesięcy wystawiam jej fotografię do gazety, ale do tej pory nikt się nie odezwał. Powiedz mi, gdzie mam jej szukać? Co robię źle?! Od dziewięciu lat próbuję ją odszukać... mam wrażenie, że przeczesaliśmy cały Budapeszt, a wciąż nie znaleźliśmy żadnego jej śladu. Kilkukrotnie byłem w sierocińcu, w którym widziałem ją ostatni raz... w każdym możliwym miejscu zostawiłem dla niej krótką wiadomość, że „wciąż jej szukam". W kościołach, klasztorach, szpitalach, domu dla obłąkanych... nawet w burdelach! Ale jakby zapadła się pod ziemię! 

— András, nie potrzebnie się zadręczasz. Ochłoń, twoje myśli nie przyniosą ci ulgi, wręcz przeciwnie poczujesz się gorzej. Zrobiłeś naprawdę wiele by odnaleźć swoją siostrę, uwierz mi, twoja postawa jest pełna podziwu, ale... wydaje mi się, że minęło już zbyt wiele lat. Czasami poszukiwania zaginionych mogą się znacznie przedłużyć, a oczekującą rodzinę doprowadzić do obłędu w nieustającej tęsknocie za najbliższą osobą — odparł i oderwał się od swojego krzesła. Podszedł do chłopaka, który był dla niego jak młodszy brat. W końcu znali się wystarczająco długo, żeby tak się postrzegać. Spojrzał na jego twarz, mógł tylko podejrzewać, że tylko zatraca się w swojej niedoli. Ale właśnie teraz postanowił podzielić się z nim swoimi spostrzeżeniami. — Twoja siostra była wtedy dzieckiem i to znacznie utrudnia nam sprawę. Ustaliliśmy, że prawdopodobnie uciekła za tobą do miasta i już do niego nie dotarła. Ale jeśli do tej pory się nie odezwała... 

— Co, jeśli Katalin nie żyje, a ja wciąż jej szukam? — odezwał się zupełnie przerażony. Momentalnie zaszkliły mu się oczy, gdy wyobraźnia pokazała mu mogiłę, do której zostało wrzucone jej wiotkie ciało, przykryta warstwą nieświętej ziemi w zupełnie nieznanym mu miejscu. Pamiętał ją jako dziecko, nie mógł pozbyć się z pamięci jej uśmiechu, dużych, brązowych oczu i burzy czarnobrunatnych włosów. Pochylił głowę i zacisnął dłonie na potylicy. Poczuł, jak krople łez gromadzą się w jego powiekach. Podniósł się z krzesła, pociągnął nosem i pospiesznie przetarł mokrą twarz o rękaw. — Nie potrafiłem o nią zadbać... po prostu ją porzuciłem. Co to był za pomysł, żeby się rozdzielać?! Jak bardzo się pomyliłem... naiwnie myślałem, że jest bezpieczna w tym sierocińcu. Nie powinienem jej tam zostawiać. To był mój błąd.

— Nie możemy wykluczyć jej śmierci, ale dopóki nie będziemy mieć żadnych dowodów, wciąż jest nadzieja, że żyje. Słyszysz mnie? András!

— Pójdę już... — oznajmił smętnym głosem, delikatnie uniósł kąciki ust, żeby uspokoić znajomego komisarza, którego poklepał po ramieniu na pożegnanie. 

— Nie zamartwiaj się na zapas, gdy będę coś widział, odezwę się — dopowiedział pocieszająco, choć było mu już naprawdę głupio. Ponad pięć lat temu dostał swoją pierwszą sprawę, ale do dziś nie potrafił jej rozwiązać. Nie odnalazł zaginionej dziewczynki. Wstyd mu było nie przed samym przełożonym, ale przed Andrásem, który od lat nieustannie zaglądał na komisariat. Zawsze pełen nadziei, dzisiaj pierwszy raz zobaczył, jak pozwolił nadziei go opuścić.

Wyszedł, usilnie powstrzymując łzy, pospiesznie wyciągnął papierosa i rozpalił. Nie zatrzymywał się, nie obracał za siebie, tylko uparcie szedł do przodu. Z każdym kolejnym haustem powietrza kondensowanego z dymem tytoniowym przechodziła mu chęć rozpłakania się jak dziecko. Minął wzrokiem kościół, w którym schronił się z siostrą. Gdy podzielił się z nią tragiczną wiadomością o ich ukochanym ojcu. Wciąż pamiętał jej rozpacz, wtedy poczuł, jak zaciska mu się gardło. Nie zamierzał wchodzić do środka, nie zatrzymał się nawet na chwilę.

 Wyrzucił kolejny niedopałek na chodnik i przygniótł butem. Włożył dłonie do kieszeni spodni i podniósł wzrok na błękitne sklepienie. Westchnął. Czuł ogromne poczucie winy. Przecież miał opiekować się swoimi najbliższymi, a doprowadził do większej zguby. W oczach zaświeciły się łzy. Nie był synem godnym swojego ojca. Zawiódł. Powinien zatroszczyć się o Katalin i nigdy jej nie opuszczać. Przecież ją znał, mógł się spodziewać, że będzie chciała za nim uciec. Ale jednocześnie nie rozumiał, dlaczego tak postąpiła, gdyby tylko została w sierocińcu... Nie, nie powinien się ją usprawiedliwiać. To nie była jej wina.

W końcu zorientował się, że zatrzymał się przed gmachem dworca. Nie planował tutaj przychodzić. Nie lubił miejsc, w których wracały wspomnienia, które wolałby nie pamiętać. Tak przecież byłoby najprościej. Nie pamiętać. Udawać, że wczoraj nie istniało. Nie przejmować się dzisiaj. Tylko spoglądać na jutro. Ale czy można tak udawać całe życie? 

Poczuł przypływ złości, wtem zacisnął pięści, gdy nagle zobaczył siebie sprzed dziewięcioma laty, siłą wyprowadzając młodszą siostrzyczkę z dworca.

Złapał mocniej jej ramię, pozostawiając bolesny ślad na delikatnej skórze. W końcu zatrzymał się i ustawił dziewczynkę naprzeciwko siebie. Odwrócił wzrok, próbując ochłonąć. Długo milczeli, zastanawiając się, kto odezwie się pierwszy.

Katalin przytuliła się do swojego misia i wbiła wzrok w czarne trzewiki brata. Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Pierwszy raz tak bardzo się bała, zwłaszcza że widziała winę tylko w sobie. András włożył dłonie do kieszeni spodni i wpatrując się w pochyloną twarz siostry, zaczął gwałtownie tupać w utwardzone podłoże, sprawiając, że kurz osadził się na jego butach. Nie mógł dłużej powstrzymywać pulsującej w nim złości i momentalnie wyrwał z jej objęć ściskaną pluszową maskotkę.

 — Spójrz na swojego miśka! — Jego rozwścieczony głos przeraził dziewięciolatkę. Odruchowo pochyliła głowę, próbując ukryć pokryte mgłą oczy. — Nie unikaj mojego wzroku, Katalin! I śmiało spójrz na swoją maskotkę! Rozumiesz, że to wszystko przez zwykłą wypchaną zabawkę, którą i tak potem rzuciłabyś w kąt?! —Wymachiwał przed nią pluszowym misiem, a gdy próbowała go odzyskać, zaczął podawać sobie z ręki do ręki, żeby nie mogła go dosięgnąć. Był tak bardzo zaślepiony, tak bardzo chciał sam sobie ulżyć, że nie spostrzegł, gdy doprowadził ją do większej rozpaczy. — Przez twoją upartość utknęliśmy na dworcu, chociaż powinniśmy być razem z naszą rodziną... w pociągu jadącym do Genui! — Przybliżył się do roztrzęsionej siostry, której wzrok tkwił w podłożu i rzucił maskotkę pod jej stopy.

Edoardo siedział przy biurku w swojej galerii i próbował skupić się na pracy. Ale nie potrafił. Wciąż tylko błądził w myślach, przywołując jasną twarzyczkę Aurelii. Gdyby ktoś mu powiedział, że w ciągu tygodnia zmieni się jego życie, zapewne by go wyśmiał. Ale przecież nie lubił swojego życia, męczył się, wracając do pustego mieszkania, gdy szepty uparcie zatruwały jego myśli. Nie powinien narzekać, teraz bowiem było zupełnie inaczej. Dlaczego więc wciąż się obawiał?

Nieustannie narzekał na swoje życie, ale z czasem było mu po prostu wygodnie. Zdążył się przyzwyczaić do swojej nudnej rzeczywistości, którą tak nagle zaburzyła Aurelia. Zupełnie niespodziewanie wtargnęła do jego życia.

Wciąż zastanawiał się, jak mógłby skąd uciec. Ale czy ucieczka była wskazana? Czy może w końcu powinien stanąć odważnie naprzeciw strachowi, który ogarniał go za każdym razem, gdy tylko spojrzał na swoją córkę? Córkę, która postanowiła zawalczyć o jego miłość.

Galeria stała się jego jeszcze większą ucieczką. Nie spodziewał się, że można jeszcze bardziej zatracić się pracą. Uciekał w obowiązki, chociaż i tak nie potrafił się na nich skupić, bo w jego myślach błądziła dziewczynka, która pragnęła tylko jego uwagi.

Od tygodnia nie mógł się odnaleźć we własnym mieszkaniu. Nie lubił zmian, które wraz ze swoim przyjazdem wprowadziła ośmioletnia dziewczynka. Utrzymanie dystansu było teraz znacznie trudniejsze, gdy przebywali w jednym mieszkaniu. Dlatego wychodził z mieszkania bardzo wcześnie, żeby tylko nie spotkać się z córką, która i tak codziennie go zaskakiwała i próbowała spędzić z nim choćby kilka minut, żeby tylko poczuć jego obecność. Wracał późno, gdy już spała. Dyskretnie zaglądał do swojej sypialni, którą zajęła z opiekunką, gdy on nie mógł przespać choćby jednej nocy na ciasnej sofie w salonie. Mógłby się oszukiwać, gdyby przyznał, że przed jej przyjazdem dbał o zdrowy sen.

Myśl, że jest tak blisko, nie dawała mu spokoju. Jednocześnie przez ciągły hałas, mógł bezkarnie uciekać od myśli, które zazwyczaj nawiedzały go w pustym mieszkaniu. Teraz bowiem było zupełnie inaczej. Zazwyczaj upijał się i usypiał, żeby tylko uciec od swojej przeszłości. A teraz przeszłość przesiadywała u niego, a on już nie mógł się doczekać, aż znów zostanie sam. Bo przecież nie umiał być ojcem. Nie umiał kochać. Nie nadawał się na opiekuna, bo sam nie potrafił zająć się samym sobą.

Nie mógł dłużej ślęczeć nad papierami, skoro nie potrafił się na nich skupić. Nie zrobił nic konkretnego, co przyniosłoby mu postęp w pracy. Zezłościł się, ale powstrzymał się przed rozrzucaniem dokumentów, choć bardzo go kusiło. Zacisnął pięści, wciąż wpatrując się w stos nienaruszonych papierów.

Wstał z krzesła i poszedł na zaplecze. Nachylił się nad umywalką i ocucił twarz zimną wodą. Pociągnął intensywny haust powietrza. Spojrzał w sufit, żeby po chwili jego wzrok utknął w podłodze. Westchnął z bezradności. Zacisnął powieki, pozwalając kroplom wody spłynąć po jego twarzy. Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Zatracił się, a przecież powinien oddalić od siebie myśli, które nieustannie go atakowały. Na prostych łokciach wciąż nachylał się nad umywalką. Wypuścił powietrze ustami, gdy usłyszał charakterystyczny dźwięk nad drzwiami.

— Zamknięte! — zawołał roztrzęsionym głosem. Nie chciał się z nikim widzieć, gdy w jednej chwili przypomniał sobie o kobiecie, która wciąż oczekiwała na dostarczenie obrazów. I zapewne przyszła zrobić mu awanturę.

Pośpiesznie pociągnął ręcznik i otarł wilgotną twarz. Spojrzał w swoje odbicie i delikatnie poprawił ułożone włosy. Słyszał kroki kobiecych obcasów, ale wciąż nie usłyszał jej głosu. Narzucił delikatny, ale jakże czarujący uśmiech i pewny siebie wydostał się z zaplecza.

Jednak przed sobą ujrzał rozradowaną dziewczynkę, a nie rozzłoszczoną kobietę. Momentalnie z jego twarzy zniknął uśmiech, a usta ułożyły się w grymas. Wolałby teraz udobruchać obcą mu osobę niż zatroszczyć się o własną córkę.

Nie spodziewał się jej tutaj. Ale właściwie czemu się dziwił? Przecież wiedział, że wciąż oczekiwała tylko jego.

— Papo! — zawołała Aurelia i przytuliła się do niego. 

Edoardo stał jak w osłupieniu. Pociągnął powietrze, sprawiając, że jego klatka piersiowa znacząco się powiększyła. Nie zwracał uwagi na dziewczynkę, nie chciał zatopić swoich dłoni w jej złotych włosach. Oplatała jego ciało swoimi ramionami, sprawiając, że czuł coraz większy dyskomfort. W końcu utwierdził wzrok na Sárze, która tylko obniżyła spojrzenie, przypominając sobie jego słowa:

„Trzymaj Aurelię z daleka ode mnie, tak będzie dla niej najlepiej... Nie zasłużyła na takiego ojca... "

— Co tutaj robicie?! — odezwał się z irytacją w głosie, ale nie podniósł tonu. — Słyszałem, że planowałyście spacer brzegiem Sekwany...

Spojrzał wymownie na Sárę, sugerując, żeby wreszcie odciągnęła od niego dziecko. Jednak zanim się zbliżyła, dziewczynka oddaliła się pół kroku, posyłając ojcu pełen serdeczności uśmiech. Przekręcił wzrok na stos dokumentów, które całkowicie zasłaniały dębowy blat biurka. Podparł dłonie na biodrach i westchnął.

— Chciałam cię zobaczyć, poza tym bardzo bym chciała pospacerować... tylko razem z tobą! — Znów była blisko, złapała ojca za dłoń i spojrzała na niego maślanymi oczami, w których nie zamierzał się zatapiać.

— Upierała się, żeby tutaj przyjść. Mówiłam jej, że pan ciężko pracuje...

Sára od razu zauważyła jego złość, ale nie potrafiła dłużej patrzeć na cierpienie dziecka. To było od niej silniejsze... chciała, żeby wreszcie przybliżył się do swojej córki. Żeby dostrzegł w niej swoją cząstkę. I stał się dla niej najważniejszym człowiekiem, o którym tak pięknie opowiadała.

— Wybaczcie, ale bardzo się spieszę... — zaczął improwizować, powolnym ruchem wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki podręczny zegarek i spojrzał teatralnie, niczym aktor zaczął odgrywać rolę. — ... zupełnie zapomniałem, muszę pilnie spotkać się z malarzem i ustalić z nim szczegóły wernisażu. Właściwie jestem już spóźniony... — Jednym pociągnięciem dłoni, zaczął zbierać z biurka dokumenty, które pospiesznie wrzucił do swojej aktówki.

Znów stanęła przed nim Aurelia z zaświeconymi oczami. Widział radość, którą za chwilę musiał zgasić.

— Zabierz mnie ze sobą! Papo, proszę. Nie będę już o nic prosić, tylko pozwól mi pójść razem z tobą — nalegała, składając dłonie, jak do modlitwy.

Nie znosił, gdy go tak nazywała. Wolał być dla niej kimś obcym, kimś wzbudzającym wstręt, żeby tylko nie nazywała go tak czule, z miłością i troskliwością w głosie. Zupełnie jak Clara. Nawet się nie spodziewał, że tak bardzo upodobni się do swojej matki.

Musiał się otrząsnąć, więcej stanowczości inaczej nie pozbędzie się ich ze swojej galerii.

— To nie jest dobry pomysł, lepiej będzie, jeśli pójdziesz z Sárą na ten spacer, naprawdę jestem już spóźniony — odrzekł zupełnie poważnym głosem, ściskając aktówkę. Tylko udawał, że w ogóle nie przejmuje się jej smutkiem, który tak nagle pojawił się na jej jasnej twarzyczce.

„Potrafię tylko ranić, a przecież tak drobna osóbka nie zasłużyła na bezpowrotne złamanie serca..."

Stanął przy drzwiach, włożył klucz do zamka, żeby jego ucieczka była jeszcze bardziej wiarygodna. Westchnął, podrapał się pod nosem i zaczął niecierpliwie tupać w jednym miejscu. I w końcu dziewczynka wyszła z nianią z galerii.

Tak bardzo chciała spędzić z nim czas. A on znów ją odprawił. Dlaczego wciąż ją odpychał? Dlaczego wciąż obawiał się jej miłości? Dlaczego nie umiał jej pokochać?

Edoardo nic nie powiedział, tylko pospiesznie zamknął swoją galerię i odszedł. Nie zamierzał się odwracać, nie chciał patrzeć, jak bardzo ją skrzywdził. Ale może tak było właściwie, może, gdy go znienawidzi, przestanie chcieć go za ojca. Tak jak tego pragnął.

Jednak opuszczając przecznicę, poczuł silną potrzebę odwrócenia. Zatrzymał się w miejscu, omijał wzrokiem spieszący się tłum i w końcu dostrzegł Aurelię, która wciąż stała przed jego galerią. Przez chwilę miał wrażenie, że czas specjalnie się dla niego zatrzymał. A on mógł swobodnie, choć w bezpiecznej odległości przyjrzeć się swojej córce. Nie zauważył momentu, w którym dziewczynka również zaczęła wpatrywać się w niego. Wydawało mu się, że w tłumie jest zupełnie niewidzialny. Choć byli od siebie oddaleni, miał wrażenie, że Aurelia patrzy tylko na niego. Wtedy poczuł silny ścisk w gardle, który uniemożliwiał mu oddychanie. Próbował rozluźnić kołnierz. Otrząsnął się i szybko zniknął za kamienicą. Pospiesznie wyciągnął papierosa, którego próbował rozpalić trzęsącymi się dłońmi. Nie potrzebnie jeszcze bardziej ją krzywdził. Po co się odwracał?

Przez całą drogę karmił się papierosami, które nie dały mu poczucia ulgi. Chciał razem z dymem pozbyć się swoich trosk, uczucia niesprawiedliwości i wątpliwości. Miał wrażenie, że nic nie jest w stanie mu pomóc. Przygniótł niedopałek butem i otworzył drzwi kamienicy, w której znajdowała się pracownia Gergő.

Zaczął powoli wspinać się na drugie piętro. W myślach przeklinał przyjaciela, że wynajął kawalerkę tak wysoko. Przelewając całą złość na Gergő, zaprzestał myśleć o córce. W końcu stanął na drugim piętrze i próbował wyrównać oddech. Powoli przywracał prawidłowy puls, jednak zanim podszedł do drzwi, usłyszał pospieszne szurganie po stopniach schodów. Odwrócił się, niedowierzając.

— Co tutaj robisz? Gdzie jest Sára?! — zapytał z przerażeniem, gdy stanęła przed nim Aurelia. Zaczął się rozglądać, próbując dostrzec znajomą postać, ale w końcu zrozumiał, że jest sama.

Dziewczynka była z siebie bardzo dumna, że udało jej się dogonić ojca, ale gdy dostrzegła jego zaniepokojenie, usunęła z twarzy uśmiech i obniżyła spojrzenie.

— Tylko się na mnie nie gniewaj, papo. Uciekłam, gdy Sára zamawiała lody, ale nie bądź na nią zły, sama chciałam za tobą przyjść — odezwała się niewinnym głosem, miętosząc materiał sukienki, w końcu podniosła na rodziciela swoje szafirowe oczy. — Proszę, pozwól mi z tobą zostać.

 — To było bardzo niebezpieczne! Nie powinnaś uciekać... zresztą Sára powinna być bardziej uważna. Zna cię bardziej niż... Jesteś jeszcze za młoda, żeby samotnie kręcić się po mieście... — Pogładził się po twarzy i głośno westchnął. Nie spodziewał się, że jest aż tak uparta. Ale przecież była jego córką, choć z urody podobna do swojej matki, tak charakterem przypominała ojca. Nie powinien się więc dziwić. — Zostaniesz ze mną, ale zapamiętaj, to był ostatni raz, gdy oddaliłaś się od Sáry i uciekłaś. Rozumiesz mnie? Pomyślałaś, co by się stało, gdybyś się zgubiła? — Wbił w nią swój wzrok i patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Dziewczynka nie odezwała się słowem. Nie myślała o konsekwencjach, chciała po prostu spędzić trochę czasu z ojcem.

Wtedy usłyszał szarpnięcie klamki, a w drzwiach stanął Gergő. Próbował doczyścić dłonie, wycierając w już dość umazany fartuch.

— Wiedziałem, że to ciebie słyszałem... tylko ty masz taki donośny głos. Długo zamierzałeś tak stać na korytarzu? — Zaśmiał się, gdy dostrzegał za nim dziewczynkę. — Ta urocza panienka przyszła razem z tobą?

— Muszę pilnie skorzystać z telefonu. Zaraz wrócę, zaopiekuj się Aurelią — powiedział i zniknął na schodach. Musiał przecież poinformować Sárę, że dziewczynka jest razem z nim. Nie mógł czekać do wieczora. Zresztą nie mógł już tak późno wrócić.

— Nazywam się Aurelia Di Carlo — przedstawiła się po francusku. — To pana obrazy znajdują się w galerii mojego papy?

„Edoardo ma dziecko? Jest ojcem i nic mi wcześniej nie wspomniał? A może dopiero teraz się o tym dowiedział?" — otrząsnął się i przyjrzał się dziewczynce. — Miło mi cię poznać, Aurelio, nazywam się Gergő Nemes i witam cię w mojej pracowni — powiedział i wpuścił ją do środka. — Śmiało, możesz się rozejrzeć. A może chciałabyś coś namalować? 






Witajcie kochani w jedenastym rozdziale! 

Dajcie znać, co myślicie. I jak, podobało się? Koniecznie podzielcie się swoimi odczuciami. 

Bardzo dziękuję za obecność, pozostawienie gwiazdki i choćby jednego komentarza, to dla mnie wiele znaczy, a przede wszystkim motywuje do kontynuowania publikacji. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro