Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I. Zapomniana fotografia


— Proszę, niech pani wsiada. — Podał jej rękę. — Nikt już nie przybiegnie na próżno to czekanie — krzyknął konduktor i donośnie zagwizdał.

— Zaraz przybiegną, przysięgam! — wrzasnęła, stojąc przed konduktorem, który był obojętny na jej błaganie.

Edvige była coraz bardziej zaniepokojona. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, pozwalając im wrócić po maskotkę. Może powinna być bardziej stanowcza i zmusić dzieci do natychmiastowego pójścia na peron? Zaczęła mieć wątpliwości. Już nie wiedziała, czy podjęła dobrą decyzję.

— Szanowna pani, musimy wsiadać — ponownie się doń zwrócił. Coraz bardziej denerwował się wywołanymi opóźnieniami, zwłaszcza że nie potrafił poradzić sobie z upartą pasażerką. — Proszę podać mi rękę. Nalegam, bezpieczniej będzie, jeśli pani już wsiądzie. Bardzo proszę się nie upierać!

— Niech mnie pan uważnie wysłucha — odepchnęła jego dłoń — rozumiem pański pośpiech, ale muszę poczekać na moje dzieci. I proszę więcej nie nalegać, nie mam zamiaru wsiąść bez nich! — Podniosła swój głos, gdy nagle usłyszała dźwięk powoli rozpędzających się kół lokomotywy.

Mimo nadciągającego wieczora stolica Węgier wciąż była nagrzana czerwcowym słońcem. Gdy jednym pędem z fabryki maszyn do szycia wybiegli pracownicy, którzy mieli zamiar skorzystać z pierwszego dnia lata. Chcieli nacieszyć się swoją wolnością, młodością i życiem. Tak po prostu. Większość z nich przeżyła wojnę, będąc dzieciakami. Nie zamierzali jednak odtwarzać tych zamglonych wspomnień aż do śmierci. Potrzebowali ruszyć z miejsca. I wypełnić swoją pamięć piękniejszymi kadrami. Chcieli ułożyć sobie życie — zakochać się, założyć rodzinę, mieć żonę i dzieci. Większość młodych ludzi zaczęła skupiać się na budowaniu swojej przyszłości... oprócz Andrása, który wciąż żył przeszłością.

Nie umiał odciąć się od życia, które zgubił, będąc nieświadomym czternastolatkiem. Nie potrafił odnaleźć się w dorosłości, wiedząc, że gdzieś za granicami kraju żyje jego najbliższa rodzina. Być może odnalazłyby ich wcześniej, ale nie potrafił. Sumienie mu na to nie pozwalało. Obiecał ojcu swoją odpowiedzialność i zamierzał dotrzymać słowa. Musiał najpierw... musiał w końcu odnaleźć swoją młodszą siostrę, Katalin. Wiedział, że bez niej nie ruszy się z Budapesztu. Miasta, w którym kiedyś byli szczęśliwi, a które teraz tak bardzo znienawidził.

— András! Idziesz z nami na piwo? — zapytał jeden z nich, momentalnie wyciągając go z długiego zamyślenia.

Nie zamierzał pokazywać swojej straty. Codziennie udawał, że żyje zupełnie normalnie jak każdy młody budapesztańczyk. Pracując, bawiąc się, pracując, bawiąc się... Zatracił się w tym, zapominając o swojej prawdziwej tożsamości. Chociaż byłby głupcem, gdyby przyznał, że nie boi się, iż więcej może ich nie zobaczyć. W końcu minęło już prawie dziesięć lat.

— András? — Dotarł do niego głos przyjaciela.

Razem wynajmowali mieszkanie i pracowali w tej samej fabryce, chociaż na różnych stanowiskach. András składał maszyny do szycia, a Noel wypełniał rubryki w księgach. Poznali się w klasztorze dziewięć lat temu, gdy oboje znaleźli się w trudnym czasie. Zupełnie ograbieni z rodziny, miłości i poczucia bezpieczeństwa. Siostry zakonne posłały ich do szkoły i dały szansę na normalne życie bez kradzieży i rozbojów.

— Mówiłeś, coś? — w końcu się odezwał, zapalając papierosa, którego trzymał już w ustach. — Nie słyszałem. — Zaciągnął się, szczerząc się do przyjaciela.

— Po prostu już chodź — powtórzył zdanie w myślach, przecież András nigdy nie odmawiał wyjść. Pokręcił głową i włożył ręce do kieszeni z wystawionymi kciukami. — I nie myśl już tyle, bo i tak nic nie wymyślisz... — András spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami i mocno fuknął. Był nieco niższy od Noela i mniej barczysty, ale równie silny co on. Złapał go za ramię i odszedł z nim wzdłuż murów fabryki. Noel nie zamierzał mu się przeciwstawiać, pozwolił, żeby wylał na niego swój gniew, chociaż wciąż próbował przekonać go do swojej racji. — Rozumiem przez co, przechodzisz, ale nie możesz się oszukiwać przez całe życie... — Wiedział, że tylko on może nim potrząsnąć, bo tylko on znał jego prawdziwą twarz.

— Mówisz tak, bo tobie jest to obojętne — Zbliżył się do niego i zaczął wymachiwać przed nim rozpalonym papierosem. Odstąpił jednak krok i odwrócił wzrok, gdy dotarły do nich znudzone głosy czekających kolegów. — Jesteś sierotą! Nie masz świadomości, że gdzieś jest twoja rodzina, jesteś tylko ty. Tak łatwiej jest żyć. Nie myśleć, nie zastawiać się. W końcu nie ma o kim, prawda? — rzekł opanowanym głosem, patrząc mu prosto w oczy. Trącił go w ramię i ruszył w stronę grupy. — Panowie, chodźmy się wreszcie napić! Stawiam pierwszą kolejkę, zasłużyliśmy po robocie — powiedział, stojąc już przy nich. Odwrócił się i zawołał: — Na co czekasz, Noel! — Przygniótł butem niedopałek i włożył ręce do kieszeni, gdy w końcu stanął obok nich wysoki mężczyzna o jasnych włosach i brązowych oczach. Uśmiechnął się do przyjaciela, szturchnął go w bark i wspólnie ruszyli na podbój miasta. András nie obrażał się za jego szczerość, wkurzał się tylko na swoją bezradność.

Niewielki bar całkowicie wypełnił się ludźmi, którzy mimo odczuwalnej ciasnoty chcieli pobyć w towarzystwie i dobrze się bawić. W ogródku przyłączonym do lokalu rozstawiła się orkiestra, która zaczęła przygrywać rytmiczną muzykę. Momentalnie młodzi ludzie zawładnęli prowizorycznym parkietem. Na rozłożystych gałęziach drzew zwisało oświetlenie, które jeszcze bardziej dodawało magicznego nastroju.

Jak tylko András usłyszał muzykę, wybiegł na zewnątrz z kieliszkiem wypełnionym przeźroczystym alkoholem, wygwizdując na palcach w rytm muzyki. Momentalnie wypił trunek, a szkło oddał w ręce pierwszej osoby z brzegu. Rozglądał się za partnerką do tańca, aż odnalazł wzrokiem dziewczynę z długim warkoczem. Szarmancko ucałował jej dłoń. Uśmiechnął się zalotnie, przeczesując palcami czarnobrunatne lekko przydługawe włosy. I pociągnął dziewczynę na parkiet. Był bardzo przystojny i czarujący, dlatego żadna z młodych panien nie umiała odmówić mu tańca.

Taniec, muzyka i alkohol dały mu przestrzeń do zapomnienia. Nie myślał o swojej przyszłości, nie skupiał się na przeszłości, po prostu chciał cieszyć się wieczorem. Łagodnie uśmiechał się do każdej swojej partnerki. Trzymał w swoich objęciach, sprawiając, że z każdym niespodziewanym obrotem czuły się wyjątkowo. Tak dobrze prowadził w tańcu, że poczuły przypływ zauroczenia. András jednak nie myślał o zakochiwaniu, chciał się jedynie dobrze bawić. A może właśnie powinien? Czyż miłość nie uwolniłaby go od nieustających zmartwień?

Przywiązany był jedynie do gniewu, strachu i bezradności, które trwale zagnieździły się w jego życiu. Miał dość. Nie chciał wiecznie być zawieszony we wspomnieniach. Chciał się nauczyć normalnie żyć. A jednocześnie wiedział, że nie pozbędzie się obrazów przeszłości ze swojej pamięci.

Wysokie procenty sprawiły, że w tłumie rozbawionych ludzi dostrzegł swoich najbliższych. Wyglądali tak samo, jak w dniu, kiedy się rozdzielili. Uśmiechali się do niego, jakby wciąż na niego czekali. Słyszał ich głosy, które zacierały się z dźwiękami muzyki. Przeraził się, ale nie chciał odciągać wzroku. Tak bardzo za nimi tęsknił. Przestał skupiać się na swojej partnerce, która nie mogła zrozumieć nagłej zmiany w jego zachowaniu. Zaczął mylić się w krokach, aż w końcu zatrzymał się na parkiecie. Opuścił dłoń z talii kobiety, gdy dostrzegł, że zaczynają znikać w tłumie. Nie chciał znów ich stracić, a mimo to stał na środku. W końcu pokiwał głową i przymknął oczy. Zaprzeczył swojej wyobraźni. Nie mógł sobie poradzić z drażniącymi myślami, które doprowadzały go do szału. Odgarnął włosy z twarzy i chwiejnym krokiem zszedł z parkietu. Gdy jego oczom ukazała się dziewczyna, która tak bardzo przypominała mu jego młodszą siostrzyczkę.

— Katalin? — wyszeptał z niedowierzaniem. Czy w końcu rozerwane więzy znów się połączą? Postać dziewczyny zaczęła znikać. András pospiesznie za nią ruszył, przeciskając się przez tłum bawiących się ludzi. Nie chciał odpuścić, gdy poczuł, jak przepełnia go radość. W końcu odzyska siostrę! I wrócą do rodziny! Nie był w stanie wyrazić swojej wdzięczności. Tak bardzo marzył o tym dniu. Momentalnie złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie.

Katalin, czy to naprawdę ty? — zaczął się zastanawiać. Nie mógł odpuścić... nie teraz. Spojrzał na dziewczynę, która patrzyła na niego z dziwnym wyrazem niezrozumienia. Próbował wyczytać coś z jej twarzy. Przypomnieć sobie jej dziecięce rysy. Uważnie przyjrzał się jej oczom... atramentowym tęczówkom. I zrozumiał, to nie Katalin.

Odszedł w cień. Z ogromnym poczuciem niesprawiedliwości. Osunął się po ścianie i pozwolił sobie na chwilę smutku. Chciał zatopić w łzach swoją bezradność.

— Jak mogłem być taki głupi! — wrzasnął sam do siebie. Zacisnął zęby i bił pięściami w mur, aż poczuł krew na kościach. Chciał poczuć fizyczny ból, żeby chociaż na chwilę pozbyć się cierpienia, które prześladowało go od lat. Nie potrafił pogodzić się, że tamtego dnia zostawił ją w sierocińcu — zupełnie bezbronną. Tak bardzo skupił się na odnalezieniu matki, że zaniedbał swoją młodszą siostrę. A przecież miał ją chronić! Nie spodziewał się, że rozdzielą się na długie lata.

András złapał ją za rękę i mocno szarpnął do przodu, pokonując wzniesione kopce i wilgotne liście. Dostrzegł kolegę, z którym zaplanował ucieczkę z sierocińca. Starszy chłopak wspiął się na ceglasty mur pochłonięty roślinnością. András puścił dłoń siostry i odkręcił głowę, próbując złapać z nią kontakt wzrokowy. Rozpędził się, gdy po chwili kolega zaczął wciągać go na drugą stronę  ku wolności. Ścisnęli sobie dłonie, czując zapach niezależności, gdy niespodziewanie otworzyły się drzwi sierocińca. Wybiegła dyrektorka z dzieciakami, które miały zatrzymać ich przed ucieczką.

Katalin odwróciła się i dostrzegła zbliżający się tłum. Usłyszała wołanie roztrzęsionego brata, który wyciągał do niej ręce. Przestraszyła się. Nie mogła dłużej znieść napięcia. Wpatrywała się w oddaloną twarz brata, który nieustannie ją nawoływał. Po rozgrzanych policzkach zaczęły spływać jej łzy. Nie chciała się poddać i wciąż biegła. Odwróciła głowę, podążając za hałasem zbliżających się dzieciaków.

I nieszczęśliwie potknęła się, upadając na twarz w wilgotne podłoże. Próbowała się podnieść, ale została schwytana.

— Katalin! — wrzasnął, gdy oczy napełniły się łzami. Zastygł w miejscu. Nie potrafił oderwać wzroku od młodszej siostry. Jej obraz był coraz bardziej niewyraźny, powoli się rozmazywał, gdy nagle poczuł pociągnięcie w stronę odwrotu.

— Uciekajcie! — Wciąż rozbrzmiewał w jego głowie jej roztrzęsiony głosik. Wciąż widział, jak szarpie się z silnego uścisku, gdy mokrą twarz zakryły długie, rozczochrane włosy.

Oparł głowę o budynek i zawiesił wzrok na rozgwieżdżonym niebie. Gdzie ty jesteś, Katalin? — zapytał z taką pewnością, jakby za chwilę miał dostać szczegółowe wskazówki. Mocno odetchnął i szorstkimi dłońmi intensywnie przetarł swoją rozżaloną twarz. Chciał pozbyć się śladów nagłego przygnębienia. Nie lubił płakać, wiedział, że mokre oczy nie zmienią sytuacji, w której utknął.

Zerwał się na nogi, gdy zobaczył zbliżającą się postać Noela. Odgarnął czarność swoich włosów z twarzy i pociągnął nosem.

— Co ty tutaj robisz? — zapytał i poprawił się w myślach. Co ty sobie robisz, András? — pomyślał i przyjrzał się jego chwiejnej postawie. Widział, jak bardzo się zadręcza. Wciąż skupiał się na odnalezieniu młodszej siostry. Rozumiał go, gdyby tylko mógł zobaczyć się ze swoim bratem, zrobiłby wszystko. Tylko to nie było już możliwe. Odciął się od swojej przeszłości, gdy András wciąż nią żył. Będąc dziećmi, obiecali sobie, że odnajdą Katalin. Ale czy to wciąż było możliwe?

— Bawię się... tobie też radzę. — Szeroko rozłożył ręce i jednocześnie spuścił wzdłuż ciała. — W końcu noc jeszcze taka młoda. — Uśmiechnął się perliście, szukając w marynarce papierośnicy. — Poczęstowałbyś swojego najlepszego przyjaciela? — Noel tylko westchnął i wyciągnął z kieszeni pudełko. — A ty nie palisz? — zapytał i momentalnie zaciągnął się dymem.

— Właściwie zastanawiam się, żeby rzucić. — Włożył dłonie do kieszeni spodni i skierował wzrok na rozgwieżdżone niebo.

— Nie rozśmieszaj mnie! — Pokiwał głową. — Przecież ty palisz więcej ode mnie. — Wypuścił dym nosem, gdy dotarły do niego porywające dźwięki muzyki. — Masz, wypal za mnie! I nie stój tak. Mnóstwo pięknych pań czeka na nasze towarzystwo! — Otrzepał dłońmi naniesiony kurz z ubrania i wrócił na parkiet.

Dwupokojowe mieszkanie znajdowało się w kamienicy na pierwszym piętrze. Było niewielkie, ale odpowiednie dla dwóch młodych mężczyzn, którzy większość czasu spędzali w fabryce. Zresztą nie mieli większych potrzeb, kuchnia, łazienka i osobne pokoje, w których mogli odetchnąć, w zupełności im wystarczało.

Jednak Noel od dłuższego czasu zaczął marzyć, żeby uwolnić się z Budapesztu. Chciał wyjechać jak najdalej. Nie chciał żyć w mieście, w którym tylko pogłębił swój ból, złość i nienawiść. Nie chciał się więcej ukrywać, potrzebował zmiany, która pozwoliłaby mu odzyskać swoje jestestwo. Praca w fabryce miała zapewnić mu niewielki zarobek i wiele znajomości, dzięki którym spełniłby swój cel. Zaciskał pięści i szedł do pracy, wiedząc, że tylko tak uwolni się od ojca, który już dawno przestał dla niego istnieć.

András był półprzytomny w pracy. Nie mógł się skupić na składaniu maszyn do szycia. Przeszkadzał mu ból głowy, który ściskał go w skroniach. Ciągle ranił się w dłonie, błądząc w myślach. Nieustannie przyglądał się zegarowi, licząc godziny do końca zmiany. Był nie do życia. Chociaż nie żałował wczorajszej zabawy, tak nie przepadał za sobą kolejnego dnia.

Podniósł się z miejsca i zetknął się setkami oczu, które obserwowały, jak kolejny raz opuszcza swoje stanowisko. András machnął z obojętnością ręką i poszedł się nawodnić. Miał wrażenie, że usycha z pragnienia. Zakręciło mu się w głowie, postanowił sobie ulżyć i włożył papierosa do ust, ale nie mógł znaleźć zapałek. Gdy w jednej chwili pojawił się przed nim przełożony.

— W-właśnie wracałem na swoje stanowisko — odezwał się pierwszy, wyciągnął z ust papierosa i schował dłonie za plecy.

— Niestety właśnie je pan stracił — rzekł otwarcie. Nałożył okulary na nos i zaczął na szybko wypełniać rubryki w swojej księdze. — Proszę zabrać swoje rzeczy... a to pańskie wynagrodzenie.

— Co, a-ale jak to? Straciłem pracę? — Odgarnął włosy, które leciały mu na twarz i spojrzał w oczy swojemu przełożonemu.

— Panie Andrásie, gdyby wypełniał pan swoje obowiązki należycie, nic takiego nie miałoby miejsca — wyjaśnił zupełnie obojętnym głosem. Nie przywiązywał się do pracowników, bo bardzo szybko się zmieniali. — To porządna fabryka, w której nie tolerujemy lenistwa — podkreślił wyraźnym zamknięciem swojej grubej księgi. — Przykro mi, ale nie zmienię już zdania. Zresztą na pana miejsce mamy już pracownika. Mam nadzieję, że będzie lepszy od pana — odchrząknął i ściągnął z nosa okulary.

Bezczelny, tylko czekał na moje potknięcie! — pomyślał i założył ręce. — Jestem zwolniony!? Przecież wypełniam swoje obowiązki, od miesięcy składam te cholerne maszyny do szycia za najmniejsze pieniądze. A pan tak po prostu mnie zwalnia pod byle pretekstem! Tak właśnie prosperuje ta fabryka! — Rozzłościł się. Nie podobało mu się, jak został potraktowany, wcale nie przejął się zwolnieniem. Nie zależało mu na tej pracy, wiedział, że gdyby mógł, znalazłby coś lepszego, tylko po prostu nie umiał się zebrać.

— Panie Andrásie, wyższy ton nic tutaj nie zmieni. Jest pan zwolniony, proszę zabrać swoje rzeczy i opuścić fabrykę. — Rzucił srogim spojrzeniem, obrócił się napięcie i wrócił do swojego biura.

I tak miałem już dość tej pracy! — mruknął pod nosem i jednocześnie pomyślał, że powinien go o tym uświadomić. — Wie pan co, dobrze się składa. I tak nie zamierzałem spędzić całego swojego życia na składaniu maszyn do szycia! — wrzasnął, gdy zauważył Noela, który wyszedł z biura księgowych.

Wyszedł z fabryki, czując ulgę. Odetchnął pełną piersią, gdy promienie słońca zatrzymały się na jego śniadej twarzy. Nie martwił się. Wiedział, że sobie poradzi. W końcu odkąd został zdany tylko na siebie, musiał nauczyć się walczyć o przetrwanie. Zabawne! Jego życie stało się polem bitwy, na którą kiedyś tak bardzo chciał jechać. A teraz nawet nie umiał się stąd uwolnić. Nie tak wyobrażał sobie swoje dorosłe życie. Zaśmiał się w myślach. Nic już nie mogło być takie jak kiedyś... Rzeczywistość okazała się okrutna i nic nie wskazywało na zmiany.

Włożył rozpalonego papierosa w usta i oderwał stopy od podłoża. Szedł przed siebie, nie zważając na nikogo. Nie patrzył na ludzi. Chciał zabłądzić. Chociaż nogi same poprowadziły go do miejsca, które dawno przestało dla niego istnieć. Pociągnął dym w płuca, przecząco kiwając głową. Nie chciał tu być, miał dziwne wrażenie, jakby paraliż przepłynął przez jego ciało, uniemożliwiając ruszenie się z przytwierdzonego miejsca.

Stanął przed kościołem, w którym kiedyś razem z siostrą znaleźli schronienie. Wtedy jeszcze wierzył, że Bóg pomoże im odzyskać rodzinę. I znów będą razem. Z czasem coraz rzadziej zaczął nawiedzać święte miejsce, aż całkiem odwrócił się od Boga. Nie potrafił przychodzić i w kółko klepać paciorki, które nie sprawiły cudu. Jego wiara gasła powoli, aż w końcu po prostu się wypaliła.

— Obiecałem mamie, że nikomu nie wyjawię powodu wyjazdu... ale teraz to już nie ma żadnego znaczenia — zamilknął, łapiąc głębszy wdech. — Nawet nie wiesz jakie to dla mnie trudne. — Zanurzył twarz w dłoniach i próbował się otrząsnąć. Bardzo się denerwował, nie wiedział, jak ma to powiedzieć, ale chciał uświadomić siostrę. Wyjaśnić, jaki był powód ich nagłego wyjazdu, na który i tak nie udało im się dotrzeć. — Gdy wszedłem do sypialni rodziców, zobaczyłem naszą matkę. Stała przy oknie i głośno płakała. Nie chciałem jej przeszkadzać i zacząłem się wycofywać, i wtedy... wtedy spostrzegłem zwinięty papier. — Przełknął ślinę. Musiał przerwać poczuł kołatające serce, które chciało wyskoczyć mu z klatki piersiowej. Złapał głębszy oddech, żeby móc przekazać najtrudniejszą wiadomość, z którą wciąż nie umiał się pogodzić. — To był list, a w nim... było napisane, że nasz ojciec został zamordowany przez pułkownika Ödöna! Chciał zabić naszą rodzinę, ale zgładzili służbę! — wyjawił tajemnicę, z którą zmagał się, odkąd przeczytał list.

— To nieprawda! Papa obiecał, że wróci! Obiecał! — zawołała, a echo jej słów rozniosło się po całym kościele. András przybliżył się i zakrył jej usta dłonią.

— Ojciec nie zginął, walcząc. Został zamordowany, rozumiesz?! — próbował przedstawić jej różnicę, jednak wzbudził w niej jeszcze większą rozpacz. Ściągnął dłoń z jej zaczerwienionej twarzyczki i zatrzymał jej roztrzęsione ciałko w objęciach.

— Papa obiecał wrócić, nie zrobił nic złego... — powtarzała. — Obiecał wrócić, obiecał! — Nie mogła uwierzyć, że straciła swojego ukochanego papę. Łzy ciekły jej po policzkach. — To nieprawda, Andrásie! Papa obiecał wrócić, obiecał! Nie wierzę ci, nie chcę! — Rozżalona dziewczynka zaczęła bić pięściami brata, który pozwolił jej wyładować swoją złość i żałość. Gdy opadła z sił odsunęła się i zaczęła cichutko łkać. Była przestraszona, wciąż wałkowała słowa brata, które dźwięczały w jej umyśle. Nie potrafiła pogodzić się z prawdą. Nie chciała pogrzebać swojego ukochanego papę — nawet w myślach. To było dla niej zbyt bolesne.

— Nie martw się Katalin, przy mnie jesteś bezpieczna. Wszystko będzie dobrze, obiecuję — wyszeptał i mocno ją przytulił.

Mimo upływu lat wspomnienia wciąż były silne. Nie znosił tego uczucia, szybko przekręcił głowę. I złapał powietrze w płuca. Przetarł kącik oka, w którym pojawiła się pojedyncza łza. Przy mnie jesteś bezpieczna — powtórzył w myślach i poczuł ogromny ból w sercu. Jak mogłem cię zostawić, Katalin? — Był bezsilny. Zacisnął dolną wargę, żeby publicznie nie pokazywać, jak bardzo ból zaplótł węzeł na jego duszy. Zaczął szukać po kieszeniach papierosów, ale znalazł tylko puste opakowanie. W końcu oderwał się od podłoża i ruszył z kierunku tabaka.

Oparł się o ścianę kamienicy, krzyżując ze sobą nogi. Pociągnął nosem i włożył do ust nierozpalonego papierosa. Założył ręce i zaczął obserwować ludzi. Nie myślał, że mógłby w nich zobaczyć twarze swoich najbliższych. Kurczowo trzymał ich obraz w pamięci. Wiedział, że minęło zbyt wiele lat, by mogli się rozpoznać. Oderwał się od muru, nie chciał ponownie wpaść w wir myśli, z którego trudno było później uciec. Nawet przed samym sobą ukrywał fakt, że miał nadzieję. Iż jeszcze staną się rodziną.

Odetchnął. Chciał odejść jak najdalej. Gdy jego wzrok zatrzymał się na witrynie fotografa. Spuścił bujne brwi na oczy i podszedł bliżej. Wyciągnął dłonie z kieszeni i oniemiał. Katalin? - powiedział, rozpoznając portret młodszej siostrzyczki. Czemu zdjęcie sprzed dekady pojawiło się w witrynie fotografa? — Nie rozumiał, ale nie chciał się na tym skupiać. Pojawił się cień nadziei, że odnajdzie siostrę. Czuł, jak rozgrzewa mu się serce, uśmiechnął się do jej zdjęcia. Odetchnął, czując ogromną wdzięczność. Już niedługo, Katalin! Obiecuję! — Oderwał od niej wzrok i pospiesznie wszedł do środka.






Witajcie kochani w pierwszym rozdziale :)

Dajcie znać co myślicie?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro