Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ślepy dureń

Korytarz na trzecim piętrze powinien być o tej porze pusty. Na parterze owszem, mogło znajdować się kilku zbłąkanych pierwszaków, starających się znaleźć odpowiednią salę, jednak kilkadziesiąt zabytkowych stopni wyżej nie było miejsca na nic takiego. Każdy mający choć krztę rozumu nie pchałby się aż tam w celu znalezienia nauczyciela.

Klasa Juliusza, Zygmunta i Cypriana była na tyle zdeterminowana.

Według planu wywieszonego na korytarzu, powinni mieć polski na pierwszym piętrze, według dziennika zaś - na trzecim. Jednakże po Mickiewiczu nie było ani śladu. Wszyscy uczniowie więc siedzieli znudzeni na korytarzu, zastanawiając się, po co w ogóle się tu znajdują. Jedynie Eliza biegała po całej szkole, starając się ogarnąć całą sytuację.

Nietrudno zgadnąć, że Juliusz nie był z tego faktu zadowolony. Od dłuższego czasu starał się dokopać poloniście, który tak często pastwił się nad nim na lekcjach, a tymczasem zamiast satysfakcjonującej zemsty otrzymywał wielkie nic w postaci nieobecności nauczyciela.

- To strata czasu - powiedział do przyjaciół. - Kretyn przepadł jak kamień w wodę, pewnie go nawet w szkole nie ma. Może raz w życiu weźmiemy z niego przykład i też się zwiniemy?

- Nie ma mowy - zaprotestował Zygmunt. - Ojciec mnie zabije, a wiesz, fajnie byłoby dożyć chwili, w której nasz menel dojdzie do wniosku, że zapuszczanie brody to jego największy błąd życiowy.

Cyprian, bo o nim była mowa, nie odpowiedział. Spojrzał tylko na Zygmunta z niepokojącą łagodnością, która równocześnie mogła znaczyć chęć wyrządzenia krzywdy przyjacielowi.

Wszystko zaczęło się ponad tydzień wcześniej, gdy Norwid postanowił, że zapuści brodę. Ale nie oznajmiał tego na głos - po prostu, kiedy Zygmunt zapytał go, kiedy zamierza się ogolić, bo wygląda jakby robił cosplay bezdomnego, Cyprian odparł, że nie ma zamiaru dotykać golarki. Od tego czasu Krasiński, kompletnie załamany tym faktem, czepiał się nieszczęsnej brody przy każdej możliwej okazji.

Ale Juliusz także zignorował Zygmunta i zapytał Norwida, czy chociaż on ma trochę rozumu i zwieje z nim.

- Nie - odparł lakonicznie.

- Cudnie - mruknął Słowacki. - W zakładzie pogrzebowym będę się bawił lepiej niż w waszym towarzystwie. Zapytam Ludwika, on na pewno mi nie odmówi.

Kątem oka zauważył, jak Zygmunt przymruża wściekle oczy. Najwyraźniej chciał zacząć kłótnię, i już miał coś powiedzieć, gdy nagle Cyprian poklepał go po ramieniu.

- To bez sensu. Teraz jesteśmy w jego oczach większymi przegrywami.

- O co wam chodzi? - zapytał Juliusz ze złością w głosie. Najwyraźniej przyjaciele obrali sobie jego osobę za temat do rozmów. Nie mógł tego tolerować.

- O to, że ani ja, ani Cyprian nie jesteśmy na każde twoje skinienie, do cholery.

- Hrabio, spokojnie - powiedział Norwid. - Co powiesz na kompromis, Julek? Jeśli zamierzasz spieprzyć, to spieprzaj od razu i daruj sobie jazdę po nas za to, że stwierdzamy fakty.

Juliusz nie mógł uwierzyć, że słyszy te słowa z jego ust. Teraz był już naprawdę wściekły. Dlaczego tak się wobec niego zachowywali? Spędzał ostatnio dużo czasu z Ludwikiem, to prawda, ale czy było w tym coś złego? Ci dwaj nie są jedynymi ludźmi na Ziemi. Poza tym nie uważał, żeby przyjaciele byli „na każde jego skinienie". Co za głupota, pomyślał wkurzony. Ubzdurali sobie coś i teraz będą na niego wielce obrażeni.

- Co wy mi właściwie zarzucacie?

- Ignorujesz nas i odzywasz się jedynie, gdy czegoś potrzebujesz. Kiedy tego nie dostaniesz, robisz to, co zrobiłeś przed chwilą - szkalujesz nas bez większego powodu. Poczekamy, ile czasu Ludwik zniesie coś takiego.

Juliusz był pewien, że zaraz osiągnie apogeum wściekłości. Skąd im te bzdury przyszły do głowy?

- Słuchaj... - zaczął do Cypriana, który wydawał się niewzruszony całą tą sytuacją.

- Nie mam zamiaru - odparł Norwid beznamiętnie. - Po prostu idź już.

Juliusz zgarnął plecak z ławki, wyminął zszokowane sytuacją rówieśniczki, a następnie wyciągnął z kieszeni telefon i napisał do Ludwika, czy ucieka z nim. Odpisał niemal od razu, że spotkają się po lekcji przed szkołą.

I rzeczywiście, kilka minut po dzwonku szli w stronę najbliższego przystanku. Ludwik uśmiechał się do niego, ale Juliusz miał problem ze odwzajemnieniem uśmiechu. Wciąż był wściekły, myślenie o zachowaniu przyjaciół nie dawało mu spokoju.

- Wszystko gra? - zapytał Ludwik, gdy szli przed siebie. Nie obrali nawet celu; starszy chłopak szedł obok niego i przyglądał się z zaciekawieniem na Słowackiego. Jego nastrój bowiem sprawiał wrażenie odzwierciedlenia obecnej pogody.

- Jest okej, po prostu ci debile mnie wkurzyli - odparł. - Gdzie właściwie idziemy?

- Nie wiem, w sumie to napiłbym się czegoś.

- Kawy?

- O nie, zdecydowanie nie kawy. - Juliusz spróbował się uśmiechnąć, ale czuł, że chyba mu nie wyszło.

- Możemy pójść do mnie, powinienem coś mieć - zaproponował Ludwik. - Rodzice pojechali na jakieś sympozjum, więc kilka drinków i recytacja Ariosta nie skończą się źle dla nikogo.

Juliusz chyba jeszcze nigdy nie otrzymał takiego wsparcia w walce ze złym humorem. W jednej chwili poczuł się lepiej; jakieś dziwne wzruszenie zawładnęło targanym przez złość i smutek sercem.

***
Zegar w salonie zdawał się tykać wolniej niż zwykle. W kuchni, widzianej jak za mgłą, rozlewało się leniwe światło poranka. Poza nim można było dostrzec Marię, która bez przerwy poruszała się z jednego kąta pomieszczenia do drugiego - cicho i sprężyście, jak zakradający się kot. Wreszcie przyszła do salonu z kubkiem jakiegoś ciepłego ziołowego napoju.

- Już lepiej? - zapytała Adama, podając mu kubek.

Ciepła para, drażniąca nieco skórę jego twarzy, ocuciła go trochę. Zamrugał kilkakrotnie, chcąc na dobre wyrwać się z marazmu, w którym sam nie wiedział, ile tkwił. Następnie spojrzał na zmartwioną twarz córki.

- Nie wiem - odpowiedział całkiem szczerze. Było mu niedobrze, ale z tego, co pamiętał, wymiotował tej nocy prawdopodobnie więcej razy niż kiedykolwiek w życiu. - Sprawdzałaś, czy...

- Nikt nie dzwonił - przerwała mu Maria, wiedząc, co chce powiedzieć. - Nie ma powodów do obaw, tam... tam się nią zajmą.

Usiadła obok niego, po czym cicho westchnęła. Znosiła tę sytuację najlepiej, jak umiała. Pomogła w tym trochę choroba - spała snem na tyle mocnym, że nie uczestniczyła bezpośrednio w ratowaniu, a następnie przewożeniu matki do szpitala. Jednakże, gdy ojciec wrócił (rozbiwszy samochód o latarnię na osiedlu), dowiedziała się o wszystkim. Umiejętność trzymania uczuć na wodzy oraz zdeterminowana przez ostatnie wydarzenia dojrzałość, pomogły jej zająć się roztrzęsionym, po raz pierwszy eksponującym tak wiele emocji ojcem.

- Boję się, czy po tym wszystkim ona będzie chciała... - zaczął Adam, ale córka znów mu przerwała.

- Nie poruszajmy już dłużej tego tematu. Jakimś... cholernym cudem udało ci się ją uratować. Wreszcie trafiła do miejsca, gdzie jej pomogą.

Mówiąc to, sama wreszcie poddała się i, oparłszy głowę na ramieniu ojca, zaczęła płakać.

Oboje muszą się po tym pozbierać. W milczeniu, bez zbytecznych słów, z wolniej tykającym zegarem w tle.

***

Pokój Ludwika pachniał trawką i starymi książkami. Przypominał trochę pokój Zygmunta - był duży, ale znajdowało się w nim niewiele: łóżko, biurko oraz biblioteczka. Jednakże Krasiński nie mógł równać się ze Spitznaglem w ilości książek. Było ich bowiem mnóstwo, w przeróżnych językach, spisanych najrozmaitszymi alfabetami, z których Juliusz większość widział po raz pierwszy w życiu. Nad biurkiem znajdowała się ogromna tablica korkowa, gdzie przypięte były kartki z transkrypcjami, niedokończonymi tłumaczeniami oraz mnóstwo innych przykładów niesamowitego talentu poliglotycznego.

Juliusz patrzył na całe to śliczne pomieszczenie, proste i chaotyczne, z głupim, pijackim już uśmiechem. Z Ariosta przeskoczyli do Miltona, z Miltona do Tassa, po czym Ludwik zaczął czytać mu z pełnym zaangażowaniem „Jerozolimę wyzwoloną" po włosku. Musiał przyznać, że dopiero teraz uznał ten język za piękny. Nie rozumiał niczego, ale ekspresja i zaangażowanie chłopaka było na tyle wymowne, że słowa same w sobie traciły na znaczeniu. Wszystkiemu towarzyszył alkohol. Sam Ludwik nie pił dużo, skupił się raczej na tekstach. Dopiero gdy siedzieli na łóżku i tłumaczył Juliuszowi nieścisłości w inwokacji „Jerozolimy..." zdał sobie sprawę, że zrobił coś cholernie nieodpowiedzialnego i teraz będzie musiał ponieść tego konsekwencje.

Wstał i zaczął szukać na telefonu, który położył nie wiadomo gdzie.

- Gdzie idziesz? - zapytał Juliusz z wyrzutem.

- Muszę załatwić ci transport do domu - odparł Ludwik i schylił się po telefon, który jakimś cudem leżał na podłodze, tuż przy biurku. - Salomea mnie zabije. Zabije, poćwiartuje, wpakuje do worka i każe reszcie interpretować ułożenie moich zwłok.

- Nie masz po co do niej dzwonić przecież ja nie jestem pijany! - zaprotestował Słowacki, po czym, na dowód swojej trzeźwości raptownie wstał. Równie raptownie przewrócił się i uderzył twarzą o podłogę. - Choleraaa.

Ludwik pomógł mu usiąść na łóżku. Stał nad nim, mrucząc z dezaprobatą, że chciał pomóc Juliuszowi, a nie doprowadzić go do takiego stanu.

- Rany, chłopcze, ale czym ty się przejmujesz? - Słowacki zaśmiał się i wyciągnął ręce przed siebie, po czym złączył je na karku Ludwika, co zmusiło starszego chłopaka do przybliżenia się. - Dobrze się bawimy, prawda?

Ludwik zadrżał i natychmiast odsunął się od niego.

- Jesteś dwuznaczny w tym, co teraz robisz - powiedział z przedziwnym (dla Juliusza) trudem i oschłością jednocześnie. - Nie rób niczego głupiego, idę zadzwonić.

- Nie, nie, nie! Zadzwoń tutaj!

- Mogę ci co najwyżej przydzwonić.

Ale pomimo tych słów, usiadł na łóżku obok Juliusza i wybrał odpowiedni numer. Za pierwszym razem Salomea nie odebrała. Dopiero za drugim razem, po sporej ilości sygnałów, ze słuchawki odezwało się ciche:

- Ludwisiu, przerwałeś mi grę w pokera. Mam rozumieć, że dzwonisz w naprawdę istotnej sprawie?

- Spiłem ci syna.

- Dobra, zaraz będę. Jest u ciebie? Mógłbyś mi go dać na chwilę do telefonu.

- Tak, jest u mnie. Już ci go daję.

Juliusz, zadowolony z faktu, że jest w stanie utrzymać telefon, pełnym rezonu głosem rzucił nieco za głośne i wesołe „halo?", na co Salomea odparła, że tyle jej wystarczy, i że już idzie po kluczyki.

Nim przyjechała (a zajęło jej to jakieś pół godziny), Juliusz obserwował zachowanie Ludwika. Człowiek, który jeszcze chwilę wcześniej wręcz emanował pogodą ducha, teraz wyglądał na bardzo przygnębionego. Próbował go zaczepiać i mówił mu, że bardzo fajnie spędzili czas, a także wyraził swoją ekscytację nadchodzącą imprezą. To jednak nie pomogło.

Salomea wreszcie przyjechała. Ludwik wziął pod ramię Juliusza, zszedł z nim po schodach oraz przed dom, a następnie niemal wrzucił go na tylne siedzenia samochodu.

Juliusz patrzył na niego i Salomeę, którzy rozmawiali jeszcze chwilę przed samochodem. Zanim zasnął (alkohol we krwi usilnie chciał zamknąć mu oczy), zobaczył, jak Ludwik chowa twarz w dłoniach, a pani Słowacka, z troską wymalowaną na twarzy, gładzi go lekko po ramieniu.

Kiedy otworzył oczy (najwyraźniej po tej scenie zasnął), wciąż byli w okolicy. Salomea prowadziła samochód i, dostrzegłszy, że syn się obudził, zapytała, czy Ludwik jest sam w domu.

- Dlaczego zadajesz mi takie trudne pytania - jęknął, po czym zaczął przez chwilę narzekać na to, jak twarde są tylne siedzenia. - A nie, czekaj, coś mówił... jego rodzice są na jakimś tym, no... ja pierdolę, no... sympozjum!

Dostrzegł w lusterku przerażoną twarz matki i nie miał pojęcia, czym może być to spowodowane.

- Biedny chłopak - powiedziała w końcu, po czym westchnęła ciężko.

- Spokojnie, mamo, nie musisz się o mnie...

- Chodziło mi o Ludwika.

Juliusz prychnął.

- W jakim aspekcie on jest biedny?! Było super, siedzieliśmy obok siebie, czytał mi Tassa po włosku, raz go dotknąłem i nagle obraził się o nic, nosz cholera jasna, ciekawe, co ci nagadał! Kolejny do kolekcji, zaraz po wielkim hrabim i nieogolonym dzbanem.

Na chwilę złapał w lusterku spojrzenie z matką. Wtedy Salomea odezwała się bardzo poważnym, aż nienaturalnym dla niej tonem:

- Módl się, żebyś nie pamiętał niczego, co tu się wydarzyło. Jesteś nieodpowiedzialnym i ślepym durniem, tyle mam ci do powiedzenia.






***

Chcę wam tylko pokazać wiadomość, którą napisała mi pierogizgrzybami, gdy zaspojlerowałam jej, że Celina przeżyje.

To najlepsza wiadomość, jaką w życiu dostałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro