Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

za dużo klasyki

Kiedy Adam zdał sobie sprawę z choroby żony? Nie miał pojęcia.

Z początku nie zwracał uwagi na zmęczenie Celiny, jej zapominanie o różnych sprawach, czy unikanie ludzi. Przecież każdy rozumny człowiek miewał szczyt takich zachowań przynajmniej raz do roku. Nawet jeśli Adam był ich świadkiem, do głowy by mu nie przyszło, by połączyć je z objawami tak ciężkiej choroby. Wszystko zaczęło układać się w jedną całość dopiero po kilku tygodniach.

Celina zawsze należała do osób cichych i Adam z powodu pracy, a także niełatwego charakteru, najczęściej jej nie zauważał. Pomijając kwestię dzieci (to dzięki nim mieszkanko tętniło życiem), ich rozmowy ograniczały się do najprostszych wypowiedzi. Zanikło uczucie, pozostał obowiązek.

Możliwe, że w pojęciu powagi sytuacji pomogła mu Maria. To ona pierwsza zaczęła okazywać swoje zaniepokojenie zachowaniem matki. Bez przerwy zwracała uwagę Adama na wszystkie zmiany, które powoli kreowały z Celiny nową, zupełnie inną osobę.

Z czasem, kiedy nie musiała koniecznie zajmować się dziećmi, nie robiła tego. Zamykała się w pokoju, większość czasu poświęcając na sen lub bezcelowe patrzenie w przestrzeń wokół. Raz zdarzyło się, że Adam wszedł do pokoju i ujrzał to puste, zdradzające przegraną walkę z samą sobą, spojrzenie. Przeraziło go to.

Kiedy więc wreszcie doszedł do wniosku, że to nie jest jedynie przygnębienie, a zalążek depresji, postanowił za wszelką cenę zabrać żonę do lekarza.

– Nic mi nie jest – odpowiadała beznamiętnie, słysząc jego słowa.

Wtedy też o całej sytuacji została poinformowana jej siostra – Zofia. Była to czuła, jednak w przeciwieństwie do Celiny radykalna i stanowcza istota. Dlatego to właśnie jej pomocy potrzebował Adam. I otrzymał ją – wkrótce udało się namówić Celinę na rozmowę z lekarzem.

Najgorsze obawy potwierdziły się.

W jednej chwili na barkach Mickiewicza pojawiło się brzemię opieki nad żoną oraz dziećmi. Mimo zapewnień Zofii, że może na nią liczyć, Adam obawiał się, że nie podoła nowym obowiązkom, a konsekwencje porażek okażą się bardziej destrukcyjne dla rodziny niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Wszystko to zaczęło się dwa miesiące temu. Myśląc o tym Adam nie potrafił przyznać się do faktu, że jest mu coraz trudniej męczyć się przez osiem godzin w pracy, a poza nią bez przerwy doglądać dzieci i chorej żony. Z dnia na dzień czuł, że kofeina nie dodaje mu sił; jest niezbędnikiem do niezaśnięcia w trakcie lekcji lub pomagania dzieciom w lekcjach. Stres pchnął go do nałogów ze studenckich czasów – znowu zaczął palić, jednakże starał się za wszelką cenę ukryć to przed światem. Pamiętał, że specyficzny zapach nikotyny towarzyszył mu przy procesie tworzenia, kojarzył mu się więc z młodzieńczym wyzwoleniem, jaki daje siła poezji. Czuł się podle, starając się ukoić swój ból tak pięknymi sentymentami. Raczył się każdym wspomnieniem, każdym jego szczęściem, by choć na chwilę zapomnieć o porażce. Porażce obecnego życia.

Siedział w kuchni przy stole, pijąc kawę i próbując skupić wzrok na wielkim stosie z papieru kancelaryjnego. Miał do poprawienia mnóstwo zaległych rzeczy i dopiero teraz znalazł chwilę, by wreszcie wywiązać się z nauczycielskiego obowiązku.

– Tato... – Usłyszał nad uchem głos Marii. – Jak bardzo twoi koledzy po fachu są głupi, skoro zamierzają zrobić kartkówkę po omówieniu tematu w dwadzieścia minut? Potrzebuję pomocy, serio.

– Nie teraz – mruknął Adam, nie patrząc na nią. Właśnie próbował przekreślić jakiemuś uczniowi tezę, nie zdradzając przy tym, jak bardzo trzęsie się mu dłoń od nadmiaru kofeiny.

– No weź, mam jeszcze historię i fizykę do przerobienia. Nie chcę tego zawalić.

– Poproś kogoś z klasy, żeby ci pomógł – zasugerował.

– Wybacz, nie zadaję się z geniuszami matematycznymi. A serio, zrozumienie tego pierdolenia wymaga geniuszu.

Adam bardzo powoli podniósł wzrok znad kartki i spojrzał na córkę w taki sposób, jakby chciał zrobić jej krzywdę. Był zmęczony, cholernie zmęczony. Nie potrafił nawet zmusić się do jakiegokolwiek ojcowskiego taktu.

– Mówiłem ci już milion razy, żebyś darowała sobie te retoryczne ozdobniki. Niech jedynka z matmy będzie karą za rzucanie przekleństwami na prawo i lewo.

– Aha, świetnie! – podniosła głos oburzona, jednak w jednej chwili przypomniała sobie, że Celina zapewne śpi w pokoju obok i natychmiast przeszła na szept. – Tylko, żeby potem nie było gadania, że się źle uczę.

Po czym wyszła z kuchni, wyraźnie wzburzona.

Adam w żadnym wypadku nie był zły z powodu jej zachowania. Choć, oczywiście, sprzeczka była bezsensowna i pokazywała, że Maria ma dość specyficzny charakter, nie świadczyło to o niczym złym. Dziewczyna robiła bardzo dużo dla rodzeństwa, często poświęcając wolny czas, by pomóc ojcu w ogarnięciu domu, za co Adam był jej naprawdę wdzięczny. Był świadom, że chociaż kryła się z tym najlepiej, jak potrafiła, mocno przeżywała całą sytuację. Ta frustracja była więc w pełni zrozumiała.

Gdyby tylko mógł, Adam oszczędziłby jej tych wszystkich problemów i postarał się zataić je tak, jak zrobił to przed resztą swoich dzieci. Jednakże Maria była już na to za dojrzała; mogła bez problemu wszystkiego się domyślić. Poza tym – co bolało Adama najbardziej – nie potrafił udźwignąć tego wszystkiego sam.

Poirytowany wszystkimi myślami odsunął od siebie poprawiane interpretacje, wstał, a następnie poszedł do pokoju dziecięcego. Helena siedziała przy oknie coś rysując, Władysław bawił się klockami, a Maria ślęczała przy biurku nieco zgarbiona, wpatrując się w podręcznik. Nienaturalna cisza, panująca w pomieszczeniu, była nie do zniesienia.

– I żeby mi potem nikt na wywiadówce nie mówił, że wychowuję nieuka – mruknął, po czym podszedł do biurka.

Maria uśmiechnęła się lekko.

***

– ... no i się pytamy, czy łaskawie raczył poprawić. Pewnie, że nie! Dwa tygodnie na to czekamy. Znaczy, głównie ja, ale reszta pewnie też, bo to nie było trudne i pewnie większość klasy ma oceny wyższe niż trója. Dasz wiarę? Raz w życiu mi dobrze poszło, ale nie, ten kretyn pewnie to zgubił. Albo lepiej, zalał to wszystko kawą i wpisze oceny, sugerując się domysłami...

– Raz wróciłeś wcześniej do domu i już mam cię dość – powiedziała Salomea, wzdychając cierpiętniczo. – Aż dziwne, że Cyprian jeszcze nie wywalił cię przez okno. Jemu też tak narzekasz na wszystko, co się rusza? Nie, czekaj! Nie odpowiadaj, zakończmy tę rozmowę.

Juliusz popatrzył na matkę surowo, ale posłusznie nie powiedział ani słowa. Musiał przelać na kogoś swoją typowo szkolną falę irytacji. Najwyraźniej Salomea nie była na to przygotowana, a ponieważ jej światopogląd czasem niekontrolowanie zmieniał się na iście norwidowski. Bo, w gruncie rzeczy, pani Słowacka jedynie sprawiała wrażenie bardzo troskliwej o syna. W rzeczywistości, oczywiście, kochała go bardzo, ale niesamowicie denerwował ją fakt, że miał w sobie mnóstwo potencjału, który najzwyczajniej w świecie marnował na nie robienie niczego. Bez przerwy prosiła go, żeby znalazł sobie wreszcie jakieś stałe zajęcie, wykraczające poza nawiedzanie mieszkanie Cypriana.

A Juliusz nie umiał za nic się zabrać. Przełomem miała być poezja, ale i to nie szło mu najlepiej. Czuł się z tym głupio, wskutek czego postanowił zrobić sobie przerwę. Wybawieniem od próżnowania miało być zapoznanie się z książką, której nie musiał obowiązkowo wałkować przez dwa tygodnie na lekcjach polskiego.

Właśnie dlatego dzisiejsze popołudnie spędzał w domu, ba, poza pokojem. Zazwyczaj w dni, kiedy grupka idiotów, nazywających siebie artystycznymi duszami okupowała salon, siedział u siebie, oglądając seriale lub memy. Ale zmusił się do przeczytania książki, by pojąć, jak inteligentną osobą musi być Ludwik. Wystalkował co trzeba, teraz musiał ponieść czytelnicze konsekwencje. Miał tylko nadzieję, że nie zanudzi się przy tym na śmierć.

Delikatne pukanie do drzwi przerwało niezręczną ciszę (a raczej wymuszone na Juliuszu milczenie). Salomea ruszyła do przedpokoju, a po chwili wróciła z Ludwikiem.

– Pewnie nie wspominałem ci – powiedział gość do pani Słowackiej – ale Juliusz poprosił mnie, bym polecił mu coś do czytania.

Salomea posłała synowi pytające spojrzenie. Ludwik kontynuował swoją wypowiedź, tym razem jednak zwracając się do Juliusza:

– Wybrałem dla ciebie kilka książek, może znajdziesz wśród nich odpowiednią. – Po tych słowach zaczął szukać ich w torbie. Następnie położył kilka cienkich książek na stole.

Pani Słowacka przejrzała propozycje, a następnie powiedziała:

– Czarno to widzę. Za dużo tu klasyki.

Słowa te zdenerwowały Juliusza. Spojrzał na matkę z oburzeniem, po czym wziął do rąk wszystkie książki.

– Sugerujesz coś? – zapytał matkę, a kiedy ta, unosząc minimalnie kąciki ust, pokręciła przecząco głową, zwrócił się do Ludwika: – Bardzo ci dziękuję. Pozostaje mi tylko wierzyć w ciebie i twój gust czytelniczy.

Ludwik uśmiechnął się lekko.

– Liczę, że się nie zawiedziesz.

Kolejne pukanie do drzwi zmusiło Salomeę do ruszenia w stronę przedpokoju. Juliusz, nie chcąc natknąć się na kolejnych członków chmary, zabrał książki i pożegnawszy się z Ludwikiem, poszedł do swojego pokoju.

Dałby sobie rękę uciąć, że chłopak śledził go wzrokiem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro