bardzo ładny chłopiec
Cyprian nie zmienił miejsca zamieszkania ze względu na złe relacje z rodzicami, czy konieczną chęć odseparowania się. Pochodził z niedużego miasteczka, chciał poznać miasto, w którym, jeśli los pozwoli, rozpocznie studia, a także już podczas nauki w liceum mieć przedmioty minimalnie dostosowane do jego zainteresowań. Kończąc gimnazjum zapytał rodziców, czy coś takiego mogłoby mieć miejsce, a oni, ufając synowi i znając jego introwertyczne skłonności, zgodzili się. Warunki były dwa – Cyprian miał nie opuścić się w nauce oraz oszczędzać otrzymywane pieniądze. O to drugie nie musieli się martwić, ponieważ zawsze znajdywał się ktoś, kto był gotów nabyć obrazy lub szkice chłopaka.
Sam Norwid dziwił się ludziom, którzy kupowali jego prace. Uważał, że nie było w nich kunsztu, a jedynie zwykła potrzeba odnalezienia ujścia dla inspiracji. A takiej, choć przywdzianej w ponure barwy, nigdy mu nie brakowało. Dzięki sporej popularności w mediach społecznościowych, o którą nie musiał specjalnie zabiegać (kilka miesięcy temu jakiś popularny człowiek, o którym, oczywiście, wcześniej nigdy nie słyszał, wypromował jego prace), zdobywał pieniądze nie tylko na materiały, ale i typowe, codzienne wydatki. Chwalono go za wczesną dojrzałość artystyczną – nie dostrzegał jej, choć wiedział, że większość jego rówieśników jest ze swoimi pracami głęboko zakorzeniona w fandomach, co nie zawsze wychodziło im na dobre.
Rozmyślania o dojrzałości artystycznej naszły go w chwili, kiedy robił porządki przy biurku. W jednej z szuflad znalazł książkę pani Salomei, którą dała mu w prezencie jakiś czas temu (trzeba wiedzieć, że relacja Cypriana i Salomei należała do iście wybitnych – byli ze sobą na „ty" i bez przerwy narzekali na estetyzm). Było w niej sporo rozważań na temat pojmowania definicji sztuki – uznał tę lekturę za niełatwą, a zarazem niezwykle ciekawą.
Popatrzył więc na książkę z uśmiechem, który pojawia się na twarzy, gdy widzi się w tłumie kogoś znajomego (takiego znajomego, który postawi ci kawę; nie takiego, którego w życiu nie chce się widzieć). Następnie podszedł do Juliusza, który drzemał na kanapie i zapytał, czy książka mu się podobała.
– Po co mnie budzisz, gburze? – syknął Juliusz, strzepując z koszulki tytoń, który przed snem zwijał w bibułkę; owa bibułka leżała teraz na podłodze. – O szlag, widzisz, jak kończy się przymusowe uważanie na historii? Muszę odsypiać po szkole... tragedia! Ej, a gdzie Zygmunt?
– Nie było go tu dzisiaj.
– Dni mi się mylą. To wszystko wina Odyńca i wykładów na temat Atlantydy. – Juliusz przeciągnął się leniwie. – O co pytałeś?
Cyprian wywrócił oczami, po czym podniósł lekko książkę.
– Co o niej sądzisz?
– Nic o niej nie sądzę, nie czytałem jej. Czemu miałbym czytać książkę o historii sztuki? Tłumaczyłem ci już, jestem na tym profilu z czystego przypadku i...
– To przecież książka Salomei.
Juliusz zmarszczył brwi, nie kryjąc szoku.
– Serio? Moja mama napisała książkę?
– Leżała w twoim domu przez kilka lat twojego nędznego życia. Co z tobą jest nie tak?
Juliusz wstał i zaczął rozglądać się za bibułką, o której najwyraźniej sobie przypomniał. Dostrzegłszy miernej jakości zawiniątko, podniósł je i zaczął po kieszeniach szukać zapalniczki.
– No nie wiem, walają się te książki dosłownie wszędzie, z czasem przestałem na nie zwracać uwagę – wyznał Cyprianowi, na co ten z żalem spojrzał na swoją biblioteczkę, liczącą jedynie kilkanaście książek. Resztę miejsca zajmowały szkicowniki oraz wszelkiego rodzaju przybory i materiały rysownicze tudzież malarskie. – Chyba zgubiłem zapalniczkę. Idę skorzystać z dobrodziejstwa kuchenki gazowej. Boże, czuję się taki biedny.
Norwid pokręcił głową z dezaprobatą. Juliusz był lekkoduchem, z którym czasem ciężko było rozmawiać. Brakowało mu czegoś, co pozwoliłoby chociaż trochę skupić się na sprawach przyziemnych i wyjść poza sferę umiłowania samego siebie.
– Poza tym – kontynuował Słowacki, gdy wrócił z kuchni z zapalonym już papierosem – nie szukam wiedzy teoretycznej z książek. Jestem poetą, moja teoria to sensualność.
– Bzdury – skwitował Norwid. – I od kiedy niby jesteś poetą? Nigdy nie czytałem niczego od ciebie, a jestem pewien, że gdybyś faktycznie tworzył, tonęlibyśmy z Zygmuntem w rymowankach.
W oczach Juliusza można było dostrzec rozbawienie.
– Kiedyś pisałem, ale uznałem to za bezcelowe. Dopiero niedawno stwierdziłem, że jestem na siłach, by powrócić do poezji. Tyle że moje wiersze idzie jakkolwiek pojąć, Cyprianku.
Juliusz odnosił się do tego, co Norwid nazywał swoją osobistą porażką. Pewnego dnia, nim Fryderyk wyjechał na wymianę, postanowił przeczytać całej trójce jeden ze swoich poetyckich tworów. Uważał je za dobre, ale wiedział, że mogą zostać przyjęte w negatywny sposób. Juliusz, Fryderyk oraz Zygmunt nie wzięli jego próby lirycznej na serio i jako mała loża szyderców wspólnie uznali, żeby dał sobie spokój. Ale Cyprian nie dał sobie spokoju. Coraz to nowsze wiersze zapełniały jedną z szuflad biurka.
– W takim razie powodzenia – powiedział, nie kryjąc sarkazmu. – Może pokażesz swoje wybitne dzieła Mickiewiczowi?
Juliusz zaśmiał się teatralnie. Wyglądał na rozdrażnionego tymi słowami.
– Pewnie są lepsze od jego rymowanek. Ej, czekaj, czekaj! – Słowacki wyglądał, jakby doznał olśnienia. – On kiedyś bywał u nas z tymi wierszami. Może zostawił jakieś? Muszę zapytać mamę. Boże, wyobrażasz sobie te memy na szkolnej?
Na te słowa Cyprian zaczął udawać, że posłusznie patrzy w przyszłość oczyma wyobraźni. Westchnął melancholijnie (co w jego przypadku brzmiało nienaturalnie), po czym rzekł:
– Nie, jestem sobie tylko w stanie wyobrazić, jak przy twoim szczęściu memy ogląda wściekły Mickiewicz, a ty kończysz na dywaniku.
– Bo jesteś pesymistą!
– Wierz mi, przy twoich akcjach nie da się przewidywać happy endu.
Juliusz zgasił papierosa i usiadł na kanapie, całym sobą eksponując oburzenie. Typowe, pomyślał Cyprian, a następnie podszedł do biblioteczki i wreszcie odłożył książkę na miejsce. Następnie ponownie zabrał się za porządki.
– I tak poszukam tych wierszy – mruknął Juliusz. – A jeśli nie znajdę ich w domu, to może w jego klasie. Albo neseserze. Musi mieć jakiś notatnik lub coś w tym stylu.
– Mówisz takie głupoty, że mam ochotę ogłuchnąć – odparł Cyprian głosem męczennika.
Właśnie znalazł jeden z niedokończonych szkicowników. Nie wiedzieć czemu, zostawił kilka pustych kartek – natychmiast uznał to za marnotrawstwo i sięgnął po ołówek, by jakkolwiek zapełnić wolną przestrzeń.
– Dobra, możesz pleść te farmazony, tylko cicho i skup się na czymś innym niż Mickiewicz. Naprawdę, nie chce mi się słuchać o szkole, kiedy w niej nie jestem.
Juliuszowi spodobał się ten pomysł i zaczął mówić o swojej poezji. Cyprian zaś rozpoczął szkic, tworząc ekspresywne kontury zarówno postaci, jak i wszystkiego wokół niej. Często bywało tak, że kiedy Juliusz, Zygmunt oraz Fryderyk rozprawiali o czymś, o czym Norwid rozmawiać nie chciał, sięgał po coś do rysowania i starał się oddać całe przejęcie, związane z dyskusjami. Miał takich szkiców pełno i musiał przyznać, że lubił je robić. Ni to dla ćwiczeń, ni to dla miłej pamiątki po obecności przyjaciół w tym starym, wiecznie cuchnącym tytoniem mieszkaniu.
Myśląc o tym, Cyprian zaczął się zastanawiać, jak czas spędza Fryderyk. Była to jedna z niewielu bliskich mu osób, której nie raczył bez przerwy zgryźliwymi komentarzami. Przez wyjazdem, Chopin obiecał, że będzie kontaktować się z przyjaciółmi, ale najwyraźniej wiedeńskie towarzystwo pochłonęło go bez reszty. Przyjaciele bezsprzecznie ustalili, że zemszczą się za tę ignorancję, gdy Fryderyk wróci – poza tym postanowili przemilczeć temat (pielęgnując w duchu tęsknotę). W bardzo niewielkim stopniu Cyprian był w stanie zrozumieć takie zachowanie z jego strony. Bowiem wszystkie relacje interpersonalne Fryderyka były niesamowicie dziwne. Sposób, w jaki zawierał oraz utrzymywał znajomości był ciężki do opisania, ba – pojęcia go.
Skoro nie pisze, zapewne dobrze się bawi, pomyślał Cyprian.
***
Ferenc Liszt jeszcze nigdy nie był tak zły na siebie z powodu wypicia alkoholu. Póki na imprezie widział same znajome twarze, mógł sobie na to pozwolić – w najgorszym wypadku będzie próbował włamać się do jakiejś ambasady ulokowanej blisko centrum, a George i Maria uratują go przed interwencją policji. Dzień jak co dzień.
Teraz jednak, kiedy był bardzo blisko osiągnięcia klasycznej dla siebie niepoczytalności alkoholowej, przypadkowo natknął się na człowieka, którego nie znał. A miał wrażenie, że zna tu wszystkich. Zaczął się więc dyskretnie mu przyglądać. Blada, spowita melancholijnym wyrazem twarz, oczy błyszczące zarówno zachwytem, jak i przerażeniem wszystkim wokół, cienkie, ułożone w niepewnym uśmiechu wargi – wszystko to spowodowało, że chłopiec, którego Ferenc zobaczył, natychmiast otrzymał miano Bardzo Ładnego Chłopca. I w tym momencie przeklął fakt, że jest pijany. Mógłby przecież zagadać, poznać imię nieznajomego – nie! Musiał teraz czekać do rana, aż zapyta o to którąś z przyjaciółek. Przecież teraz nie mógł się zbłaźnić.
Szybko wychwycił, że Bardzo Ładny Chłopiec za żadne skarby świata nie zacznie z nim rozmowy. To pozwoliło mu na dyskretne wycofanie się, zajęcie bezpiecznej pozycji i obserwowanie go przez resztę imprezy. Przynajmniej raz w życiu nie odstawi niczego głupiego. Same korzyści!
Usiadł więc na kanapie, gdzie kilku gości zaabsorbowanych było skrętem. Kiedy zaproponowano mu przyłączenie się do palenia, odmówił – Maria zabiłaby go, a George pomogłaby w ukryciu zwłok. Poza tym, musiał trzymać się tej resztki zdrowego rozsądku, której nie skalał alkohol. Kto wie, co mogło się jeszcze wydarzyć?
Zaczął przyglądać się Bardzo Ładnemu Chłopcu. Rozglądał się wokół, jakby kogoś szukając, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wydawał się być lekko zaniepokojony. Za każdym razem, gdy się odwracał, jasne kosmyki włosów, zdawały się tańczyć na jego barkach. Ferenc nie potrafił przyznać przed sobą, dlaczego tak bardzo zauroczyła go ta istota.
Na chwilę przymknął oczy i niemal natychmiast zaczął myśleć o tym, czy to nagłe zainteresowanie jest winą samej osoby Bardzo Ładnego Chłopca, czy też alkoholu. Możliwe przecież, że jutro zapomni o nim lub pozostawi miłe wspomnienie, jak dobrze napisana książka, której fabuły już się nie pamiętało. Możliwe również, że jeśli go spotka, okaże się, iż nie był taki ładny lub ma nieznośny charakter.
No masz, pomyślał ze smutkiem, ideały nie istnieją.
– Patrz, zasnął na siedząco. – W tym momencie otworzył oczy, ponieważ usłyszał głos rozbawionej George. – O, jednak żyjesz. Cześć, Ferenc. Jesteś koszmarnie pijany, ale to nic, może zapamiętasz, że dziś twoje grono znajomych powiększyło się o jedną osobę. Poznaj proszę Fryderyka.
Ferenc przez chwilę spoglądał na Bardzo Ładnego Chłopca, nie mogąc pozbierać myśli. Szumiało mu w głowie jeszcze bardziej niż w jakiejkolwiek innej chwili tego wieczora.
– Witaj, Bardzo Ładny Chłopcze – powiedział i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. – Cholera jasna!
***
To tyle, jeśli chodzi o wątek Fryderyka. Nie dręczmy go; niech zazna miłości bez większych komplikacji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro