Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXIX



Pomieszczenie było skąpane w mroku. Wszechobecne cienie tańczyły upiorny taniec, który zdawał się być częścią tajemniczego rytuału. Jeden z nich zdawał się być w agonii. Siedział skulony w kącie i wyraźnie nie chciał świętować. Nie chciał być jak jego bracia i siostry. Cierpiał. Był na granicy życia i śmierci.

— Nad czym tak rozmyślasz? — Odezwał się Newt.

— Wybacz — odmruknęła Remeny. — Zamyśliłam się, układając jakąś dziwną historyjkę i...

— Rozumiem. — Uśmiechnął się nieznacznie.

Napięcie pomiędzy tą dwójką wzrastało i opadało, jednak nie znikało.

— Jeff czeka za drzwiami, ma cię zmienić... Przyszedłem cię zaprowadzić do Patelniaka. Ułożyłem ci nowy harmonogram praktyk — położył jej rękę na ramieniu, jednak po chwili przypomniał sobie, co się stało niespełna cztery godziny temu, zdejmując ją.

— Od której do której będę u niego?

— Zrobicie obiad dla całej Strefy, więc... trochę to zajmie. Mam nadzieję, że na piętnastą się wyrobicie, bo większość osób z akcji ratowniczej jest głodna — próbował rozluźnić atmosferę.

Remeny kiwnęła w odpowiedzi głową i wyprzedziła blondyna w przejściu.

— Dwadzieścia jeden minut temu nieznacznie ruszył lewą dłonią. Natomiast sześć minut temu przekręcił się trochę w prawo. Jego oddech był zwykle regularny, jednak czasami jego twarz była wykrzywiona w grymas... bólu. Nie wiem, jak wygląda przemiana, jednak podejrzewam, że są to już pierwsze objawy. Poza tym, jest w normie — zdała wywiad Jeffowi na temat stanu Alby'ego.

— Może jednak zostaniesz Plastrem — odpowiedział, uśmiechając się.

— Taa... Inni mówią, że Minho mnie będzie chciał na Zwiadowcę po tym, co zrobiłam.

— W sumie, jest to bardziej prawdopodobne od stania się pomocnicą Patelniaka. Do niego jeszcze nigdy — zaakcentował to słowo — nikt nie doszedł. Nikomu nie udało się być lepszym od niego, naprawdę.

— Ale ja jestem kobietą i mnie się uda! — Wystawiła mu język, po czym uciekła szybko na schody.

Remeny była nieco skrępowana obecnością Newta. Nie wiedziała sama, co do niego czuje. Jakaś niewidzialna nitka połączyła już ich. Po tym, co on dla niej zrobił, była mu wdzięczna, jednak bała się.

Bała się samej siebie. Miała wrażenie, że DRESZCZ może ją wykorzystać, że przypadkowo ją pojmą w swe sidła i będzie ich robotem. Nie chciała mieć nikogo bliskiego w Strefie, a jednak... Thomas był dla niej jak brat, Minho był osobą, która najlepiej ją rozumiała, a Newt... a Newta prawie całowała po paru dniach znajomości.

Ogarnij się! Krzyknęła do siebie w myślach. Jesteś groźna, niebezpieczna. Nie możesz ich zniszczyć. Zagrażasz im. Musisz trzymać się od nich z daleka. Z drugiej strony przecież zależy ci na nich, nieprawdaż? Oh, oczywiście... Jesteś taka słaba. Rozklejasz się. Ach, jakie to jest słodkie... żal mi ciebie. Remeny zaczęła się śmiać.

— Wszystko w porządku? — spytał Newt, stając przed nią. — Idziesz w złą stronę od jakichś dwóch minut, mruczysz coś do siebie, a teraz nagle zaczęłaś się śmiać. — Nie widząc żadnej reakcji z jej strony, machnął jej parę razy przed oczyma dłonią.

Nastolatka przestała się śmiać.

— Co z tobą? — Szepnął zmartwionym głosem. — Jeżeli chodzi o to, co się między nami wydarzyło... przepraszam za tamto. Nie powinienem był tego robić. A właściwie chcieć zrobić.

Oczy dziewczyny nadal martwo patrzyły przed siebie.

— Proszę, odezwij się...

Szatynka jak na wznak mrugnęła parę razy. Zdziwiła się, widząc przed sobą Newta.

— Co się przed chwilą działo? Gdzie jesteśmy? Chyba się zamyśliłam... — powiedziała na wydechu nerwowo mrugając i się rozglądając.

— Rusałko, nie wiem, co jest z tobą nie tak, naprawdę — sztucznie się uśmiechnął. — Zachowywałaś się przed chwilą tak, jakby ktoś w ciebie rzucił klumpem! — Nagle spoważniał. — Słyszałaś w ogóle, co do ciebie mówiłem?

— Mówiłeś coś? — Była coraz bardziej zdziwiona.

— Nieważne... — mruknął speszony. — Chodźmy lepiej do Patelniaka. Poszłaś w zupełnie złą stronę.

— Tak... Po prostu zaczęłam się kłócić. Wyłączyłam się.

— Kłócić? — Tym razem to on się zdziwił. — Z kim niby? Jedynie coś cicho mruczałaś, po czym zaczęłaś się śmiać, a wątpię aby było to wynikiem kłótni... No, chyba, że ją wygrałaś.

— Nieważne — ucięła, po czym odwróciła się i zaczęła iść w stronę budynku jadalnego. — Tak jak mi mówiłaś, Remeny, mam się do nich nie zbliżać... — szepnęła do siebie.

***

— No, ciekawi mnie czy dzieciaki się przez ciebie otrują, Świeżyno, czy może jednak twoje żarcie będzie znośne — zaśmiał się Patelniak, wstając z krzesła. — Robiłaś rosół według moich wskazówek? — Zerknął do wielkiego gara.

— Nie. — Odpowiedziała bez zbędnego pitolenia, wymachując przy tym nonszalancko chochelką. Widząc jego zdenerwowaną minę, zatrzymała karuzelę. — No co?! — Pisnęła oburzona. — To, że robiłam według przepisu, który prześwitywał mi w głowie z tamtego życia, nie znaczy, że to będzie fujowe!

— Masz temperament, nie powiem — parsknął śmiechem. — Ja nie mam zamiaru tego próbować, dopóki inni tego nie zrobią. Od ich oceny zależy czy masz jakieś szanse na zostanie tutaj — czarnoskóry chłopak zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, które nie dodało jej otuchy.

Remeny, zaciekawiona ilością Streferów, wyszła z kuchni do jadalni. Ujrzała niecałą połowę siedzącą już przy stołach. Wszyscy dyskutowali, czekając na posiłek. Nie zdziwiło to dziewczyny – w końcu harowali już pół dnia.

— Szesnaście osób — policzyła w mgnieniu oka. — Podajemy już?

Patelniak mruknął twierdząco, po czym zaczął kłaść na ladę puste miski.

— Nie myśl, że ja będę to nalewać. Ty bierzesz za to odpowiedzialność, mnie w to nie mieszaj! — Uniósł ręce do góry.

— Dobrze, już dobrze... — Przewróciła oczami. — Tylko żebyś się nie zmęczył — mruknęła pod nosem, nim zdążyła się ugryźć w język.

— Słyszałem to — skarcił ją.

Remeny ponownie wywróciła oczyma, a po chwili zabrała się za nalewanie zupy do misek. Chciała, aby w każdej misce było tyle samo płynu. Ni kroplę mniej, ni więcej. Mrużąc oczy powoli przechylała chochlę w tę i powrotem.

— W tym tempie obiad stanie się kolacją — warknął Patelniak. — Paniusiu, co ci to tyle czasu zajmuje?

— Chcę, aby każdy miał taką samą porcję — odrzekła, nie przerywając czynności. Wystawiła delikatnie język, aby móc się lepiej skupić.

— Jeśli ktoś poczułby się pokrzywdzony, przyszedłby po dokładkę, nie martw się. Dzisiaj ty rządzisz, więc zapewne by ją dostali... jednak pamiętaj, że u mnie nigdy nie ma dokładek — wyszczerzył się. — Nawet jeśli coś zostanie, staram się odłożyć to na kolejny dzień albo posiłek. Nic nie można marnować.

Po dziesięciu minutach w połowie przygotowanych naczyń widniał już złoty płyn, który nadal parował. Remeny odłożyła chochlę do gara, gdzie została niecała połowa zupy. Szatynka otworzyła okienko i krzyknęła:

— Jedzenie!

Na to Patelniak nie wytrzymał i zaczął się tarzać po podłodze ze śmiechu. Dosłownie.

— A ciebie co tak rozbawiło? — zapytała, unosząc lewą brew do góry.

— Tego nie można nazwać jedzeniem! — Powiedział, krztusząc się ze śmiechu. — Nie zrobiłaś według mojego przepisu, więc zrozum, że to nie będzie jadalne! Ty naprawdę myślisz, że ktoś to zje? To będzie klumpem! I to największym, jakiego do tej pory widziałem! — Nie przestawał jej obrażać.

— A niby to ja jestem rasistką — mruknęła pod nosem, ignorując jego obraźliwe uwagi. — Ciekawi mnie, jak zareagujesz, gdy ktoś powie, że to jest jadalne. Ba! Może nawet smaczne! Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że twoje jedzenie jest dobre? Hm? A może postanowił przydzielić ci Gwiazdkę Michelin? — Remeny nie pamiętała skąd zna to określenie, jednak wydawało jej się znajome. — Nie? Och, jakie to przykre... — zrobiła ruch palcem, jakby określała tor łzy, spływającej po jej policzku.

— Jednak nie jesteś taka słaba i nudna jak myślałem — powiedział poważnym głosem. — Bardziej obstawiałem, że się rozpłaczesz aniżeli postawisz — prychnął. — Nie zmienia to faktu, że jesteś za bardzo pyskata. — Stanął naprzeciwko niej. — Zaimponowałaś mi.

Oczy wyskoczyły jej prawie z oczodołów. Nie wiedziała, co się stało kucharzowi, jednak wiedziała, że to nie jest w jego stylu – chwalenie innych.

— Wybaczcie, że przeszkadzam — mruknął Newt, który stał w otwartych drzwiach i przyglądał się tej scenie od paru minut — jednak chciałem powiedzieć ci, smrodasie, że ta dziewczyna serio ma talent i niepotrzebnie na nią najeżdżałeś — niespodziewanie rzucił w jego stronę drewnianym naczyniem. Patelniak złapał miskę w ostatniej chwili. — Nie jestem jedyną osobą, która tak uważa, sam spróbuj — uniósł głowę do góry, po czym wyszedł, zamykając szybko, aczkolwiek cicho drzwi.

Czarnoskóry chłopak spojrzał na szatynkę zdezorientowany. Ta odwdzięczyła mu się wystawieniem języka i usadowieniem się wygodnie na blacie. Raz na jakiś czas spoglądała w stronę okienka, gdzie chłopcy kładli miski i łyżki. Bawił ją wyraz twarzy Patelniaka z coraz to nowszym zwrotem opróżnionych do końca naczyń – jego szczęka znajdowała się bliżej podłogi.

— Jeśli robiła to Świeżyna, zostaje tu.

— Stary, to jest o niebo lepsze od tego, co ty nam przyrządzasz!

— Laski też potrafią gotować? Myślałem, że one są tylko od sprzątania...

— Jeszcze parę posiłków więcej i Njubi cię przegoni w ich jakości!

— Stary, ta wariatka może częściej gotować!

— Słyszałem waszą rozmowę i... nie masz racji. Ona jest purwa zarąbista! Znaczy, jej jedzenie jest.

Takie i podobne komentarze można było usłyszeć od każdego Strefera.

— I co, Sztamaku? — Zaakcentowała to słowo, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu cisnącego się na jej usta. — Kto teraz gotuje jak klump, hmm? — Mrugnęła do mężczyzny, pozostawiając go samego w kuchni w oniemieniu.

***

Zapach kwiatów był wyczuwalny na całej powierzchni łąki, choć nie wszędzie się one znajdowały. Polne maki, dzwonki, goździki, chabry, jaskry, niezapominajki, orliki... Ze wszystkich kwiatów można by zrobić wianki dla wszystkich Streferów, a nawet połowa z roślin nie zostałaby użyta. Remeny przy akompaniamencie świerszczy przeniosła się do krainy marzeń. Było tutaj tak spokojnie, ciepło, przyjemnie, bezpiecznie. Po parunastu minutach prawie usypiała, jednak ktoś musiał wyrwać ją z tego błogiego stanu.

— Możemy porozmawiać? — Usłyszała nad sobą ten ciepły i miły głos. Jej mięśnie natychmiast się spięły.

— O czym? — spytała, nie otwierając oczu.

— Dobrze wiesz o czym — odpowiedział twardo.

— Dobrze, kulawy, wal prosto z mostu — usiadła, przecierając powieki.

— Nie chciałem, aby to tak wyglądało — usiadł obok niej. — Wybacz mi za to, co zrobiłem, a raczej chciałem zrobić. Po prostu... — przełknął głośno ślinę. — Po prostu poniosły mnie odrobinę emocje i w ogóle...

— Rozumiem. — Skwitowała, patrząc prosto w jego oczy.

Boże, jakie on ma piękne tęczówki. Hebanowe. Na wszystkich Stwórców, niech on przestanie tak wyglądać. Tak... tak... Tak Newtowo!

— Masz dziwny wzrok — mruknął.

— Ty nie lepszy... — Odwdzięczyła się.

— Chciałem jeszcze powiedzieć, że... jesteś naprawdę wspaniała. Nie chcę tracić tak wspaniałej przyjaciółki jak ty, więc... będziemy nadal przyjaciółmi? Ty moją wspaniałą przyjaciółką, a ja kulawym ciumokiem? — Chłopak chyba nie zdawał sobie sprawy, ile razy użył w swej wypowiedzi słowa wspaniała.

— Oh... — mruknęła, nie wiedząc do końca, co się stało. Była pewna, że ta sytuacja będzie miała inne zakończenie, a przynajmniej miała taką nadzieję. — Oczywiście — powiedziała stanowczo, ale spokojnie, starając się, aby słowa w jej ustach nie zabrzmiały jak atak w stronę chłopca. — Najlepiej będzie, jak będziemy udawać, że tamtej sytuacji nie było. Co ty na to? — Każde kolejne wypowiadane słowo sprawiało jej swego rodzaju ból.

— Oczywiście — odrzekł Newt. Jego oczy były przepełnione cierpieniem.

— A więc przyjaciele? — Poczuła swego rodzaju deja vu. Ostatnio przeprowadzali taką samą rozmowę.

— Oczywiście, Rusałko — przymknął oczy i przytulił ją.

Oboje w tamtym momencie powstrzymywali się od łez. Najśmieszniejsze było to, że nie wiedzieli dlaczego...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Alleluja! Po dwóch miesiącach nowy rozdział!
Wiem, wiem... nie było mnie klump i jeszcze dłużej na Wattpadzie.
A to problemy zdrowotne, a to brak czasu na naukę, a to zwykły brak weny... Wypaliłam się ostatnio i niestety nie mogłam na to nic poradzić. Jednak powracam (tym razem naprawdę postaram się być dłużej niż miesiąc ;-;) i już szykuję "rekompensatę"!
Ciekawi mnie, czy został tutaj ktoś, kto był od samego początku. Otóż, jak niektórzy mogą wiedzieć, 8 listopada jest "rocznica" Nadziei. Tak - minął już rok, a rozdziałów tak mało ;-;

Dzięki pomocy jednej z Czytelniczek (Aniu, pozdrawiam Cię ;*), wymyśliłam, że z tej okazji zrobię maraton. Zasady jeszcze nie są pewne, ale mam plan, aby po zebraniu iluśtam gwiazdek pod rozdziałem wstawić kolejny. *nie, nie chodzi mi o to by mieć multum gwiazdek, a po prostu chcę wiedzieć ile osób będzie na nim*. Nie będzie też to jakaś liczba z kosmosu. Na pewno nie będzie przekraczała 25 gwiazdek :D
W komentarzach prosiłabym Was o dopisanie, kiedy zrobić maraton. Czy w sobotę za tydzień (12 listopada), czy też w samą rocznicę (wtorek, 8 listopada).

Z góry dziękuję tym, którzy czekali te dwa miesiące <3
Buziaki dla Was wszystkich <3 ;***

PS: następny rozdział będzie z Rinho, specjalnie dla niektórych czytelniczek, które o to prosiły ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro