XXXI
Ona leżała na trawie jeszcze przez dłuższy czas. Nadal czuła na sobie ramiona chłopca, jednak nie naciskały na nią z agresywnością. Bardziej można było to nazwać troską bądź współczuciem... Łzy wyznaczały różne dróżki na twarzy młodej kobiety. Niektóre postanowiły zjechać na sankach jak najszybciej, inne stwierdziły, że powolny spacer będzie korzystniejszy. Niektóre były najbardziej żartobliwe. Celowo zatrzymywały się na twarzy dziewczyny, by później rozpaść się na mniejsze cząsteczki, które uciążliwie próbowały się wkraść do jej ust.
Dziewczyna nie wiedziała, ile czasu mogło minąć od zamknięcia bramy. Podejrzewała coś koło pół godziny... Może dwadzieścia minut. Nie myślała o tym. Nie chciała myśleć o czymkolwiek, co było związane z całą tą sytuacją... z tym koszmarem.
W końcu postanowiła wstać. Przynajmniej usiąść. Spróbowała bez słów pokazać blondynowi, że chce wstać, jednak on szturchanie ramieniem chyba odbierał za coś innego. Nie rozszyfrowała tego. Może po prostu chciał tak nadal siedzieć i to było powodem ramion, które ją trzymały w szczelnym uścisku?
— Ekkhem — odkaszlnęła w końcu. — Mógłbyś mnie wreszcie puścić? — Zachrypnięty głos od płaczu nie był niczym dziwnym w tej sytuacji.
— Przepraszam — mruknął lekko zdziwiony, po czym wstał i pomógł dziewczynie zrobić to samo.
W momencie, gdy jedynie stopy Niej dotykały trawy, spróbowała utrzymać równowagę, co było rzeczą trudną w aktualnej sytuacji. Dziwne mary pojawiły się przed oczyma dziewczyny, co spowodowało dezorientację z jej strony. Nie miała jakiegokolwiek pojęcia, co się mogło dziać.
Dopiero po chwili wszystko się uspokoiło, a Ona postanowiła uciec z tamtego miejsca i pójść na swój bezpieczny hamak. Jednakże znów ją coś zablokowało. Uścisk na jej prawej dłoni.
— Gdzie idziesz? — Gdy się odwróciła, ujrzała za sobą nikogo innego, jak Newta.
— Chcę się położyć i odpocząć — warknęła zdenerwowana.
— Coś się stało...? — Zmarszczył czoło.
— Nie, wcale nic się purwa nie stało! — wrzasnęła z sarkazmem w głosie. — Wcale nie zatrzymałeś mnie przed wbiegnięciem za nimi do Labiryntu, niniejszym niwelując ich szanse na przeżycie! Przecież wiesz, że są tam Buldożercy!
— Właśnie dlatego cię zatrzymałem! — Chłopak krzyczał. Jednakże nie ze złością. Krzyczał ze zmartwieniem w głosie.
— Bym tam nie szła?! Bym nie miała szansy im pomóc?!
— Jak niby miałaś im tam purwa pomóc, powiedz mi! Bo chyba jestem na tyle ułomny, że nie rozumiem! Mam jakiegoś piertolonego raka mózgu i nic do mnie nie dociera!
— Dlaczego mi to zrobiłeś? Bym miała ich życie na sumieniu? Bym to końca swojego nędznego żywota miała poczucie winy, że dwójka moich przyjaciół została zamknięta bezpowrotnie za Murami?! Nie no, super! Najlepszy przyjaciel ever!
— Nie chciałem byś zginęła!
— Nie zginęłabym tam! Nie widziałeś, że jakoś wróciłam ostatnim razem?! Myślisz, że jestem aż taka słaba! — Odtrąciła rękę chłopka, która próbowała ją złapać. — Nie chcę cię znać — powiedziała oschle.
Ona zaczęła biec w kierunku lasu. Łzy znów zaczęły napływać jej do oczu, jednak starała się je powstrzymać. Nie mogła pozwolić, by ktokolwiek zobaczył, że znów płacze. Nie mogła splamić swojego honoru, zepsuć swojej godności... Jej duma była ponad innymi uczuciami, które starała się tłumić, choć zdawało się, że jest to niewykonalne. Niemożliwe. Ale i niepotrzebne.
Oparła się o pień drzewa, po czym zjechała w dół do siadu. Bluzka podwinęła jej się, a skóra na placach otarła o korę, niniejszym tworząc na sobie małe zadrapania. Szatynka kłóciła się sama ze swoimi myślami. Nie mogła zrozumieć, czym sobie zasłużyła na takie traktowanie...
Czym zasłużyła na takie cierpienie.
Na taki ból.
Na to życie...
Po piętnastu minutach siedzenia w agonii i rozmyślania o tym, jaka jest nieszczęśliwa, usłyszała chrupnięcie gałązki niedaleko siebie. Piętnaście i pół metra ode mnie, pomyślała, otwierając oczy i spoglądając w stronę, skąd wydobył się dźwięk.
Zobaczyła tam najmniej spodziewaną osobę. Nie był nią Newt. Nie był nią Plaster. Nie był nią nawet Chuck. Nie był to żaden głupi Sztamak, który chciał zakłócić jej spokój...
— Te, panienka! — Odezwał się w końcu swoim ohydnym, charczącym głosem. — Do pracy! Myślałaś, że to cię ominie? Skądże! — Ujrzała sarkastyczny i mściwy błysk w oku chłopaka.
— Co tym razem mam robić, mości-panie-Gally? — Skrzywiła się, wstając z miękkiego mchu, na którym miała przyjemność usiąść.
— Zostały ci dwie godziny pracy, więc najlepiej jakbyś zrobiła znów coś przydatnego. Na przykład... hmm... Jak na razie przenieś tamte materiały — wskazał na jakąś zagraconą kupkę przedmiotów, która stała pięćdziesiąt trzy metry od dziewczyny — na tyły Bazy. Gdy już to zrobisz, zgłoś się znów do mnie. Będę tu siedział — mrugnął do niej i, śmiejąc się, usiadł na trawie, jedząc z satysfakcją jabłko.
Niej nie pozostało nic innego, jak posłuchać się chłopaka. W sumie, mogła go zignorować, pokazać środkowy palec i odejść, jednak nie chciała sobie robić dodatkowych problemów. I tak musiała tutaj żyć przez następne nie wiadomo ile czasu, a wolała sobie nie robić kolejnych wrogów. W sumie, i tak nikt w Strefie, prócz Thomasa, Chucka i Minho jej nie lubił. No, może jeszcze Plaster, ale poza tym głucha cisza. Pustka. Teraz była zdana tylko na jakiegoś nadpobudliwego trzynastolatka, który ma dziwne poczucie humoru...
Szatynka niezadowolona podeszła do kupki śmieci, gdzie widziała głównie jakieś dziwne kawałki metalu i drewno. Skrzywiła się, po czym zaczęła wykonywać dane jej zadanie, starając się nie myśleć o tym wszystkim... Oczywiście ostatnia czynność w ogóle jej nie wychodziła.
***
— Skończyłam — powiedziała, ścierając pot ze swojego czoła. — Zostało jeszcze pół godziny, co teraz? — Spojrzała na chłopaka, który popijał sobie wodę z plastikowego kubeczka.
— Byłem pewien, że nie wyrobisz się w dwóch godzinach, a tu proszę — rzekł kpiąco. — Skoro zostało ci jeszcze tak dużo czasu, idź do lasu i nazbieraj patyków. Wszystkie kładź na tę kupkę — podniósł średniej wielkości gałązkę, która akurat leżała koło niego i rzucił ją jakieś dwa metry od siebie. — No już, do roboty! — Warknął.
Nastolatka stanęła, jak wryta. Spojrzała się na niego wściekłym wzrokiem. Gdyby nie to, że nie miała siły i odwagi, z chęcią rozszarpała by go na strzępy. Chciała słyszeć jego krzyki błagające o litość oraz widzieć jego twarz w spazmach bólu. Chciała czuć ciepłą, szkarłatną ciesz spływającą po jej dłoniach. Chciała pokazać, że nie jest dziewczynką na posyłki. Nawet wyobraziła sobie tę wizję... Jednakże jedno mrugnięcie oczyma spowodowało powrót do świata realnego.
— Jesteś dupkiem — prychnęła. — Jesteś dupkiem i nie powiem kim, ponieważ w ten sposób prawdziwa dama nie powinna się odzywać.
— Prawdziwa dama? — Przewrócił oczyma. — Czyli nie mówimy na pewno o tobie, ponieważ, jak już pewnie zauważyłaś, jesteś tylko naszą zabaweczką. Naszym popychadłem. Myślisz, że ktokolwiek chciał cię szukać tam w Labiryncie, gdy uciekłaś? Może paru chłopców poszło, ale wróciło po pięciu minutach. Tak naprawdę każdy by chciał tam cię wrzucić, jednak ty i tak nic nie jesz, więc dajesz nam surowców.
— Nie masz serca — w jej oczach zaszkliła się złość przy pomocy niestety łez. — Wiesz, co się stało przed chwilą? Trzy osoby ze Strefy zostały na noc w Labiryncie. Przywódca, Opiekun i Njubi. Nie no, super! Ty się jeszcze z tego powodu purwa cieszysz. Szczerzysz ten swój pryszczaty ryj i wystawiasz krzywe zęby na pokaz nie wiem dla kogo. Naprawdę, żal mi ciebie — obróciła się z prędkością światła, po czym potruchtała w głąb lasu.
Spokojnie. Uspokój się, Ty. Zbliżyła się do drzewa, opierając o nie czoło. Jak mam się uspokoić, jak nawet nie wiem, jak mam na imię... Uderzyła parę razy pięścią w korę, by rozładować emocje. Mało brakowało, by szkarłatne diamenty w postaci ciekłej znów z niej wyleciały. Ponownie zdobiłyby zieloną trawę, dając jej blask. Niczym rosa o poranku. Niczym rosa, świadcząca, że rozpoczyna się nowy dzień i znów mamy szansę na nowy początek...
Po pięciu minutach, Ona powróciła do teraźniejszości. Poprawiła prawą dłonią włosy, które opadły jej na oczy. Jej ciało znów było jednym odcinkiem. Prostą, która nie była nieskończona, jednakże próbowała się wydłużyć.
Piętnaście minut z jej życia zostało zmarnowane na szukanie patyków, które ledwo co mogła dostrzec. Światło dawane przez księżyc nie mogło przedrzeć się przez gęsto umieszczone gałęzie drzew.
Nagle, gdy z rąk patyki zaczęły jej wypadać, Ona usłyszała trzask za sobą. Odwróciła się, jednak nikogo nie zobaczyła. W tym momencie postanowiła się zachować, jak typowa ofiara horroru:
— Jest tu kto? — Zmrużyła oczy, by lepiej widzieć, jednakże nadal nikogo nie zauważyła.
W tym momencie jej serce przyspieszyło. Dziewczyna starała się, jak najbardziej uważać, być czujna... Nie miała zamiaru pokazać, że się boi. Nawet, jeśli by był to zwykły królik czy ptak.
Kolejny trzask. Tym razem zdawał się być głośniejszy i dochodzić z lewej strony dziewczyny. Jej oczy od razu powędrowały w tamtą stronę, jednakże znów nic. Ponownie pustka, w której musiało być ukryte jakieś stworzenie. Mała biedronka czyhająca pośród plątaniny nici albo wielki pająk skryty w ciemnym kącie pokoju, czekający tylko na nieuwagę potencjalnej ofiary.
Zaniepokojona dziewczyna przykucnęła, kładąc patyki obok siebie. Lewą dłonią oparła się o ziemię, by nie stracić równowagi, tymczasem oczy dokładnie obserwowały teren. Źrenice zwęziły się tak, że teraz przypominały dwie maleńkie kropeczki. Dwa małe, czarne punkciki, które wtapiały się w czekoladową tęczówkę szatynki.
Ona uspokoiła swój oddech. Była pewna, że to tylko zły sen. Tylko złudzenie. Głupi żart jej słuchu...
Jednak myliła się.
Silne ramiona szarpnęły nią tak, że odwróciła się do tyłu. Jej oczy zamknęły się w obawie przed uderzeniem. Dłoń ów człowieka złapała ją mocno za szczękę łamiąc jej pawie kości. Ból był okropny, jednak znośny... Serce błagało o pomoc. Krzyczało, tłukąc się nieznośnie. Próbowało robić to jak najczęściej, powodując okropny ból w klatce piersiowej.
Ona uchyliła przerażona powieki, próbując nie płakać. Ujrzała tam znajomą twarz...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Moje kochane sztamaczki, zaskoczone? :P
Z okazji zakończenia roku szkolnego nowy rozdział na prawie 1600 słów! Specjalnie dla Was postarałam się go napisać na wcześniej! :D
A teraz, poproszę o pochwalenie się, jaką mieliście przepiękną średnią :3
Ja Wam opowiem (nie) ciekawe historie!
Po 1: jedna ocena wyżej i miałabym świadectwo z paskiem...
Po 2: z niemieckiego wychodziło mi między 3/4. Dostałam 5 xD Chyba, że nie wiedziałam o jakichś ocenach, co jest wysoce prawdopodobne ;P
Po 3: Miałam pierwsze miejsce w całej szkole z konkursu z matematyki! <3
A więc komentujcie, co do rozdziału, chwalcie się średnimi, oraz zróbcie wielką falę dla Waszej pisareczki, która jest najlepsza z matmy w całej gimbazie, dzięki czemu na wakacje dostała zbiór zadań z matmy xD
PS: mam niespodziankę! W jednym z dwóch następnych rozdziałów (nie wiem, czy kolejny, czy jeszcze kolejny) poznacie imię głównej bohaterki. A więc zapnijcie pasy i trzymajcie się, ponieważ te wakacje będą niezapomniane :P
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro