XXII
Jedynym odgłosem, który Ona była jak na razie w stanie usłyszeć, było cykanie świerszczy. Raz na jakiś czas słyszała przesuwanie jakiegoś ciężkiego przedmiotu czy szuranie butów, jednak zero słów... Brakowało już jej ludzkiego głosu. Nadal nie mogła się poruszać, co bardzo utrudniało określenie, gdzie się znajduje oraz która jest godzina. Jednak w sercu czuła, że jest w Strefie...
W jej lewej dłoni czuła cały czas jakieś dziwne uwieranie. Przez ostatnie pięć minut, które spędziła w pozycji takiej, w jakiej wróciła (której i tak nie zmieniła do teraz) z tamtej dziwnej wizji, udało jej się stwierdzić, że jest to dokładnie w tym miejscu, w które wbiła sobie nożyczki... Chyba rana otworzyła jej się na nowo podczas ratowania Bena, przynajmniej tak jej się zdawało... Natomiast w prawym ramieniu czuła lekkie pieczenie... łudząco przypominające uczucie po zastrzyku. Czy oni podali mi jakieś leki, abym nie mogła się poruszać?
Delikatny dreszcz przeszedł po jej ciele, gdy poczuła dotyk na swojej dłoni. Po chwili zrozumiała, że były to palce, które zresztą były bardzo rozgrzane, a paznokcie delikatnie dotykały jej skóry. Była to dość spora, męska ręka, która z niewyjaśnionych przyczyn obejmowała dłoń Niej...
— Czy ona... naprawdę odeszła?... — Szepnął jakiś mężczyzna. Ona podejrzewała, że to właśnie on obejmuje jej dłoń... Z jego głosu udało jej się rozpoznać, że przed chwilą musiał płakać.
— Nie oddycha już od dwóch godzin, temperatura jej ciała wynosi niecałe trzydzieści dwa stopnie Celsjusza... Domyśl się. — Odrzekł inny męski głos. Ten był bardziej stanowczy.
— Jednak jej serce bije...
Ale chwila... Czy oni rozmawiają o mnie?, pomyślała. Przecież żyję, myślę, oddy... Dopiero teraz to sobie uświadomiła. Ona nie oddychała... Co się ze mną do jasnej cholery dzieje?! No dalej! Zrób wdech i wydech! Bez żadnego rezultatu. Czuła, że całe jej dłonie zaczynają drętwieć... Brak krwi. Moje serce przestaje bić, ja umieram... kolejny raz umieram.
— Czuję się... — odezwał się znów pierwszy głos. Thomas, pomyślała — jakby mi siostra umierała. Jakbym tracił moją młodszą siostrzyczkę, którą miałem się opiekować. Wiem, że to dziwnie zabrzmi, Plaster, ale ja muszę być z nią jakoś powiązany... Ja musiałem ją znać poza Labiryntem.
— Wiem jak się czujesz — głos drugiego chłopaka posmutniał. — Kiedyś w Labiryncie był taki jeden chłopak, na imię miał Patrick. Był moim najlepszym przyjacielem... był dla mnie jak brat. Jednak on był Zwiadowcą, a ja zwykłym medykiem, który leczy ludzi. Gdy przynieśli go z Labiryntu całego poszkodowanego, pokąsanego przez Buldożerców... Nie wiedziałem, co robię. Z jednej strony starałem się go uratować, a z drugiej chciałem skrócić jego cierpienie... Zmarł tydzień później, po przemianie. Szwy poszły się piertolić...
Ona nie wiedziała jak, ale poczuła, że to jej się przyda. Ta informacja od... Jeffa? Chyba tak miał on na imię. A może to był Clint... Było ich chyba dwóch.
— Plaster... — szepnął Thomas przez łzy. — Jej serce, ono... ono przestaje bić.
— Nie łam się stary... Może uda nam się ją... Co ja piertolę, lepiej stąd wyjdź. Będę musiał zająć się ciałem...
— Ale ona... ona nie może umrzeć! — Szatynka poczuła mocniejszy uścisk na swej dłoni. Na jej policzki zaczęły skapywać łzy przyjaciela. — Proszę Cię, obudź się! Powiedz coś do mnie, siostro!
Ona poczuła dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Jej serce, choć powoli zamierało i nie biło, nagle zaczęło pompować o wiele więcej krwi... Jak to możliwe, że chociaż nie oddycham i moje serce powoli zamiera, ja nadal żyję?... Co mnie trzyma przy życiu? Przy jakże marnym życiu...
Błagam cię, zrób coś! — Szepnął niemal niesłyszalnie Thomas.
— Świeży... Bardzo bym chciał, ale nie potrafię. A teraz chodź...
- Dobra... — zrobił chwilę przerwy. Ona poczuła na swoim policzku pocałunek. — Kocham cię, siostrzyczko. Kiedyś się jeszcze spotkamy...
Nagle już nie było ciepłej dłoni chłopaka, nie było jego obecności... Nic już nie można było wykryć w pomieszczeniu. Znów było słychać tylko świerszcze... Ona nie czuła już stóp, i rąk... Jej ciało powoli obumierało. Tlenu nie było w komórkach pewnie od wielu godzin, a krew bez tlenu i składników odżywczych jest jak pokarm bez wody. Chwilę na tym wyżyjesz, jednak za niedługo i tak umrzesz...
A może jestem wampirem, zaraz się obudzę i okaże się, że Edzio na mnie czeka... Nie, Bella na imię na pewno nie mam.
I wtedy stało się coś dziwnego. Nie wiedziała jak, nie wiedziała dlaczego... Ale złapała w płuca jak najwięcej tlenu i otworzyła oczy...
-------------------------------------------------
Wiem, iż rozdział miał być tydzień temu w niedzielę, ale jakoś tak nie wstawiłam ;-;
Jednego jestem pewna... Rozdziały będą zawsze dodawane w niedziele, dziś jest wyjątek, bo wczoraj zapomniałam :v
Raz na dwa tygodnie zapewne, iż gdyż ponieważ nie mam zbytnio czasu na pisanie... Albo nauka, albo ten głupek mi ciągle czas zawraca :v
Mam nadzieję, że Tobie moja najukochańsza Omagination, oraz wszystkim osobom, którym wczoraj ferie się zakończyły dobrze minęły te dwa jakże zacne tygodnie :P
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro