Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLVII

Cisza. Remeny otworzyła powoli oczy. Newta nigdzie nie było w pobliżu. Zresztą, nie była nawet w Strefie. Siedziała w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Zimna podłoga ochładzała jej nagie stopy, a siano, które się tam znajdowało, wbijało jej się w palce. Z każdym wdechem, kurz dostawał się do jej płuc. Dziewczyna ponownie nie miała kontroli nad swoim ciałem. No tak, wspomnienie, pomyślała.

Szatynka widziała przed sobą jedynie ciemność. Dziewczynka (zdawało się jej, że była kilka lat młodsza, niźli jest teraz) stała w bezruchu, opierając się o wielki stóg siana i wyglądając zza niego. Jednakże mogła ujrzeć jedynie ciemność. Remeny czuła, jak jej gałki oczne poruszają się w zawrotnym tempie. Lewo. Prawo. Lewo. Prawo. Stop.

— No i gdzie on jest... — szepnęła do siebie. — Miał być za piętnaście minut, a na pewno nie ma go już pół godziny... Jakby nie wiedział, że mam słabą odporność, jak przez niego zachoruję, zjedzą mnie — mruczała. — Ech... dlaczego w ogóle postanowił zaprosić mnie na spotkanie o tej porze? Zwykle bywały one do dwudziestej drugiej, ale żeby tak po północy — zastanawiała się na głos. Remeny nic z tego nie rozumiała.

Chłód coraz bardziej przejmował jej ciało. Dziewczynka zaczynała trząść się z zimna. Pomimo przebywaniu w ciemności przez tak długi okres czasu, Remeny wywnioskowała jedynie fakt, iż jest w jakiejś opuszczonej stodole. Wszędzie było pełno siana, dodatkowo ściany były zrobione z drewna. Całe pomieszczenie było wysokie oraz spore. 

Szatynka zaczęła obgryzać paznokcie. No tak, nawyki od najmłodszych lat pozostały. Pomyślała. Zaraz, zaraz... skąd ja pamiętam, że jako kilkuletnie dziecko zaczęłam obgryzać paznokcie?... Zresztą, chyba wolę nie wiedzieć... 

Nagle oczom szatynki ukazało się małe światełko. Towarzyszyło mu ciche skrzypienie drzwi. Dziewczynka schowała się szczelnie za stogiem siana i przywarła do niego niczym polna driada, próbująca oszukać niewinnego chłopa. 

— Nie bój się — do jej uszu dotarł dość głośny szept — to ja.

— Newt? — Szatynka powoli wyjrzała zza kopczyka. Dziewczynce udało się ujrzeć postać, która trzymała malutką latareczkę. — Newt! — Powiedziała głośniej, podbiegając do chłopca. Od razu uwiesiła się na nim, a chłopiec odwzajemnił uścisk. Stali tak kilka chwil, jednak gdy szatynka zrozumiała, że trwa to o jeden moment za długo, speszona puściła chłopca. — Nikt cię nie widział?

— Nikt, spokojnie — zarumieniony uśmiechnął się. — Droga wolna, sprawdzałem dwa razy, dlatego tak długo mi to zajęło, przepraszam...

— Spokojnie — spuściła wzrok. — W takim razie prowadź — splotła ich palce razem.

Czyżbym jako kurdupel była z Newtem w czymś poważniejszym? Chociaż... nie wygląda on na mniej niż czternaście lat. Czyli zapewne ja mam coś koło trzynastki... Cóż, nie jest tak źle. Podczas przytulania zarumieniliśmy się, czyli nie jesteśmy w związku, a nawet jeśli tak, nie całowaliśmy się jeszcze... Remeny zaliczyła umysłowego facepalma. Ja pinkolę! Przecież każde wspomnienie kończyło się na wydarzeniu, które wydarzyło się w prawdziwym życiu. Dlatego też podczas uścisku dłoni z Newtem wtedy, przeniosłam się tutaj... Czyli to oznacza, że... pocałuję się pierwszy raz z Newtem?

— Jak ci minął dzień? — spytał Newt, otwierając drzwi stodoły. 

— Dobrze. Kanclerz ponownie zleciła na mnie szereg badań. Ech, już to się robi powoli męczące. Ciągłe pobieranie krwi, podłączanie do mnie różnych elektromagnesów czy innych dziwnych tegesków, pakowanie we mnie różnych lekarstw oraz sprawdzanie jak mój organizm po nich funkcjonuje, biegi na bieżni, wspinaczka, wstrzykiwanie mi dziwnych substancji... Dlaczego nie mogę się uczyć z wami, tylko muszę całe dnie się tak bardzo nudzić? — Skrzywiła się. 

Remeny dopiero teraz mogła zobaczyć krajobraz miejsca, w którym się znajdowała. Stodoła znajdowała się na małym wzgórzu. Wszędzie były pola trawy, żadnych drzew. W oddali znajdował się budynek, który szatynka rozpoznała mimo ciemności. To był ten sam budynek, do którego została zaprowadzona we wspomnieniu poznania Newta. Prócz tego, nie można było dojrzeć niczego szczególnego. Choć na pewno ciekawym faktem było to, że na dworze było zdecydowanie cieplej, niźli w budynku.

— Też tego nie rozumiem — odrzekł blondyn. Remeny dostrzegła, że był od niej wyższy, ale różnica ich wzrostu była mniejsza od tej, która była teraz między nimi. — Bardzo chciałbym, abyś znowu przychodziła do nas na lekcje, a nie uczyła się w pokoju... Legalnie widzimy się raz tygodniowo podczas ćwiczeń i to tylko dlatego, że Kanclerz nie chce abyś ogłupiała. — Skrzywił się. — Do tego, jakby się dowiedzieli, że się spotykamy... sądzę, że nie byłoby zbytnio dobrze. Mogliby nałożyć na ciebie kwarantannę albo coś takiego... — zacisnął mocniej palce na dłoni dziewczynki. 

— Cóż, tam mam tylko Thomasa, Rachel, Teresę i Arisa, ale i tak z nimi widuję się naprawdę rzadko. Wiesz, oni mają wspólnie naukę, badania. Dodatkowo prowadzą chyba jakieś badania... Ze mną robią zupełnie co innego. Wiesz, ja mam te wszystkie rzeczy aby sprawdzić jak działa moja umiejętność prze... — dziewczyna chciała skręcić w lewo, ale chłopiec pociągnął ją lekko w prawo. — Och, nie idziemy zrobić sobie ogniska? W sumie, i tak nie wzięliśmy dzisiaj nic do jedzenia...

— Nie, nie idziemy na ognisko. Ostatnio podczas wędrówek wieczornych udało mi się znaleźć dość ciekawe miejsce. Tylko wiesz — Newt przystanął i schylił się do ucha Remeny. Szepnął — to będzie troszkę nielegalne... czy jesteś gotowa podjąć to ryzyko? — Delikatnie musnął jej policzek.

Twarz dziewczyny momentalnie zaczęła płonąć.

— Czyli gdzie idziemy? — Zdziwiła się, ale chciała nie pokazywać blondynowi, że jest zmieszana.

— Zobaczysz!  Pociągnął dziewczynę mocniej za rękę.

Dzieci nie zbaczały ze ścieżki, która coraz bardziej się zwężała. Zbliżali się do płotu. Był on magiczną granicą między dobrobytem, a ubóstwem, linią, która ochraniała wszystkich przed zagrożeniem, chorobą oraz zagładą, murem, który dzielił cały ośrodek od świata zewnętrznego. A przynajmniej tak im wmawiano. Każde dziecko, które tutaj trafi, nie opuści tego miejsca z własnej woli. Tylko skąd ja to pamiętam?

Traszko... Powiedz, proszę, gdzie mnie prowadzisz... — szatynka coraz bardziej trzęsła się z zimna. Dodatkowo bała się, że ktoś ich przyłapie.

Wciąż nie rozumiem, dlacz... Och! Jest ci zimno? Wybacz, nie zauważyłem wcześniej! — Newt przystanął i zdjął koszulę, którą miał na sobie i nałożył ją na ramiona Remeny, pozostając w bluzce z krótkim rękawkiem. — Wracając... Dlaczego nazywasz mnie tak dziwnie...? Wciąż mi tego nie wytłumaczyłaś.

— Och... Jakby ci to powiedzieć — dziewczyna podrapała się wolną ręką po czubku głowy. — Po prostu chodzi o to, że Newt w moim ojczystym języku oznacza Traszkę... Wiesz, w angielskim jest takie małe, jaszczurkowate stworzonko. Przecież jego nazwa to Newt, a nie ma to nic wspólnego z imieniem...

— Ach... Jestem jaszczurką blondyn podrapał się po głowie. Mrugnął kilka razy, wpatrując się przed siebie. — W takim razie mogę nazywać ciebie... Nie mogę nic wymyślić. Może później się uda.

Nastolatkowie szli dalej w milczeniu. Remeny nie potrafiła zrozumieć pewnej kwestii; dlaczego zapomniała wręcz stuprocentowo języka, który był jej ojczystym? Przecież to jest co najmniej nielogiczne. To jest jak z jazdą na rowerze, gdy raz się tego nauczysz, pamiętasz to do końca.

Rowerze... Tylko co to był ten rower? Jaki miał kształt? Kolor? Fakturę? Czy był raczej powszechnym przedmiotem, a może jednak najbardziej pożądaną rzeczą w miastach? Był on raczej miękki, a może wręcz przeciwnie? Skoro się na nim jeździło, czy był ciężki? Czy był raczej małych rozmiarów, a może jednak sporych gabarytów? Uczucie pustki i niepamięci wypalało Remeny od środka.

Im bliżej muru się znajdowali, tym Remeny mogła go lepiej dostrzec. Szary, pozbawiony jakichkolwiek kropelek nadziei, pokazujący idealnie szarą rzeczywistość; taka była jej pierwsza myśl. Miał on jakieś trzy metry wysokości. Z góry można było ujrzeć rozmaitą roślinność za nim, która kusiła, niczym nimfa wodna, swoją słodyczą zieleni. Soczystość barw, kolorów oraz zapachów trafiła do dziewczyny momentalnie, choć była zamknięta w ciele swojego sobowtóra z przeszłości. Gdy się tak na to wszystko patrzyło, aż trudno było uwierzyć, że jest to nieosiągalne. Choć od muru dzieliły ich jeszcze metry, szum wody oraz śpiew ptaków docierały do ich uszu. Betonowa granica była miejscem strasznym; była granicą, przez którą bały się przejść ptaki, ssaki, a nawet najmniejsze owady.

W momencie, w którym dotarli do płotu, szatynka nie wiedziała, o co chodzi Newtowi; jaki cel był w dojściu tutaj? Przecież tutaj nic nie ma. Chyba że...

Jesteśmy! Widzisz ten kamień? Muszę go tylko przesunąć. Pod murem jest dziura na tyle duża, że spokojnie nią przejdziemy na zewnątrz!

Przeczołganie się pod murem zajęło brązowookiej niecałą minutę. Miał on bowiem grubość od trzech metrów do czterech i pół. Za ścianą było wspaniale. Wszędzie, gdzie się spojrzało, można było ujrzeć świecące w ciemności oczy sów, kruków oraz wron. Na drzewach oraz między źdźbłami traw można było ujrzeć, jeśli tylko się uważnie przypatrzyło, szybkie ruchy jeszczurek, które jakby bawiły się w berka. W nozdrza Remeny od razu dostała się piękna woń drzew i kwiatów. Cała ta zieleń potrafiła przesycać aż oczy obserwatora. Mimo mroku była w bardzo żywych odcieniach, nasycona chęcią do życia, w przeciwieństwie do tej z Ośrodka. Wszędzie roiło się od najróżniejszego kwiecia. Do dziewczynki od razu podeszła spokojnym i nieufnym krokiem łania. Chciała zbadać nową istotę. Miała w sobie wiele gracji i spokoju; jej bursztynowe oczy obserwowały dzieci ze zdziwieniem. Remeny, nie chcąc jej spłoszyć, stała nieruchomo, natomiast Newt od razu kucnął i zerwał kilka roślinek z podłoża, po czym wyciągnął rękę daleko przed siebie. Łania podeszła, zwabiona ulubionymi przysmakiem i zaczęła powoli podbierać z dłoni chłopca.

— Wczoraj widziałem jak jadła te kwiatki.

— Jest taka piękna — szepnęła rozmarzona. Wpatrywała ciągle oczy w magiczną istotę.

Pół godziny później Newt prowadził dalej Remeny w głębiny leśne, bowiem czas ich naglił; przed świtem musieli być z powrotem w swych łóżkach, inaczej mogła czekać ich kara, albo co gorsza, Stwórcy dowiedzą się o ich tajnych spotkaniach w lasku (który swoją posiadał zieleń stokroć bardziej ponurą od tej tutaj), o ilości informacji, które zostały przekazane Newtowi przez dziewczynę, o ich niezwykle dziwnej relacji.

Remeny nie mogła się nadziwić ilości kolorów, kształtów, zapachów. Las najpierw gęstniał, wszędzie było pełno drzew. Dziewczynka co chwilę potykała się o niesforne korzenie, których część wystawała naprawdę wysoko ponad ziemię, a Remeny, zapatrzona w piękno natury, nie zwracała na nie większej uwagi; Newt co chwila musiał podtrzymywać dziewczynę, ratując ją przed upadkiem. Po pewnym czasie gęstość roślinności zmalała, a delikatne światło księżyca przedzierało się gdzieniegdzie przez korony drzew, dając wrażenie tajemniczej aury. Światło księżycowe pomagało tej dwójce przechodzić między wąskimi szczelinami, pod grubymi konarami drzew oraz nad kamieniami, których było tutaj od groma.

— Jesteśmy już naprawdę niedaleko — powiedział Newt, przerywając ciszę.

Remeny odrzekła:

— Mam nadzieję, że nie zauważyli naszego zniknięcia... Jest tutaj tak pięknie, że mogłabym spędzić w tym miejscu całą wieczność, ale wciąż czuję obawy. Co jeśli się domyślili? — Głos jej na moment zadrżał.

— Spokojnie. — Chłopiec odwrócił się i położył dłonie na ramionach dziewczyny. — Pamiętaj, że dopóki jesteś przy mnie, nic ci nie grozi.

Ależ z Newta był amant, ach! W sumie, niewiele się zmienił, patrząc na niego teraz. Wciąż jest opiekuńczy, wspiera mnie, jest bardzo pomocny, troskliwy... Ale teraz przynajmniej mam tę pewność, że nie zakochałam się w chłopaku po kilku dniach znajomości, że już wcześniej coś między nami było.

Miejsce docelowe ich podróży było miejscem szczególnym. Molo nad jeziorem. Brakowało w nim sporo desek, a mech okalał je w całości. Woda była granatowa; może to skutek ciemności, a może niezwykłej barwy kamieni na dnie. Na jej tafli odbijał się księżyc, dziś wypadał nów. Jednak to była ta dobra strona, optymistyczna cześć tego miejsca. Po drugiej stronie jeziora znajdowała się pustka. Nicość. Susza. Drzewa były pourywane, nie było tam żadnej roślinności. Zero znaku życia.

— To wszystko — Newt wskazał palcem hen daleko — to wina słońca. Na pewno już o tym słyszałaś, prawda? — Dziewczynka przytaknęła. — Większość świata została pochłonięta ogniem. To jest jeden z powodów, dlaczego nas tutaj zabrali, dlaczego jesteśmy tak szczelnie zamknięci...

Newt wziął głęboki oddech, po czym kontynuował:

— Może trzymają nas, aby ocalić gatunek w przyszłości, a może jesteśmy częścią ich eksperymentu, a może jesteśmy na swój sposób wyjątkowi... Ciebie i resztę ekipy wiadomo, dlaczego wzięto. Macie dar. Natomiast nas? — Wskazał kciukiem na siebie. — Zapewne wy jesteście kluczem do zwycięstwa, a my tak po prostu zostaliśmy oddzieleni od rodzin...

— Nawet tak nie mów — Remeny obdarzyła go szczerym uśmiechem. — Wszystko będzie dobrze... Poza tym, pamiętaj, nawet jeśli twe przypuszczenia są prawdziwe, nigdy mnie nie stracisz.

Szatynka pierwszy raz odważyła się pocałować Newta w policzek; bowiem on już robił to kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt razy. Cała jej twarz spłonęła rumieńcem, ale nie przeszkadzało jej to.

— A teraz może pójdziemy usiąść nad jeziorem? — spytała cicho.

— Wpierw muszę zadać ci pytanie. — Chłopiec ujął jej dłonie i zaczął wpatrywać się głęboko w jej oczy. — Nazywasz mnie dziwnym przezwiskiem w swym języku. Ja również chciałbym mieć dla ciebie przezwisko. Jednak nie takie zwyczajne, takie mnie nie interesują. Nie chcę nazywać cię stokrotką, słoneczkiem czy też cukierkiem. Nie chcę również nazywać cię zrobieniem twego imienia, bowiem tak mówi na ciebie wiele osób. Chciałbym mówić do ciebie w sposób szczególny, taki, który będzie przeznaczony tylko dla ciebie. Czy od teraz mógłbym nazywać cię swoją dziewczyną?

Remeny chciała się odezwać, jednak Newt w jej minie rozpoznał minę "wygłoszę teraz monolog na co najmniej sto zdań, tak więc szykuj się". Jednak jej oczy powiedziały mu już wszystko. Nim zdążyła otworzyć usta, Newt złożył na nich pocałunek.

A później nastała mgła. Och, to tyle? A robiło się tak ciekawie...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Rozdział miał pojawić się dwa tygodnie temu, fakt. Jednakże mój laptop ponownie się zepsuł. Postanowiłam więc, że będę pisała na telefonie, jednakże nie mam pojęcia jak to wyszło. Część rozdziału jest bowiem pisana na laptopie, część na telefonie. Dodatkowo miałam niemałe problemy z Wattpadem na telefonie (aplikacja często się wyłączała, dodatkowo miałam problem ze znalezieniem części opcji). Jednakże teraz nauczyłam się już go obsługiwać i do końca roku będę pisała na telefonie, a następnie poprawiala rozdziały w szkole, w bibliotece. Rozdział ten (i błędy stylistyczne) zostaną poprawione jutro, nie mniej, mam nadzieję, że podoba się nawet w takiej formie. Wytrwałym dziękuję za przeczytanie, ciastko dla Was! 🍪

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro