XLVI
Śmiechy, chichy, harce, swawola. Chłopcy szczęśliwie przenosili wielkie pokłady drewna na Plac, Jeff i Clint wyglądali z Bazy, pilnując skrupulatnie Alby'ego oraz czekając na to, aż ich ktoś zmieni, Newt nadzorował Streferów, Minho śmiał się z Chucka, który, próbując rozpalić ogień, podpalił sobie włosy, a Remeny pomagała Patelniakowi w kuchni przy doprawianiu mięsa.
— No, no, nie syp tyle tych ziół! Wiem, że oni nie mają za grosza smaku, ale nie oznacza to, że musi być ich od klumpa! — Rugał ją co chwila mężczyzna.
— Wylaksuj trochę! Twoje kotlety są zwyczajnie mdłe. Myślisz, że dlaczego chłopcom smakował mój rosół, hmm? — Uniosła brew do góry.
— Jesteś niemożliwa, chyba zaczynam żałować swojej decyzji — burknął niezadowolony.
— Oj, już tak nie dramatyzuj! Jeszcze będziesz mi wdzięczny! — Zachichotała, mrużąc oczy. Remeny miała dość dobry humor. Wszystko zaczęło iść powoli po jej myśli, choć nie spodziewała się takiego obrotu spraw.
— Już się tak nie szczerz. I tak nie uda ci się skokietować tych kotletów. Może udałoby ci się to zrobić z tym tłuczkiem do mięsa — mężczyzna zakręcił narzędziem w dłoni — ale i tak nie dostaniesz go do swych małych rączek. Jesteś groźna, jedna uwaga z mej strony, a już pewnie mógłbym się pożegnać z myślą o dzieciach!
— Ciekawe, kto chciałby mieć z takim nadętym, gburowatym kolesiem dzieci, hmm? — Przerzuciła z jednej dłoni do drugiej solniczkę, po czym spojrzała rozbawionym wzrokiem na czarnoskórego chłopaka, który wyglądał, jakby miał wyjść z siebie i stanąć obok.
— Równie dobrze mogę powiedzieć to samo o tobie. Przecież nikt nie chciałby być z dziewczyną, która zachowuje się jak największy fuj! Niech ja skonam, na co żem się zgodził — pomachał rękami w geście załamania, na co Remeny zaśmiała się.
Przygotowania do imprezy szły naprawdę dobrze. Wszystko było już prawie gotowe. Każdy ze Streferów miał okazję uciec myślami od nieprzyjemnych zdarzeń, które miały miejsce się wydarzyć w przeciągu tych kilku dni. Po prostu roboty było tak wiele, że nie dało się skupić myśli na czymś innym!
Gdy Remeny wyszła z Patelniakiem, niosąc pełne tace mięsa, ognisko już się rozpoczynało. Cykady cykały w rytm bębenków, na których grał jakiś nieznany jeszcze szatynce chłopiec, ćmy fruwały wokół ognia, wyglądając jakby odprawiały rytuały szamańskie, a żuczki w trawie postanowiły urządzić sobie zawody sumo. Całość była niesamowicie wręcz spójna, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Nastolatkowie bez wyjątku na ten jeden wieczór mogli spokojnie zapomnieć o sporach i po prostu się bawić.
— Może ci pomóc? — spytał Minho, stając za Remeny.
— Nie musisz, poradzę sobie! — Odrzekła, próbując poprawić ramieniem pasemko, które postanowiło opaść na jej oczy.
— Jesteś tego pewna? — Mężczyzna wsunął irytujący kosmyk za ucho dziewczyny.
— Dziękuję... — zarumieniła się. — Tak, jestem pewna! To przecież tylko jakieś dziesięć kilo krówki, kurczaka, świnki i czegoś tam jeszcze! — Zaśmiała się nerwowo.
— Daj mi to, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę — wyrwał jej tackę z rąk.
— Ej! Niby w jaki sposób mogłabym zrobić sobie krzywdę tacką z mięsem, hmm? — Naburmuszyła się i skrzyżowała ręce.
— Hmm... możliwe, że w taki, że byś to upuściła sobie na nogi. Albo jakimś dziwnym trafem sfora wilków wybiegłaby z lasu i postanowiłaby się na ciebie rzucić, co z tego, że nie ma w tym lasku wilków. Alboo w taki sposób, że jesteś kaleką i potrafisz sobie zrobić coś z niczego. — Widząc jej naburmuszoną, lekko zdziwioną minę, zaśmiał się pod nosem i kontynuował. — Mam na myśli chociażby incydent w Zielni.
— Oj, ale to tylko lekkie draśnięcie było...
— Tak, mhm. Na pewno lekkie draśnięcie! — Skinął głową w kierunku jej dłoni. — Mam rozumieć, że prawie odcięcie sobie palca jest normalne, tak?
— Dramatyzujesz, Minhotaurze! — Skrzyżowała ręce w geście oburzenia. — A teraz odłóż to mięcho na pieniek. Miałam spotkać się z Newtem, po tym jak skończę ogarniać resztki martwych stworzeń, którym zabrakło dusz.
— Naprawdę lubisz takie irracjonalne synonimy, prawda? — Spojrzał na nią rozbawiony, po czym wykonał jej prośbę.
— Yep! Musisz się do tego przyzwyczaić, mam bogaty język w przeciwieństwie do ciebie. — Wystawiła mu język.
— Dobra, leć już, Akrobatko!
Remeny zaczęła się gorączkowo rozglądać, w poszukiwaniu złotowłosego chłopca. Wszystko wskazywało na to, że nie jest jej dane go znaleźć na placu głównym, więc postanowiła spytać innych mieszkańców Strefy. Gdy nawet to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, szatynka poddała się i postanowiła na niego zaczekać. Miała dość biegania wszędzie za Newtem, usiadła i zaczęła masować skronie.
— Miałaś do mnie podejść po zakończeniu pracy — Remeny poczuła uścisk na swoim ramieniu.
— Szukałam cię po całej Strefie, barani łbie! — Wyrzuciła ręce do góry i odwróciła się, wstając. — Gdzieś ty był?! — Szturchnęła Newta w klatkę piersiową.
— Czekałem na ciebie w Bazie. Mówiłem ci, że tam będę — poczochrał włosy szatynki.
— Och... nie pomyślałam, że mogłeś tam być. Najwyraźniej nie usłyszałam również, że mi to mówiłeś... — Zarumieniła się. W normalnych okolicznościach, Newt już dawno zostałby zrugany przez nastolatkę za to, że niszczy jej fryzurę, jednakże Remeny zupełnie nie zwróciła na to uwagi. — Ale nie zmienia to faktu, że mogłeś kogoś po mnie wysłać czy coś!
Chłopiec zrobił zdziwioną minę.
— Zrobiłem to. — Zmarszczył czoło, będąc w głębokim zdziwieniu.
— Niech zgadnę — Remeny dołączyła do dumania — Chuck? — Zwyczajnie rzuciła imieniem dziecka, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem.
— Tak... ciekawi mnie, gdzie się podział, bo miał pójść i cię znaleźć, a Minho już mi powiedział, że latałaś po całej Strefie, jakbyś miała ADHD... więc nie wiem, jak to możliwe, że on cię nie zauważył — wzruszył ramionami. — Dobra, a teraz chciałem z tobą porozmawiać, bo ognisko ogniskiem, ale kolejny klump się wytworzył i, bynajmniej, nie chodzi mi o problemy z kiblami.
Remeny kiwnęła głową. Ponownie usiadła na trawie, a chwilę później dołączył do niej Newt. Dziewczyna (jak zwykle) zaczęła skubać trawę.
— Alby się obudził. — Powiedział chłodno.
— I co z nim? Coś się stało? Wszystko w porządku? — Dziewczyna się zmartwiła. Chociaż tak naprawdę nie przepadała za Albym, martwiła się. W końcu, to człowiek. Żywa istota. Osoba, która teraz może więcej zmienić w Strefie, niż ona sama...
— Chciał powiedzieć, co widział. Wiesz, w trakcie Przemiany. To zawsze się kończy źle. Zacisnął łapska na swoim gardle i się chciał udusić. Z Tommym jakieś trzy minuty się z nim siłowaliśmy, psiamać. Jednak najgorsze jest to, że po wszystkim, on zwyczajnie powiedział, że nic nie robił. Już wiele razy widzieliśmy jak ludzie po Przemianie się zachowują, gdy chcą coś powiedzieć, ale nigdy nie nabrało to takiego obrotu. Dziwne...
Remeny odchrząknęła.
— Jeśli mogę spytać... co ja mam z tym wspólnego? Dlaczego chciałeś mnie widzieć, skoro ja... ja... ja przecież nic nie wiem. Wiem tylko odrobinę więcej od was — mrugnęła tępo kilka razy.
Newt się zbliżył do niej i objął jej dłonie kurczowo swoimi. Szatynka wzdrygnęła się. Ponownie zaczęła czuć przerażenie. Blondyn, widząc to, uśmiechnął się delikatnie i zaczął rozmasowywać jej zimną skórę kciukami.
— Nie bój się, nie będę krzyczeć ani nic — Newt mówił bardzo ciepłym i melodyjnym głosem, chcąc uspokoić Remeny. Jego głos był niezwykle kojący. — Jak wspomniałaś, wiesz więcej od nas. A to już czyni cię nie zwykle pomocną i potrzebną. Wiem, że to może być męczące, jednak sądzę, że jest coś, co ty wiesz, a czego my nie wiemy, a jest to nam potrzebne. Rozumiem, że może być ci trudno mi zaufać, w szczególności po tym, jak cię traktowałem na początku, ale uwierz mi, ja zwyczajnie chcę dobra tych sztamaków! — Uśmiechnął się szczerze. — Remeny — powiedział szeptem — on mówił, że ktoś przejął nad nim kontrolę.
Przez dziewczynę przeszedł zimny dreszcz. A co jeśli Ava to zrobiła? Szatynka była tego wręcz pewna. Kto inny mógłby wpaść na tak głupi pomysł? Tylko ta świrnięta kobieta. Remeny rozumiała, że może te informacje były dość cenne, jednak ich celem jest ucieczka z Labiryntu, a czy to by im nie pomogło?
— To tak samo, jak przejęli kontrolę nade mną... Wtedy, gdy było Zgromadzenie, na temat Thomasa. Wiesz, wtedy, gdy sobie rozcięłam rękę i bawiłam się w postać z horroru... znaczy się, oni się mną tak bawili... lepszego pomysłu na przekaz wiadomości nie mogli wymyślić, naprawdę... Wracając, w jego przypadku, on nigdzie nie odpłynął, a mnie tam zabrali, hmm... — Remeny myślała na głos. — Newt, co on mówił? Wiesz może, na czym skończył, gdy to się stało? To może być kluczowa informacja...
— Thomas wtedy był z nim sam w pokoju, on powinien wiedzieć... Nie rozmawiałem z nim jeszcze na ten temat. — Blondyn zmarszczył ponownie czoło.
— Wiesz może, gdzie on jest? Muszę z nim porozmawiać. Możliwe, że on wie coś, co ja już wiem, ale nie do końca... znaczy się, chodzi mi o to, że może on chciał powiedzieć coś, co ja wiem, ale nie wiem, tylko się dopiero dowiem... to nie ma sensu! Chodzi mi o to, że...
— Uspokój się — uścisnął mocniej swoje dłonie na jej. — Możemy to załatwić jutro rano. Jesteś tutaj kilka dni, a i tak już cię nieźle wykończyliśmy. Rusałko, czas na trochę odpoczynku, idź się pobawić, w końcu nie co dzień mamy ognisko — pocałował ją w czoło, wstał i odszedł, pozostawiając ją w szoku.
Remeny siedziała jeszcze przez parę chwil, tępo wpatrując się oczkami w przechodzących przed nią chłopców. Dopiero gdy jakaś mrówka zaczęła jej wchodzić po ręce, zrozumiała, co się właśnie stało. Brązowooka wstała, strzepała z ramienia natrętnego owada i zadecydowała zrobić to, co doradził jej Newt – zabawić się.
Zabawa już rozkręciła się do tego stopnia, że spora część chłopców tańczyła, inna piła nieznany Remeny napój, niektórzy grali na instrumentach, kilkoro smażyło sobie przyrządzone przez szatynkę mięso, a mała grupka po prostu siedziała i rozmawiała. Dziewczynie udało się wypatrzeć wśród nich Jeffa. Zdecydowała się do niego podejść, a raczej pokonać tor przeszkód, który dzielił ją od nastolatka. Remeny musiała wykonać slalom między paroma Streferami, którzy grali w karty, przeskoczyć nad leżącym rudowłosym chłopcem, którego już kojarzyła ze Zgromadzenia, wyminąć Winstona, który topił swe smutki w (chyba) jakimś dziwnym alkoholu oraz przejść pod stolikiem, bowiem nie było szansy na wyminięcie go.
— Siemka, Jeffy! — Remeny klepnęła go przyjacielsko po plecach.
— Och, cześć... Remeny — jej imię wciąż było niekomfortowe do użytku dla większości Streferów. — Coś się stało?
— Nie. — Wzruszyła ramionami. — Chciałam po prostu z tobą porozmawiać. Wiesz, podejrzewam, że mieliście już wiele tego typu imprez, a chciałabym się dowiedzieć i zrozumieć parę rzeczy... jeśli ci to oczywiście nie będzie przeszkadzało, mogę zadać ci kilka pytań? — Uniosła obie brwi do góry i uśmiechnęła się, niczym pięcioletnia dziewczynka, która obserwowała uważnie nową lalkę zza futryny sklepu.
— Pewka — odpowiedział przyjaznym głosem. — Więc, co, Uciekinierko, chciałabyś wiedzieć?
— Co to za napój, którzy wszyscy piją? Jakiś rodzaj alkoholu? Nie widziałam, żeby w Pudle były jakieś mocniejsze pićka... Znaczy, wieeeesz, może coś tam było, ja tam nie wiem — podrapała się zażenowana po czubku głowy. — Wracając, co to jest? — Wskazała palcem na słoik, który trzymał jeden ze Streferów.
— Bimber. Gally się w nim specjalizował, a że zrobił zapasy dawno temu, mamy go teraz pod dostatkiem — chłopiec zdawał się być lekko zmieszany. Dobrze wiedział, co Gally zrobił Remeny i nie chciał wywoływać u niej nieprzyjemnych wspomnień, które i tak ciągle były przed jej oczyma.
— Och... właśnie — przełknęła głośno ślinę — gdzie on jest? Co z nim będzie? — Głos jej zadrżał na ostatnim zdaniu. — N-nie ma go tutaj ni-gdzie...?
— Spokojnie, jest zamknięty w Ciapie. Rada postanowiła go zawiesić tymczasowo w swoich obowiązkach Opiekuna, jednakże nie został zesłany na Wygnanie... Po jakimś czasie kwarantanny, nie wiemy jeszcze jak długim, zostanie on przywrócony do swych obowiązków. Jak na razie będzie tam siedział jedynie o wodzie.
— Dobrze słyszeć — wydukała z powodu guli w gardle.
— Byłem pewien, że będziesz miała nadzieję na to, że on zostanie Wygnany albo coś takiego... — zmieszał się. Zdziwiony podrapał się po podbródku. — Zresztą, nieważne. Zrobiliśmy to ognisko żeby się bawić i zapomnieć o wszystkich przykrościach. Chcesz jeszcze coś wiedzieć? — Jeff postanowił zmienić temat, widząc na zestresowaną Remeny.
Remeny musiała pomyśleć. Zacisnęła mocniej dłonie na swoich biodrach oraz przygryzła dolną wargę. Zaczęła wyglądać jak niewinny kotek, który zgubił swoją mamę i nie potrafił jej znaleźć.
— Jakie są tutaj instrumenty? — spytała szeptem.
— Hmm... nigdy się tym za bardzo nie interesowałem. Jednak wydaje mi się, że jest tutaj parę fletów, bębenków, fletnia pana... znajdzie się jeszcze jakieś banjo! — Uniósł prawą dłoń do góry z palcem skierowanym ku niebu. — Ooo, i jeszcze gitara! — Zdawał się być z siebie zadowolony. — Nigdy nie potrafiłem grać na tym ustrojstwie... Klump by mnie chyba strzelił, gdybym miał obowiązek nauki gry na tym cośku.
Remeny zachichotała. Słysząc wyraz gitara przypomniało jej się coś. Jakaś piosenka. Była ona dość ciężko brzmiąca. Dziewczynie udało się wyłapać perkusję, gitarę elektryczną. Wokal zdawał się być rozmyty. Szatynka próbowała usłyszeć poszczególne wyrazy, jednak było to naprawdę trudne. Całość była bardzo spójna, ale zamazana. Widoczna jakby przez mgłę. No tak... to pewnie wina utraconych wspomnień, pomyślała Remeny. I tak mam szczęście, że cokolwiek sobie przypominam. Po chwili zrozumiała jeden wyraz w tekście (jak jej się zdawało, znajdował się on w refrenie). Diabeł. Tylko dlaczego akurat teraz usłyszałam taką piosenkę...?
— Halo? Żyjesz — Jeff pomachał jej dłonią przed oczami. — Uciekinieeerko?
— Co? — Remeny wzdrygnęła się i mrugnęła parę razy dla pewności, że znajduje się w Strefie. Muzyka przestała grać. — Wybacz... zamyśliłam się — na jej twarz wkradł się rumieniec. Wyglądała teraz jak dorodny pomidor.
— Haha, nic się nie stało! — Powiedział Jeff, po czym dał jej kuksańca w lewe ramię. — Masz jeszcze jakieś pytania?
— Nie, chyba nie... znaczy, mam, ale są takie głupie, że nie warto pytać. — Skrzywiła się, po czym wykonała dość niezrozumiały gest dłonią. — Zresztą, nieważne już! Życzę ci dobrej zabawy, sama mam zamiar również skosztować odrobiny rozrywki! — Jej oczy niemalże zniknęły za ogromnym uśmiechem, który pojawił się na jej twarzy.
— Och, dobrze... — chłopiec w pierwszej chwili zdawał się być zmieszany, jednak po kilku sekundach banan również wpłynął na jego twarz. — Miłej zabawy tobie też, Njubi!
Remeny zignorowała określenie, którym nazwał ją Jeff i ruszyła w swoją stronę. Wiedziała, że Plaster nie miał nic złego na myśli, że było to po prostu pieszczotliwe. Uśmiech nie znikał z twarzy dziewczyny. Prawda była taka, że nie wiedziała, co takiego chce zrobić. Usiadła obok jakiejś ławki i oparła się o nią. Racja, głuptasie, najlepiej usiąść obok ławki, na trawie, żeby jakieś mrówki cię zeżarły, a nie na niej, prawda? Idiotka... Zaczęła rozmasowywać swoje knykcie i zamknęła oczy. Podczas pracy w kuchni kilka razy uderzyła z całej siły w blat ze złości na Patelniaka... Złości? Niee, to nie była złość... Chociaż chłopak ją irytował, nie mogłaby powiedzieć, że jest na niego zła. Może mieć na niego focha, ale zła? Mało możliwe.
W sumie to... co ja mam robić? Nie znam tutaj nikogo oprócz kilku Sztamaków. Nie mogę nagle podejść do jakiegoś randoma i powiedzieć hej, jestem Remeny, ale ty mnie już znasz, a ty, jak się nazywasz? piskliwym głosikiem, bo ich do siebie zrażę... Zresztą. Czy ja naprawdę chcę ich poznawać? Jeszcze kilka godzin temu najchętniej by mnie powiesili, pociachali, udusili, utopili albo po prostu zesłali na śmierć Bóldożercom. Ech, ciężkie życie kobiety w świecie, gdzie są sami napaleni samce alfa, och, ciężkie. Remeny poprawiła kosmyk, który cały wieczór wychodzi zza ucha i spada jej na oko. Żałosny jesteś, wiesz? Jakbyś nie mógł zostać za moim uchem.
— Wciąż cię irytuje, co nie? — Remeny poczuła klepnięcie w głowę, po czym usłyszała odgłos jakby ktoś rzucił worek ziemniaków po jej prawej stronie.
— Minho, przytyło ci się chyba... Miałam wrażenie, że ktoś rzuca jakieś zwłoki obok mnie, a to tylko ty — powiedziała. W jej głosie łatwo było wyczuć sarkazm, a zadziorny uśmieszek tylko potwierdzał tę tezę. Jej oczy wciąż pozostawały zamknięte.
— Powiedziała to do mnie anorektyczka! Słońce, ja muszę jeść, ponieważ i tak spalam tysiące kalorii dziennie, podczas biegu! Ty natomiast pracujesz w kuchni. Niby anorektyczka, a jednak praca w kuchni na pewno ci się przysłuży — dźgnął ją palcem w brzuch.
Remeny pisnęła. Jej oczy zaszkliły się łzami, przez co momentalnie je otworzyła.
— Ejże, ejże, spokojnie! — Ni stąd, ni zowąd pojawił się Newt, który od razu zainterweniował. — Dlaczego wy ciągle się kłócicie, co?
— To nie ja! To on! — Wskazała palcem na Minho, przykładając mu go praktycznie do nosa. — Przyszedł tu do mnie, zakłócając mój boski spokój, bo jak wiesz, Newti, ja jestem boginią Hel, zaczął mi zarzucać różne nieprzyjemne rzeczy i na dodatek mnie zaczął dźgać!
— Co?! Nieprawda! Newt, kogo posłuchasz? Tej wariatki? — Wskazał na szatynkę kciukiem. — Czy może swojego przyjaciela? Hmmmm? — Mruknął, przybliżając się do kolan Newta.
— Ehhh... — Mruknął zażenowany blondyn, kładąc dłoń na twarzy tak, aby zakryła większość jej powierzchni.
— No co? — spytała zdziwiona Remeny. — To ten gość się wywyższa! Jeszcze tylko skrzydeł normalnie mu brakuje! — Warknęła.
— Ale takich anielskich, co by mi pasowały do mojej wspaniałej fryzury, coo? — Zacmokał.
— Chyba raczej muchy — szepnęła z wyraźnie nakreślonym grymasem na twarzy.
Twarz Minho zaszła fioletem. Następnie szarością. Szatynka nie mogła powstrzymać śmiechu i wraz z Newtem zaczęła tarzać się po ziemi. W tym samym czasie Azjata mordował ich wzrokiem, wypruwał z nich flaki, wrzucał do szybu windy, robił urocze zdjęcia, gdy Bóldożercy ich pożerają...
— To nie jest zabawne! — krzyknął, choć widać było, że sam miał ochotę się zaśmiać. — A teraz przepraszam państwa bardzo, ale skoro tak dobrze bawicie się w dwójkę, nie będę wam przeszkadzać, humpf! — Strzelił focha z tak wielkim impetem, że Stwórcy musieli to poczuć w swojej bazie.
Przez następne kilka minut Remeny wraz z Newtem leżeli na trawie. W pierwszych chwilach można było usłyszeć jeszcze śmiech, który stopniowo cichł. Dopiero, gdy Minho oddalił się na dość sporą odległość, między nimi nastąpiła cisza.
— Idziemy coś zjeść? — spytał w końcu Newt, przerywając błogą ciszę.
— Och... — Remeny się lekko zmieszała. — Chętnie!
Szatynka wstała ostrożnie, podpierając się wpierw łokciami, a później całymi dłońmi o brudne podłoże. Następnie wyciągnęła swoją prawą dłoń do chłopaka, któremu dość mozolnie wychodziło wstawanie. Pochwycił ją swoją lewą ręką i przy pomocy Remeny szybko wstał.
— Dziękuję — powiedział i się uśmiechnął.
W momencie, gdy Remeny chciała puścić dłoń Newta, on ją mocniej zacisnął. Na twarz szatynki wstąpił rumieniec, ale nie protestowała. Również mocniej zacisnęła swoje palce na jego i dała mu się poprowadzić w stronę stołu.
— Przepraszam, że cię spowalniam — mruknął, a jego policzki poróżowiały.
— Nic nie szkodzi! Przecież rozumiem, że możesz mieć z tym trudności!
Remeny spojrzała kątem oka na jego nogę.
Naprawdę to rozumiem...
***
— Rozumiesz to? Ten idiota, hik!, postanowił tak po prostu cię zostawić, hik! Ale ja od razu wiedziałem, co mam robić, hik! — Wymamrotał rudowłosy do Newta.
— Stary, pamiętam tę historię. Opowiadałeś mi już ją — powiedział Newt, po czym przy ostatnich trzech wyrazach ściszył głos — jakieś trzysta razy...
Remeny, widząc to, zachichotała. Przez cały wieczór Newt nie odstępował jej na krok. Towarzyszył jej przy każdej czynności, pomagał zrozumieć nowe rzeczy. Wspierał ją nawet, gdy długowłosy blondyn uczył grać na bębenkach oraz gdy oparzyła się iskierkami, które ciągle uciekały z ogniska, jakby chciały uciec przed chybną śmiercią z rąk szalonego ojca.
— Idziemy pod las? Tam będzie ciszej, a już widzę, że jesteś zmęczona — mruknął do niej, ściskając ją mocniej za dłoń. W trakcie tego wieczoru puścił ją tylko dwa razy — w momencie, gdy nabijali sobie mięso, warzywa i chleb na patyki oraz gdy dziewczyna została zaatakowana przez płomyczki.
— Co? — W jej oczach zaświecił się niepokój.
Las. Miejsce, gdzie prawie została splugawiona przez Gally'ego. Budził w niej niepokój. Chociaż dobrze wiedziała, że jest on zamknięty i tak lęk w niej narastał. Wspomnienia powracały. Jej serce biło szybciej i szybciej, po czym przestawało na chwilę bić. I tak ciągle. Oddech stał się przerywany, niespokojny. Palce zaczęły ponownie wyginać się w różne kierunki, byleby tylko zapomnieć o tym. O nim. O strachu...
— Spokojnie — Newt objął ją szczelnie ramionami. — Jeśli nie chcesz, nie musimy...
Idiotka! Przecież to Newt. On cię uratował tyle razy. Jesteś z nim bezpieczna...
— Ni–e — głos zadrżał w jej drobnych ustach. — Ufam ci, przy t–tobie czuję się be–e–ezpieczna — wtuliła się w jego ciepłe ciało szczelniej. Potrzebowała teraz tego. — Chodźmy.
— Jesteś tego pewna?
— Tak. — Jej głos brzmiał o wiele pewniej.
Kilkanaście minut później siedzieli już obok siebie, na jakimś pieńku drzewa, na skraju lasu. Remeny opierała głowę o ramię Newta, a ten obejmował ją ramieniem. Wyglądali jak para, chociaż byli tylko przyjaciółmi... ale czy na pewno?
— Chcesz się napić? — spytał Newt, pokazując jej przed oczyma słoik, z którego przed chwilą sączył pewną bursztynową ciecz.
— Ja nie wiem, ja...
— Spokojnie — zaczął ją miziać po włosach. — Od dwóch łyków się nie upijesz. Dodatkowo pamiętaj, że ja jestem odpowiedzialny i jeśli sądziłaś, że...
Do Remeny właśnie dotarło to, co Newt chciał jej przekazać.
— Nie! — Pisnęła. — Nie myślałam o tym, że mogłabym chcieć zrobić z tobą coś głupiego albo...
Chłopak przystawił jej słoik do ust, po czym delikatnie przechylił. Z początku Remeny była spłoszona, jednak po paru łykach rozpłynęła się w dość ostrym, ale i smacznym smaku alkoholu. Wypiła jeszcze kilka łyków, po czym gestem dłoni pokazała Newtowi, że tyle jej wystarczy.
— I jak? Było tak źle? — Uniósł prawą brew do góry. Alkohol zaczął na niego wpływać, jego policzki stawały się różowawe, a przyczyną tego na pewno nie było zawstydzenie.
— Nie... Tak właściwie to... dziękuję — uśmiechnęła się.
— Nie ma za co!
Słoik bimbru później, Newt i Remeny byli trochę bardziej wyluzowani. Zaczęli rozmawiać o sprawach, które z początku mogły zdawać się dość błahe, ale później przerodziły się w dość poważne tematy, dotyczące kłótni, żali, przyjaźni, a nawet chęci wspomnień...
— Remeny — szepnął jej imię z czułością — proszę cię, nie zabij mnie...
Chłopak zbliżył się do jej twarzy i nim szatynka zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, ich usta się zetknęły. Nastała znów cisza. Świetliki przeleciały kilka razy koło pary nastolatków, która wciąż tkwiła w pocałunku. Kilka łez zaczęło leniwie spływać po policzku szatynki.
— Idiota! — Krzyknęła, gdy w końcu udało jej się ruszyć, a jej dłoń spoczęła na policzku mężczyzny. — Dlaczego?! Dlaczego to zrobiłeś? — Kolejne krople słonej cieczy dołączyły do tamtych.
— Ja... przepraszam — dotknął opuszkami palców bolącego miejsca.
— Dlaczego? — Szepnęła niemal niesłyszalnie.
— Zależy mi na tobie... chciałbym sprawić abyś była szczęśliwa, wybacz. Chcę widzieć codziennie twój uśmiech, wdychać zapach twego szczęścia, napawać się widokiem radości twych oczu. Jednak nie udaje mi się to i jedyne co u ciebie wywołuję to łzy... Przepraszam — zamknął oczy.
Newt szykował się już do odejścia. Oparł się lewą dłonią o pień i chciał już wstać, kiedy poczuł dotyk chłodnych dłoni, na swoich policzkach.
— Ja ciebie też — powiedziała, ścierając rękawem bluzki łzy ze swoich policzków.
— Co? — spytał zmieszany chłopak. Momentalnie rozszerzył szeroko oczy.
— Ja ciebie też kocham...
Remeny złączyła ich usta ponownie w pocałunku. Delikatnym i czułym. Przepełnionym niezidentyfikowanym uczuciem, które przeciętny człowiek nazwałby miłością... Jednak czy w tym okrutnym świecie istnieje coś takiego?
W momencie, gdy dziewczyna uniosła powieki, miała nadzieję ujrzeć Newta. Jednakże nie stało się to. Ponownie zaatakowało ją białe światło, a dziewczyna nie miała jak się mu przeciwstawić. Poddała się i przez następnych kilka sekund czuła jak ciepło chłopca znika...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam bardzo, że mnie tyle nie było...
Wena ode mnie znowu uciekła... ale tym razem obiecuję na moje imię (#Noragami), że Was nie opuszczę i do końca czerwca skończę pierwszą część tegoż oto fanfiction. Wybaczcie mi.
Tymczasem mam nadzieję, że fani Rinho mnie nie opuszczą, ponieważ mam zamiar napisać z nimi wiele one shotów. Ten parring nie miał zwyczajnie racji bytu w moim opowiadaniu, ponieważ zaczęłam je pisać z myślą o Nemeny. Jest to uwarunkowane późniejszymi wydarzeniami, o których Wy nawet sobie nie śnicie...
No cóż, fani Remeny, napijcie się dzisiaj bimbru (albo Piccolo) i świętujcie! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro