Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIX

Większość z chłopców odwróciła się gwałtownie. Opiekunowie (jak zdążyła zobaczyć przez ułamek sekundy) trzymali wielki pręt w dłoniach. Miał on około sześć metrów długości (widziała go chwilkę, więc jej mózg nie zdążył do końca obliczyć) i był zrobiony z (prawdopodobnie) aluminium. Na jego końcu była obroża, która była zapięta na... Nie trzeba chyba kontynuować? Opiekunowie nie mieli zamiaru się odwracać. Jedynie Newt skierował na chwilę wzrok, ale wymienił z Nią króciutkie spojrzenie, po czym odwrócił się zmieszany i kontynuował pracę.

— Przestańcie w tej chwili! — krzyknęła ponownie.

Nieświadomie zaczęła obmacywać swoje spodnie w poszukiwaniu kieszeni, z których mogłaby wyjąć nóż w razie konieczności. Dopiero teraz o tym pomyślała... Jaka ja jestem głupia! Przecież oni mi zmienili spodnie! Ominęła przeszukiwanie pokoju, mając nadzieję, że nic ważnego w nim nie ma... Kolejny błąd. Zrobiła ich już sporo, a lista nie przestawała rosnąć...

Nie miała zielonego pojęcia co miała zrobić. Jedynie krzyczała na całe gardło, mając nadzieję coś wskórać:

— Błagam was, przestańcie! Nie rozumiecie, że on cierpi! Rozumiem, że źle postąpił, ale przecież on jest chory! To niesprawiedliwe!

I wtedy olśniło ją. Dostała znak, niczym od Boga. Między źdźbłami trawy ujrzała jakiś malutki błysk. Kucnęła, aby to sprawdzić, chociaż i tak już wiedziała co to jest...

Sekundę później znów stała. Jedyną różnicą było to, że w jej ręce był srebrny nóż, a na jej twarzy widniał smutny uśmiech.

— Nie każcie mi tego używać! Przestańcie, a nic wam się nie stanie! — Dziewczyna nie panowała już do końca nad sobą, powoli zaczynało ogarniać ją szaleństwo. Nie mogła przerwać swojego planu w połowie, więc brnęła dalej.

Kiedy nie było żadnej odpowiedzi ze strony chłopców (nawet Thomasa) postanowiła coś zrobić. Nieważne co, byle coś robić, byle się nie cofać. Wrota się jeszcze nie zamknęły – były dopiero w połowie – więc ona miała jeszcze szansę działać. Miała szansę, aby uratować czyjeś życie.

Nie wiedziała nawet czy przebywanie w Strefie, w Labiryncie można nazwać życiem... Bardziej egzystowaniem. Chyba, że znajdą życie... Może wtedy coś się zmieni i będzie można poczuć lekką woń, jaką posiada ten piękny dar.

Podeszła szybkim krokiem do Streferów którzy instynktownie się cofnęli.

— Ona ma nóż! — Usłyszała krzyk po swojej prawej stronie.

— Trzeba ją obezwładnić! Jest szalona! — Tym razem po lewej.

Dwóch mężczyzn podeszło do niej. Obydwaj wyglądali na około dziewiętnaście lat. Wyjęli już ręce, aby ją złapać i obezwładnić, jednak Ona nie miała zamiaru tak łatwo się poddać. Pod wpływem adrenaliny dźgnęła jednego w ramię. Chłopak wrzasnął chrapliwym głosem i się odsunął:

— Dźgnęła mnie!

Drugi z chłopców poszedł pomóc koledze... Ona nie wiedziała co miała robić, więc stała nadal w pozycji obronnej. Szkarłatna maź była teraz na nożu, który nadal dzierżyła w swojej ręce. Palce były z całej siły zaciśnięte na jego rękojeści. Czuła się jakby trzymała miecz, a nie zwykły kuchenny nóż do krojenia mięsa... Zdawało jej się, że serce zaraz wyskoczy z jej klatki piersiowej...

— Odłóż ten nóż, a wybaczymy ci to! — krzyknął ktoś po jej lewej stronie. — Nie zostaniesz ukarana!

— W dupie mam to! Możecie mnie nawet jutro wygnać, jednak wiedzcie, że ja się tak łatwo nie poddam! I tak tutaj wrócę! — Szaleńczym wzrokiem omiatała wszystkich. Nie wiedziała do końca co mówiła, jednak była pewna, że musi w tym tkwić jakieś ziarno prawdy. Jej podświadomość mówiła to. Chociaż była zdesperowana – ona jedna, ich pięćdziesięciu...

I wtedy usłyszała to. Ten rozpaczliwy krzyk, który oznaczał, że Ben znalazł się już za Wrotami, które zbliżały się do siebie w szybkim tempie. Musiała jakoś zareagować... Nie mogła tak po prostu stać i czekać na nieuniknione.

Ponownie ruszyła się z miejsca do przodu. Nie wyłapywała już nawet żadnych zdań, które do niej mówili. Jedynie dziwna cisza, a zarazem wielki hałas. Chociaż starała się zachować spokój, nie było to takie łatwe... Nie rządziła już do końca swoim ciałem. Coś ją samo sterowało i jakimś dziwnym trafem pomagało jej to...

— Minho, ona tylko tobie i Thomasowi ufa! Przekonajcie ją! — Ułyszała nagle.

O nie, kotku... Ze mną nie będzie tak łatwo!, pomyślała.

— Zostawcie go! — krzyknęła ostatni raz. — Jak nie, to...

I wtedy coś nią szarpnęło. Wciągnęła szybko powietrze, jak gdyby miała ostatni raz w swoim życiu zaczerpnąć go. Jak gdyby miała umrzeć... Silne ręce oplatały jej ciało tak, że nie miała prawa do najmniejszego ruchu. Jedna z rąk oprawcy znajdowała się na jej ustach, a druga centralnie na brzuchu. W jej ręce już dawno nie było noża. Leżał parę metrów dalej, bo upuściła go niechcący... Bomba zrobiona ze strachu właśnie wybuchła w jej wnętrzu tak, że najmniejsze jego odłamki zostały powbijane w każdą komórkę, która budowała jej ciało, niniejszym tworząc granat, który miał szansę wybuchnąć w każdej chwili.

Jak granat, który znajdował się w jej głowie.

Jak granat, którym była...

Pragnęła dowiedzieć się, kto ją złapał. Wrota nadal się nie zamknęły... Jak to możliwe, że dzisiaj tak długo się zamykają? Chociaż była w niezbyt komfortowej sytuacji, takie oto pytanie nasunęło się jej jako pierwsze.

Zaczęła się szamotać, wierzgać nogami, starać się odepchnąć rękę oprawcy. Jednak było to zbyt trudne. Był on zbyt silny, a ona za słaba i zbyt zdesperowana...

— Świeżyno, uspokój się! Robię to dla twojego dobra! — Usłyszała znajomy głos.

Chociaż nie chciała tego zrobić swojemu przyjacielowi... swojemu irytującemu i dość wkurzającemu przyjacielowi, musiała to zrobić, aby uratować Bena. Nie wiedziała dlaczego jej tak na nim zależy, jednak czuła, że musi to zrobić...

Z całej siły zacisnęła zęby na ręce Minho. Chłopak krzyknął z bólu i zaskoczenia. Jednak nadal jej nie puszczał. Jedynie odsunął rękę od jej ust, co dało jej maleńką szansę na ucieczkę...

Uderzyła łokciem, który został uwolniony, w żebro przyjaciela. Nie chciała tego, oj nie chciała... Musiała. Naprawdę musiała. Serce waliło jej jak oszalałe, jednak chęć wolności była większa. Zaczęła się jeszcze bardziej szamotać. Chłopak dzielnie ją trzymał.

— Przestań! — krzyknął ostatni raz.

I wtedy usłyszała ten sam dźwięk, co dnia poprzedniego. Ten sam cholerny dźwięk, który świadczył tylko o jednym...

Wrota zamknęły się z łoskotem. Ten trzask przyprawił ją o mdłości.

Ona przestała się już szamotać. Straciła nadzieję.

Wówczas stało się coś dziwnego... Coś, czego nie pamiętała tak prawdziwie ze swojego poprzedniego życia. Chociaż działo się to przelotem, to nie tak prawdziwie...

Zaczęła płakać po raz pierwszy od przybycia do Strefy. Prawdziwie płakać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro