Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX



— Akrobatko! Wstajemy! — Jakiś nerwowy głos próbował zmusić Ją do pobudki.

Nastolatka przeciągnęła się i przesunęła wiklinowy koszyk na bok tak, aby nie spadł. W środku był jeden wianek z maków, jeden z niezapominajek i masa kwiatków. W nocy nawet nic jej się nie śniło, oprócz tego, że tamta kobieta chyba znowu ją odwiedziła. Jednak nawet jeśli miało to miejsce, nie pamiętała tego... Ziewnęła przeciągle i spojrzała na dół. Ujrzała tam Minho.

— Czego chcesz? — Krzyknęła, przecierając oczy.

— Alby powiedział abym cię obudził, bo wiedział, że gdyby on sam chciał to zrobić, to by już nie żył! — Palcami zaczęła przeczesywać swoje włosy, przy czym niechętnie słuchała kolegi. — Masz dziesięć minut na wymalowanie się i takie tam! Musisz się szybko ogarnąć, bo mamy mini wycieczkę. Zaraz po niej pójdziesz na śniadanko.

— Nie jestem głodna — oczywiście skłamała.

— Nie jesz od nie wiadomo jakiego czasu! Jesteś anorektyczką czy jak?

Nie odpowiedziała. Na swoje wpół rozczesane włosy wpięła czerwony wianek. Założyła ucho koszyka na zgięcie łokcia i złapała się dwoma dłońmi za lianę. Zjechała po niej z gracją, jak na kobietę przystało.

— W tamtej skrzyni były różne damskie ubrania i w ogóle... Mogłabym poprosić o jakąś bluzkę i spodnie? Chcę wziąć prysznic...

— Z tym już do Alby'ego albo Newta, Świeżyno. Poza tym ta bluzka pasuje ci do tej girlandy na głowie.

— To jest wianek, ośle – zmrużyła oczy. – To mógłbyś zdobyć dla mnie jakąś bluzkę. Prooooszę — zrobiła oczy szczeniaczka. — Ja nie chcę się widzieć ani z jednym, ani z drugim... Obydwoje mnie wpurwiają.

Chłopak się zaśmiał.

— Widzę, że już przyzwyczaiłaś się do naszego języka, nie?

— Nie mam zamiaru się przyzwyczajać. — Odpowiedziała przekonana, że tylko się przejęzyczyła. — A teraz przepraszam szanownego pana, idę do toalety. Jakbyś mógł przynieść mi tę bluzkę pod prysznic, to byłabym ci bardzo wdzięczna — posłała mu buziaka i odeszła tak, aby nie miał wyboru.

Spokojnym spacerem udała się do strefy z toaletami. Wiatr delikatnie przewiewał jej włosy, na których dzielnie trzymał się wianek. Chociaż miała całe pomięte ubrania, to i tak wyglądała w nich zniewalająco. Zresztą, nie było się co dziwić. Miała świetną figurę, a uświadomiła to sobie dopiero pod prysznicem.

To uczucie było błogosławieństwem. Ciepła, wręcz gorąca woda spływała po jej rozgrzanym ciele, zmywając cały brud, który zgromadziła na sobie przez spanie w lesie. Jej skóra pragnęła wchłonąć jak najwięcej tego świętego płynu, który utrzymywał ją przy życiu. Od razu czuła się o wiele lepiej.

Nagle ktoś zapukał do drzwi i cała atmosfera prysła. Ona musiała się wyrwać z krainy swoich marzeń i wyjrzeć zza parawanu, aby sprawdzić kto puka.

— Kto tam? — spytała.

— Twój książe. Przyjechałem na białym rumaku z ważną dostawą do ciebie, o pani. Mianowicie jedwabnie miękka, krwistoczerwona bluzka, która idealnie podkreśli kolor twojej girlandy — powiedział.

— Wejdź, Minhotaurze ty mój i odłóż rzeczy na półkę. Przyniosłeś ręcznik? — Zakryła się znowu za parawanem, mając nadzieję, że kolorowy materiał jest nieprześwitujący, i wróciła do brania prysznica. Drzwi otworzyły się, przynosząc ze sobą zimno poranka.

— Tak, przyniosłem go. Jak coś, to wszystko kładę na półce... Ej, a mogę tu zostać albo wskoczyć tam do ciebie? Będzie fajnie!

— Jakbyś spróbował, to wiesz, że byś nie żył, prawda? Udusiłabym cię albo podcięła ci gardło, albo dźgnęła parę razy nożem w brzuch, albo pobiła na śmierć — zamyśliła się. — W każdym razie byłbyś co najmniej martwy. A teraz wyjdź, spełniłeś swe zadanie znakomicie.

— A co jeśli nie chcę? — Zaczął się z nią droczyć, słyszała to w jego głosie.

— Mówiłam ci ułamek sekundy temu, co zrobię, skarbie. — Powiedziała kąśliwie. — Masz dwie opcje; albo przeżyjesz, albo umrzesz w męczarniach. Co wybierasz?

— Wolę chyba zaryzykować, laluniu...

— Podaj mi ręcznik — wyłączyła wodę, ale nie wystawiła ani palca za parawan. Kiedy nie było odzewu z drugiej strony westchnęła i powtórzyła prośbę. — Podaj mi ten cholerny ręcznik, smrodasie.

Minho się tylko zaśmiał i przerzucił jej zielony ręcznik na drugą stronę. Chłopak miał rację. Ten język wszedł jej już w krew. Po niecałym dniu.

— W tej chwili zapewne bym jeszcze spał, a co ja robię? Siedzę w łazience z laską i czekam aż ona wyjdzie spod prysznica... Chyba pierwszy raz wypowiedziałem takie zdanie od...

— Od zawsze? — Odsunęła parawan. Była owinięta ręcznikiem; mokre włosy były zarzucone do tyłu, jednak jakieś niesforne pasemko się zbuntowało i opadało na jej oko.

— Muszę ci przyznać, że masz niezłe nogi — skanował ją wzrokiem. — Szkoda tylko, że nie odsłoniłaś odrobinę więcej, wtedy miałbym lepszy pogląd na — odkaszlnął — inne twoje atuty. Wiesz, że możesz to jeszcze zrobić, co nie?

— Rozumiem, że masz coś koło siedemnastki i jesteś spragniony emocji, i w ogóle różnych rzeczy — zaśmiała się — ale polecam ci zmienić orientację, bo wiesz, że nie masz szans, aby zobaczyć mnie bez tego ręcznika? No chyba, że dałbyś mi buty... Wtedy mogłabym to przemyśleć — pokazała swoje białe zęby i podniosła obie brwi do góry.

— To ja lecę po te buty. Jaki masz rozmiar? — Spojrzał na jej obuwie, które miała na sobie wcześniej i wybiegł z łazienki jak poparzony. Ona wiedziała, że Minho tylko sobie żartuje, ale wolała się ubrać na wypadek, gdyby coś mu odwaliło, i zechciałby wrócić.

Spojrzała kątem oka na to, co jej przyniósł. Czerwony top i czarna, męska kurtka skórzana. Widać było, że się postarał, więc Ona musiała mu się jakoś odwdzięczyć. Postanowiła, że strolluje przyjaciela i że da mu wianek z niezapominajek.

Popatrzyła jeszcze na swoje ręce. Miała blizny na rękach. Nie była pewna czy ktoś jej to mówił, czy nie... nie pamiętała już tego z wczorajszego dnia. W końcu tak wiele rzeczy się wydarzyło. Poprzedniego dnia była zbyt zaaferowana tym, że pojawiła się w Strefie, więc nie zdążyła nawet tego zauważyć. Było ich siedem (tych większych). Dwie na prawej ręce i pięć na lewej. Nie wyglądały one zbyt szczególnie. Ba! Nie były nawet skazą na jej ciele. Blizny, jak blizny... Dodawały jej coś na wzór uroku, więc nie przeszkadzały jej zbytnio. Na prawej ręce miała obydwie centralnie na nadgarstku, a na lewej dwie na nadgarstku i trzy trochę wyżej. Zastanawiało ją co mogło spowodować widoczne blizny...

Spojrzała się w lustro. Newt (chociaż nie chciała teraz o nim myśleć, to od razu nasunęła jej się ta myśl) miał rację; miała naprawdę duże, brązowe oczy i piękny uśmiech. Chociaż nienawidziła chłopaka, to zrobiło jej się ciepło na sercu, gdy wspomniała ten komplement. Była po prostu piękną kobietą. Miała lekko wystające kości policzkowe i średniej wielkości nos. Brwi, chociaż były dość grube i ciemne, dodawały jej czegoś specjalnego do wyglądu. Miała długie rzęsy, a jej policzki były dość rumiane. Jej karnacja nie była ani za ciemna, ani za jasna. I wtedy sobie przypomniała...

Kolejna rzecz, która pomoże jej odkryć kim jest i kim była. Przypomniała sobie, że w wieku pięciu lat musiała wyjechać ze swojego rodzinnego kraju i polecieć do innego... Jej ojczyzną była Polska. Kraj, który znajdował się w centrum Europy. I to tyle z nowych wiadomości?, pomyślała.

Wyszła pewna siebie z wiankiem na głowie, czerwonym topem, skórzaną kurtką narzuconą na ramiona i swoimi bojówkami, w których nadal znajdował się nóż, tampony i jeden baton chałwy (zostawiła go sobie na gorsze dni). Ona spojrzała się do góry, na niebo.

— Dlaczego ten debil obudził mnie o piątej trzydzieści... Przecież sam mówił, że śniadanie zaczyna się o siódmej, więc teraz mam godzinę czekania — mruknęła do siebie. Była zdenerwowana.

— Zrobiłem to na polecenie Sir Alby'ego.

Odwróciła się. Stał tam Minho z tym swoim szelmowskim uśmieszkiem.

— Więc gdzie mieliśmy pójść? — zapytała, oglądając swoje paznokcie. 

— Chodź za mną, Świeżyno.

— Ale najpierw — założyła mu niebieski wianek na głowę — proszę — wyszczerzyła się. — W zamian za bluzkę.

— Nie mam zielonego pojęcia, po co mi na girlanda, ale ogay... Dzięki tobie zaczynam transformację w świąteczną choinkę.

— Będziesz przynajmniej w maleńkim stopniu ładnie wyglądał.

— Dla ciebie już nie ma żadnej nadziei, sorka złotko.

— Wcześniej, w łazience, mówiłeś coś innego, oglądając moje nogi oraz to i owo — szepnęła kokieteryjnie, przejeżdżając dłońmi po nodze i dekolcie. Chłopak jedynie zaśmiał się, widząc, jak komfortowo się przy nim czuje, po czym zachęcił ją gestem dłoni do pójścia za nim.

W milczeniu podążyła za Minho. Chociaż chłopak był od niej wyższy o około piętnaście centymetrów i miał o wiele dłuższe nogi, to bez problemu nadążała nad nim. Ba! Momentami nawet go wyprzedzała. Ona zapatrzyła się na jego buty. Były czarne i prawdopodobnie skórzane. Wyglądały jak glany, jednak dziewczyna podejrzewała, że nie mają blach w czubach.

— Jaki masz rozmiar? — spytała po chwili. Nie wiedziała dlaczego zadała to pytanie.

— Czterdzieści jeden, a co? Chcesz mi kupić na urodziny różowe baletki, czy jak? — Odpowiedział tym swoim sarkastycznym tonem.

— A kiedy masz urodziny? — Odrzekła pytaniem na pytanie.

— Myślisz, że wiem? Nikt z nas nie pamięta, kiedy się urodził i ile ma lat... Możemy tylko to obstawiać... W sensie wiek, bo datę urodzin to ni licho nie zgadniemy.

— Obstawiam, że jesteś z kwietnia... Thomas z lutego, Alby z października, Chuck z września, a ja z sierpnia...

— A skąd taki pomysł, Świeżyno?

— Nie wiem... tak jakoś sobie pomyślałam — wzruszyła ramionami.

Minutę później stali już przy jednym z murów.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro