IV
— Co to za pytanie? — zapytał zdziwiony.
— Proszę cię, abyś nie mówił nikomu o tym, że mam wspomnienie... Proszę cię, Thomas! — Złapała go za rękę.
— Dobrze, ale...
— Żadnego ale... Dziękuję ci... Za to, że byłeś moim przyjacielem.
— Ile jeszcze będziecie tam siedzieć?! — wrzasnął z dołu Azjata. — Możecie już skończyć te flirty i zejść na dół?!
— Zaraz! — odkrzyknęła. — W tym moim wspomnieniu widziałam ciebie, ją i siebie. — Szepnęła do Thomasa. Postanowiła jak na razie nie wymawiać imienia Teresy. — Siedziałam na ławce w jakimś parku. Za mną była chyba szkoła... Ogólnie to byliśmy w takim mega odludnym miejscu. Dziwne to było — zrobiła dość długą przerwę. — Czyli idziemy na dół?
— Tak... Opowiesz mi to wspomnienie kiedy indziej? Tak dokładnie... Chciałbym coś się dowiedzieć z mojej przeszłości.
— Dobrze, Tommy — posłała mu nieśmiały uśmiech.
Thomas zaczął powoli schodzić. Kiedy był w połowie, Ona złapała się jakiejś liany i po niej zjechała. Nie wiedziała, skąd ma takie umiejętności i odwagę, ale nie przeszkadzało jej to jakoś szczególnie. Była pewna, że jakieś wspomnienia do niej jeszcze wrócą i liczyła na to, że wtedy wszystkiego się dowie.
I znowu była sama, a ich około pięćdziesięciu. Każdy z nich miał poplamione i przepocone ubrania. Byli różnej rasy, postury, wieku i mieli różne odcienie włosów. Thomas jeszcze się zwlekał po lianie. Wszyscy się gapili na Nią, ale nie podchodzili. W końcu niefajny musiał zainterweniować.
— Ja jestem Alby. Witaj w Strefie, świe... — zawahał się. — Jesteś pierwszą dziewczyną...
— Zaraz po niej — wskazała na mały budynek. Włożyła rękę do kieszeni i zacisnęła mocno na trzonie noża.
— Nie przery...
— Nie przerywać ci? Oczywiście El Comendante — ukłoniła się. Paru chłopców parsknęło śmiechem, a inni patrzyli na Nią z odrazą.
— Słuchaj, niewychowana dziewucho. W Strefie panują zasady, a my nie będziemy cię trzymać za rączkę, bo jesteś dziewczyną. Będziesz tak samo traktowana jak inni...
Nastała grobowa cisza, którą przerwała nastolatka.
— Powiedz mi, gdzie jestem — zażądała.
— Na pewno nie w domciu, to ci gwarantuję... W Strefie... A jeśli chcesz otrzymać więcej wyjaśnień, to chodź za mną... Oprowadzę cię. Właśnie kończyłem oprowadzać Thomasa, ale przybyłaś tutaj ze swoją koleżaneczką i przerwaliśmy. Zaraz po zgromadzeniu skończę go oprowadzać, więc będziesz mogła pójść razem z nami... Dwóch sztamaków za jednym razem.
— Nie. — Postanowiła. — Nie pójdę nigdzie z tobą. Chcę aby oprowadził mnie... Hmm... — rozejrzała się po tłumie. — On — wskazała na kulejącego blondyna.
— Jeszcze jedno słowo, a cię purwa rozszarpię na strzępy — widać było wściekłość w oczach Imperatora. — Idziesz ze mną.
— Nigdzie nie idę, zboczeńcu...
—Ogay, w takim razie idziesz na nockę do ciapy — Ona czuła, że zaraz na nią skoczy.
— Zapomniałam, że są tutaj sami chłopcy... Ale to nie jest od razu powód, aby mówić do siebie per Gej. Rozumiem, że byliście napaleni i musieliście załatwić to i owo, ale panowie, proszę nie wspominać o tym w mojej obecności. Mam jeszcze resztki godności i nie chce mi się słuchać o szalonych orgiach siedemnastolatków...
Dookoła było dużo szeptów, śmiechów i ogólnie gwizdów, ale nikt nie odważył się odezwać na głos, prosto do Niej. Niefajny chciał już podejść, ale szatynka wyjęła nóż i przyjęła pozycję bojową.
— Ani kroku dalej, chyba, że chcesz, już nigdy nie zobaczyć swojego sprzętu. Mogę odciąć go w każdej chwili...
— Zabawna jesteś — odezwał się po raz pierwszy Azjata.— Już cię lubię...
— Ale bez wzajemności. —Posłała mu uśmieszek, który mówił, że nie chce mieć nic z nimi wspólnego. — Więc? Oprowadzi mnie ten kulawy czy nie?
— Newt – odezwał się wreszcie blondyn. — Mam na imię Newt, dla twojej wiadomości. A ty?
— Nie wiem... nie pamiętam — zarumieniła się.
Dookoła wybuchła bomba atomowa, która składała się z jeszcze większej ilości szeptów niż wcześniej. Nie dość, że była sama w tłumie chłopców, to jeszcze jako jedyna miała jakieś wspomnienie i nie pamiętała swojego imienia. Czuła się wyjątkowa, jednak wolała nie mówić im o wspomnieniu...
— Za niedługo sobie przypomnisz — posłał jej uśmiech. — A teraz chodź, Królewno Świeżko... Masz szczęście, że jestem zastępcą Alby'ego, bo inaczej z oprowadzania byłby klump. Idziemy?
— Zawrzyj twarzostan, Newt! —krzyknął Admirał Alby.
— Nie, to ty zawrzyj twarzostan! Może i jest trochę pyskata, ale ułoży się ją wyłącznie poprzez dobre zachowanie! Na pewno nie możemy rzucać w nią klumpami i odtrącać, bo wtedy wszyscy poumieramy... A teraz daj mi proszę czynić mą cholerną powinność!
Dopiero teraz zauważyła, że wszystkie pary oczu są wpatrzone w nią, ale nikt nic nie mówi. Nóż ponownie spoczywał w jej kieszeni. Newt kiwnął głową aby udała się za nim.
— Zapomniałam wam powiedzieć — zamruczała ostro. — Jeśli ktoś spróbuje się do mnie zbliżyć, niech szykuje testament, bo nie mam zamiaru się cackać z napaleńcami, którzy nie widzieli laski od...
— Dwóch lat — wtrącił Newt. — Ponad dwóch lat.
— Dziękuję — odpowiedziała z delikatnym uśmiechem.
— Nie ma za co, świeżynko.
Po raz kolejny to określenie. W jej głowie powstał mętlik...
— Mogę iść z wami? — spytał jakiś mały, pulchny chłopak. Miał coś koło trzynastu lat. Brązowe, kręcone włosy opadały mu na ramiona.
— Nie masz co do roboty, Chucky? Idź pomóc Patelniakowi czy coś... Muszę utemperować tę Świeżynę, bo inaczej nie przeżyje tutaj długo — ostatnie zdanie powiedział raczej szeptem, aby słyszał je tylko Chuck, ale coś mu nie wyszło, gdyż dotarło również do uszu nastolatki, która zrobiła skwaszoną minę, a później ruszyła za blondynem.
Usłyszała za sobą jeszcze szepty i pogwizdywania:
— Dlaczego Newt idzie się z nią pierwszy zabawić? Zaklepałem ją wcześniej!
— Newt ma branie!
— Jak skończysz, to ja się za nią biorę, ogay?
Ona pokazała im tylko środkowy palec.
— Jeżeli ktokolwiek ją albo tą drugą tknie, to niech szykuje się na noc poza Strefą, jasne? Jeszcze nam tylko bachora brakuje!— Usłyszała głos Sir Alby'ego za sobą.
Nie miała zamiaru się odwracać i odpowiadać na to, więc szła dalej u boku blondyna.
— Co to znaczy? — zapytała, idąc za chłopakiem przez dziedziniec.
Teraz miała czas aby dokładnie się wszystkiemu przyjrzeć. Całokształt wyglądał dla niej dość znajomo. Kojarzyła część z budynków, wydawało jej się, jakby kiedyś się tutaj znajdowała i wszystko było dla niej dziwnie bliskie... Kolejna rzecz, która różniła ją z innymi Streferami. Zżerała ją ciekawość, jak to możliwe, ale nie chciała się dopytywać Newta czy oni też tak mieli, bo to wydawałoby się dość podejrzane.
— Co co znaczy? — Odpowiedział po chwili.
— Świeżyna?
— Tak określamy nowych, którzy przybyli do Strefy, czyli właśnie tego miejsca. Co miesiąc przysyłają nam nowego Njubi. W tym miesiącu nie dość, że przysłali nam trzech, to dowiedzieliśmy się, że już więcej ich nie będzie... Nie martw się, każdy z nas przeżył to samo co ty.
— Kto nas tutaj zesłał?
— Pytania na końcu wycieczki, Świeżynko — zacmokał.
— Ja mam imię!— obruszyła się.
— Dajesz— skinął głową.
— Emm, no... To, że go nie pamiętam, to nie musi oznaczać, że będziecie mogli do mnie mówić per Świeżyno!
— Masz temperament, a takich tutaj nie tolerują... Trzeba będzie cię ułożyć, bo inaczej szybko znikniesz za tymi murami, bezpowrotnie i już nie będzie tak cacy...
— A co tam jest?
— Mówiłem, że pytania po wycieczce, Świeżko!— Zdenerwował się.— A teraz chodź, późno przyjechałaś, mamy mało czasu!
— Jak to późno, przecież jest— spojrzała do góry na słońce — jedenasta czterdzieści sześć. Czyli przyjechałam o Dziesiątej pięćdziesiąt trzy, ale odkryłeś, że jestem w pudle dopiero o dziesiątej pięćdziesiąt osiem — powiedziała bez zająknięcia.
— Jak... — zaczął, ale Ona mu przerwała.
— Zwykła matematyka... Poza tym, pytania po wycieczce!
Chłopak cicho się zaśmiał. Jednak wiedział, że „to nie wypada" i opanował się, przewracając oczami...
Nie wiedziała komu ma ufać. Czuła, że może tylko Thomasowi, ale i tak nie do końca... Newt zapowiadał się dobrze, jednak było w nim coś dziwnego... coś niepokojącego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro