Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Szaleniec z Nox Hill

Nawałnica zbliżała się wielkimi krokami. Czarne niebo, raz po raz, jaśniało tylko za sprawą piekielnych błyskawic, które towarzyszyły głośnym grzmotom. Niosły się hukiem po okolicy, odbijały od ścian ciemnego lasu echem. Everly trzymała się mocno krat w niewielkim oknie jej obskurnego pokoju i oddychała głęboko. Wyrwała się z horroru zwanego snem. Tylko chłód metalu pozwalał na trochę ulgi, ale teraz, gdy patrzyła na istny chaos rozgrywający się na zewnątrz, widziała w tym coś spokojnego. Ta burza była niczym w porównaniu do tej, która szalała w jej umyśle od kilku dobrych lat.

– Znowu nie śpisz – odezwał się cichy głos za nią.

Znała doskonale nutkę grozy i wariactwa, która w nim brzmiała. Ten dźwięk był dla niej tak znajomy, że nie musiała się nawet oglądać za siebie. W innym wypadku podskoczyłaby w miejscu, przerażona. W końcu znajdowała się w szpitalu psychiatrycznym Nox Hill, gdzie miała jednoosobowy pokój pokryty wiekowymi, popękanymi i pożółkłymi płytkami. Stare, zaschnięte krople krwi pokrywały jeden róg sufitu, a Everly była niemal pewna, że ślady są starsze od niej. Od lat sześćdziesiątych nikt nie przeprowadził w tym miejscu remontu, nie licząc wstawienia drzwi otwieranych tylko dotykiem kart magnetycznych. Miało to powstrzymać wszystkich, przynależnych do tego miejsca szaleńców, przed ucieczką.

Wilder Stone był jednak żywym przykładem na to, że zabezpieczenia się nie sprawdzały. Zamieszkał tutaj dużo wcześniej, niż Everly Monroe i znał każdy zakamarek mrocznego, owianego tajemnicą i chłodem szpitala. Przedostawał się szybem tam, gdzie i kiedy chciał. A co najlepsze - przez tyle lat nikt go na tym nie przyłapał. Stał się duchem tego miejsca. Niewidocznym szaleńcem Nox Hill.

– Czemu przyszedłeś? – zapytała cichutko, nie chcąc, aby ktoś ich nakrył.

Noce w tym miejscu bywały niespokojne, przerywane wrzaskami i zawodzeniem obłąkanych osób. Zdarzały się także takie, jak dzisiejsza – ciche i przerażające, jakby zwiastowały nadejście czegoś złego.

– Słyszałem twoje krzyki – wyszeptał.

Czuła, że się przybliżył. Nie słyszała jego kroków i nie była pewna, czy to głowa płata jej figle, czy może dźwięki wichury to przysłoniły? Tyle czasu jakoś się trzymała, ale teraz... Teraz miała prawie pewność, że popadała w czysty obłęd. A wszystko za sprawą tego miejsca.

Na początku posłusznie łykała podawane leki. Białe pigułki. Niebieskie pigułki. Czerwone pigułki. Niegdyś neutralne kolory, dziś znienawidzone. Otępiały ją i sprawiały, że umysł przestawał pracować na pełnych obrotach. Wiedziała, że chodziło tylko o wyciszenie choroby, ale tym samym czuła, jak zatraca cząstkę siebie. I nie miała pojęcia, dlaczego tak jest.

Dlatego ostatnio zaczęła się buntować. Wyrzucała leki, krzyczała, kłóciła się. Zamykali ją w izolatce, podawali zastrzyki, wpychali tabletki do ust na siłę i zalewali gardło wodą, aby je przełknęła. Nie patrzyli na odruchy wymiotne i duszenie, którego podczas takich chwil doświadczała. Izolatka była jedynym pomieszczeniem, do którego Wilder nie miał wejścia przez szyb. I całe szczęście, bo tamta część szpitala była paskudna. Nie chciała, żeby kiedykolwiek musiał to oglądać. Poprzepalane, ledwo migoczące jarzeniówki. Jasne, zielone ściany pokryte zadrapaniami, jakby do środka dostało się rozwścieczone grizzly. Everly mogła przysiąc, że nocami, gdy była tu całkowicie sama, słyszała czyjeś kroki i krzyki, niosące się echem po korytarzu. Traciła zdolność rozróżnienia, co jest fikcją, a co rzeczywistością.

– Nie musisz przychodzić za każdym razem, kiedy mam koszmary – odparła niewzruszona, zerkając na młodego mężczyznę przez ramię.

Stał bliżej, niż podejrzewała. Z tej odległości dostrzegała, jak zielone oczy błyszczą złowieszczo, a białe, rozwichrzone włosy opadają na czoło. Oczyma wyobraźni widziała, jak je rozczochrał, tak jak za każdym razem, gdy się denerwował. Na przykład podczas ich wspólnego grania w szachy.

Nawet jeśli potrafiła zrozumieć zasady tej gry, nie umiała odnieść zwycięstwa. I chociaż Wilder dawał jej naprawdę dużo fory, dostrzegała te najmniejsze ruchy, przypisane tylko dla niego - nerwowe drżenie nogi, rozlatany wzrok, szybkie przeczesywanie włosów. Wiedziała, że wtedy demony w głowie szalały. Szły na całość, podsuwały nieprawdziwe wersje zdarzeń, próbowały nakłonić do zrobienia czegoś złego. Czasami ją przerażał, a gdy jej o tym opowiadał, serce na moment stawało. Bo przez fakt, że spędzali wolny czas tylko ze sobą, była głównym celem głosów. Wilder nie wydawał się tym zaskoczony. Zachowywał się, jakby to było coś zupełnie normalnego. Potrafił je okiełznać bez leków, które chował pod językiem i udawał, że przełyka każdego dnia, po kilka razy.

– Ale chcę – słowa dotarły do jej uszu wraz z gęsią skórką.

Był jedyną osobą, która w takim momencie i miejscu, mogła sprawić, że choć na chwilę zapomni o otaczającym ją świecie. Pamiętała, jak przyszedł do jej pokoju pierwszy raz. Jego uroda i sposób bycia przeniosły ją w inny wymiar. Gdy w nocy obudziła się, po kolejnym męczącym śnie, trzymał ją za rękę i nie chciał puścić, dopóki zroszona potem grzywka nie wyschła. Było to ich drugie, nieme spotkanie, bo nie potrzebowali zbędnych słów. W momencie, gdy Wilder spojrzał w miodowe tęczówki, myślał, że dziewczyna jest tylko wytworem jego wyobraźni.

Wykorzysta cię, jak wszyscy.

Nie nadaje się.

Jest silniejsza, niż myślicie.

Kogo próbujesz oszukać? Samego siebie?

Ostatni głos w głowie naigrywał się z niego. Przecież właśnie to robił - nie dość, że rozmawiał sam ze sobą, to próbował się okłamywać. Przynajmniej pierwszego dnia, bo potem zrozumiał, że Everly nie jest taka, jak wszystkie dziewczęta, które zdążył poznać w tym miejscu. Miał świadomość, że stwierdzili u niej dysocjacyjne zaburzenia osobowości, ale nigdy nie poznał jej drugiej tożsamości. Zabierali ją wtedy do izolatki, a on pluł sobie w brodę, że nie może przy niej być. Z dnia na dzień stawała mu się coraz bliższa, aż całkowicie go pochłonęła. Nawet głosy mówiły o niej lepiej, chociaż nie wyzbyły się do końca cienia podejrzeń wobec dziewczyny, gdy planowali swoją ucieczkę.

Ona może nas zostawić.

Nie.

A jak ucieknie przy pierwszej, lepszej okazji?

Everly taka nie jest. Pokocha mnie.

A może chce się tylko wyswobodzić z twoją pomocą z macek piekła? Potem cię nie będzie potrzebowała.

NIE!

Podszedł do niej bliżej, aby stanąć ramię w ramię. Choć malutkie okno nie pozwalało, żeby dojrzeć całą okolicę, wpatrywali się w nie oboje. Kiedy Wilder zwrócił się w jej stronę, błyskawica przecięła niebo i na moment oświetliła ich twarze. Płomienne włosy miała rozpuszczone, bo zakazywali trzymania w pokojach nawet gumek, które pozwoliłyby spleść je w warkocza. Dlatego był pewien, że trafił ze swoim prezentem idealnie.

– Mam coś dla ciebie – pomimo, że jeog głos był cichszy, niż szept, Everly zadrżała.

Przekręcił głowę na bok i na kilka sekund przestał mrugać, wpatrując się uporczywie w jej profil. Piegi soczyście pokrywały różane policzki. Był tym zafascynowany. Tylko w nocy mógł mieć na nią taki widok. Koszmary rozpalały jej ciało i duszę, przez co niekontrolowanie nabierała rumieńców. Za dnia zdawała sobie sprawę, gdzie przebywa i chodziła blada, spłoszona.

Obserwowała go kątem oka, gdy cofnął się za nią i zebrał włosy w swoją dłoń. Nigdy tego nie robił, ale chciał spróbować. Chciał przeżyć z nią swoje wszystkie pierwsze razy i miał na to niecny plan.

Podzielił kupkę włosów na trzy i zaczął pleść warkocza od karku w dół. Przymknął powieki i przypominał sobie, jak mama robiła to młodszej siostrze. Poruszał rękami powoli, badając szorstką fakturę rudych kosmyków. Chociaż wcale nie były idealne i nie pachniały cudownie, dla niego były najlepsze. Gdy dotarł na sam koniec, obwiązał je małą gumką recepturką, skradzioną z kuchni, którą dziś odwiedził w pewnym celu.

Kiedy skończył, powoli zabrał dłonie, a długi warkocz uderzył Everly niewiele poniżej karku. Oddychała ciężko, pełna szoku. Aby się upewnić, przeniosła splot do przodu i przyjrzała się kolorowej ozdobie we włosach. Odwróciła się szybko do Wildera i ze łzami w oczach posłała mu najpiękniejszy i najszczerszy uśmiech, na jaki było ją stać w obecnej sytuacji.

– Dziękuję – załkała i pogładziła związany splot.

Chłopak uniósł kącik ust w chytrym uśmieszku.

– To nie koniec niespodzianek – nachylił się ku niej i potarł szorstkim opuszkiem kciuka policzek.

Przez jej ciało przetoczyła się fala spięcia, ale nie tak, jakby poraził ją prąd. Miała wrażenie, że w jej serce trafił jeden z piorunów, szalejących za oknem. Zaskoczyło ją to do tego stopnia, że uchyliła delikatnie usta, a Wilder przeniósł na nie swoją uwagę. Przejechał palcem wskazującym od ucha, na linię żuchwy i dotarł do warg. Sam oblizując swoje, sunął po zaschniętych ustach dziewczyny. Cholernie go kusiły.

Nachylił się, przykładając już całą dłoń do drugiego policzka, aby nie był poszkodowany przez brak delikatnych pieszczot.

–Wychodzimy stąd, mała – szepnął wprost do ucha Everly. Sapnęła cicho, co przyjął z satysfakcją. – Parę dni i będziemy się cieszyć upojną wolnością.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro