Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7. Nadzieja

Czas powoli mijał, Gabriel coraz bardziej tracił cierpliwość, a Luke tylko spoglądał na ścieżkę czekając, aż pojawi się na niej znajoma sylwetka niskiego wojownika. Nie usłyszeli już więcej ryków, nie zobaczyli więcej rogatych istot, którzy, jak dowiedział się chłopak, nazywani byli Czarcimi Synami. Słońce przebijające się przez gęste drzewa zaczęło schodzić z najwyższego punktu. "Co mi odbiło?" myślał Luke, nadal nie wiedząc skąd wzięła się pewność siebie i nagły bunt. Przecież Strażnik najpewniej miał rację. Cała trójka widziała, co to monstrum potrafi zrobić z niedźwiedziem. Wystarczył jeden celny cios. Chłopak położył skrzyżowane ręce na konarze i oparł na nich brodę, dalej wpatrując się w pusty trakt. Może po prostu nie umiał dopuścić do siebie myśli o tak nagłym końcu kogoś, kogo dopiero poznał. Faktycznie, mało wiedział o tym świecie. Mało wiedział o śmierci, otaczającej go teraz na każdym kroku. Chyba czas było się z tym pogodzić. Nie patrzeć w tył, na boki ani daleko w przód. Tak jak mówił Radgar.

. . .

- Możemy już iść? - Gabriel bardzo się niecierpliwił i nie zamierzał ryzykować ani minuty dłużej. Luke nawet nie odwrócił się w jego stronę, ani nie odezwał. Zaciskał pięści, wiedząc, że z każdą minutą szanse na powrót ich towarzysza są mniejsze. Nie odbiegli aż tak daleko, a minęła już prawie godzina, od kiedy się rozdzielili. Strażnik złapał chłopaka za ramię. - Dla mnie to jeszcze cięższe niż dla ciebie. Znałem go, od kiedy tu trafiłem. - Luke nie mógł tego słuchać. Radgar musiał żyć. Nie było innej opcji.

Gabriel wypuścił powietrze przez usta i ruszył na szlak.

- Chodźmy, Luke. - To oczekiwanie wzbudziło również w nim wątpliwości i pogłębiło smutek. Naprawdę przez te parę lat zdążył zżyć się z krasnoludem o zbyt luźnym podejściu do otaczającego go świata. Wiedział, że nie raz były to tylko pozory i Radgar wiele ukrywał. Dobrze go znał i dużo mu zawdzięczał. Za wiele rzeczy nawet nie zdążył się odwdzięczyć.

Chłopak nachylił się po torbę i miecz. Ruszył za Strażnikiem. Po kilku krokach przystanął jeszcze raz i spojrzał na trakt za sobą. Ten jeden raz nie chciał patrzeć na to co przed nim i nie umiał oderwać wzroku od tego, co zostawiał w tyle. W myślach pożegnał Radgara, którego przecież dopiero poznał. Odwrócił się i wraz z Gabrielem ruszył wolnym krokiem w dalszą drogę. Teraz tylko w dwójkę.

Luke często obracał się za siebie i za każdym razem widział to samo - pusty, cichy trakt. Droga bez Radgara przemijała w martwym milczeniu. Brakowało jego gadatliwości. Chłopak zatrzymał się zrezygnowany.

- Zawsze tu tak jest? - Luke powiedział ze złością i smutkiem w głosie. Gabriel idący kilka kroków dalej, tylko odwrócił się w jego stronę. - Na każdym kroku musi towarzyszyć nam śmierć? Cały czas musimy coś tracić? - Strażnik nie odpowiedział. Wolał udawać, że nie zna odpowiedzi.

Luke szedł nieco za Strażnikiem. W zupełnej ciszy. Gabriel po całej sytuacji chyba był zły na jego bunt. Jednak zdecydowanie bardziej czuł na pewno rozpacz. Nie dopuszczał do siebie myśli, że stracił drugiego przyjaciela. Jakaś durna nadzieja nie pozwalała mu wierzyć w śmierć Radgara. Szedł teraz sam z nowym rekrutem, który na dodatek przestawał go słuchać. Co miał zrobić, by znów kogoś nie stracić? W sumie na chwilę obecną nie miał już przy sobie nikogo bliskiego.

Chłopak zastanawiał się nad wszystkim, co powiedział mu Strażnik i późniejszym nakazem posłuszeństwa. Dobitnie powtórzył, że chłopak nie wie nic i jest naiwny. Nie pozostawił mu żadnych złudzeń - nie było mowy, by taka sytuacja się powtórzyła. "Jeśli martwisz się o życie innych bardziej niż o swoje, to jesteś zagrożeniem dla siebie i póki podróżujemy razem, również dla mnie. A ja nie dam się zabić przez twoje bezmyślne heroiczne decyzje. To nie bajka, Luke. A ten świat to nie miejsce dla bohaterów" Te słowa chyba najbardziej utkwiły w pamięci. Od tamtego momentu Gabriel zupełnie milczał i to było cholernie przytłaczające.

- Słyszysz to? - Luke przerwał ciszę. Gdzieś z pomiędzy drzew dobiegał śpiew i ledwo słyszalne dźwięki lutni. Może znowu w jego głowie wróciło echo ostatniej nocy? Albo Trupi Bard był gdzieś blisko? Nie. Ten głos należał do kobiety. Wysoki i nieskazitelny był coraz głośniejszy. Zbliżał się powoli, powodując ciarki na plecach. Gabriel też musiał go słyszeć. Patrzył w stronę, z której dobiegała piękna melodia, szukając źródła. Pierwszy dostrzegł ją chłopak i wskazał towarzyszowi. Kobieta w wąskich brązowych spodniach i czarnej skórzanej kamizelce, z pod której wystawały pomarańczowe bufiaste rękawy kroczyła ostrożnie między krzakami przy samym brzegu rzeki. Długie blond włosy opadały na bok twarzy. Spojrzała na trzech wędrowców i uśmiechnęła się nadal cicho nucąc.

- Rusałka? - Chłopak szepnął do Strażnika niemogącego oderwać wzroku od pięknej istoty. - Czyli tak. - Odpowiedział sobie młody i lekko szturchnął Gabriela w ramię. Mężczyzna wyrwany z transu spojrzał gniewnie na nastolatka.

- Rusałki nie grają na lutni. Zapatrzyłem się po prostu. - Luke chcący posłuchać do końca, gestem uciszył towarzysza i usiadł na sporym konarze kawałek od kobiety. Co mogło się zdarzyć? Może chociaż tym razem nic złego. Wtedy rozbrzmiały pierwsze słowa. Kobieta nadal zgrabnie krążąc przy brzegu rzeki patrzyła w tafle wody i śpiewała.

Rozpoczęła balladę cichą molową frazą, która brzmiała jakby chciała stanowić jedność z szumem lasu. Muzyka stopniowo i szybko przyspieszała niczym powiew wiatru, który przybył znikąd i zatańczył między chwiejącymi się gałęziami. Nagle rozwijany temat znacznie zwolnił, uspokoił tempo zbliżając się do ostatecznego rozwiązania. I wtedy rozbrzmiały ostatnie molowe akordy kończące krótki utwór. Przez moment odbijały się cichutko od drzew i wracały do uszu wniebowziętego Luka.

Gdy dźwięki całkiem ucichły, chłopak zdobył się tylko na krótkie, pełne podziwu odetchnięcie. Młoda kobieta uśmiechnęła się uroczo i podeszła do Luka, który w ostatniej chwili przypomniał sobie, że należałoby wstać. Wojownik trzymał się niepewnie z tyłu. Chłopak był zbyt zachwycony, by pamiętać o ostrożności.

- Zwą mnie Sara. Dla przyjaciół Rusałka. - Młody zaśmiał się w myślach, gdy zdał sobie sprawę, że w pewnym sensie jednak miał rację. - Miło mi cię poznać, Luke. - Chłopak był wyraźnie zdziwiony. Kolejna osoba, która znała jego imię? Chciał coś powiedzieć, ale zdążył tylko otworzyć usta, nim spokojny głos kobiety ponownie zabrzmiał. - Nie dziw się tak. Wieści o nowym Strażniku szybko się rozchodzą. Zwłaszcza, kiedy wraz z jego pojawieniem dochodzi do takich okoliczności.

- To chyba niezbyt dobrze, że od początku jestem wiązany z Trupim Bardem. - Pozorna pewność Luka powoli wracała.

- Fakt. Prości ludzie raczej będą woleli cię unikać. - Zauważyła Sara, podnosząc brew w lekkim grymasie, który na jej twarzy wyglądał uroczo.

- Trudno - odparł zwięźle chłopak, nie widząc w tym poważnego problemu. Próbował grać chojraka. Odzywało się w nim typowe męskie popisywanie przed piękną młodą kobietą.

- Będziesz tak mówił, póki nie zaczną wyganiać cię z wiosek. - Zachichotała Rusałka, gasząc tym samym marne próby Luka. Nastolatek miał ochotę trzasnąć się w czoło. Co on robił?

- Fakt. O tym nie pomyślałem - wydukał niepewnie.

- Przepraszam, że przerwę tą miłą rozmowę - wtrącił Gabriel z powagą w głosie. - Skąd się tu wzięłaś?

- Cóż za przywitanie - zaśmiała się kobieta. - Przyszłam do Luka, nie do ciebie. - Chłopak parsknął i szybko zakrył usta dłonią, gdy poczuł na plecach wzrok wojownika.

- Jesteś Arcybardką, prawda? - Zapytał Strażnik.

- Kim? - Wypalił chłopak, znów postawiony przed kolejną niewiadomą.

- Muzyka w tym świecie odgrywa sporą rolę, Luke - wyjaśniła Sara. - Poza formą sztuki, jest również odłamem magii. Wyjątkowym i całkiem potężnym w odpowiednich rękach. Zgadłeś, Strażniku. Jestem Arcybardką.

- Czego chcesz od młodego? - spytał wprost mężczyzna.

- W sumie to nie ja czegoś chcę - sprostowała kobieta. - Wirtuozi się tobą interesują, Luke. - Chłopak jak zwykle nie rozumiał połowy całej tej sytuacji i trochę go to irytowało.

- Super... A kto to? - Nastolatek podniósł brwi w ironicznym wyrazie twarzy. Czemu Rusałka mówiła w sposób, jakby Luke był specem od życia w Starych Krainach?

- Mistrzowie mojej profesji chcą, byś wyciągnął kilka informacji od Trupiego Barda.

- Słucham?! - Krzyknął Gabriel, uprzedzając chłopaka chcącego zareagować w ten sam sposób. Luke znów przed oczami miał obraz zrujnowanej wioski, smętne melodie i wszystko co powiedział mu martwy muzyk. Rusałka uciszyła gestem Strażnika i kontynuowała.

- Chcecie lub nie, Trupi Bard jeszcze nie raz stanie na waszej drodze. Ci, którzy zostają przez niego wybrani stają się w jakiś sposób odporni na jego magię. Luke, jesteś obecnie jedyną osobą, która może porozmawiać z nim bez żadnych problemów. Uwierz, od tego może wiele zależeć. - W głowie chłopaka kotłowały się skrajne myśli. Nie liczył, który już raz. Ale mógł w końcu się do czegoś przydać. Walczyć przecież nie umiał, przynajmniej na razie. Na Więzieniach Tajemnic, czymkolwiek dokładniej były, też się nie znał. Więc może mógł choćby pogadać z tym muzykalnym trupem? Tak, z tym samym truchłem, którego bał się jak niczego innego i którego ballady brzmiały mu chwilami w głowie do teraz. Mimo ostatniej nocy taki wybór wydawał mu się mieć większą szansę na powodzenie niż próba walki za Barierami, czy cokolwiek podobnego. Chociaż do wyruszenia do więzień też musiało kiedyś dojść.

- Dobra - odparł krótko Luke.

- Ty chyba żartujesz. - Gabriel, prawie się krztusząc, ledwo wydusił z siebie te kilka słów. Nie był pewny czy dobrze usłyszał i chciał wierzyć, że nie.

- Nie uniknę go, więc może przynajmniej jakoś ten fakt wykorzystam. - Chłopak tyle razy słyszał, jakie nadzieje pokładają w nim Strażnicy, czy Kruki. Chyba zaczynał wierzyć, że coś uda mu się zmienić w tym świecie. Pozostawił swoją przyszłość losowi, który najwidoczniej miał już jakieś plany. Co mogło pójść źle? Pewnie jak zwykle wszystko.

- Widzę, że nic nie zrozumiałeś z moich słów o heroizmie i bohaterach. - Powiedział gniewnie Gabriel.

- Zrozumiałem. - Warknął chłopak, znów stawiając się swojemu nauczycielowi. - Moim zdaniem heroizmem byłaby teraz walka za barierami. Nie umiem posługiwać się mieczem, nie znam tego świata. - Tłumaczył spokojnie Luke. - Może chociaż do rozmawiania się przydam. - Strażnik przez moment milczał, myśląc nad słowami nastolatka. Cały czas patrzył w oczy chłopaka, który miał wrażenie, że zaraz zostanie skarcony po raz drugi.

- Możesz mieć trochę racji. - Słowa mężczyzny były małym zaskoczeniem. Chyba nawet Gabriel nie do końca wierzył w to, co powiedział. A Sara odetchnęła, chyba nie do końca wierząc, jak łatwo poszło.

- Na razie nie ma czasu na dalsze wyjaśnienia. - Zauważyła Rusałka. - Bies depta nam po piętach.

Wtedy coś poruszyło się w krzakach. Szło w ich stronę łamiąc gałęzie, dysząc ociężale. Gabriel złapał za broń, Luke szarpał się drżącymi rękami z pochwą krótkiego miecza. A Arcybardka stała jakby nigdy nic z lekkim uśmiechem tyłem do zbliżającego się niebezpieczeństwa.

- Pomożesz nam, czy będziesz tak stać? - Burknął Gabriel.

- Już wam pomogłam. -Zachichotała bardka. - Nawet nie wiecie jak bardzo.

Wtedy z krzaków wyczłapał się obolały Radgar. Jedną ręką trzymał się za klatkę piersiową, oddychał ciężko. Cały był brudny. Biało-brązowy płaszcz miał podarty, w brodę wczepiły się gałązki, liście i ziemia. Topór, z którego skapywała krew trzymał luźno w drugiej dłoni. Zakaszlał i było widać, że sprawiało mu to ból. Ledwo żył. Dostrzegł towarzyszy i ani oni ani Radgar nie wierzyli w to co widzą. Stali przez chwilę jak wryci.

- Ale mnie wszystko boli. - Przywitał się krasnolud, po czym dwójka ludzi prawie biegiem podeszli do kompana, którego mieli już nie spotkać.

- Tylko nie za żebra! - Niski wojownik przystopował szalejących z radości towarzyszy. - Nie uwierzycie jakie miałem szczęście. - Zaczął wyjaśniać. - Rozpłatałem temu bydlakowi łapę. Wtedy tak się wściekł, że nawet nie zdążyłem zareagować na cios z drugiej. Cisnął mną w las, sturlałem się z jakiejś górki i przykryły mnie krzaki. - Krasnolud zaczerpnął tchu. Znowu zakaszlał z bólem. - Nie mogłem złapać powietrza, zaczęło mi się robić ciemno przed oczami. Myślę sobie, skurczybyk połamał mi żebra, już po mnie. Na chwilę straciłem przytomność. Obudziłem się obolały, ale żyje i nie pluję krwią, więc, nie wiem jakim cudem, ale płuca chyba mam całe.

- Mówiłem, że przeżył. - Wypalił Luke. - Gabriel cię skreślił.

- Cholera. Sam bym się skreślił. - Zaśmiał się krasnolud. - Ale uciekanie nigdy mi nie wychodziło. Poza tym pewnie i tak wyzionąłbym ducha gdyby nie ta tutaj. - Radgar wskazał na uśmiechniętą Arcybardkę. Mam u niej dług nie do spłacenia. Bez niej nawet bym do was nie trafił, chociaż zniknęła mi na moment z oczu, gdy was usłyszała.

- Życzliwości odłóżmy na bok. - Odparła Sara. - Bies jest jeszcze bardziej wkurzony. Na pewno nie odpuści.

- Więc liczmy na to, że trochę mu zajmie zanim się wyliże i ruszajmy dalej. - Odparł Radgar.

- Nie zostawiaj nas już. - Luke zwrócił się do krasnoluda, wracając na trakt.

- Nie obiecuję. - Odparł niski wojownik z uśmiechem. - W tym świecie ciężko cokolwiek obiecywać.

* * *

Drużyna powiększona o jasnowłosą śpiewaczkę kroczyła dalej przez las. Choć zmęczenie robiło swoje nie było chwili, by się zatrzymać. Prócz jednego krótkiego postoju nie mieli czasu na złapanie oddechu, zjedzenia czy napicia się inaczej niż w biegu. Rozmawiali coraz rzadziej, czując gdzieś na plecach obecność leśnego monstrum. Nie sposób było przewidzieć momentu, w którym znów wypadnie zza drzew. Nawet, zdawać by się mogło, niewzruszony spokój Radgara ustąpił miejsca niepewności. Wiedział, że drugi raz najpewniej nie będzie miał takiego szczęścia. Spokojna muzyka Sary nieco rozluźniała napięcie. Krasnolud odetchnął głębiej kiedy usłyszał znaną mu balladę. Jego niski głos kontrastował z wysokimi dźwiękami lutni w niezwykły sposób.

- Skąd znasz balladę o Borze Wież? - Spytał pogrążony we wspomnieniach Radgar, patrząc w korony drzew daleko przed nim.

- Pewnego razu spędziłam sporo czasu w jego okolicach. - Wyjaśniła Rusałka nadal przygrywając po cichu wspomnianą muzykę. - Ta melodia ma w sobie niezwykłą moc.

- Oj i to jaką. - Odparł krasnolud. - Miło, że nie wszyscy zapomnieli o Zaklętych. To rzadkość nawet wśród moich braci.

- Znasz Płomienie Duynamohr? - Sara zagrała nowy temat. Żywszy, niepokojący, z nagłymi pauzami i przyśpieszeniami.

- "Czarny kamień z gór, wokół skrzydeł i chmur". - Zacytował Radgar. - Pytasz krasnoluda, czy pracował w kuźni. Oczywiście, że znam, Rusałko! - Zaśmiał się wojownik.

- "Świt niczym noc. Jeden krzyk, jeden głos". - Dodał Gabriel ku zdziwieniu rozmawiającej dwójki nowych znajomych. - Też się trochę włóczyłem po świecie.

- I po karczmach z pijanymi krasnoludami, jak widać. - Parsknął Radgar. - Luke, nie przejmuj się. Wkrótce poznasz parę ballad. - Odwrócił się do milczącego chłopaka, który w tym temacie nie miał nic do powiedzenia.

- Kilka już poznałem. - Zauważył nastolatek. Pozostali od razu zrozumieli, że chodziło o te Trupiego Barda. Młody na prawdę nie umiał pozbyć się ich z głowy. Były na swój sposób piękne, ale równie smutne i dołujące.

. . .

Minęło parę spokojnych, choć niepewnych godzin, a krasnolud nadal chwilami ciężko oddychał. Ból doskwierał, ale Radgar bez przerwy zapewniał, że jest tylko mocno poobijany, nic więcej. I chyba sam miał taką nadzieję. Odkasływał z grymasem na twarzy, patrząc czy nie wypluwa krwi. Na razie wszystko zdawało się być w porządku, choć niepowiedziane, że być może połamane żebra z jakimś gwałtowniejszym ruchem dopiero naruszą płuca. Jedno było pewne - w razie ataku nie nadawał się ani do walki, ani do ucieczki.

Promienie zachodzącego słońca zmieniły barwę na pomarańczową. Do zmroku pozostała nie więcej niż godzina. Godzina, która dłużyła się Lukowi jak mało która. Czekał z niecierpliwością, aż książka zacznie bić bladym światłem i będzie mógł wrócić do domu. Przez chwilę miał żyć tak jak dawniej. Przynajmniej tak chciał wierzyć. A z kolejnym zmrokiem przyjdzie mu wrócić do tego dziwnego świata, który prędzej czy później stanie się jego nowym domem. I zapewne miejscem jego przyszłej śmierci.

Szarość nocy próbowała zapanować nad ostatnimi promieniami dnia. Luke trzymał książkę w ręce, od kiedy gdzieś z oddali dobiegł znajomy ryk. Młody przy odrobinie szczęścia przynajmniej zdąży uciec. Gabriel, Radgar i Sara prawdopodobnie nie będą mieli innego wyboru niż walka. Odwlekanie nieuniknionego nie mogło wiele dać. Zwłaszcza, że krasnolud nie miał innej szansy na przeżycie niż próba zabicia przedwiecznego potwora.

- Zatłukliście kiedyś biesa? - Odezwał się Radgar, po raz któryś przerywając ciszę. Nie usłyszał odpowiedzi. - Nie? Cholera ja też nie. - Dokończył za towarzyszy i zamilkł. Od kiedy po długiej przerwie usłyszeli wycie starej maszkary, stali się znacznie mniej rozmowni. Nawet gadatliwy krasnolud mówił rzadziej.

- Ja chyba nie muszę odpowiadać. - Odparł ironicznie Luke.

- Ale nieumarłych masz za sobą. - Pocieszył niski wojownik. - Zawsze coś.

- Nie wiem czy to powód do dumy, że moimi pierwszymi ofiarami były trupy. - Zaśmiał się nastolatek. Przeciwstawił się ciągłemu strachowi. To było dość zadziwiające. Nawet Gabriel i Sara wydawali się być bardziej zdenerwowani. Może dlatego, że mieli lepsze pojęcie niż Luke, z czym przyjdzie im się zmierzyć.

Drugi ryk był znacznie głośniejszy. Radgar bez słowa sięgnął po topór i wziął głęboki wdech. Gabriel zrobił to samo i spojrzał na Arcybardkę. Zapanowała chwila przerażającej ciszy. Trójka kompanów właśnie przygotowywała się na spotkanie z przeznaczeniem. Ten las mógł się okazać ich grobem. Chyba, że uda im się zabić bestię, która przez wieki nabierała sił.

Sekundy już nie pierwszy raz na oczach Luka zmieniały się w minuty, a minuty w godziny. Oddech zdawał się huczeć w uszach, dobiegał gdzieś z boku, jakby dusza chciała uciec z roztrzęsionego niepewnością ciała. Ale nie mogła się ruszyć uwięziona łańcuchem kruchego życia, które mogło się zaraz skończyć.

- Powodzenia. - Wyszeptał Gabriel. Reszta nawet nie odpowiedziała. Rusałka nerwowo wodziła wzrokiem po drzewach. Radgar zaciskał palce na rękojeści topora. Runy świeciły bladą czerwienią. Luke miał ochotę rzucić się pędem gdzieś w las i nie zatrzymywać, póki padnie bez ducha na wilgotną trawę i ziemię. Ale nie mógł. Stał jak słup soli, w rękach trzymając księgę. Modlił się żeby biała poświata nie pojawiła się za późno.

Wtedy ogromny bies wpadł na ścieżkę, a jego przybycie uprzedziło tylko krótkie drganie leśnej ziemi. Monstrualne jelenie rogi, każdy o długości kilku metrów, przebiły się przez korony drzew, łamały gałęzie, czasem całe konary. Z jakby krowiego, choć bardziej drapieżnego pyska wypełnionego kłami, wydobył się kolejny ryk, tak głośny, że wszyscy mimowolnie zatkali uszy. Mięsiste cielsko pokryte krótkim, przerzedzonym futrem pokrywały blizny, kilka świeżych ran i żyły pulsujące pod skórą. Wielka łapa zakończona szponami cisnęła krasnoludem o drzewo. Luke nie wiedział jakim cudem zbroja niskiego wojownika przetrwała uderzenie. Zatajony Radgar, nie wierząc, że żyje, splunął krwią i pokręcił głową w grymasie bólu. Bestia zaszarżowała wściekle. Chłopak bez zastanowienia rzucił się w przeciwną stronę, szukając schronienia między krzakami i usiadł pod sporym drzewem, gdzie chwilowo monstrum chyba nie mogło go dojrzeć. Usłyszał znany bojowy okrzyk krasnoluda, magiczną melodię Sary, warknięcie Gabriela.

Książka w idealnym momencie zaczęła świecić w dłoniach chłopaka. Nie czekał. Z ciężkim oddechem i szybko bijącym sercem wypowiedział dwa słowa - Koniec Drogi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro