Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5. Cichy Trakt

- Wstawaj Luke! - krzyknął Gabriel. Chłopak zerwał się i rozejrzał po starej chacie, uświadamiając sobie, że to wszystko nie było snem. - Idziemy coś zjeść, przygotować zapasy na drogę i wyruszamy.

- Dokąd? - Odpowiedział nieprzytomnie.

- Do Shatral, miasta Kruczego Ludu. Tylko oni mogą mianować cię na Strażnika. Szykuj się. - Luke zebrał się z łóżka. Ubrał buty, kirys i przytwierdził do pasa broń w pochwie. Był w szoku jak szybko Gabriel otrząsnął się po wczorajszym szoku. Nocą był w fatalnym stanie, a teraz widocznie było dużo lepiej. Albo to tylko maska. - Wezmę twoją książkę. U mnie będzie bezpieczniejsza. - Powiedział Strażnik i wyszedł na zewnątrz.

Słońce ledwo wyglądające zza horyzontu rzucało długie cienie na zniszczoną wioskę. Zrujnowane chaty wyły pustkami, szary dym unosił się znad kilku spalonych dachów. Przed karczmą dogasał stos, a na rozłożystym drzewie, pod którym nocą siedział bard, wisieli ludzie, których umysł nie wytrzymał tego, co się stało. Pogłos tamtego wydarzenia długo jeszcze miał o sobie przypominać jego żyjącym świadkom.

Chłopak i Strażnik weszli do karczmy. Sala powoli wracała do ładu, choć braki w zniszczonych meblach nie prędko miały zostać zapełnione. Przy jednym ze stołów siedział człowiek i krasnolud. Gabriel dosiadł się, przywitał i przedstawił młodego towarzysza, a później dwójkę wojowników.

- Krasnolud zwie się Radgar. Pewnie zdążyłeś usłyszeć. Nie jest Strażnikiem, ale pomaga nam od bardzo dawna. Człowiek to Talis. - Powiedział mężczyzna. Oboje skinęli głowami, a Luke odpowiedział tym samym, siadając do biednego śniadania składającego się z wody, kilku kromek chleba posmarowanych czymś ciemnym i mocno popieprzoną jajecznicą.

- Miło poznać kolejnego towarzysza do tej parszywej roboty. - Głos krasnoluda był donośny, ochrypły i niski. - Szkoda, że równie parszywe są okoliczności. Trupi Bard, cholera. Trzeba spieprzać póki jakaś zaraza się nie rozpanoszyła.

- Opuszczamy wioskę jak najszybciej. Musimy przedstawić chłopaka Kruczemu Ludowi. - Odpowiedział Gabriel.

- Chciałbym wam towarzyszyć, ale muszę wrócić na Ziemię. - Powiedział Talis. - Znowu coś przeniknęło przez portale razem z naszymi wysłannikami i im uciekło.

- Ja natomiast ruszam z wami! - Wtrącił Radgar. - Pierońsko źle się dzieje. Szkoda by było, gdyby chłopak nawet nie dotarł do Kruczych. Mogę wam towarzyszyć, aż pod bramy Shatral. Później zmierzam do Międzygórza.

- Będę trzymał kciuki za waszą wyprawę. - Powiedział czarno-włosy wojownik. - Tymczasem i ja się śpieszę. Utrzymanie Starych Krain w tajemnicy jest równie znaczące. Do zobaczenia towarzysze.

- Bywaj zdrów! - Krzyknął krasnolud. Gabriel skinął głową, a Talis wyszedł z karczmy.

- Jest coś jeszcze co powinniśmy wyjaśnić przed podróżą? - Zapytał Strażnik. Luke uznał, że nie może zwlekać z wyjawieniem pierścienia. Położył przedmiot na stole i wyjaśnił skąd go ma.

- Sygnet Strażników. - Gabriel był wyraźnie zdziwiony. - Nagroda dla tych, którzy zrobili dla Więzień Tajemnic coś wielkiego. Na każdym zapisano miejsce, które właściciel dostaje pod opiekę. - Mężczyzna zamilkł na chwilę, czytając wyrytą nazwę. - Na tym jest Haerbleid. - Chłopak wzdrygnął się przypominając sobie słowa upiornego muzyka. To chyba nie mógł być przypadek.

- Trupi Bard mówił, że mam się tam nie zbliżać póki nie muszę.

- Jasna cholera. Ty z nim gadałeś? - Radgar szeroko otwarł usta.

- Gadał bo nie wiedział, że jest trupem. - Wyjaśnił Gabriel. - Pewnie dlatego nic mu nie jest.

- To zmienia postać rzeczy. - Krasnolud uspokoił się. - Trzeba kościotrupowi przyznać, że tu miał rację. Mało jest równie groźnych miejsc.

- A są tu jakieś bezpieczne? - parsknął Luke cudownie przywitany przez nowy świat.

- Ciężko powiedzieć. Ale raczej nie. - Dobitnie sprostował niski wojownik. - Twoje bezpieczeństwo w gruncie rzeczy zależy tutaj od tego jak bardzo ty jesteś niebezpieczny.

- No i od spostrzegawczości... I kilku innych czynników, ale w gruncie rzeczy Radgar dobrze to ujął. - Dodał bez emocji w głosie szarooki mężczyzna. - Na prawdę sądzę, że nie powinniśmy siedzieć tu zbyt długo. Luke, kończ jedzenie.

- Nawet nie zacząłem. - Zaskoczony chłopak ledwo co dobył widelec i chciał właśnie uskubnąć kawałek jajka.

- Tego akurat bym odradzał. - Przystopował go krasnolud. - Pali w gębę gorzej niż spirytus. A wraca pewno jeszcze głośniej, że tak powiem. - Młody upuścił widelec. Chyba przeszła mu ochota na jedzenie. Na twarzy Gabriela pierwszy raz od początku dnia pojawił się nieznaczny uśmiech. Jeśli tak w ogóle można było nazwać nieznaczny ruch kącików ust.

- Może faktycznie chodźmy już. - Skomentował chłopak. Potrafił długo wytrzymać bez jedzenia, choć z drugiej strony mógłby jeść całymi dniami. Tak wyglądał u niego okres dojrzewania.

- Zatem zbieramy się. Oddamy ten pierścień Kruczemu Ludowi, kiedy dotrzemy do miasta i zobaczymy co dalej. - Powiedział Strażnik i rąbnął w stół. - Czas nagli! Trzeba wyciągnąć od karczmarza tyle prowiantu ile się da. Pewnie nie wiele będzie w stanie nam sprzedać, ale do kolejnego postoju powinno wystarczyć. Ruszamy do Shatral.

. . .

Zostawili za sobą zniszczoną wioskę i wszystko co z nią związane. Prawie wszystko. Są takie obrazy, których nie da się wymazać z pamięci i doświadczenia, które na zawsze zostawiają ślad. O ile Strażnik i krasnolud przeżyli znacznie gorsze chwile, o tyle dla Luka ostatnia noc była czymś okropnym. Czymś co odmieniło jego życie. Obracał się w stronę drewnianych chat, wypatrując Trupiego Barda i innych upiorów, dopóki ścieżka nie doprowadziła trójki towarzyszy do gęstego dębowego lasu.

Przez korony wiekowych drzew przebijały się pojedyncze promienie wschodzącego słońca. Las rozbrzmiewał szelestem liści, świergotem ptaków i szumem niewielkiego strumyka, płynącego kawałek od dość szerokiej drogi. Choć na ścieżce zmieściłby się wóz, chyba rzadko ktokolwiek decydował się na podróż zaniedbanym leśnym szlakiem.

Gabriel i Radgar od opuszczenia wioski dyskutowali w dziwnym twardym języku. Luke nawet nie zamierzał się wtrącać. Nie chciał narażać się na kolejne niejasności. Poza tym, skoro jego towarzysze używali nieznanej mu mowy, a w pobliżu nie było nikogo innego, to pewnie miał nie rozumieć. Albo dwójka wojowników obawiała się, że ktoś ich słyszy.

- Nadal masz setki pytań, nie? - Głos Gabriela wyrwał chłopaka z zamyślenia.

- Wiem więcej niż wcześniej, ale jeszcze więcej nie rozumiem. - Odpowiedział, poprawiając miecz przytwierdzony do pleców i niewielką torbę wiszącą przy pasie.

- Nic dziwnego. Droga trochę potrwa, więc może zdążymy ci z tym trochę pomóc.

- W takim razie od początku: Dlaczego akurat ja? - Mężczyzna, chyba spodziewał się, że prędzej czy później usłyszy to pytanie. Zawsze je słyszał i zawsze odpowiadał to samo. Powoli tworzyła się z tego formułka powtarzana od początku do końca, słowo w słowo każdemu nowemu kandydatowi do tej paskudnej roli.

- To nie był mój wybór. Strażników wybierają książki, a one są w posiadaniu Kruczego Ludu. Wiem tyle, że do Więzień Tajemnic trafia ktoś, kto szuka prawdy w zapomnianych historiach. - Chłopak zawsze w głębi serca przypominał sobie, że wychodzenie poza szereg w tych czasach nie jest najlepszym pomysłem, ale nie umiał walczyć ze swoim prawdziwym buntowniczym ja. Nie umiał nie być osobą, która za żadne skarby nie chciała stać w szeregu. Poza tym, chyba nikt nie pomyślałby, że śledzenie starych mitów i przedwiecznych wydarzeń skończy się w taki sposób. Westchnął zły sam na siebie.

- A ten Kruczy Lud. Czym właściwie jest? - To pytanie Gabriel słyszał o wiele rzadziej. Część świeżych Strażników po prostu nie dożywała tak długo, by je zadać.

- Niewiele wiadomo o ich przeszłości, bo z nikim się nią nie dzielą. Dziesiątki tysięcy lat temu przybyli na Ziemię, żeby pomóc ludziom w rozwoju. Są w pewnym sensie opiekunami Więzień i ich twórcami.

- Twórcami i niszczycielami. - Burknął krasnolud. Gabriel tylko spojrzał na Radgara i kontynuował tłumaczenie.

- Wieki temu w twoim świecie pojawił się Kult Trójcy dążący do całkowitej władzy. Byli potężni, a Kruki chciały zapobiec wyniszczającej wojnie, która zapewne zrujnowałaby Ziemię. Otwarli więc portale do nowego świata i pomogli przenieść się tam wszystkim, którzy podzielali ich zdanie. Cały proces trwał grubo ponad tysiąc lat i w pewnym sensie trwa do dzisiaj. Wielu chciało walczyć i trzeba było zabierać ich siłą na nową planetę, żeby nie zrujnowali Ziemi. Kruczy Lud stworzył nad fragmentami Starych Krain Bariery. Tereny za nimi zostały domem i więzieniem dla tych, którzy chcieli wojny z Kultem. Po jakimś czasie zaczęto werbować Strażników. Okazało się bowiem, że przebywanie za Barierami wypacza prędzej czy później niemal wszystkich. Wszystkich oprócz tych, którzy urodzili się za nimi lub na Ziemi. W końcu to stamtąd pochodzili Uwięzieni. Ktoś musiał pilnować porządku, a to było najrozsądniejsze wyjście.

- Mimo wszystko każdy przyzna, że z Kruków potrafią być niezłe skurczybyki. - wtrącił Radgar. - Wpieprzają się do każdego świata i próbują po cichu zyskać choćby częściową kontrolę. Na moje to zrobili z Uwięzionych złych do szpiku kości, podczas gdy oni chcieli tylko walczyć o swój dom.

- I ta walka zniszczyłaby Ziemię. - Odparł Strażnik.

- Może i dobrze, cholera! - Gwałtowność Radgara spłoszyła ptaki siedzące na pobliskich drzewach. - Może poradziliby sobie z Kultem, a już na pewno nie byłoby tych chędożonych Barier! Gdybyśmy my tak oddali Międzygórze, to już dawno musielibyśmy podporządkować się Krukom. - Po tych słowach niski wojownik splunął na ziemię, dobitnie ukazując brak szacunku do tej rasy.

- Po pierwsze, chyba zapominasz, kto pochodzi z Ziemi. Mówisz o moim domu, Radgar. Po drugie, nic nie jest czarno-białe, a czasu nie cofniemy. - Podsumował Gabriel spoglądając gdzieś między drzewa. - Moglibyśmy rozmawiać na ten temat całymi dniami. Ale pamiętaj, że las słucha, a ja wolałbym nie podpaść znów Kruczemu Ludowi. Potrzebujemy ich... - Strażnik przeszedł w szept. - Jeszcze.

- Masz rację. - Głos Radgara znacznie ucichł. - Ale wiesz, że taka już krasnoludzka natura. Mówimy co myślimy. Rzadziej na odwrót.

Po tych słowach zapadła cisza trwająca dłuższą chwilę. Wojownicy czujnie obserwowali każdy krzak, jakby przypominając sobie, że w prastarym lesie mogło być znacznie niebezpieczniej niż ostatniej nocy w wiosce. Luke czuł się jeszcze bardziej niepewnie w nieznanym mu świecie. Pierwotną i piękną puszczę musiały zamieszkiwać najróżniejsze groźne istoty, czy bandyci. Ciężko było przewidzieć, kiedy zza drzew wypadnie jakiś potwór, albo posypie się grad strzał. Zwłaszcza, że z jakiegoś powodu ścieżka nie należała do często uczęszczanych. Tak naprawdę, chyba już dawno przeszła w zapomnienie.

Dodatkowo zastanawiał się nad ostatnimi słowami Gabriela. Co oznaczało, że Kruki są im JESZCZE potrzebne? Kiedy miało się to zmienić?Chyba wolał nie wiedzieć.

. . .

Krasnolud otrząsnął się, klepnął kilka razy po twarzy i przerwał ciszę trwającą od niemal godziny.

- Na Mohrenor! Rozumiem ostrożność, ale nie popadajmy w paranoję! Jak nas mają utłuc, to nas utłuką, a gapienie się w każdy krzak niewiele da. - Chłopak uznał słowa krasnoluda za marne pocieszenie, ale chyba musiał zacząć się przyzwyczajać. Przedwczesna śmierć nie była tutaj niczym niezwykłym i trzeba było się z tym pogodzić. - Jakie pytania cię jeszcze trapią, Luke. - Radgar złapał chłopaka za ramię w geście otuchy.

- Ta osoba, którą zabiłeś na Ziemi. - Skierował słowa do Gabriela, a wzrok mężczyzny uciekł gdzieś w dal, jakby usłyszał oskarżenie o coś okropnego.

- O proszę! Nie chwaliłeś się. - Wypalił krasnolud i ugryzł się w język, widząc, że dla Strażnika nie jest to przyjemny temat. Luke zaczął żałować, że poruszył tą kwestię, a Gabriel milczał jeszcze przez moment.

- Nie wszyscy potrafią unieść brzemię Więzień Tajemnic. - Słowa mężczyzny były pozbawione jakichkolwiek emocji i rzucone od niechcenia w nicość. Po nich znowu zamilkł, a krasnolud odciągnął chłopaka w tył zostawiając Strażnika kilka kroków dalej. Niski wojownik westchnął.

- Chyba potrzeba mu chwili spokoju. - Zauważył Radgar. - Trochę przeżył ostatnimi czasy. Teraz jeszcze Fjalthur. - Radgar pokręcił głową, a Luke spojrzał na niego pytająco - Kruk z karczmy, z którym znał się od dawna, z resztą dość ważna osobistość wśród swojej rasy. Bezsensowna śmierć. Jeszcze Cień, jakby tego było mało. - Chłopak znowu spojrzał wzrokiem oczekującym wyjaśnień. - Cienie podobno są jedną z najstarszych znanych ras. Wiadomo o nich tyle, że żyją w niedostępnej dla nikogo krainie, cholera wie gdzie. Chłopi i inna ciemnota wiążą ich z samą śmiercią, bo czasem przychodzą po umarłych, albo zjawiają się podczas wojen. Prawdy nie zna nikt, albo nikt nie chce się nią dzielić. Dużo udało im się namieszać na przestrzeni tysięcy lat, aczkolwiek bardzo rzadko opowiadały się za którąś ze stron podczas konfliktów. Mówią z dumą, że pilnują równowagi. - Krasnolud parsknął. - Prędzej próbują ją burzyć. Krążą plotki, że to właśnie Cienie są powodem powolnej korupcji Imperium Zachodu, w którym obecnie jesteśmy. - Luke starał się kodować wszystkie nazwy i informacje, jakie co chwilę w niego uderzały. Powoli sklejał w całość to wszystko. Ale jeden szczegół mu nie grał.

- Zauważyłem, że nie lubisz Kruków. A tego Kruka z karczmy traktowałeś jak przyjaciela. - Chłopak zmarszczył czoło. Bardzo był ciekaw, czy się myli, czy może krasnolud czegoś nie wyjawił.

- Powiem krótko, bo nie chcę na razie poruszać tego tematu przy Gabrielu. - Szepnął niski wojownik, instynktownie zwalniając. - Fjalthur jest... był inny. - Strażnik idący przodem zatrzymał się nagle, więc Luke i krasnolud też automatycznie stanęli.

- Znowu za dużo gadam? - Wyszeptał Radgar, ale zdał sobie sprawę, że nie to było powodem postoju. Gabriel sięgnął po miecz i wskazał na stary powykręcany dąb kawałek od ścieżki. Przez sporą gałąź kawał nad ziemią przerzucone było poszarpane ciało jelenia.

- Niedźwiedź tego na pewno nie zrobił. - Wywnioskował krasnolud i z toporem w dłoniach podszedł do wręcz nasiąkniętych krwią krzaków, pod którymi leżało drugie zmasakrowane rogate zwierzę. Radgar przebił się przez zarośla i ruszył w kierunku dębu. Luke dobył broń i niepewnie podążył za nim popchnięty przez Gabriela. Strażnik obserwował całe otoczenie, czekając na atak. Pień pokrywały ślady po ogromnych pazurach, a wokół dostrzegli równie duże odciski łap. Krasnolud wycedził przez zęby jakieś niezrozumiałe słowa, które musiały być przekleństwem. Klęczał przy masywnym cielsku niemal rozpłatanym na pół. Gabriel spojrzał na ciało i syknął, jakby podzielając ból zwierzęcia, gdy zobaczył jego paskudne rany.

- No to mamy i niedźwiedzia. - Wyszeptał mężczyzna.

- Nieźle przygrzmocił w drzewo. - Dodał Radgar, po czym spojrzał na jelenia wiszącego dwa metry nad nimi. Na ziemi powstała kałuża krwi nadal skapującej ze świeżych zwłok. - Normalnie bym powiedział, że trzeba utłuc to bydle, ale mamy ze sobą młodego więc spieprzajmy póki możemy.

- Na razie odpuścimy sobie postój. - Gabriel ruszył szybkim krokiem w stronę ścieżki, chowając miecz. - To już wiadomo czego bali się chłopi z pobliskich wiosek. Tego bym się nie spodziewał. - Lukowi zdolność mowy wróciła dopiero, gdy z powrotem stanęli na szlaku.

- Co może mieć tyle siły? - Powiedział cicho, jakby nadal obawiając się, że monstrum z lasu jest gdzieś nieopodal i może go usłyszeć.

- Niewątpliwe coś wielkiego. - Odparł niski wojownik.

- I wiekowego jak ten las. - Uzupełnił Strażnik. - Im dłużej żyją, tym stają się potężniejsze. Z tym pewnie niewielu ma szansę wygrać.

- Bies. - Dokończył Radgar. - Stary, wściekły bies.

. . .

Długo jeszcze milczeli, choć krasnolud zdawał się mieć w poważaniu czyhające zewsząd niebezpieczeństwo. Pogwizdywał wolną niską melodię z często powtarzanym fragmentem wpadającym w ucho. Na myśl przywodziła krasnoludzką balladę i pewnie właśnie nią była.

- Psia krew. Szkoda, że rozwaliłem wtedy lutnię na głowie tego grubego pajaca. - W głosie miał nutkę nostalgii i równocześnie nienawiści. Strażnik i chłopak wyrwani z obsesyjnej ostrożności spojrzeli na Radgara, który faktycznie czasem mówił zdecydowanie więcej niż pozostała dwójka. Ale może w tym momencie to nie było nic złego? Gabriel nadal był zdołowany. Na dodatek zdawał się być aż nadzwyczaj ostrożny i zwyczajnie bał się o chłopaka. Luke'owi od niepewności i myśli siadały nerwy. Dla jednego i drugiego rozluźnienie atmosfery było jak najbardziej wskazane.

- No co tak na mnie patrzycie? Może i mam grube paluchy, ale zaczęło mi to już trochę wychodzić. A później w karczmie, gdzie zatrzymałem się z moją kompanią, pewien koneser sztuki zasrany zaczął mi robić wykłady o tym, że nigdy nie dorównam prawdziwym muzykom. Kiedy ja nawet nie próbowałem, cholera! Pobrzdękać sobie nie można, bo zaraz się trafi jakiś co wszystkie rozumy pojadł. No to niewiele myśląc, przywaliłem mu w ten łysy łeb i rzucili się na nas jego ludzie. Dostało im się wtedy. A nam po kieszeniach za zniszczenia. Ale warto było!

- Cały ty - podsumował Gabriel. - Zawsze mnie ciekawiło, czemu ta twoja gromada się rozsypała.

- Ano widzisz. - Radgar wpatrywał się gdzieś w dal z melancholią w oczach. - Po części nie był to nasz wybór, a po części po prostu każdy poszedł w swoją stronę. A ja, że zżyty ze szlakiem i pójść nie miałem gdzie, postanowiłem tułać się dalej po światach. Powiem ci, wcale nie żałuję. Za domem, ani za Międzygórzem też jakoś nie tęsknię, bo co jakiś czas tam bywam. Ostatnio nawet często, bo dużo spraw na głowie.

- Międzygórze to jakieś królestwo, tak? - Wtrącił Luke.

- Jedyne niezależne krasnoludzkie ziemie w Starych Krainach. A właściwie to co z nich zostało: marny cień dawnej świetności, ruiny i kilka nigdy niezdobytych twierdz po środku niczego. Nie dziwne, że coraz więcej rodzin decyduje się na przeniesienie w inne miejsce. Ledwo mi to przechodzi przez usta, ale taka niestety prawda. Międzygórze upada. Wkrótce w Mohrenor, naszej stolicy, zostaną tylko zdziadziali, uparci wojownicy, starzy jak tamte góry. Prędzej zginą niż oddadzą swój dom w łapska wszechobecnych potworów. Trolle, gobliny, demony mnożą się jak opętane, a od wielu lat nikomu nie udało się choćby utrzymać na dłużej Haerbleid w ryzach, nie mówiąc o jakimkolwiek kontrataku. Pewnie i o tym miejscu chciałbyś się trochę dowiedzieć? Ehh, przyjdzie nam przegadać całą drogę. - Radgar sięgnął do torby schowanej pod biało-brązowym płaszczem i wyciągnął ze środka ciemny bukłak. - Chociaż tyle dobrze, że nie o suchym pysku. - Pociągnął duży łyk i wypuścił powietrze z płuc. Chciał podzielić się z Lukiem, ale Gabriel zatrzymał rękę skierowaną do chłopaka.

- Nie oszukujmy się - powiedział Radgar. - Z tego co sam opowiadałeś, na Ziemi wiele osób w jego wieku pije więcej niż niejeden krasnolud. A zwilżenie gardła nawet dobrze mu zrobi. - Strażnik odpuścił i bukłak trafił do chłopaka. Młody od razu poczuł zapach piwa, znacznie bardziej intensywnego i aromatycznego od tych znanych. Nie zawahał się, bo pragnienie i ciekawość zrobiły swoje. Jeden łyk wystarczył by stwierdzić, że krasnoludzkie piwo, zupełnie jak w książkach, przewyższało każde inne jakie Luke do tej pory pił. Niechętnie oddał trunek Radgarowi.

- No i to ja rozumiem - skomentował niski wojownik, przekazując bukłak Gabrielowi. Mężczyzna nie próbował odmówić. - Tylko nie myśl, że zawsze będziesz miał tak dobrze. Szkoda dobrego trunku na takiego chłystka. - Niski wojownik zaśmiał się cicho. - Witaj w tym popieprzonym świecie, Luke. - Powiedział Radgar, jakby chłopak przeszedł właśnie jakiś mały rytuał przejścia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro