Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13. Uczucia albo Ty

- W posoce skrzydlatej pod góry... - zacytował Luke, próbując rozgryźć tajemnicze słowa. - Rozumiesz coś z tego, Gabriel?

- Nie wiem. - Odparł zdenerwowany sytuacją Strażnik. Szedł szybkim krokiem, nie zważając na świat wokół. Chciał być już na statku Yannicka i opuścić to przeklęte miejsce. Nawet tereny za Barierami wydawały mu się bezpieczniejsze. Tutaj co chwilę, czuł na plecach czyiś wzrok, gdzieś między uliczkami przemykały dziwne postacie, a z ogromnego zamku wiecznie patrzyły na nich niewidzialne oczy Rady Czaszek.

- Ale domyślasz się. - Naciskał chłopak postawiony przed kolejną niewiadomą.

- Owszem. Ciężko się nie domyślać. - Rzucił Gabriel. - Góry i krew. Z czym ci się to kojarzy? - Luke nie musiał mówić. Sam zdążył wcześniej o tym pomyśleć. Jasne, że chodziło o to samo miejsce, które ciągnęło się za nimi od samego początku. Haerbleid nie dawało o sobie zapomnieć nawet na moment.

- A dalszy ciąg?

- Nie chcę wysnuwać pochopnych wniosków. Ale... Ciężko powiedzieć. Na prawdę. - Gabriel wyglądał jakby się wahał z wyjawieniem jakiegoś szczegółu.

- O czymś mi nie mówisz. Przecież nie jestem ślepy. - Luke wyczytał zmieszanie z twarzy wojownika.

- Niech na razie ci wystarczy, że Międzygórze raczej nie będzie ostatnim miejscem, do którego trafimy. - Sprostowanie Strażnika było zbyt ogólne. Ale chyba to musiało chłopakowi na ten moment wystarczyć.

- W sumie to chyba dobrze. - Zaśmiał się młody wojownik. Gabriel tylko spojrzał pytająco. - Bo to oznacza, że może uda nam się wyjść cało z Haerbleid. - Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Zadziwiało go pozytywne myślenie Luka. Po prostu starszy Strażnik po tych wszystkich latach często nie potrafił zdobyć się na coś takiego.

- Może nam się uda. - Powtórzył po cichu szarooki.

Latający statek Yannicka rzucał długi cień na szeroką drogę, którą zmierzała dwójka Strażników. Maszyna otoczona pomarańczową poświatą zachodzących promieni wyglądała jeszcze bardziej nierealnie, prawie jak z bajki.

Trupi Bard, Bies, Kruczy Lud, latający statek. A przecież mijała właśnie dopiero trzeca doba od pierwszej nocy w Starych Krainach. Ile minie zanim Luke doczeka spokojniejszego dnia? Nawet na Ziemi cały czas coś się działo. Ale może tym razem będzie inaczej? Nawet jeśli nie, to chciał choćby na chwilę wrócić do domu, do najbliższych mu osób. Nie wiedział ile razy jeszcze będzie mógł ich zobaczyć.

Sznurowana drabina już czekała, lekko szurając o białe kamienie chodnika. Za pierwszym razem sprawiała strach. Teraz nie stanowiła dla chłopaka żadnego wyzwania. Z resztą jak można było stawiać taki lęk obok tego, co ostatnio przeżył?

Krasnoludy krzątały się po pokładzie, najwidoczniej zbierając się powoli do odlotu. Na statku panował ogólny ruch, a powietrze wypełniał hałas mechanizmów i dźwięki niskich głosów. Krzyczeli między sobą jakieś komendy w swym twardym języku i nawet nie zwrócili uwagi na dwójkę Strażników. A ci skierowali się do kapitańskiej kajuty, gdzie najpewniej czekał Yannick i Radgar.

Faktycznie dwóch krasnoludów siedziało przy szerokim stole z mapą. Zajęci dziwną karcianą grą i kłótnią nawet nie zauważyli otwierających się drzwi. Dopiero trzask zamka nagle ich uciszył. Ale dosłownie na ułamek chwili. Kiedy zorientowali się, że to tylko Luke i Gabriel, wrócili do żywej sprzeczki dotyczącej właśnie ów kart przed nimi. Jednak ten stan rzeczy nie trwał długo, bo po chwili Radgar rzucił karty na stół i zaczął składać je na jedną kupkę.

- Chrzanić te głupie karty. To nie na moją głowę.

- No cóż... Nie we wszystkim musimy się zgadzać. - skomentował inżynier i zwrócił się do Luke'a. - Wracasz do domu, młody?

- Wracam. - Odparł chłopak. - Nie wyobrażam sobie nie wrócić. - Przypominając sobie wczorajszą rozmowę z Kherozem, młody Strażnik miał ciarki na samą myśl o słoikach i życiach w nich zamkniętych. Chował daleko na tył głowy wrażenie, że niedługo do zbiorów Kolekcjonera dołączy szkło z jego imieniem. Najchętniej chciałby odkładać ten moment przez wieczność. Choć wiedział, że nie może.

- Jak to jest wrócić na Ziemię do miejsca i ludzi, którzy cię nie pamiętają? - Nastolatek zwrócił się do Gabriela. Po wojowniku można było dostrzec, że i dla niego nie było to łatwe przeżycie.

- Traktujesz zapomnienie jak coś co nie istnieje w twoim świecie. - Zaczął szarooki wojownik. - A tym czasem to ten sam stan niebytu, który powoli dopada cię z każdym kolejnym dniem. Różnica polega na tym, że tu dzieje się to nagle... A na Ziemi umierasz całe życie. - Gabriel przystanął i spojrzał prosto w oczy Luka. - Tym właśnie jest ów zapomnienie, które dotyka Strażników. Śmiercią za życia.

- I życiem po śmierci. - dodał chłopak. Starszy Srażnik był wyraźnie zdziwiony słowami młodego chłopaka. W oczach człowieka doświadczonego walką o byt w Więzieniach widać było przelatujące przez głowę myśli i jakąś zmianę. Być może wtrącenie Luka zmusiło go do przemyśleń na temat swojego światopoglądu? Może wręcz obróciło ów poglądy na drugą stronę, pozwoliło spojrzeć na problem od drugiej strony i w końcu coś obudziło w Gabrielu iskrę bardziej pozytywnego myślenia? Jeśli tak to ów płomyk bardzo szybko przygasł i mężczyzna ocknął się z dziwnego krótkiego letargu.

- Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. - Stwierdził ze zwyczajnym dla niego brakiem emocji w głosie, choć nie dało się ukryć, że drugi raz w krótkim czasie Luke pokazał mu, że da się myśleć inaczej i że każdy kij ma dwa końce.

- To też czeka wszystkich Strażników? - kontynuował pytania nastolatek. - Ta emocjonalna pustka?

- Nie wszystkich. To twój wybór i to dość prosty - sprostował Gabriel. - Albo umrą twoje uczucia, albo ty.

. . .

Luke stał na pokładzie latającej maszyny i oparty o barierkę w towarzystwie Radgara obserwował zachodzące słońce. Pomarańczowe promienie przebijały się zza wysokich budynków. Teraz ściany były bardziej żółtawe od intensywnego blasku uciekającego dnia niż śnieżno białe jak w południowym świetle. Chłopak obserwował wydłużające się cienie, słońce znikające za murami i opustoszałe ulice. Pojedyncze Kruki przechadzające się szerokimi ulicami Shatral wyglądały, jakby każdy z nich coś ukrywał. Z resztą całe to miasto sprawiało wrażenie jednej wielkiej intrygi. Więc w wrażeniu młodzieńca mogło być sporo racji.

Ostatni blask oświetlający wysokie maszty statku i szczyt białego zamku rozżarzył się mocniej, po czym w mieście kruków zapanował półmrok. Palących się w domach świateł przybywało z sekundy na sekundę. Latarnicy powoli kończyli pracę i najmniejsze uliczki ogarniało żółte światło tańczące z wszechobecnymi cieniami. Z tej wysokości, zwłaszcza te odleglejsze płomienie wyglądały jak świetliki budzące się do życia. Niebem zawładnął księżyc, a to oznaczało tylko jedno - czas wrócić do domu.

Radgar sączył piwo z wielkiego metalowego kufla. Z brody skapnęła gęsta piana, a z gardła krasnoluda wydobyło się głośne westchnięcie.

- Ładne to miasteczko. - Skomentował niski wojownik wycierając usta o rękaw lekkiego płaszcza. - Pierońsko ładne.

- Miasteczko powiadasz? - Luka lekko zszokowało dziwne określenie domu Kruków, którego budynki oplatały cały szczyt góry. Sam zamek mógłby pomieścić ludność sporego miasta. A przecież były jeszcze podziemia.

- Ano miasteczko. Gdybyś zobaczył kiedyś pradawne krasnoludzkie twierdze z Gór Krańca Świata, to zrozumiałbyś czym jest prawdziwa potęga.

- Może kiedyś je zobaczę.

- Wątpię. To nie miejsce z tego świata... Cholera za dużo gadam. - Radgar wziął porządny łyk piwa i podał kufel chłopakowi.

- Mówisz o swoim domu, tak? - Nie trudno się było domyślić. Krasnolud wspomniał już, że nie jest stąd.

- Zbyt mało czasu jest by o nim opowiadać. Z resztą w ogóle nie powinienem, ale ciężko nie myśleć, gdy spędziło się tam prawie dwa stulecia.

- Ile?! - Luke słyszał już o długowieczności krasnoludów, jednak po niskim wojowniku kompletnie nie było widać wieku. Wyglądał staro, owszem, ale nie starzej niż przeciętny krasnolud. - To ile ty masz właściwie lat?

- Nie tak dawno obchodziłem trzysetne. Ileż myśmy beczek piwa wtedy wytoczyli. Poszły prawie całe zapasy z głównych piwnic twierdzy. Ale i pół miasta dołączyło się do zabawy, słysząc nasze ballady. - Radgar rozmarzył się i wyglądał jakby miał zaraz wpaść w jakiś trans, w którym mógł gadać godzinami. W tym faktycznie przypominał starsze osoby. Ale ta gadatliwość była chyba w pewien sposób wpisana w znaczną część jego rasy i nie zależała od wieku.

- Aż boje się myśleć o czterysetnych. - Parsknął Luke.

- To zbyt daleka wizja, by o niej choćby marzyć. - Radgar odłożył kufel na szeroką barierkę i zatopił wzrok w tysiącach bladych gwiazd. - Na razie mam zbyt dużo do roboty by umrzeć. - Radgar wyszczerzył miejscami popsute zęby. - Ale kto wie, kiedy to się zmieni. Czas przemija bardzo szybko, zwłaszcza tutaj. Także nie marnuj czasu na głupie pogawędki ze starym krasnoludem tylko wracaj do rodziny. - Wojownik klępnął nastolatka w plecy i podniósł kufel z barierki na wysokość głowy. - Żyj dzisiaj, bo inaczej jutro będzie bez znaczenia.

. . .

Luke znów znalazł się w starym dworku, w tym samym małym pomieszczeniu, z którego przeniósł się zaraz po zmierzchu. Tutaj minęła zaledwie noc, w Starych Krainach pełna doba. A przecież i tak zdarzyło się zbyt dużo - mianowanie na Strażnika, jakieś dziwne przepowiednie, podróż latającym statkiem do Shatral... I ten okropny nakaz Kruków. Luke nawet nie chciał myśleć że być może w przyszłości będzie musiał zabić Gabriela.

Przejście do piwnic było zawalone. Luke o mało nie minął tego miejsca, zapominając, że nie może wrócić do domu w zbroi i z mieczem u boku. Zbyt szybko przyzwyczajał się do tamtego życia i w jakiś sposób go to przerażało. Czas na prawdę płynął tam jakoś inaczej, na każdym kroku czekały nowe przeciwności i niewiele było chwil wytchnienia.

Wypowiedział niezrozumiałe słowa układające się w zaklęcie i kamienie, tak jak poprzedniej nocy, rozstąpiły się. Chłopak zszedł wąskimi schodami i za zakrętem ujrzał regały słoików. Kheroz znów siedział przy stoliku pod ścianą i zaglądając w grubą księgę notował coś na zwijającym się arkuszu papieru. Pochłonięty widocznie ważnym zajęciem zerwał się jak poparzony, kiedy Luke wszedł do podziemi.

- Jasna cholera, jesteś w ostatniej chwili. - Kheroz wyrwał chłopakowi miecz z rąk, bez słowa wyjaśnienia pomógł mu ściągnąć pancerz i pchnął w stronę wyjścia. - Zaraz zorientują się, że cię nie ma i będziemy mieli problem. - Luke nawet nie odpowiedział. Jeśli Kruk miał rację i siostra lub mama zauważą nieobecność domownika, będzie bardzo źle. Kheroz stanął przed dworkiem, nad którym kłębiło się stado czarnych ptaków. - Nie krzycz i staraj się nie zemdleć ani nie zwymiotować. - Rzucił do Luke'a. Znów bez wyjaśnienia.

- Co? - Tyle zdążył powiedzieć chłopak nim grupa skrzeczących kruków podleciała w jego stronę oplotła szponami jego ręce, nogi i jakimś magicznym sposobem zaczęła unosić go w powietrze. - Chyba żartujesz! - wydarł się Luke, będąc już kilka metrów nad dworkiem.

- Nie drzyj się mówiłem, bo ktoś zwróci uwagę! - Kheroz jakby nigdy nic wrócił do budynku, a Luke niesiony przez ptaki pędził w stronę swojego mieszkania. Czy Kolekcjoner na prawdę nie znał innych sposobów? Teleportacja na przykład? Skrzeczące stado leciało wprost na zamknięte okno pokoju chłopaka. Dziesięć metrów, pięć. Nie zwalniały. Czas prawie się zatrzymał przez strach i adrenalinę. Trzy metry, metr. Już nawet nie miał znaczenia ból szponów wbijających się w skórę. Luke za sekundę przygrzmoci we własną szybę. Już czuł jak uderza o szkło.

I wtedy po prostu przeniknął na drugą stronę. Wylądował z hukiem na łóżku nadwyrężając wytrzymałość starych sprężyn. Po ptakach nie było śladu, szyba była na swoim miejscu, tak jak, o dziwo, wszystkie części ciała chłopaka.

Luke usłyszał kroki. Przykrył się szybko kołdrą i patrzył w sufit. Serce waliło jak młot, płuca chyba nie do końca wiedziały jak oddychać. Drzwi uchyliły się powoli i w progu stanęła zaspana Lara. Dopiero po chwili zauważyła dziwny nieobecny wzrok brata.

- Mama kazała mi cię obudzić, ale widzę, że nie śpisz - wyjaśniła pośpiesznie. - Co się stało? - dziewczyna zmrużyła oczy i przyjrzała się bratu - kiedy byłeś u fryzjera?

- Koszmar. - Wydukał Luke. - zły sen po prostu. Całe szczęście. - Lara zmarszczyła brwi, zrobiła kwaśną minę i bez słowa wyszła. Chłopak gapił się w biały sufit i powoli dochodził do siebie po małym zawale.

- Luke, wstawaj! - wrzasnęła zza ściany mama, ale nie dostała odpowiedzi. Młodzieniec nadal zbierał z podłogi nadwyrężone nerwy i porządkował wszystkie przenikające przed oczami obrazy. W końcu spojrzał na telefon, sprawdził godzinę, datę i przeklął siarczyście przez zęby, zdając sobie sprawę jak głupi był powód całego zamieszania.

- Boże, mama... Sobota jest! - Cisza musiała oznaczać chwilową konsternację. Chłopak zdjął buty, wcisnął je w kąt i ponownie rozłożył się na łóżku. Po chwili i Lara sprawdziła telefon, komentując sytuację tylko krótkim wrzaskiem. Przecież również ona obudziła się niepotrzebnie. A zaraz po niej odezwała się ponownie mama.

- A, no... Faktycznie.

. . .

Dzisiejszy poranek dobitnie uświadomił chłopakowi, że pożegnanie życia na Ziemii jest kwestią dni. Już nawet nie myślał o tygodniach. W końcu coś się nie uda. I to raczej prędzej niż później. W końcu coś wyjdzie na jaw i będzie trzeba wymazywać dawne życie. Luke pogodził się z tym stanem rzeczy. Czuł żal, ale się z nim pogodził. I ten fakt pogodzenia przerażał go teraz jak nic innego.

Za nic nie chciał zmieniać się w bezuczuciowego wojownika. Nie chciał zabijać emocji, a tym czasem po części to zaczynało dziać się samo. Coś krzyczało w nim by walczyć o istnienie na tym świecie, ale rozum i nawet już serce prawie w pełni przyjęło zapomnienie jako rzecz, która zwyczajnie musiała się wydarzyć.

W głowie krążyły słowa Gabriela. Śmierć za życia - tym właśnie było zapomnienie. Tu ciężko było nie zgodzić się ze starszym Strażnikiem. Ale mniejsza już z tym przerażającym pogodzeniem, mniejsza z wszystkimi innymi mądrościami cichego mentora. Była jedna rzecz, którą Luke chciał udowodnić Gabrielowi - chciał mu pokazać, że w ich paskudnym fachu wcale nie trzeba dokonywać wyboru między życiem a uczuciami.

Miał również nieco mniej odległe plany - w końcu skoro miał zostać wymazany z tego świata, to był najwyższy czas by zrobić kilka rzeczy, na które normalnie brakowało odwagi. Bo może i miał zostać Strażnikiem innego niebezpiecznego świata, ale przecież w głębi duszy nadal był zwykłym nastolatkiem. Później już nie będzie miał okazji, by skorzystać z przywilejów młodości. Zanim więc zostanie mu to odebrane czas najwyższy ostatni raz zakosztować beztroski, spotkać się z przyjaciółmi i dać upust wszystkiemu co dotychczas w sobie dusił.

. . .

Od dobrych kilku godzin Luke siedział w domu swojego najbliższego przyjaciela. Nie miał wielu bliskich kolegów, ale te znajomości, które posiadał, potrafił pielęgnować latami.

W domu Matta przesiadywała obecnie cała grupka bliskich Luke'a. Kilku nastolatków robiło niezwykły hałas. Rozmawiali, śmiali się, słuchali muzyki. A Luke tylko się uśmiechał, będąc jakby obok tego wszystkiego. Słyszał ich głosy, jakby był pod wodą, ich twarze rozmywały się. I to nie była kwestia alkoholu, który też brał udział w spotkaniu. Stan młodego chłopaka spowodowały tylko i wyłącznie dołujące myśli o tym, że to już ostatnie spotkanie. I że tylko on będzie pamiętał zarówno to, jak i wszystkie poprzednie.

Chłopak zastanawiał się, czy uda mu się wrócić na ziemię. A jeśli tak to po ilu latach. I czy w ogóle po dłuższym czasie będzie chciał wrócić do poprzedniego życia. Może lepiej będzie zacząć od nowa. Stworzyć nowe przyjaźnie. Nowe życie. Zapomnieć, tak jak wszyscy zapomną o nim. Był w stanie wymazać to z pamięci?

- Luke... - z katatonicznego zamyślenia chłopaka wyrwała Kate. Dziewczyna, którą poznał stosunkowo niedawno, bo dopiero w obecnej szkole. - Wszystko w porządku? Dziwnie wyglądasz.

Chłopak otrząsnął się, ubrał maskę uśmiechu i w głowie wymyślił na szybko jakąś sensowną odpowiedź.

- Nie żebym na co dzień nie wyglądał dziwnie. - odparł sakrastycznie, próbując odegnać myśli i uspokoić Kate. Ale koleżanka nie odpowiadała. Patrzyła prosto w oczy chłopaka i dawała do zrozumienia, że dawno rozszyfrowała jego emocje. Długo zastanawiał się jak ubrać słowa. Słowa, o których dziewczyna i tak miała zapomnieć.

- Co byś zrobiła gdybym zniknął. Albo inaczej... Gdybyś o mnie zapomniała, a ja chciałbym na nowo się zaprzyjaźnić? - Kate patrzyła pytająco na Luke'a. Nie odpowiadała. Zagryzła tylko wargi i nadal spoglądała w oczy chłopaka. - Wiem dziwnie to brzmi... Po prostu jestem ostatnio skołowany. Praktycznie nie śpię. Nie wstaję do szkoły.

Kate pokręciła głową, przerywając Lukowi. Opuściła brwi i milczała jeszcze przez moment

- Gdybyś zniknął, pewnie bym cię szukała. - odparła, ale gdy Luke otworzył usta by coś powiedzieć zdała sobie sprawę, że ta odpowiedź go nie usatysfakcjonowała. Nie pozwoliła mu dojść do słowa. - A gdybym o tobie zapomniała? Cóż... Polubiłam cię już wcześniej, więc nie wyobrażam sobie nie zaprzyjaźnić z tobą po raz drugi. - Teraz zobaczyła delikatny uśmiech. Oczy chłopaka, które do tej pory zaszyte były mgłą nieobecności, nabrały koloru, przeszywając na wylot swoim ciepłem. Kate przeszły ciarki i mimowolnie sama sie uśmiechnęła.

Luke na moment zaniemówił. Potrzebował tej odpowiedzi, żeby uświadomić sobie jedną rzecz - mimo, że miał zniknąć ze swojego świata był tą samą osobą. Nic nie stało na przeszkodzie by zacząć od początku, jeśli nie uda mu się wydobyć ze słoika swoich wspomnień.

A przede wszystkim - również po drugiej stronie książki mógł zdobyć nowych przyjaciół. Nie umierał wraz z zamknięciem wspomnień, jak próbował mu powiedzieć Gabriel. To był po prostu nowy początek. Już zdobył zaufanie Radgara, starszy strażnik również otwierał się przed swoimi uczniem i odkrywał więcej uczuć, niż zapewne by chciał.

Luke mocno objął Kate. Co miał do stracenia? Stan kompletnego zapomnienia miał ten plus, że teraz mógł niemal wszystko. I tak rozpoczynał z czystą kartą. A teraz bardzo potrzebował jakiejkolwiek bliskości. Stare Krainy były piękne, lecz równocześnie chłodne i okryte jakimś niewidzialnym mrokiem oraz strachem. Tylko tutaj - w tym hałasie i przy przyjaciołach czuł ukojenie. Już nawet dom nie był miejscem odpoczynku, odkąd nad jego dachem Luke'owi przyszło zabić upiora z sygnetem Llowaroc.

Kate odwzajemniła uścisk. Po ciele chłopaka rozlała się fala cudownego ciepła. Chciał już tak zostać, zapomnieć o nieumarłych, krukach i innych cholerstwach. Dopiero teraz zaczął doceniać zwyczajnie życie. W marzeniach niejednokrotnie podróżował do fantastycznych krain, wieczorami nie raz pogrążał się w mitach i legendach sprzed wieków. Ale teraz chciał być zwykłym nastolatkiem.

- Nie wiem co ci chodzi po głowie, Luke. - dziewczyna spuściła głowę i zawiesiła wzrok na podłodze. - Chciałabym wiedzieć. Ale skoro myślisz o zapomnieniu, to może czas potraktować każda chwilę, jakby miało nie być następnej? - Kate kiwnęła głową w stronę bawiących się chłopaków. - Nie myśl tyle, tylko się baw, głupku.

Luke uśmiechnął się szeroko. Ona znów miała rację. Przecież z takim zamiarem tutaj przyszedł - chciał wykorzystać każdą z kurczących się chwil w swoim kawałku świata. Otrząsnął się, wziął wdech i spojrzał na Kate. Nie licząc rodziny, chyba właśnie jej będzie mu brak najbardziej.

- Zacznijmy z nimi rozmawiać, bo sobie jeszcze coś pomyślą. - zaśmiał się chłopak. Dziewczyna uniosła kąciki ust i lekko opuściła wzrok.

Luke wstał i podszedł do stołu wypełnionego przekąskami i napojami. Koniec myślenia, koniec tego uczuciowego rozgardiaszu. Czas najwyższy chwytać każdy okruszek kończącego się dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro