Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11. Rada Czaszek

Z dedykacją dla mojej największej milczącej fanki

. . .

Pożar w północnej części kruczej stolicy nie wyglądał na zwykły wypadek. Spłonęło kilkanaście domów i niemal całkowicie okiełznany ogień teraz gasł. Z ruin bił ciemny dym, białe ściany, również tych budynków niedaleko, na zawsze zmieniły kolor, a parę dachów stało się popiołem.

Chłopak patrzył na całą scenę, wychylając się za burtę obniżającego pułap latającego statku. Widział przewijających się między zgliszczami wojowników w czarnych płytowych zbrojach. Wyciągali z ruin rannych i martwych. Nawet tu nie mogło obyć się bez przedwczesnych zgonów, trupów i dodatkowo swądu spalonych ciał. Mimo wszystko wyglądało na to, że sytuacja została szybko opanowana.

Yannick pociągnął za jedną z wielu przekładni na panelu przy sterze i maszyna zawisła nad placem przy ogromnym, wręcz niewyobrażalnie gigantycznym białym pałacu, którego wieże już znajdowały się wysoko ponad statkiem. Misterne wzory, skupiające się w najróżniejsze kształty były wręcz niewyobrażalnie piękne i idealne. Dosłownie setki balkonów, z których te większe mogły robić za lądowisko do latającego statku, wyglądały z wież wielkich jak wieżowce i znacznie szerszych u podstawy. Zamek faktycznie wyglądał jakby miał zastępować kawał wierzchołka góry.

Pod unoszącym się na niebie krasnoludzkim wynalazkiem zaczął zbierać się mały tłum Kruków. Istoty nie wyglądały ani trochę przyjaźnie. Tymczasem do Luka podszedł Gabriel, kończąc jednocześnie przeżuwanie jakiegoś jedzenia. Strząsnął z płaszcza okruchy i oparł się o burtę.

- Spróbuj mi powiedzieć, że tu nie jest pięknie. - Odezwał się rozmarzonym głosem do chłopaka, wpatrując się w ściany pałacu, szaro-białe witraże, gargulce wyglądające jak żywe i wszechobecne wymyślne zdobienia.

- Nigdy nie widziałem czegoś piękniejszego. - Odpowiedział bez chwili wahania. Ziemska architektura dokładnością, rozmachem i monstrualnością nie dosięgała do pięt białemu cudowi. Chłopak jeszcze długo mógłby wodzić wzrokiem po płaskorzeźbach, jasnych murach, ale niepokoiła go ta zbieranina pod nim. Wiedział, że zaraz przyjdzie mu do nich zejść, na dodatek tylko w towarzystwie Gabriela. Krasnoludy z oczywistych przyczyn zdecydowały zostać na statku. Ich niechęć do Kruków, z resztą odwzajemniona, nie była tajemnicą. Sprawą arcybardki też zdecydowali się zająć później.

Strażnik od razu zauważył niepokój swojego kompana.

- Nic się nie bój. Niektórzy tam na dole mogą cię już nienawidzić, ale w Shatral jesteś całkowicie bezpieczny. - Gabrielowi jak zwykle słabo wyszła próba wsparcia Luke'a. Młody trochę już się do tego przyzwyczaił i śmieszyły go słabe teksty Strażnika.

- Koniecznie musisz nauczyć się pocieszać. - Młody delikatnie zadrwił z wojownika.

- Żeby wprowadzać cię w błąd? - Zapytał Gabriel, rozwijając sznurowaną drabinę. - Każdy kij ma dwa końce. Nic nie jest czarno-białe. Zapamiętaj te mury, Luke, bo ciężko ci będzie znaleźć w Starych Krainach coś bliższego nieskazitelności. - Strażnik zniknął za burtą, zostawiając chłopaka z ostatnimi zdaniami. Ten jednak nie miał czasu nad nimi myśleć. Musiał iść za towarzyszem.

Schodziło się jeszcze gorzej, niż wchodziło, bo ciężko było uniknąć patrzenia na zbyt odległą ziemię. Kiedy Luke zeskoczył z ostatniego stopnia zawirowało mu w głowie. Grawitacja zdawała się działać inaczej, jakby mocniej i w końcu nic nie ruszało się pod stopami. Wrócił do siebie, gdy spojrzał na otaczające go Kruki. Obok w bezruchu stał Gabriel, czekając na rozwój sytuacji. Czarne istoty, niektóre w płaszczach do kostek, inne w typowo dworskim stroju, część w najróżniejszych zbrojach, szatach - wszystkie patrzyły w niemal zupełnej ciszy na wojownika i jego ucznia. Ochrypłe głosy nasilały się z sekundy na sekundę.

- Nie dziw im się. - Wyszeptał Strażnik. - Wiedzą co się stało. Poza tym doskonale widzą na tobie piętno Trupiego Barda i znają jego znaczenie.

- Nie powinno cię tu być! - Krzyknął jeden z Kruków. Szum przybierał na mocy i podobne okrzyki powtórzyły się kilka razy. Ptasie postacie uważały, że ktoś taki jak Luke nie nadaje się na Strażnika, nazywały go zdrajcą, zwiastunem końca ich ery.

Nagle nad zbieraniną Kruków w długim rzędzie wyłoniły się halabardy. Po chwili tłum rozstąpił się i naprzeciwko dwójki towarzyszy stanął oddział ciężkozbrojnych wojowników. Napierśniki mieli całkiem czarne, reszta zbroi niegdyś mogła być biała, teraz lekko poszarzała. Twarze mieli ukryte pod szerokimi kapturami i jasnymi kruczymi maskami. Na większości wyryte były różne znaki - na niektórych zaledwie kilka, na innych znacznie więcej. Prócz tego rzucającego się w oczy elementu zbroi, tylko groteskowe zdobienia i wypustki na kształt piór przypominały, że wojownicy byli Krukami. Poza tym w niczym nie byli podobni do innych przedstawicieli swojej rasy.

- Rozejść się! - Warknął niskim głosem wyróżniający się spośród czarnych wojowników Kruk. Przez napierśnik przechodziły dwa szerokie, ciemno-fioletowe pasy, na plecach powiewała długa peleryna w tej samej kolorystyce. Na białej masce przypominającej bardziej hełm z jakby pierzastym tyłem brakowało już miejsca na dziwne symbole i kolejne zostały wyryte na naramiennikach. - Nic tu po was, bracia. - Dodał i tłum zaczął powoli rozchodzić się, nadal szepcząc pod nosem obelgi i uwagi na temat nowego Strażnika.

- Bądź pozdrowiony, generale. - Gabriel skinął głową i uśmiechnął się nieznacznie.

- Witam w Shatral, Gawronie. - Zwrócił się dziwnym mianem do mężczyzny i rozglądnął po rzędzie milczących żołnierzy. - Jest dopiero południe, a Czarna Gwardia już drugi raz zostaje postawiona na nogi. Mam nadzieję, że ostatni. - Kruk zdawał się być wściekły, choć starał się tłumić emocje pod białą maską.

- Jakieś problemy? - Spytał spokojnie Strażnik. Chciał wiedzieć co stało się w północnej dzielnicy.

- Problemy. - Zaśmiał się generał. - Kto jak kto, ale człowiek, który przyjaźnił się z Fjalthurem, powinien się domyślać, że jego śmierć będzie miała liczne konsekwencje. - Gabriel milczał. Utrata bliskiego znajomego w wiosce po środku niczego była nadal świeżą raną.

Kruk tymczasem wydał polecenie i oddział ruszył do pałacu. Luke czuł się osaczony pod eskortą mrocznie wyglądających wojowników. Nie odzywał się i słuchał co odpowie przywódca wojska.

- Za pożar odpowiada Kolegium Róży Wiatrów. - Wyjaśnił z pogardą w głosie. - To samo, którego nauczycielem był Fjalthur, ale o tym doskonale wiesz. Obwiniają oni Radę za jego śmierć. Mówią nawet o spisku. - Generał parsknął pod nosem. - Zawsze byli problematyczni. Od powołania nowych władców, czyli już jakieś czterysta lat, burzą się przeciw nim, ale teraz przesadzili. Nie jest to miejsce, ani czas na wewnętrzne spory, a Kolegium dąży do rozłamu. Rada ma poważniejsze sprawy na głowie. - Dostojny wojownik zrobił pauze i spojrzał w kierunku idącego kawałek za nim Luka, który słuchał każdego słowa. - Nie rozumiem też, czemu zaprzątają sobie głowę kimś kogo los jest już przesądzony i to na kilku płaszczyznach.

- Nie powinniśmy go jeszcze skreślać. - Odparł Gabriel, ale Kruk szybko przerwał.

- Piętno Barda, przepowiednia, same jego predyspozycje fizyczne i doświadczenie. Powinniśmy go skreślić już dawno. - Chłopak, nie wytrzymał, mówienia o nim w sposób, jakby go tu nie było, na dodatek głosem przesiąkniętym kpiną.

- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale ja tu jestem. - Wtrącił Luke. Wojownik zatrzymał się, razem z nim cały oddział. Przywódca stał przez chwilę plecami do rozmówcy, w przeraźliwej ciszy, a młody zaczął zastanawiać się, jak bardzo przesadził.

- Pyskaty. - Stwierdził prześmiewczo Kruk, po czym odwrócił się do chłopaka. - I odważny. Ale to nadal za mało.

- Zobaczymy. - Odpowiedział Luke z żarzącą się w oczach złością. - Widzę, że jesteś tu kimś ważnym, ale to nie zmienia faktu, że się mylisz, Kruku. - Generał milczał, Gabriel stał jak wryty zaskoczony hardością chłopaka. Nie miał pojęcia co stanie się dalej. Strażnik zdziwił się jeszcze bardziej, gdy przywódca ściągnął hełm, odkrył twarz poprzecinaną bliznami i prześwidrował Luka wzrokiem.

- Udowodnij. - Odparł generał z niepodważalną powagą w głosie. - Udowodnij i wróć tutaj żywy po wszystkim. - Kruk wyciągnął do niego rękę i przedstawił się jako Zeliatt. - Dziś mnie zaskoczyłeś i zrobiłeś krok w stronę zyskania mojego szacunku. - Kontynuował. - Być może jeszcze zmienię o tobie zdanie. Ale tylko być może. - Chłopak nawet nie zdawał sobie wtedy sprawy, czego właściwie dokonał.

Pochód zatrzymał się przy ogromnych drzwiach zamku. Żołnierze rozstąpili się i stanęli w idealnie równym szeregu, milcząc, niczym zmarli. Przywódca przeszył wzrokiem Gabriela, i stał, jakby ważył słowa, które chce mu powiedzieć.

- Znasz to przysłowie? Uważaj na milczących w gwarnym tłumie i szczęśliwych wśród nieszczęścia, bo ci najwięcej knują. - Strażnik nie rozumiał o czym mówi Zeliatt, ale bał się, że Kruk o coś go podejrzewa, że wie coś czego nie powinien wiedzieć. - Dodałbym jeszcze... I na Gawrony wśród Kruków. - Powietrze zgęstniało w przeraźliwej ciszy. Czarny wojownik, nadal patrząc prosto w oczy Strażnika, dał żołnierzom rozkaz do odmaszerowania i dokończył. - Jesteś w naszym gnieździe. Wypchniemy cię z niego, gdy tylko dasz nam do tego pretekst. - Zeliatt odszedł wolnym, dumnym krokiem. Luke otworzył szeroko oczy, nie wiedząc co się stało, a Gabriel zwany przez Kruki Gawronem zaciskał pięści i ledwo hamował narastającą złość.

- Chodźmy. - Burknął tylko Strażnik i dotknął gigantycznych drzwi. Pod jego palcami przepłynęły niebieskie światła i uciekły wąskimi tunelikami w stronę zawiasów. Po chwili jedno ze skrzydeł uchyliło się delikatnie, lecz wystarczająco, by Gabriel i chłopak mogli wejść.

Wnętrze na swój sposób było jeszcze bardziej niezwykłe. Ściany wyglądały jakby żyły. Zawiłe ornamenty, niezwykłe rzeźby, ogromne filary, wszystko, każdy szczegół zapierał dech w piersiach. Wielka sala była tak misternie wykonana i jednocześnie tak przemyślana, dokładna, jak złożony organizm. To już nawet nie był przepych. Twórcy tego architektonicznego cudu chyba próbowali wcisnąć w każdy jego centymetr niezwykłość całego wszechświata, uchwycić w murach złożoność pasów komet, galaktyk, czy mgławic. Ciężko inaczej było opisać ożywiony w niewyobrażalny sposób marmur. Gra świateł i cieni na wszystkich zdobieniach tworzyła niepowtarzalny klimat tajemniczości zaklętej w murach.

Luke wodził wzrokiem po suficie kilkadziesiąt metrów nad głową i z otwartymi ustami podziwiał rzeźby zawieszonych w powietrzu gigantycznych kruków i smoków. Był ciekaw skąd to połączenie.

- Wielka ta sala. - Odezwał się próbując wychwycić i zapamiętać jak najwięcej. Nie wiedział, czy jeszcze kiedyś ujrzy to miejsce.

- To przedsionek. - Gabriel brzmiał zupełnie poważnie, a chłopak po chwili przypomniał sobie monstrualne rozmiary zamczyska i zrozumiał, że to nie był żart.

Ruszyli bez słowa w stronę kilkumetrowego czarnego okręgu, z którego konturów wydobywał się ciemny dym i rozlewał po podłodze. Na środku świeciły białe wzory. Podobne koła były rozmieszczone w wielu miejscach sali, przy ogromnych filarach. Różniły się kolorami, wielkością. Przechodząc między kilkoma, Luke zauważył, że również symbole wewnątrz różniły się mniej lub bardziej. Okrąg, do którego szli był jednym z mniejszych, położony idealnie naprzeciwko wejścia. Gabriel stanął po środku, a po chwili obok niego niepewnie zatrzymał się chłopak.

- Poruszanie się, po czymś tak ogromnym byłoby katorgą, więc używamy portali. - Strażnik gestem wskazał na otaczające ich koła.

- Faktycznie, pałac wydawał się być wielki jak góra. - Stwierdził Luke, rozglądając się po przedsionku.

- Nie widziałeś nawet połowy. - Zaśmiał się Gabriel. - Druga, jeszcze większa część ciągnie się pod prawie całym szczytem. Tam właśnie przebywa Rada Czaszek, do której zmierzamy. - Mężczyzna wypowiedział ciąg niezrozumiałych słów i świat zniknął sprzed oczu, by w ułamku sekundy pojawić się w zupełnie innej odsłonie.

Stali teraz na początku szerokiego i równie wysokiego korytarza, którego koniec niknął poza zasięgiem wzroku. Ze ścian patrzyły jakby wtopione w marmur białe krucze głowy i ogromne skrzydła. Po filarach pięły się wyryte w kamieniu pnącza. Wszystko utopione w półmroku i delikatnym ciepłym świetle wydobywającym się z wciśniętych między zdobienia świecących kamiennych gałęzi, które rozwidlały się na wszystkie strony i coraz mniejszymi odnogami kręciły się wokół rzeźb i ornamentów.

Strażnik ruszył w stronę najbliższych wrót między dwoma filarami. Słupy były tak naprawdę rzeźbami dwóch zakapturzonych Kruków. Różniły się od tych znanych Lukowi pięknymi skrzydłami, które otulały boki ciał wyrytych w marmurze istot.

Drzwi otwarły się nim mężczyzna i chłopak zdążyli do nich podejść.

W sporym, lecz już nie tak monstrualnym pomieszczeniu, na dwudziestu jeden tronach rozłożonych w półkolu pod przeciwległą ścianą siedziały w bezruchu Kruki. Ubrane były w grube białe szaty z czarnymi wzmocnieniami na ramionach, przed łokciami i przy pasie. Stroje wyglądały prawie jak płaszcze połączone ze skórzaną zbroją. Każdy w jakiś sposób różnił się od reszty. Na jednych ciemne zdobienia zajmowały większą część, inne były niemal całkiem białe. Krucze głowy istot były w rzeczywistości czaszkami bez ani kawałka skóry, piór czy mięśni. Każda postać miała na sobie, czarny, owalny kapelusz z szerokim, choć niskim środkiem i wąskim rondem. Nakrycia rzucały cienie na opuszczone w stronę podłogi twarze.

Drzwi zamknęły się bezgłośnie, gdy wojownik i jego uczeń podeszli bliżej.

- Zastaliście nas w ostatniej chwili. Niebawem wyruszamy do Haerbleid - Odezwał się ten siedzący na prawym brzegu. - Witaj wśród Kruków, Gawronie. I ty również witaj wśród powierników tajemnic, zwiastunie naszego końca. - Puste oczodoły spojrzały na Luka, przypominając o Trupim Bardzie. Chłopak nie był w stanie odpowiedzieć. - Boi się. - Zakpił Kruk. - A nawet nie zobaczył Barier.

- Widzicie piętno. - Powiedział inny. - Nie powinno go tu być.

- Prędzej czy później i tak wróci. - Odparł kolejny po drugiej stronie półkola.

- Nie od was zależy wybór, lecz od księgi. - Wtrącił Gabriel. Wzrok całej Rady zawisł na nim. Kruki wyglądały, jakby chciały go złamać wzrokiem, jakby testowały jego siłę woli.

- Zdaje się, że ty już wypełniłeś swe zadanie, Strażniku. - Odpowiedziała jedna z istot. - Zostaw nas z chłopakiem. - Gabriel nie do końca rozumiał czemu władcy Shatral karzą mu wyjść. Były sprawy, których Luke nie będzie umiał wyjaśnić. Powinien być obok młodego.

- Zostaw nas z chłopakiem. - Powtórzył kolejny Kruk znacznie pewniej, a z cienia wyłoniło się dwóch wysokich gwardzistów uzbrojonych w długie włócznie. Byli gotowi wynieść wojownika siłą, może nawet zabić. Strażnik wyszedł bez słowa i Luke został sam z przerażającą Radą. Przez chwilę w uszach piszczała cisza. Przerwał ją ochrypnięty głos Kruka siedzącego po środku.

- Wiele przeżyłeś w przeciągu ostatnich dni. - Chłopak nie odpowiedział. Stracił pewność siebie, kiedy Rada wyprosiła Gabriela. Nie rozumiał co się dzieje. - Milczysz. Rozumiem. Przejdźmy więc do sedna... Zdaje się, że masz coś, czego mieć nie powinieneś. - Luke przypomniał sobie o dwóch pierścieniach. Wyciągnął sygnety z torby, nie zastanawiając się skąd rada o nich wie. Przełknął ślinę i wolnym krokiem ruszył do swojego rozmówcy. Kruk pazurzastymi rękami zabrał je i zaczął oglądać z wszystkich stron.

- Słyszeliśmy tylko o jednym. Skąd masz drugi? Mów. - Władcy żądali wyjaśnień, a Luke bał się możliwych konsekwencji odpowiedzi.

- Na Ziemi... - Wydukał chłopak. - Zabiłem jakąś postać, która przeniosła się ze mną. Wyglądała jak stary Strażnik. Nie walczył. Chciał żebym go uśmiercił. - Znów na moment zapanowała cisza.

- Faktycznie, tam nasz wzrok często nie sięga. - Powiedział Kruk siedzący po lewej. - Jedno jest pewne. Sygnety nie zostaną u Luka.

- Zostaną. - Wtrącił ten, który trzymał pierścienie. Reszta Rady Czaszek zwróciła ku niemu wzrok ze zdziwieniem. - Sygnety muszą zostać u młodzieńca.

- Oszalałeś? - Wyglądało na to, że pozostali nie rozumieli podjętej decyzji.

- Przydadzą mu się w walce o Haerbleid. - Mówił dalej. - I resztę Starych Krain. To jedyna szansa, by nie stał się zwiastunem naszego końca. - Kruki milczały, ale ostatecznie chyba zrozumiały o co chodziło jednemu z władców. W przeciwieństwie do Luka, który nie wiedział co się stało.

- Jest jedno "ale". - Kontynuował członek rady na lewym brzegu półkola. - Gawron nie może wiedzieć, że nadal są u ciebie. A jeśli je odkryje i będzie próbował zabrać, lub cokolwiek innego w jasny sposób wskaże, że przeszedł na stronę Uwięzionych, zabijesz go. - Chłopak otworzył szeroko oczy i miał nadzieję, że źle zrozumiał.

- Przepraszam, co? - Luke nie myślał o tym przed kim stoi i jak powinien się zachować. Rozkaz kompletnie zbił go z tropu.

- Widzisz? Powinniśmy go odesłać. Jeszcze nie jest za późno. - Zaproponował członek Rady.

- Jest. - Odparł ten z pierścieniami. - Możemy wymazać pamięć, ukryć przed nim dworek, ale ludzie naznaczeni przez Trupiego Barda zawsze wracają. Doskonale o tym wiecie. Tak więc, chłopcze. - Kruk oddał sygnety Lukowi. - Jeżeli nie chcesz zginąć z rąk swojego nauczyciela, lub z naszych jeśli zdradzisz, zabij Gawrona, gdy przyjdzie odpowiedni moment.

- A jeśli spróbujesz zakończyć naszą erę... - Wtrącił inny. - Gwarantujemy ci, że przed upadkiem, zemścimy się za swój los.- Młody Strażnik schował pierścienie, jak najlepiej mógł. Musiał posłuchać władców Shatral, jeśli nie chciał zginąć. - Bywaj. Obyśmy spotkali się w Herbleid po jednej stronie. - Zakończył Kruk po środku. - Chłopak ukłonił się i ruszył do wyjścia.

Gabriel cały czas czekał na niego na niekończącym się korytarzu. Luke, nie umiał spojrzeć mu w oczy, myśląc o tym, co obiecał Radzie Czaszek.

- Co się stało? - Spytał wojownik z troską w głosie.

- Nie ufają mi. - Odpowiedział okrężnie.

- Oni nikomu nie ufają, a za tobą kroczą nieciekawe przepowiednie i wydarzenia. - Strażnik klepnął chłopaka w ramię i uśmiechnął się. - Udowodnij im, że to nic nie znaczy i że się nadajesz. Zawsze jest jakiś sposób, żeby zyskać ich zaufanie. - Luke nie odpowiedział, więc mężczyzna machnął ręką w stronę portalu i ruszył przed siebie. - A co z pierścieniami? - Przypomniał sobie po chwili.

- Zabrali. - Odparł krótko i bez wahania. - Powiedzieli, że nie mogą u mnie zostać.

- Cholera, mogły nam się przydać. - Chłopak spojrzał na Gabriela ze zwątpieniem w oczach. Nie wiedział do czego Strażnikowi mogły posłużyć sygnety, ale słowa Kruków o zdradzie zaczynały robić się dziwnie prawdopodobne. - Liczyłem na to, że nie zlekceważą znaków. No nic. - Dokończył wojownik. - Będziemy musieli poradzić sobie bez nich za Barierami. - Dwójka towarzyszy stanęła w czarnym okręgu i po chwili ponownie znaleźli się w gigantycznym przedsionku.

- Co dalej? - Spytał młodzieniec, czując jakąś pustkę po osiągnięciu założonego przed kilkoma dniami celu. Spytał, choć bał się usłyszeć, że teraz pora wyruszyć do Międzygórza. Ale Gabriel chwilowo miał inne plany.

- Jest jeszcze jedna rzecz, którą muszę ci pokazać, Luke.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro