7
Tuż po przebudzeniu, na ustach Sama zagościł niemożliwie szeroki uśmiech, wywołany wspomnieniami z wczorajszego wieczora. Nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że poprzedni dzień mógłby zakończyć się w taki sposób. Aż do tej chwili czuje na swoich ustach, delikatne muśnięcia warg Flor, oraz ich niepowtarzalny, słodki smak. Nawet jej zapach wciąż jakimś cudem rozbija się o jego nozdrza, doprowadzając go tym samym do szaleństwa.
Mógłby tak już zawsze...
Chciałby mieć możliwość całowania jej bez przerwy, dokładnie tak, jakby należała wyłącznie do niego. Najlepsze z tego wszystkiego jest to, że w tej chwili, Sam ma już świadomość tego, iż nie jest obojętny Pani profesor, bo przecież gęsia skórka, wywołana jego przyjemnym dotykiem, przyspieszony oddech wydobywający się z jej ust kiedy pochylał się nad nią i niesamowicie błyszczące z podniecenia oczy dziewczyny, mówiły same za siebie.
Działał na nią tak, jak ona na niego i ten fakt zdawał się cholernie go cieszyć.
Po wzięciu porannego prysznica, Sam przeszedł do kuchni i wlewając wodę do czajnika, postawił go na gazie, chcąc zrobić siostrze herbatę. To on, każdego dnia przed wyjściem na zajęcia przygotowywał dla małej Lilly śniadanie, chcąc chociaż w ten niewymagający poświęceń sposób odciążyć swoją leciwą już babcię. Nie spędzał z rodziną zbyt wiele czasu, dlatego też, kilka lat temu po śmierci swojej matki wpadł na pomysł, wspólnych śniadań. Jako że babcia Sama była starszą kobietą i rządziła się swoimi prawami, Samowi pozostawało jedynie towarzystwo swojej młodszej siostry.
Wiedząc, że Lilly nie wyjdzie z domu bez wcześniejszego zjedzenia chleba z truskawkowym dżemem, wyciągnął z chlebaka dwie duże kromki, oraz słoiczek domowej konfitury z szafki nad zlewem. Ułożył wszystko na stole i wychylając głowę zza drzwi kuchni, wykrzyczał donośnym głosem imię swojej siostry.
Kiedy czajnik wydał z siebie charakterystyczny gwizd, wyłączył gaz i przyciągając do siebie wcześniej przygotowane kubki, zalał wodą wrzucone torebki owocowej herbaty.
- Czemu się drzesz z samego rana? – zapytała zaspana jeszcze Lilly i wchodząc do kuchni, posłała bratu mordercze spojrzenie, tym samym wywołując u niego cichy chichot
- Nie marudź, tylko siadaj i jedz – nakazał Sam, a dziewczynka usadowiwszy się na krześle dosuniętym do niewielkich rozmiarów stołu, posłusznie wykonała jego polecenie.
- Dzisiaj też wrócisz tak późno? – spytała i wkładając pieczywo do ust, spojrzała na Sama zaciekawionym spojrzeniem.
To pytanie pociągnęło za sobą kolejne wspomnienia wczorajszych wydarzeń, tym razem stawiając przed oczami chłopaka uśmiechniętą lekko Flor oraz jej zaróżowione policzki, kiedy wychodząc z samochodu Sama, rzuciła na niego ostatnie spojrzenie.
- Jesteś dzisiaj jakiś dziwny... - zauważyła Lilly, na co Sam wyrwany z zamyślenia, zmarszczył brwi w zdziwieniu i spoglądając na siostrę, wzruszył ramionami
- Jestem taki, jak zawsze
- Nie... Twoje oczy jakoś tak inaczej się błyszczą – odpowiedziała pewnie, a chłopak nie chcąc zagłębiać się w słowa młodszej siostry, ponownie wzruszył ramionami i kręcąc głową na boki, wstał z miejsca, po czym wkładając do ust ostatni kęs kanapki, odłożył talerz do zlewu, następnie odkręcając wodę, umył go dokładnie...
Tuż po odwiezieniu siostry do szkoły, wstąpił po swojego przyjaciela, któremu poprzedniego dnia obiecał podwózkę. Kiedy Jones pojawił się w samochodzie chłopaka, Sam włączył niedawno nagraną płytę i wdeptując na gaz, ruszył w kierunku uczelni.
Jak zwykle, wyjechali pół godziny wcześniej, mając na uwadze korki, które o tej porze dnia ciągnęły się przez kilka kilometrów. Stojąc w szeregu aut, oparł łokieć o kierownicę i kładąc na zaciśniętej pięści policzek, westchnął ciężko, nie mogąc się już doczekać spotkania z Panią Martinez. Był ciekawy tego, czy ona również – podobnie jak on – od samego rana chodzi radosna jak skowronek. Czy choć przez chwilę pomyślała o nim i o tym, co się między nimi wydarzyło. Niby to nic takiego, bo to przecież zaledwie tylko głupi pocałunek, jednak dla Sama miał niesamowicie duże znaczenie. Zastanawiał się nad tym, jak powinien się zachować kiedy ją zobaczy. Udawać, że nic się nie stało, czy może wręcz przeciwnie... Pokazać jej, że mu się podobało i że najchętniej by to powtórzył?
- Co z tobą? Dziwnie się zachowujesz – usłyszał głos przyjaciela, który sprowadził go na ziemię.
Unosząc pytająco brwi, spojrzał na siedzącego obok Willa, przez chwilę zastanawiając się nad tym, czy rzeczywiście nie zachowuje się inaczej niż zwykle. No w końcu, już druga osoba tego dnia zwróciła mu uwagę.
Westchnął ciężko i nie mając zamiaru odpowiadać na pytanie kolegi, po prostu uśmiechnął się delikatnie, po czym kręcąc na boki głową, powrócił spojrzeniem na przednią szybę, a kiedy długi łańcuszek samochodów wreszcie ruszył z miejsca, wrzucił pierwszy bieg i wciskając gaz, wprowadził swoje auto w ruch. Zbyt skupiony na tym co się dzieje na jezdni, nie zauważył bacznie wpatrującego się w niego Jonesa.
Will był dobrym obserwatorem, oraz najlepiej ze wszystkich znał swojego przyjaciela. Wiedział, że ten uśmiech który od kilkudziesięciu minut nieprzerwanie krąży na jego ustach nie jest przypadkowy. Domyślał się, że w życiu Sama wreszcie wydarzyło się coś pozytywnego, jednak nie miał pojęcia co to było i zdawało się, że prędko się o tym nie dowie.
Mimo tego, że Sam chciałby podzielić się z przyjacielem swoimi radościami, wiedział, że o tym do czego doszło między nim, a Flor zaledwie kilkanaście godzin wcześniej, nie mógł mu powiedzieć. Nie miał pojęcia jakby na to zareagował Will i pomimo tego, że naprawdę bezgranicznie mu ufał – jak nikomu innemu – nie chciał ryzykować.
Will również nie zmuszał Sama do spowiadania się przed nim, stwierdzając, że jak będzie chciał mu o czymś powiedzieć, to prędzej czy później i tak to zrobi, dlatego, po tym zaledwie jednym pytaniu, na które i tak nie otrzymał odpowiedzi, zwyczajnie w świecie odpuścił. Nie chcąc jednak trwać w głuchej ciszy, podjął temat na który obaj lubili się wypowiadać, czyli hokej i nadchodzące rozgrywki jesienne.
- Dziekan się już odpieprzył? – spytał Will, nawiązując do nie tak znów odległej rozmowy Sama z Howardem
- Można tak powiedzieć... Zaczepił mnie w zeszłym tygodniu, mówiąc, że jeśli dalej tak dobrze będzie mi szło z poprawianiem historii to niedługo ponownie zaprosi Thompsona. Mówił że mnie wystawi... Jedynym warunkiem jest ta pieprzona średnia – powiedział Sam, na końcu wzdychając ciężko.
- Martinez jest dobra w tym co robi i jestem pewien, że jeszcze kilka tych waszych lekcji, a będziesz miał same piątki – wypowiedział się Will i patrząc na przyjaciela, posłał mu pocieszający uśmiech.
Na samo wspomnienie o Pani profesor, serce Sama zabiło dwa razy szybciej, a policzki lekko się zaczerwieniły, co oczywiście nie uszło uwadze Jonesa, który znów marszcząc brwi, ponownie skupił wzrok na przyjacielu. Po chwili poruszył się niespokojnie i otwierając lekko usta, sapnął cicho, jakby w końcu coś sobie uświadamiając
- Tylko mi nie mów, że się z nią pieprzyłeś – odezwał się nagle, na co Sam spojrzał na niego z wyraźnym przerażeniem malującym się na twarzy, tym samym dając mu do zrozumienia, że coś jest na rzeczy.
- Co? Pojebało cię do reszty? – odpowiedział szybko...
Za szybko, co dało Willowi kolejny powód do myślenia, że zadane przez niego pytanie nie było bezpodstawne.
- Stary... To jest twoja pieprzona wykładowczyni... Jeśli cokolwiek cię z nią łączy, to odpuść...
- Zamknij się idioto! Nic mnie z nią nie łączy, okej? – Sam szybko zirytował się insynuacjami kolegi, nie mając nawet pojęcia, że w ten sposób strzela sobie w stopę.
Otóż - tak jak już było o tym mówione - Will był dobrym obserwatorem, a przez zachowanie Sama, który usilnie, całym sobą chciał go przekonać do swoich racji, miał już pewność. Nie znał go od dziś, żeby nie móc stwierdzić, kiedy Samuel Smith najzwyczajniej w świecie nie mówi mu całej prawy.
- Po prostu się przyznaj... Co się między wami wydarzyło?
- Kurwa – sapnął Sam, wiedząc już że nie ma najmniejszych szans z tym pieprzonym jasnowidzem Jonesem.
Od zawsze potrafił go przejrzeć. Za każdym razem, kiedy próbował coś przed nim ukryć, Jones nawet z największych ciemności wyciągał prawdę. Był niczym pieprzony wykrywacz kłamstw... Nie dało się przed nim uciec. Niczego nie można było zachować tylko dla siebie, bo i tak już dawno się wszystkiego domyślił
- Ja pierdolę... Całowałem się z nią. Zadowolony? – przyznał w końcu i zaciskając dłonie w pięści, uderzył nimi o kierownicę.
Na początku Jones nie skomentował nawet słów przyjaciela, ale już po chwili odwracając się bokiem, oparł plecy o drzwi i wpatrując się uważnie w Smitha, pokręcił głową na boki
- Wiedziałem... Wiedziałem, kurwa – zaśmiał się cicho, ale jego śmiech ani przez chwilę nie należał do tych wesołych – Czy ciebie do reszty pojebało, pacanie jeden? Czy ty wiesz jakie to może nieść za sobą konsekwencje, gdy ktoś się o tym dowie? Przecież to się kurwa skończy tragicznie... Najpierw wypieprzą ją, a potem ciebie. Dadzą tobołek na drogę, kopną cię w dupę i papa... Żegnajcie marzenia o NHL – lamentował Jones, a w tym samym czasie, po jego dosadnych słowach, momentalnie jakby całe życie uszło z Sama.
Nagle przestało istnieć to szczęście, które rozpierało go od środka od samego rana. Oczywiście, już wcześniej zdawał sobie z tego sprawę, że gdyby jakimś cudem ktoś dowiedział się o tym, że całował się ze swoją nauczycielką, ich niesamowicie krótki romans nie skończyłby się dobrze, jednak ani przez sekundę nie pomyślał o tym, że gdyby ich pocałunek ujrzał światło dzienne, mógł już teraz pożegnać się z pierwszą ligą, oraz karierą jednego z najlepszych hokeistów tego kraju.
Niewiele myślał o konsekwencjach... Skupiał się raczej na tym, jak cholernie przyjemnie było poczuć smak jej ust. Jak niesamowicie dobrze było ją dotykać, czy choćby zwyczajnie na nią spoglądać. Cieszył się tym, bo to było czymś, co od zaledwie niewiele ponad dwóch tygodni stało się jego marzeniem. Nawet teraz, mając świadomość tego, jak to wszystko może się skończyć, bez wahania mógłby to powtórzyć.
No w końcu... Ta dziewczyna była wyjątkowa. Interesująca, mądra, inna niż koleżanki z którymi do tej pory się spotykał. Jedyna w swoim rodzaju. Czarująca, nieco tajemnicza. Niesamowicie pociągająca i bezsprzecznie piękna. O tak, co do tego nie miał żadnych wątpliwości...
Pytanie tylko, czy dla tego wszystkiego, dla tej zjawiskowej kobiety byłby w stanie zaryzykować wszystko na czym od lat mu zależało?
- No właśnie... Jeśli się ktoś dowie - odezwał się w końcu i spoglądając na kolegę, posłał mu wymowne spojrzenie – Ale się nie dowiedzą, prawda?
- Ode mnie nie... przecież wiesz, że zawszę trzymam gębę na kłódkę – zapewnił, choć wcale nie musiał.
Sam dobrze wiedział, że kto jak kto, ale jego przyjaciel w życiu by go nie sprzedał. Byli dla siebie jak bracia i obaj wiedzieli, że mogą na siebie liczyć w każdej sytuacji
- Jednak jeśli to się rozwinie i ktoś was zobaczy, albo coś... naprawdę będziesz miał przejebane. Nie chcę dla ciebie źle. Ja po prostu... Stary, wiesz, że kocham cię jak brata, ale jeśli przez jakiś głupi, chwilowy romans z nauczycielką zjebiesz sobie życie, to możesz być pewien... pierwszym, kto zada bolesny cios, będę ja. Tak ci przypierdolę w ten głupi ryj, że się nogami nakryjesz – powiedział, a Sam słysząc słowa Willa zaśmiał się dźwięcznie, jednak w sekundę zapanował nad swoją reakcją, kiedy zerkając w bok natrafił na niemożliwie poważną minę kolegi.
Zmęczony tą wymianą zdań, na którą nie był przygotowany, westchnął ciężko i prostując się na swoim miejscu, powrócił spojrzeniem na przednią szybę
- Wiem, że to jest pojebane, ale...
- No chyba mi nie powiesz, że się w niej zakochałeś? – prychnął Will, przerywając tym samym wypowiedź Sama
- Nie kurwa... Ja pierdolę, czy dasz mi w ogóle coś powiedzieć? – spytał wkurzony, na co rozbawiony nieco zachowaniem kolegi Jones, uniósł ręce w geście obrony, po czym zamykając usta, pozwolił Samowi dokończyć
- Podoba mi się cholernie, okej? Jest niesamowitą kobietą i naprawdę zawróciła mi w głowie... Od razu mówię, nie, nie zakochałem się w niej, ale jest w niej coś, co mnie przyciąga. I zanim znów zechcesz wygłosić te swoje niepodważalne mądrości... Wiem, że to – cokolwiek właściwie to jest – co się między nami wydarzyło, nie powinno mieć miejsca, jednak... Po prostu nie mogłem się powstrzymać. – wzruszył ramionami, co Jones skwitował kiwnięciem głowy.
Nie powiedzieli już w tym temacie ani słowa więcej. Sam zatrzymał samochód na uniwersyteckim parkingu i jak gdyby nigdy nic, jakby ta rozmowa w ogóle nie miała miejsca, wysiedli z auta i zarzucając plecaki na ramiona, ruszyli w kierunku wejścia uczelni. Obaj zdawali sobie sprawę z tego, że i tak już nic nie mogli z tym zrobić. Stało się... po prostu się stało. Jednak...
Jonesa interesowała jeszcze jedna, dość ciekawa rzecz...
- Powiedz tylko... - mruknął cicho do przyjaciela, kiedy przechodząc przez długi korytarz kierowali się na zajęcia sportowe.
Sam spojrzał na Willa z wysoko uniesionymi brwiami i wpatrując się w niego pytająco, czekał cierpliwie, aż rozwinie swoją myśl
– Dobrze się całuje?
To pytanie wywołało na twarzy Sama szeroki uśmiech. I nie, nie tylko dlatego, że kolejny raz nawiedziły go przyjemne wspomnienia poprzedniego wieczora, a też z tego powodu, że już wiedział, iż jego przyjaciel w końcu postanowił mu odpuścić. Wreszcie przestał mu matkować, pokazując tym samym swoją prawdziwą twarz... Twarz zwykłego chłopaka, który jak każdy zdrowy mężczyzna, wreszcie zainteresował się tym, co powinno go interesować w tym wieku, a w gwoli ścisłości, kobietą...
Piękną kobietą, na której wzrok zawieszają wszyscy mężczyźni.
- Ma tak miękkie usta – westchnął rozmarzony Sam, oblizując przy tym wargi co najmniej jakby chciał w ten sposób przypomnieć sobie ten wyjątkowy pocałunek – Nigdy w życiu z nikim się tak nie całowałem...
****
Jak się podoba, kochani?
Kolejny rozdział już niedługo ;)
Miłego weekendu, buziaki :) :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro